Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
Дозволено Цензурою.
Варшава, 11 Декабря 1898 года.
kR Ó T kl ż Y c io r Y s
Adama Mickiewicza
Streszczony p o c/ług P io tr u Ctjm/eło wskiego.
przez L Szyller-Rackie^o.
Miejsce, jadzie Mickiewicz przyszedł na
świat, długo z zupełna, ścisłością oznaczonem być nie mogło: jedni utrzymywali, że
niem był zaścianek szlachecki Zaosie, dru­
dzy, że odległy ztąd o kilka mil Nowogró­
dek; obecnie jednak dowiedziono, że poeta
urodził się dnia 24 grudnia 1798 r. w Nowo­
gródku i że w tamtejszym parafialnym ko­
ściele otrzymał chrzest św., na którym na­
dano mu imiona Adam Bernard. Dziecinne
swe lata, częścią w Zaosiu, częścią w Nowo­
gródku, przepędził przy rodzicach, którzy
wiedli żywot pracowity w miernym bycie.
Pobożność i miłość społeczeństwa stanowi­
ły tło, na którem rozwijały się wszelkie
zdarzenia w rodzinie Mickiewiczów. To też
i Mick. zachował przez całe swe życie tę
miłość i wiarę,—nawet w epoce, kiedy poeci
Zachodu, w których pilnie się wczytywał
(jak Byron, Goethe, Schiller), bardzo się
chwieli.
Do dziewiątego roku życia Mick. kształ­
cił się w domu, pod opieką swojej matki,
a następnie oddany został do szkół oo. Do­
minikanów w Nowogródku, do których nie­
gdyś i jego ojciec uczęszczał.
W dzieciństwie Mick. wielce skłonnym
był do płatania figlów, a w szkołach nie od­
znaczał się bynajmniej pilnością; wynagra­
dzał to jednak wrodzonemi zdolnościami.
Dopiero śmierć ojca, która nastąpiła w ma­
ju 1812 r., zwróciła jego umysł na powa­
żniejsze tory. Jako dobry, przywiązany syn,
pragnąc ulżyć ciężaru matce, przyjął obo­
wiązki dozorcy domowego nad młodszymi
uczniami; natem stanowisku okazał się gor­
liwym, tak, że pozyskał zadowolenie zwierz­
chności szkolnej. Drugim wypadkiem, choć
odmiennej natury, z tego pamiętnego roku,
był przechód wojsk Napoleońskich, ciągną­
cych przez Nowogródek.
Szkoły dominikańskie w Nowogródku
ukończył Mickiewicz w 1815 r. i w tym też
roku wstąpił na uniwersytet wileński, który
obsadzony był w owym czasie przez słyn­
nych z nauki profesorów, jak Grodek, Lele­
wel, Śniadeccy.
Do Wilna przyjechał z zamiarem przy­
gotowania się na nauczyciela gimnazyalnego; tam, znalazłszy przytułek i poradę
u swego dalekiego krewnego, Józefa Mickie­
wicza, dziekana oddziału matematyczno-fi­
zycznego, zdał egzamin, wyznaczony dla
kandydatów do stanu nauczycielskiego.
Cztery lata pozostawał Mick. na uni­
wersytecie. Przez pierwsze dwa lata gorli­
wie poświęcał się wyłącznie naukom, w na­
stępnych zaś, nie zaniedbując ich, oddawał
4
JE D N O D N IÓ W K A A D A M A M IC K IE W IC Z A .
się także z zamiłowaniem związkom towa­
rzyszów.
W owym to czasie zaczęły występować
na jaw jego poetyckie zdolności, a podnietą
do tego była z jednej strony przyjaźń i za­
żyłość z kolegami, z drugiej pierwsza ideal­
na miłość. Gdy braciom «filaretom» (miło­
śnikom cnoty) głośno wyśpiewywał ogniste
pobudki, jak np. «Oda do młodości», w głę­
bi ducha swego pieścił obraz ukochanej,
strojąc go we wszelkie ziemskie i nadziem­
skie zalety. Ukochaną tą była Maryla Wereszczakówna, córka zamożnych obywateli
ziemskich, posiadających rozległe dobra nie­
daleko Zaosia. Stosunek Mickiewicza do
Maryli był czysto idealny, platoniczny, gdyż
ubogi młodzieniec, szlachcic zagonowy, ani
na chwilę nie mógł zamarzyć o małżeńskiem
skojarzeniu się z panną tak zamożnego do­
mu. Do rodziny Wereszczaków wprowadził
Mickiewicza jego serdeczny przyjaciel, To­
masz Zan.
Z początkiem września 1819 r., po ukoń­
czeniu uniwersytetu, wyjechał z Wilna na
posadę nauczycielską w Kownie, gdzie z małemi przerwami przebył trzy lata. Rok
szkolny 1821/22 spędził na urlopie w Wil­
nie, poświęcając ten czas już to na przyspo­
J E D N O D N I Ó W K A A D A M A M IC K IE W IC Z A .
sobienie się do egzaminu na stopień m agi­
stra, już to na przygotowanie pierwszych
dwu tomików swoich «Poezyj» do druku.
Obok tego odnowił swoje znajomości z da­
wnymi kolegami, brał udział w zgromadze­
niach i wycieczkach. Skutek tego był ten,
że musiał Wilno opuścić dnia 31 paździer­
nika na zawsze.
Naprzód udał się do Petersburga. Ztąd
znów do Odessy, gdzie miał otrzymać posa­
dę nauczyciela w liceum Richelieu’go — co
jednak do skutku nie doszło. Pobytowi je­
go w Odessie, obok innych utworów miło­
snych, zawdzięczamy wspaniałe «Sonety
Krymskie».
Opuściwszy Odessę, osiadł w Moskwie.
Tu pozostawał dość długo, a przj^jmowany
był tak w domach polskich jak i rosyjskich
z wielkiem wyróżnieniem. Tu zaprzyjaźnił
się z największym poetą rosyjskim, Puszki­
nem, tu też ostatecznie wykończył znako­
mity swój poemat Konrad Wallenrod .
W celu uskutecznienia wydania Wallen­
roda », Mickiewicz udał się do Petersburga,
zkąd raz jeszcze powrócił do Moskwy w lu­
tym 1828 r. Miasto to, w którem miał dużo
przyjaciół i wielbicieli, uroczyście i serdecz­
nie żegnany, opuścił w kwietniu 1828 roku
i po raz trzeci pojechał do Petersburga.
Podczas pobytu Mickiewicza w tem mie­
ście, sława jego rozeszła się po całym
kraju, tak, że dwa wydania jego poezyj
w Paryżu i Poznaniu rozkupione zostały,
a trzeci nakład sam sporządził w Peters­
burgu.
Uzyskawszy z tego źródła pewne środ­
ki, wystarał się o paszport i morzem wyje­
chał na Zachód w maju 1829 roku.
W podróży po Niemczech zwiedził Ber­
lin, gdzie znalazł dobre przyjęcie nietylko
u rodaków, ale i w kołach mężów nauki.
W Karlsbadzie połączył się z wielbicielem
swoim, Antonim Odyńcem, z którym razem
dalszą podróż odbywał. Razem też odwie­
dzili największego poetę niemieckiego, Goe­
thego, w którego domu gościnnie byli przyj­
mowani. Po wyjeździe z Weimaru, odbyli
5
podróż po Renie, a następnie przez Francyę udali się do Włoch. W Rzymie zabawił
Mickiewicz czas dłuższy, a to tak z powodu
wielkiego znaczenia historycznego, cywili­
zacyjnego i religijnego, jakie to odwieczne
miasto posiada, jak i dlatego, że tam zna­
lazł kilka znajomych sobie rodzin, w kole
których mile był widziany. Czas jakiś ba­
wił w Dreźnie, a następnie udał się do Pa­
ryża.
Zawiedziony w swoich najgorętszych
nadziejach, pełen trosk i zmartwienia z po­
wodu sporów, kłótni i waśni wśród otacza­
jącego go wychodźstwa, Mickiewicz usunął
się od ludzi i cofnął się w głębie swego du­
cha; owocem zaś tego odosobnienia — było
arcydzieło geniuszu polskiego: «Pan Ta­
deusz».
Całą prawie zimę 1834 roku Mickiewicz
przechorował, a po wyzdrowieniu zapra­
gnął utworzyć sobie ognisko domowe. Ja­
koż niebawem zamienił to pragnienie w czyn,
pojąwszy za małżonkę Celinę Szymanow­
ską, którą poznał był w domu jej matki,
jeszcze za czasów pobytu swego w Peters­
burgu. Czułym mężem i ojcem okazał się
poeta, dbałym o zaspokojenie potrzeb ro­
dziny. Lecz, na nieszczęście, dochody coraz
szczuplały: czytelnictwo w narodzie w owe
czasy dalekiem było od rozpowszechnienia
dzisiejszego, przyjmowania zaś zasiłków
Mickiewicz odmawiał. Aby zarobić na chleb,
jął się pisać po francusku, lecz to nie wiele
przynosiło; dlatego zaczął się oglądać za
stanowiskiem, które mogłoby mu zapewnić
dochód stały. W r. 1838 dowiedział się, że
przy akademii w Lozannie wakuje katedra
literatury łacińskiej; udał się przeto do te­
go miasta, gdzie, poparty przez przyjaciół,
otrzymał obietnicę pozyskania miejsca, —
gdy niespodzianie otrzymał wiadomość, że
żona jego dostała obłąkania. Zaniechał te­
dy starań o katedrę i podąż}rł nazad do Pa­
ryża. Dopiero w początkach maja 1839 r.
żona jego wyzdrowiała, a wtedy zabrawszy
ją i dzieci, ruszył ponownie do Lozanny,
gdzie katedra dotąd zajętą nie była. Po
usilnych staraniach, otrzymał posadę na-
J E D N O D N I Ó W K A A D A M A M IC K IE W IC Z A .
reszcie i rozpoczął wykłady, tak w akade- historyka Michelefa. Lecz, niestety! z pomii, jak w miejscowem gimnazyum. Mło- wodu rozmaitych okoliczności, które tu podzież była zachwycona sposobem jego nau- miniemy, już w roku 1844 wykłady swoje
czania i uczęszczała gromadnie na jego pre- był zmuszony przerwać. Znów tedy pozo- lekcye; zwierzchność też akademicka nie stał bez stałego utrzymania,
szczędziła mu pochwał.
Po objęciu przez Napoleona III władzy
Zdawało się, że Mickiewicz swój namiot we Francyi, w zamian za katedrę, którą nowędrowny, w szwajcarskiem cichem mieście minalnie dotychczas zajmował, otrzymał
na stały pobyt zamieni, lecz stało się ina- posadę bibliotekarza arsenału z małą penczej. W Paryżu postanowiono utworzyć syą 2,000 franków oraz mieszkanie. Przez
katedrę języków słowiańskich przy «Kole- ostatnich lat kilka Mickiewicz był bardzo
gium Francuskiemu i odrazu zwrócono oczy przygnębiony. 11 września 1855 r. opuścił
na niego, jako na sławnego męża nauki Paryż udając się na wschód do Turcyi.
i znawcę języków. Odniesiono się przeto W pierwszych dniach października wybrał
do niego z zaproszeniem, a rodacy, uważa- się do Buryas do Czajkowskiego, a niedługo
jąc to za zaszczyt dla narodu, nalegali na po powrocie ztamtąd do Konstantynopola
niego, żeby profesurę przyjął. Mickiewicz rozchorował się i dnia 26 listopada o godzizrazu wahał się, gdyż już przywykł był do nie 9 wieczorem rozstał się z tym światem,
miejsca i pokochał swoich słuchaczów, lecz Umierał z zupełną przytomnością umysłu,
w końcu poddał się wyższym powodom — Zwłoki jego pierwotnie przywiezione do
bez względu na to, że akademia lozańska Francyi, obecnie spoczywają w Krakowie,
wszelkiemi sposobami starała się o to, żeby
Jak widzimy to nie na różach upływało
go zatrzymać.
doczesne życie naszego wieszcza, lecz paLekcye swoje w Paryżu rozpoczął Mic- mięć jego żyć będzie na wieki w czci i mikiewicz w grudniu 1840 roku i odrazu zy- łości narodu, któremu zostawił w spuściźskał sobie wielkie uznanie słuchaczów, jak nie najbogatszy skarb myśli, uczuć i roi przyjaźń kolegów, profesorów, mianowicie dzinnego słowa.
JED N O D N IÓ W K A
A D A M A
M IC K IEW IC ZA.
7
KURHANEK *> MARYLI.
{Myśl ze śpiewu litewskiego).
CUDZY CZŁO W IEK.
Tam u Niemnowej odnogi.
Tam u zielonej rozłogi,
Co to za piękny kurhanek?
Spodem uwieńczon, jak w wianek,
W maliny, ciernie i głogi;
Boki ma strojne murawą,
Głowę uwieńczoną w kwiaty,
A na niej czeremchy drzewo,
A od niej idą trzy drogi:
Jedna droga na prawo,
D ruga droga do chaty,
Trzecia droga na lewo.
Ja tędy płynę z wiciną,
Pytam się ciebie, dziewczyno,
Co to za piękny kurhanek?
DZIEW CZYNA.
W całej wsi pytaj się bracie,
A cała wieś powie tobie:
M aryla żyła w tej chacie,
A teraz leży w tym grobie.
Na prawej stronie te śladki,
Ubite nogą pastuszka,
To jest drożyna jej matki,
A ztąd przychodzi jej drużka.
Lecz oto błysnął poranek,
Przyjdą oni na kurhanek;
U kryj się tu za stos łomu,
Sam ich posłuchasz niedoli,
W łasne twe oczy zobaczą.
Patrz w prawo... idzie kochanek;
Patrz, m atka idzie z domu;
Patrz w lewo — przyjaciółka.
W szyscy idą powoli
I niosą ziółka
I płaczą.
«
JA Ś.
Marylo! o tej porze!
Jeszcześmy się nie widzieli,
Jeszcześmy się nie ścisnęli.
Marylo! zaszło zorze!
*)
Pagórek.
Tu czeka twój kochanek.
Czy ty przespałaś ranek,
Czyś na mnie zagniewana?
Ach, Marylo kochana!
Gdzież się ty dotąd kryjesz?
Nie, nie przespałaś ranka,
Nie gniewasz się na Janka;
Lecz nie żyjesz, nie żyjesz!
W ięzi cię ten kurhanek.
Nie ujrzysz już kochanka,
Nie ujrzy cię kochanek!
Dawniej, kiedy spać szedłem, tem słodziłem chwile,
Że skoro się obudzę, obaczę Marylę,
I dawniej spałem mile!
Teraz tutaj spać będę od ludzi daleki,
Może ją we śnie ujrzę, gdy zam knę powieki.
Może zamknę na wieki!
Byłem ja gospodarny, gdy byłem szczęśliwy;
Chwalili mię sąsiedzi,
Chwalił mię ojciec siwy.
Teraz się ojciec biedzi,
A ja ni ludziom, ni Bogu!
Niech ziarno w polu przepadnie,
Niech ginie siano ze stogu,
Niech sąsiad kopy rozkradnie,
•JED N O D N IÓ W K A
8
Niech trzodę wyduszą wilki!
Niemasz, niemasz Marylki!
Daje mi ojciec_chaty,
Daje mi sprzęt bogaty,
Bym wziął w dom gospodynię.
Namawiali mię śwaty.
Niemasz, niemasz Maryli.
Swaty nie namówili:
Nie mogę, nie, nie mogę!
Wiem, ojcze, co uczynię,
Pójdę w daleką drogę,
Więcej mię nie znajdziecie,
Choćbyście i szukali.
Nie będę już na świecie!
Przystanę do Moskali,
Żeby mię wraz zabili.
Niemasz, niemasz Maryli!
MATKA.
Czemuż nie wstałam zrana?
Już w polu pełno ludzi.
Nie masz cię, nie masz, kochana
Marylo! któż mię obudzi?!
Płakałam przez noc,,całą,
Zasnęłam, kiedy dniało.
Mój Szymon gdzieś już w polu,
W yprzedził on świtania,
Nie budził mię, mojego litując się bolu.
Poszedł z kosą bez śniadania.
Koś ty dzień cały, koś sobie,
Ja tutaj leżę na grobie.
Czegóż mam iść do domu?
K to nas na obiad zawoła?
K to z nami siędzie u stoła?
Niemasz, ach, niemasz komu!
A D A M A
M IC K IEW IC ZA .
Pókiśmy mieli ciebie,
W domu było jak w niebie.
U nas i wieczorynki,
Z całej wsi chłopcy, dziewki,
Najweselsze zażynki.
Najhuczniejsze dosiewki,
Niemasz cię! w domu pustynie!
K ażdy kto idzie, minie.
Zawiasy rdzewieją w sieni,
Mchem się dziedziniec zieleni;
Bóg nas opuścił, ludzie opuścili,
Niemasz, niemasz Maryli!
_
PRZYJACIÓŁKA.
Tutaj, bywało, z ranku
Nad wodą sobie stoim,
Ja o twoim kochanku,
T y mi mówisz o moim.
Już więcej z sobą nie będziem mówili!
Niemasz, niemasz Maryli!
K tóż mnie zwierzy się szczerze,
Komuż ja się powierzę?
Ach! gdy z tobą, kochanie,
Sm utku i szczęścia nie dzielę,
Sm utek smutkiem zostanie,
W eselem nie jest wesele.
Słyszy to cudzy człowiek,
W zdycha i łzy mu płyną;
W estchnął, otarł łzy z powiek
I dalej poszedł z wiciną.
(KASYDA).
;C q Ca CŚć K m ir a
I;a d j- U l- f-ccfira * * ) u lo jo n o ,
к łódź wesoła, gdy uciekłszy z ziemi,
Znowu po modrym zwija się krysztale
I pierś morza objąwszy wiosły lubieżnemi,
Szyją łabędzią buja ponad fale:
T ak Arab, kiedy rum aka z opoki
Na obszar pustyni strąca,
Gdy kopyta utoną w piasczyste potoki
Z głuchym szumem, jak w nurtach wody stal gorąca.
Już płynie w suchem morzu koń mój i rozcina
Sypkie bałw any piersiami delfina,
Coraz chyżej, coraz chyżej,
Już po wierzchu żwTir zamiata,
Coraz wyżej, coraz wyżej,
Już nad kłąb kurzu wylata.
Czarny mój rumak, jak burzliwa chmura,
Gwiazda na czole jego jak jutrzenka błyska.
N a wolę wiatrów puścił strusiej grzyw y pióra,
A nóg białych polotem błyskawice ciska.
Pędź latawcze białonogi!
Góry z drogi, lasy z drogi!
Daremnie palma zielona
Z cieniem i owocem czeka:
Ja się wydzieram z jej łona,
Palm a ze wstydem ucieka,
K ryje się w głębi oazy
I szmerem liści z mojej dum y się uśmiecha,
*)
JeMziec-rycerz p-, arulnkn.
ł ł ) W acława lir. Rzewuskiego.
Janowi l^ o s ło w na p am iątkę p rzypisana.
Owdzie granic pustyni pilnujące głazy
Dziką na Beduina poglądają twarzą,
K opyt końskich ostatnie podrzeźniając echa,
T aką za m ną groźbą gwarzą:
•
\
«O szalony! gdzie on goni?
Tam od ostrych słońca grotów
Głowy jego nie ochroni
Ni palm a zielonowłosa,
Ni białe łono namiotów;
Tam jeden namiot... niebiosa.
Tylko skały tam nocują,
Tylko gwiazdy tam koczują.»
Daremnie grożą, daremnie!
Pędzę i podwajam razy.
Spojrzałem, aż dumne głazy
Zostały zdała odemnie;
Uciekają rzędem długim,
K ryją się jedne za drugim.
Sęp usłyszał ich groźbę i ślepo uwierzył,
Ze Beduina weźmie na pustyni jeńcem
I w pogoń za m ną skrzydłami uderzył,
Trzykroć czarnym obwinął głowę moję wieńcem.
«Czuję, krakał, zapach trupi.
Jeździec głupi, rum ak głupi!
Jeździec w piaskach szuka drogi,
Szuka paszy białonogi.
J E D N O D N I Ó W K A A D AM A M I C K I E W IC Z A .
Jeźdźcze, koniu, pusta praca,
Kto tu zaszedł, nie powraca!
Po tych drogach wiatr się błąka,
Unosząc z sobą swe ślady:
Nie dla koni jest ta łąka,
Ona tylko pasie gady.
Tylko trupy tu nocują,
Tylko sępy tu koczują.»
Kracząc, lśniącemi szpony w oczy mi urągał
1 spojrzeliśmy sobie trzykroć oko w oko.
Któż się uląkł?.. Sęp uląkł i uciekł wysoko!
Kiedym go chciał ukarać i majdan naciągał
I gdym sępa oczyma po za sobą tropił,
Już on wisiał w powietrzu, jako plamka szara.
Wielkości wróbla... motyla... komara,
Potem się całkiem w błękicie roztopił.
Pędź latawcze białonogi!
Skały z drogi, dęby z drogi!
Wtenczas obłok zachodni wyrwał się z pod
[słońca,
Gonił mię białem skrzydłem po błękitnym sklepie;
On w niebie za takiego chciał uchodzić gońca,
Jakim ja byłem na stepie!
Nad głową moją zawisnął:
Taką groźbą za mną świsnął:
«O szalony! gdzie on goni?
Tam pragnienie piersi stopi;
Obłok deszczem nie odkropi
Osypanej kurzem skroni;
Nie ozwie się srebrnem słowem!
Rosa, nim na ziemię spadnie,
W iatr ją głodny w lot rozkradnie.»
Daremnie grozi. Pędzę i podwajam razy!
Obłok strudzony zaczął po niebie się słaniać.
Coraz niżej głowę skłaniać.
Potem oparł się na głazy.
A gdym oczy raz jeszcze ze wzgardą obrócił,
Jużem o całe niebo w tyle go porzucił.
Widziałem z twarzy, co on w sercu knował:
Zaczerwienił się od złości,
Oblał się żółcią z zazdrości,
Nakoniec jak trup zczerniał i w górach się schował.
Pędź latawcze białonogi!
Sępy z drogi, chmury z drogi!
Teraz oczy kręgiem słońca
Okręciłem koło siebie
I na ziemi i na niebie
Już nie było za mną gońca.
11
Tu natura snem ujęta,
Nigdy ludzkich stóp nie słyszy,
Tu żywioły drzemią w ciszy,
Jak niespłoszone zwierzęta,
■Których stado nie ucieka,
Widząc piewszą twarz człowieka.
Przebóg! ja tu nie pierwszy!.. Śród piasczyste
[kępy
Oszańcowane świecą się zastępy...
Czy błądzą, czy z zasadzki czatują na łupy?
Jeździec w bieli i konie straszliwej białości!
Przybiegam: stoją; wołam: milczą. To są trupy!..
Starożytna karawana,
Wiatrem z piasku wygrzebana!..
Na szkieletach wielbłądów siedzą jeźdźców kości;
«Przez jamy, gdzie były oczy,
Przez odarte z ciała szczęki,
Piasek strumieniem się toczy
I złowrogie szemrze jęki:
Beduinie opętany!
Gdzie lecisz? tam huragany!»
Ja pędzę — ja nie znam trwogi
Pędź, latawcze białonogi!
Trupy, huragany z drogi!
Huragan, z afrykańskich pierwszy wichrzycieli,
Przechadzał się samotny po żwiru topieli.
Obaczył mię zdaleka, wstrzymał się i zdumał,
I kręcąc się na miejscu, tak do siebie szumiał:
«Co tam za jeden z wichrów, moich młodszych braci,
Tak poziomego lotu, nikczemnej postaci,
Śmie deptać lądy, którem w dziedzictwie osiągnął?»
R yknął i ku mnie w kształcie piramidy ciągnął.
Widząc, żem był śmiertelny i nieustraszony,
Ze złości ląd nogą trącił,
Całą Arabią zmącił
I jak gryf ptaka, porwał mię w swe szpony.
Oddechem ognistym palił,
Skrzydłami kurzawy walił,
Ciskał w górę, bił o ziemię,
Nasypywał żwiru brzemię.
Ja zrywam się, walczę śmiało,
Targam jego członków kłęby,
Ćwiartuję piasczyste ciało,
Gryzę go wściekłemi zęby.
Huragan chciał z mych ramion w niebo uciec słu[pem:
Nie wydarł się! W pół ciała zerwał się i runął,
Deszczem piasku z góry lunął
I legł u nóg myrch, długim, jak wał miejski trupem!
Odetchnąłem! Ku gwiazdom spoglądałem dumnie,
I wszystkie gwiazdy oczyma złotemi
Wszystkie poglądały ku mnie,
12
J E D N O D N IÓ W K A
Bo oprócz mnie nie było nikogo na ziemi!..
Jak tu mile oddychać piersiami całemi!
Oddycham pełno, szeroko;
Całe powietrze w Arabistanie
Ledwie mi na oddech stanie.
Jak tu mile poglądać oczyma całemi!
W ytężyło się me oko,
T ak daleko, tak szeroko,
Ze więcej świata zasięga,
N>ż jest w kole widnokręga.
A D A M A
M IC K IE W IC ZA .
Jak miło się w yciągnąć ram iony całemi!
W yciągnąłem ku światu ramiona uprzejmie,
Zda się, że go ze wschodu na zachód obejmę.
Myśl moja ostrzem leci w otchłanie błękitu,
W yżej, wyżej i wyżej, aż do nieba szczytu.
Jak pszczoła, topiąc żądło, i serce w niem grzebią,
T ak ja Za myślą duszę utopiłem w niebie!..
1821, Petersburg.
JJa zry w a m się, w alczę śm iało,
t a r g a m Jego człon ków kłęBg,
(Suoiarfują p i a s czy sta ciało.
V^onstelacya Geniuszów.
T rse cfi wiclfticli ludki dała паіг^ p rsc ssło ść
l^aiędsa
piotra
S ka rg ę
i J jd a m a J32ic6iewifóa.
ł?s.
J12il?olaja ІЯорсгпійа,
rD siś, gdv w dniu
\v8Sv8cv s&adam^ sobie w паг^ѵсй rodkinach pow inszow ania,
wolno dolqcSvć i ło ^ с* сп>е-
pr£vssłość
*wię6ssvła ц а т
niccb
wigilijnym
nam
będ*ic
fconslellaqę polskich
genjussów.
Ks. A n to n i Szaniawski.
Szczypta zdań.
JY(ilecenie je st płotem. tak. mędrjcc nam kreśli,
Ą dla cjego płotem? Jfto milczy — ten myśli.
Gdy cię w podrójy opadną psy,
Ліе trjeba, byś uciekał:
Jść naprzód śmiało, od tegoś ty,
pies od tego, by S3^ e k a ł.
*
*
*
Chcess-li J rozumem zawrzeć ślub?
To cicho siedj, a swoje rób.
Władysław Buchner.
Założenie fundamentu pod pom nij ^(ic^icwicja.
Rusztowanie obalające budowę pomnika Jrfic/siewicja.
o c h a ć słow em , to nie w ielk a s z tu k a !
Każdy mówi: — „Sztukę tę posiadam**
L ecz niech, m iłość źródła w sercu szu k a
Tak jak szukał w ielki n asz mistrz
A z p e w n o ścią k ochając b e z zmiany,
S am na w iek i zo stan iesz kochany.
W. P.
SEN.
W noc, gdy miesiąca srebrny krąg
Mistycznem światłem prószy —
U jęta ciepłym, słodkim snem,
Na białem ściele posłaniu,
D rży pieśń z pod niewidzialnych rąk,
A o czem roi, wiem ja, wiem:
Na strunach mojej duszy.
Rozkołysany pieśnią duch
Z mej piersi wzwyż ulata...
O
kwiatach i kochaniu.
Zda się, że tłum y złotych mar
Ponad nią się unoszą,
Porywa go melodyi puch
I niesie na skraj świata.
Tchnie rozchylonych ustek żar
Jak utrudzony lotem ptak
W otchłanie spada morza,
Omdlałych ramion miękki śnieg
W sparł rozmarzone skronie;
Gdzie koralowy płonie krzak,
Gdzie pereł błyszczą łoża —
Główka na łoża zwisła brzeg,
Śród kruczych splotów tonie,
Uśpionej jutrzni bladą skroń
Pierś kołysana falą tchu,
W zbiera, jak strum yk z wiosną,
Lotosem m uska skrycie
Nim przebudzona rzuci toń
I błyśnie na błękicie.
W blask jej zamarły złotą skrą
Zapala w krąg niebiosy
I w kw iaty co pragnieniem drżą
Perłami spada rosy...
A jeśli kwiat miłości tchu
W skrach rosy się napije,
Gdziebądż go poślesz — serce mu
Nie oprze się niczyje.
Pieszczotą i rozkoszą.
Z powiek lśni błękit oczu — snu
Owiany m głą zazdrosną,
I duch mój w białych perłach ros
Z lazurów spłynął na nie,
I drgnął w jej sercu cichy głos,
Głos rzewny — miłowanie.
Drży pieśń z pod niewidzialnych rąk
Na strunach mojej duszy,
W noc, gdy miesiąca srebrny krąg
Mistycznem światłem prószy.
W ł Nawrocki.
W AR CAB \
Tak zwykle gmin 'się tylko bawi mało warty.
Kręcąc wskazówki, kości miotając lub karty;
Kruszec jest grania celem, graczów wabi żądza.
Podłość walczy o zyski, ślepy los przysądza.
Ale czyj duch wznioślejszy, pojętność nie słaba.
Takim lepiej rozmyślna przystoi Warcaba.
Z nadkutajskich wzięliśmy tę zabawę granic,
Przez nią w zbrojne rzemiosło wprawiał się sułtanie.
Jak nacierać, jakiemi wycofać się biegi,
Pouczał się, kościane hetmaniąc szeregi,
Lub do miejsca stosując różnych zdatność osób.
Z trudnej gry brał trudniejszy królowania sposób.
Dziś, nie koronna głowa, ni mieczny zabierca,
Ale Warcabę czułe ulubiły serca;
Hucznych unikając zabaw, nie łakome zysku,
Dzionek na towarzyskiem skracają igrzysku.
Precz od nich, z ulicznego wydobyty steku,
Obyczajem i twarzą nieznany człowieku!
Dobrańsza tylko para wychodzi do szrauek:
Przyjaciel z przyjacielem, z kochanką kochanek.
Franciszku! sercem czuły, a zimny z urzędu,
Nie znasz miłości, nie masz dla W arcaby względu.
Pozwól, niech tobie gry tej praw idła wymienię;
1ranciszku! dosyć prawne roztrząsać księgarnie, Bo tam tej—jedno kiedyś nauczy spojrzenie....
Niech je pył zasłużony choć nu czas ogarnie; 0 Wido! gdybym dostał twój pędzel bogaty!
W i do, tak biegle w polskie przystrojony szaty!
Kryć słabości i niecnot przeglądać obrazy,
W naturze ziemskiej pilnie wszystkie liczyć Zdarz, niech twojego torem idąc wynalazku.
[skazy, Opisom mym udzielę powabu i blasku.
Niech z tąd W arcaba świeżej nabędzie zacności,
Zbyt to są dla ułomnych smutne widowiska.
Niech chwalonym przez ciebie szachom nie zazdrości
Serce z nich nic nie czerpa, choć rozum coś zyska.
A mnie niech wdzięcznie czyta ten dla kogo piszę,
Inna jest żyć bez zbrodni, inna poznać zbrodnie;
Niech cierpliwie słuchają mili towarzysze.
Często i prawodawca nie był z prawem zgodnie.
Wiedźcie tedy, iż gra ta jest bojów obrazem;
Lokryjczyk wbrew statutom, które sam uchwala.
Trzeba miejsca, chcąc wojska przeciwne zwieść razem:
Ojcowskie karał oko za grzechy synala;
I ten, co zakon w yrył na głazach dwunastu,
A więc, naprzód, dla W arcab szranki przybierz świetnie,
Zgwałcenia jego pierwszy daje przykład miastu.
Niech je siedem dróg równych z obu stron rozetnie;
Ale po cóż umarłe mam wołać przykłady?
Potem czarne i białe strugaj czworościany,
Silniejszem jest natura mojej wsparciem rady,
1 wr miejscach opisanych rozsadź naprzemiany.
Choć prawo siedzi w mieście, prawość na wsi mieszka; Kiedy się plac ogrodzi, skreśli i wymierzy,
Nie marmur, lecz zielona wiedzie do niej ścieżka.
Nie zaniedbaj do wałek przywołać rycerzy.
Myśmy ze wsi nie mędrsi, może lepsi wyszli;
Dwunastu ma ich jedna, tyleć druga strona;
Bierzmy tam: kto się bawi, ten o złem nie myśli.
Że pieszo walczą, pieszlców niech noszą imiona
A jeśli niedojrzałej wiosny słotna pora,
By omyłek w wojennym tłumie uniknęli,
Lub skwar nas w domu zamknie, albo chłód wieczora: Tamci czarny strój mają, ci są całkiem bieli,
Czyż kto piękną zabawkę wynaleźć zabroni?
A chociaż różni, szaty w różnym noszą wzorze,
Niechaj się czasem umysł i do gry nakłoni.
Przecież stają na czarnym z obu stron kolorze.
Pułk chce się z pułkiem zetrzeć, trupem usłać pole.
Nie do tej, gdzie aż w północ oczekując nudnie.
Dręczę ciało, a wdzięcznie myśli niezatrudnię:
Albo żywym broń wydrzeć i zaprzeć w niewolę.
18
J E D N O D N I Ó W K A A D A M A M IC K IE W IC Z A .
Każdy na czoło jednym postępując krokiem,
Nieprzyjaciela swego pilnem śledzi okiem;
Patrzy czy który rycerz zapędzony w biegu.
Nie wymknie się choć na krok ze swego szeregu:
A skoro z tyłu za nim próżny plac odkryje,
Wskoczy nagle i utnie zuchwalcowi szyję.
Czy wygrana ucieszy, czy pośród pogromu,
Cofnąć stopy pod karą nie wolno nikomu;
Iść naprzód, walczyć, gonić za nieprzyjacielem.
Wedrzeć się do obozu, jest głównym gry celem.
Kto pierwszy umiał zdobyć przeciwników szranki,
Ozdobi się laurowym wieńcem z rąk kochanki;
I jako biedni niegdyś czynili rycerze,
Do boju idąc damę na koń z sobą bierze.
Co wprzódy stąpał pieszo, dziś po całym szlaku,
Wprzód i w tył, w lewo, w prawo hasa na rumaku.
Jeśli mu jaki śmiałek waży się zajść w oczy....
Dopędzi go, zabije i nazad uskoczy.
Tak ów Karol trwożliwy już umykał z tronu,
Przed nadchodem powstańców i wojsk Albionu:
Ale jak tylko dostał pomoc Orleanki*).
Potłumił i Angliki i buntowue Franki.
Odpieraj wiec jak możesz i kładź wszędzie tamy,
Ażeby twój przeciwnik nie mógł zdobyć damy;
Jeśli jej i sam z obcych wziąść nie zechcesz szyków,
I własną mocą w boju zgnębisz przeciwników:
Wtenczas dla nich prócz straty największa sromota,
Według praw tracą sławę i paść muszą kota.
Częstokroć wódz, w swej sile zaufany zbytnie,
Nie chce rycerki, myśląc iż sam wszystkich wytnie:
A tymczasem przeciwnik, mając pomoc w damie,
Wypędzi go z obozu doścignie i złamie.
Już wódz chwieje się ranny, miecz upuszcza z dłoni.
Kochanka nad nim żadnej łezki nie uroni:
Tak. co wprzódy zwycięztwa karmił się otuchą,
Umiera, a co gorsza umiera na sucho.
Pary wiec szukaj, gwałtem lub przez chytre środki;
W parze miłe zwycięztwo, w parze i zgon słodki.
Choć przegrasz, mniejsza będzie daleko przegrana.
Jeżeli grób twój łzami odwilży kochana.
Masz tedy prawa wojny; krótkoć je podaję.
Różnych jeszcze narodów znaj różne zwyczaje:
Sarmata, ufność w samej kładący odwadze,
Woła na cię przed bojem: ,.zwalczę lecz nie zdradzę! '.
Stąd piersią w pierś uderza, w tył razów nie ciska.
Choćby kark pieprzyjaźny nadstawiał się z bliska.
Dama jego podskoków wyprawiać niezdolna,
Równym jak mąż jej krokiem postępuje zwolna,
Ten tylko u rycerskiej wzgląd zyskawszy młodzi,
Że się jej z krwawych bojów ujść bez hańby godzi.
Hiszpan śmiało uderza na miecze i śpiże,
Z czoła walczy, lecz okiem i tam i sam strzyże;
Często skradać się lubi śród gwaru, śród pyłu,
1 zdradliwie przebija nieprzyjaciół z tyłu;
*)
Joanna (ГЛrn.
Ztąd w takich bojach nieraz za cięciem bułata,
Dwóch, czterech, pięciu zgładzić potrafi ze świata.
Gdy zwyciężony padnie, Hiszpan, zdarłszy zbroje.
Cofa się. by łup unieść między pułki swoje.
Dama kastylska w bitwach różnym trybem stawa:
Niemasz w księgach zwyczaju wyraźnego prawa..
Raz, chciwa wojennemi ozdobić się łupy,
Staje na bojowisku i obdziera trupy;
Ale kiedy nad niemi pastwi się okrutnie,
Często pieszek podskoczy i dumny łeb utnie.
Jeśli zaś rzuca martwych i dalej ucieka,
Od nieprzyjaznych szyków stawając zdaleka.
Choć jedna tylko walczy, gęste trupy ściele,
Liczniejsi jej nie mogą zbić nieprzyjaciele,
Francuz, staczając walki, naprzód idzie żwawo,
Zabijając w tył, lata i w lewo, i w prawo:
Strzelec trafny, nie zważa na damy, na pieszki,
Częstokroć kulą sięgnie aż w sam koniec ścieżki.
I jeśli mu się kogo położyć udało,
Przez całe szranki wpada do obozu śmiało.
Znając wojska, wybieraj jakieć się podoba;
Jednak muszą się na to gracze zgodzić oba.
Po polsku walczą zwykle celniejsi zasługą.
Bój ten wymaga sztuki i ciągnie się długo;
Pod koniec, kiedy damy tłumnie wjadą w szranki.
Bardzo trudno przychodzi ścigać jejmościanki.
Gra więc hiszpańska krótsza, podstępna, zajadła,
Wielu dzisiejszym wodzom do smaku przypadła.
Bardziej niźli do męstwa, do wybiegów zdatni.
Ćwiczą się nieprzyjaciół w chytrej łowić matni.
Francuz, że prędko kończy i daleko skacze,
Lubią go tylko młodzi i zuchwali gracze.
Lecz nie dosyć. Franciszku, żeś świadom obrotów,
Żeś widział wojska: jeszcześ do bitwy nie gotów.
Czyż ten hetman, kto tylko rąbie, strzela, kole?
Nie: umiej szyki sprawiać, umiej przeznać pole! ’
I w grze są różne miejsca: wskaże moja rada.
Kiedy je zająć, kiedy się ich strzedz wypada.
Naprzód, w prawo jest koniec o podwójnym głazie;
Młynek to, port bezpieczny w niebezpiecznym razie.
Tam broń się, choćby na cię bito bez spoczynku,
Nim ustąpisz, przemoknie krwią droga do młynku.
Jeżeli grasz po polsku, a młynek w twej właści, Możesz damy wygodnie bronić od napaści;
Przeciwnie, gdy hiszpanka na placu zostanie,
Stanąwszy w młynkach, łatwe na nią polowanie.
Z lewej strony głaz jeden w koniec szranków bodzie.
Miejsce to zowią beczką: groźne na przechodzie;
Gdyż jeżeli w niem dama zasiedzie na czaty.
Nabawi pewno klęski, albo znacznej straty.
Te są w tyle, inne są z czoła stanowiska,
Kędy na nieprzyjaciół można natrzeć z bliska.
Iż przyległe granicom, nazwane są kątki,
W nich bitwa często krwawe zwykła mieć początki.
W nich się kryje kto słaby, lub ostrożny zbytnie,
I w nich biegły gromiące stawi działobitnie.
JED N O D N IÓ W K A
A D A M A
Pomnij zrazu je zająć, byś obce rwał skrzydła;
Tak doświadczenie każe. tak walki prawidła.
Środkiem gracz najbieglejszy i najgorszy lezie.
Często jest tam zwycięztwo, ale częstsze rzezie.
Chyba się losem szczęsnym przeciwnik omyli,
Wtenczas możesz mu pieszków zrąbać w jednej chwili;
becz kiedy w kąty wjedzie, zapęd wojska wstrzyma,
Tak się zaprzesz na środku, iż stąpać gdzie nie ma.
Ale pocóż szeroko przepisy rozwodzę?
Nie przepisy stanowią zwycięztwo, lecz wodze.
Oni, początkiem bojów, dają bojom prawa.
Od nieb zależy cała w warcabach zabawa.
Nie prędko do potyczki bohater przywabi,
Co się powolnie wlecze jak ów togat Fabi.
Nie śmiejąc ni uciekać, ani stawiać czoła.
Wyda rozkazy, znowu wydane odwoła:
To wprzód, to w tył podjeżdża, patrzy, głową kręci.
Myśli: w tem co umyślił wypadło z pamięci;
I przegrawszy nareszcie po rozwagach długich.
Pozna, iż sam się nudził, i nie bawił drugich.
Równie śmieszny, kto drobnych obyczajem dzieci.
Hez namysłu, bez celu, oślep w ogień leci;
Biją go jeśli natrze, łowią jeśli zmyka,
Ginie wreszcie, nie ciesząc zgonem przeciwnika.
Ten tylko słusznie wielkie gracza imię bierze,
Kto meztwo i rozwagę w jednej trzyma mierze,
Czyja głowa i ręka z bojem oswojona,
Kto i dobrze umyśli i prędko wykona.
A gdzież są tacy gracze? Lecz wieszczy głos słyszę:
— Słowom moim udzielą wiary towarzysze, - Franciszek będzie takim, jeśli tylko przyjmie
Ustawy, w przyjacielskim nakreślone rymie.
Lecz za cóż go nie wołani do stolika zc mną,
Z gry objaśniać naukę, może w pismach ciemną?
Gdy mu inni te służby pomniejsze oddadzą.
A jakąż one dla mnie zakazane władzą?
Warcaby, niegdyś moja zabawko ustawna.
Za cóżem niewidziany koło was oddawna?...
0 ty! dla której wiecznie tajne me zapały,
Której imię pomyślić staję się za śmiały:
Tobie spokojność moją gdym przegrał w warcaby.
Odtąd już gra ta dla mnie straciła powaby!
Nie dziw, żem toczył zawsze mniej szczęśliwe boje:
Tyś patrzyła w warcaby — ja w oblicze twoje,
1 wiecznie chcąc je widzieć, i tracąc na wieki,
Najdroższego oblicza będąc niedaleki,
Miotany od sprzecznego poruszeń natłeku,
Ból w sercu, w licach bladość, ogień miałem w oku;
Alem się nadaremnym nie zdradził zapałem.
Westchnienie zatłumiłem, słówka połykałem:
M IC KIEW IC ZA
l ‘>
lio los wynosząc ciebie między jasne rody,
Z samą nadzieją wiecznie przykazał rozwody!
Ustąpię, jęki nawet z głębi nie wypadną:
Lecz pamiętam... bo pamięć nie jest mi podwładną!
Pamiętam dzień ów. grania i szczęścia ostatni,:
Gdyś mnie i pieszki moje wpędziła do matni.
Odtąd na wieki w jednym porzucone szyku,
Brańey obok zwycięzców tkwią na mym stoliku,
liaz tylko śmiałem ulżyć grą długiej żałobie.
Lecz więcej grzechu tego nic pozwolę sobie;
Ho twoja oczywiście zstępująca postać,
Kazała grze poczętej nietknioną pozostać.
Franciszku! czy litości, czyli doznam wiary.
Czy to bóstwo, czy zmysłu popsutego czary:
Z uniesieniem widzący, a niechętny badać,
Nadludzkie tobie cudo muszę wyspowiadać.
Pomnisz, jak przeraźliwych strat odniosłszy rany,
Z jej obecności, z waszej pociechy obrany,
Całe dni pustelnicza więziła mię klatka,
Wielu niespanych nocy dotrwałem ostatka,
iJaz, gdy już świateł lampa konająca skąpi,
Nagle się gęstwa cieniu kolo mnie rozstąpi;
Wzrok osłupiał i myśli splątały się tłumnie:
Alić jasny powietrzem anioł spływa ku mnie...
Boże! to jej twarzyczka jak poranek blada;
Włos na szyję srebrnemi promykami spada,
Chmurka jej przezroczysta za sukienkę służy,
Czerwieniejąc u piersi obwiązkami róży...
Widziałem ją w codziennej obecną postawie,
Tylko mającą bardziej jasności do koła,
Więcej boską—bo więcej piękną być nie zdoła!
Ku stolikowi potem przyśliznęła kroku;
Spotkaliśmy się okiem, cały byłem w oku,
Sercem tak blisko serca i licem do lica.
Szczupła nas rozdzielała tylko warcabnica.
Odtąd już wielokrotnie w przedporanue cienie,
Bóg jest łaskaw podobne zsyłać mi widzenie;
Zawżdy około warcab pobawi się z bliska,
Lecz nie chce, abym graniem zmienił stanowiska:
Snąć od bóstwa sprawionych orszaków i błoni
Dotykać skazitelnej nie godzi się dłoni.
Tak gra musiała dla mnie wszelki powab zgubić.
Franciszku! jeśli dłużej chcesz warcaby lubić,
Na współbliźnich uzyskuj tryumfalny wianek,
Nigdy nie wyzywając do boju niebianek!
Pomnij, że kto ośmielił na Patię dłonie,
Tydejczyk rychło zbrzydził szeregi i bronie;
A ja, сот niegdyś smutki rozweselał cudze.
Teraz smutny was mijam, lub uczeniem nudzę.
20
J E D N O D N I Ó W K A A D A M A M I C K I E W IC Z A .
Z A -ID A -liT IA . W A R C A B O W E
przez I. M. (ziomka)
sp e c ja ln ie
ułożone
A
M
Białe zamykają damę czarną.
białe zamykają warcaba czarnego.
2 A D A U IA
SZA C H O W E
Dr. E d w a rd M a ze l z Sam boru (G a lic ja )
sp e c ja ln ie
ułożon e.
А
М
Maty za 3 posunięciem.
21
J E D N O D N I Ó W K A A DA MA M I C K I E W IC Z A.
ІО О .
Z A D A N I E
K O N I K O W E
ułożył W. Dz.
O
(/>
Оч
£
r>
o
w
m
ч■o
35
fsł
■<
A L E C Z Y J D U C H W Z N I O Ś L E J S Z Y , P O J Ę T N O Ś Ć N I E SŁA B A ,
o d lo Października 1 8 0 B r. w y c h o d z i
„Tygodnik Polski,”
PISMO SPOŁECZNE, LITERACKIE, ARTYSTYCZN E ILLU S T R O W A N E ,
rubli rocznie,
z przes. poczt rs. 6.
pod kierunkiem
^/[aryana Gawa/ewic^a.
rubli rocznie,
z przes. poczt. rs. 6.
K ażdy n u m er . . T y g o d n i k a P o l s k i e g o " składa «ii; r. trzech a rkuszów d ru k u , dużego fo rm atu na pięknym papierze. Zaw iera:
a rtvy k u ty w stępne społeczne, naukow e, h isto ry cz n e i literackie, powieści i p o e z y e ,k ry ty k i i p r z e g lą d y z dziedziny piśm iennictw a, sztuki,
przem ysłu, finansów , ru c h u społecznego, a rty k u ły treści pedagogicznej, korespondencye z k ra ju i zagranicy, pam iętniki, życiorysy, hu m o ry sty k ę , raody, szarad y , szachy i t. р., rep ro d u k cy e dziel m alarstw a i rzeźby, ry c in y , m ające związek z chw ilą bieżącą, i n u ty .
W szystkim p ren u m erato ro m całorocznym , k tó rzy nadeszła p rzed p łatę w p ro st do R edakcyi „ T y g o d n i k P o l s k i " ofiaruje jak o p r e m i u m
b e z p ł a t n e I Jo r t r e t „ A d a m a . M i c k i e w i c z a " , w dużym form acie, oraz . . K s i c j g f ę r z e c z y p o l s k i c h ” Z yg. G logera, dzieło
o 500 str., obejm ujące opis obrzędów , praw , cechów, urzędów , w ojska i t. p. daw nej Kzecżypospolitej. N a przesyłko pocztow a obu prem iów
p re n u m e rato rz y zam iejscowi raczą dołączać kop. GO. za opraw ę książki dolicza sie n a d to 30 kop.
P re n u m e ra ta wynosi w W a r s z a w i e : r s . 5 r o c z n i e , 2 r. 50 k. półrocznie, 1 r. 25 k. kw artalnie; z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rb. (i rocz­
nie, 3 rb. półrocznie, rb. 1 kop. 50 k w artaln ie. P rz e d p ła tę p rzy jm u je w W arszaw ie R e d ak cy a „ T y g o d n i k a P o l s k i e g o ” (M arszałkow ska, llfi).
księgarnie, k a n to ry pism i kioski oraz w szystkie księgarnie w k ra ju , cesarstw ie i zagranicą. A g e n tu ra „T y g o d n ik a P olskiego’" w L odzi w księ­
g a m i R . Schatkego.
90
J E D N O D N I Ó W K A A D A M A M IC K IE W IC Z A .
Tadeusz KOWALSKI i A. TRYLSK
W a r s z a w a , M i o d o w a 4.
S k ła d M aszyn i narzędzi Rolniczych.
Nasiona pastewne.
ішіяшшшшшшш Ш
:
WIKI. K I
W Y Ę O B Y
лли
Іi
WYBÓR.
N IK L O W E
(z czystego niklu i niklem nakładane) ze znanej największej walcowni niklu
FliElTM ANN, W IT T E
& C°
(w
W estfalii).
Naczynia kuchenne i stołowe oraz inne w zakres gospodarstwa domowego wchodzące.
Wyłączna sprzedaż:
inarka fabryczna
'Ш '
-Ш
к/ J. Z^abokrzecki i S-ka
У л Ѵ
W a rsz a w a , P la c T e a tra ln y (obole Katusza).- C E N Y N IZ K IE.
MAGAZYN i FABRYKA WYROBÓW JUBILERSKICH
Ж Alankielemieza
w gmachu teatru pod filarami.
Magazyn posiada stale na składzie najbogatszy wybór: Brylantów, pereł, rubinów szmaragdów, sza­
firów i innych kamieni oprawnych. Biżuteryę, brylantową oraz z perłami i kolorowemi kamieniami. S r e b r ­
ne: Zardiniery, koszyki, serwisy, do kawy i likieru, puhary, kubki, flakony, dzbany i konwie do wina, kan­
delabry, lichtarze, ecritoiry, przyboiy dziecinne na pamiątkę chrztu, noże i widelce do owoców, łyżeczki
do czarnej kawy ozdobne, wieńce, papierośnice zapalniczki, ramki do fotografii, flakony do soli i per­
fum, bombonierki, rączki do lasek i parasolek i t. p. oryginalne w łasn e modele.
Fabryka jedyna w Warszawie w większym zakresie prowadzona, wykonywa najwytworniejsze
obstalunki, w dział jubilerstwa, grawerstwa i złotnictwa wchodzące ku czemu posiada wielki asortyment
rysunków i modeli.
W ielki i jedyny w swoim rodzaju w ybó r przedm iotów a rty s ty c z n y c h i bogatych luxusow ych.
Pap iero śnice i zap aln iczk i złote, o ra z sta lo w e z dyam entami, zegarki damskie w ytw orne
z brylantam i, perłam i i em aliowane.
Sp ecyaln o ść.
Wysyłka na prowincyę Cesarstwo i zagranicę, za zaliczeniem pocztowem. Zamó­
wione listownie przedmioty w razie gdy się nie podobają zamieniam na inne.
UWAGA.
^
Z ak u p u ją c p erty, b ry la n ty i kolorow e kam ienie z pierw szej ręki w A m sterdam ie, A ntw erpii. L ondynie i l ’ary żu , w yrabiając biżuteryę w w łasnej fabryce, jestem w m ożności sprzedaw ać mój to w a r po cenach w yjątko- ,
JEDNODNIÓWKA ADAMA MICKIEWICZA.
30
Firma egzystuje od 1852 r.
F M i pertom,
ihyi M
toaletowych i \vvrolww kosmetvcziivf‘li
Fnderyka PULSU
W
W ARSZAW IE.
W Y N ALAZCY ZNANEGO MYDŁA GLICERYNOW EGO
Фpoleca <?
wszelkie artykuły wchodzące w zakres perfumeryi.
гШ
-Цѵ-f
Sprzedaż hurtowa i detaliczna. ^
Plac Teatralny J\T° II (ul. Wierzbowa)
Adres dla listów:
Fryderyk Puls, Warszawa.
Telefonu № 97.
Egzystuje od roku 1875.
N a g r o d z o n y rn ed aleiri rja W y s t a w i e r r je ta lo w e j w W a r s z a w ie :
M A G A Z Y N
WYROBÓW JUBILERSKICH
ALEKSANDRA ORACZEWSKIEGO
N ow y Ś w ia t J\'s 2Q róg CJ/mic/iicjPoleca stale zaopatrzony magazyn swój w wielki wybór złotej, srebrnej i bry­
lantowej biżuterji. Zegarki złote fantazyjne, srebrne i stalowe z pierwszorzęd­
nych fabryk Szwajcarskich, oraz przyjmuje wszelkie obstalunki w zakres jwhilerstwa wchodzące podług najświeższych fasonów.
R O B O T A
W Y K W IN T N A .

Podobne dokumenty