Chochoły Wyspiańskiego
Transkrypt
Chochoły Wyspiańskiego
HORYZONTY POLONISTYKI Chochoły Wyspiańskiego jako obraz Stanisław Czekalski Często daje o sobie znać taki sposób myślenia o tekstach literackich i obrazach, który zakłada rozdzielność treści od formy, w ramach którego treść wyobrażona przez twórcę rozumiana jest jako właściwa i prymarna zawartość dzieła, istota lub sedno, natomiast forma – czy to językowa, czy wizualna – pełni rolę opakowania tej zawartości, „ubiera ją w słowa” albo ujmuje w kształty i kolory. Odczytywanie tekstów i oglądanie obrazów polegałoby w takim układzie na „odpakowywaniu” samej przedstawionej treści, jej własnej esencji, z takiej czy innej formalnej powłoki, w której jest przechowywana. Ten model struktury przedstawieniowej dzieła można porównać do struktury chochoła: słomiana otulina nadająca otulonemu drzewku pewną zewnętrzną formę zapewnia przetrwanie w niezmienionej postaci owego drzewka, które kryje się wewnątrz i o które w istocie rzeczy chodzi, któremu niezawodnie służy i podporządkowuje się cała konstrukcja chochoła. Jeden chochoł można zastąpić drugim, on sam w sobie jest nieważny, gdyż ważne jest to tylko, że samo drzewko w środku zostaje zachowane. Ten sposób myślenia o tożsamości treści, zdolnej przetrwać pomimo wymiany jednej formy na inną, kierował skojarzeniami budowanymi między pastelem Wyspiańskiego szeroko znanym jako Chochoły, którego oryginalny tytuł brzmi Pałuby na Plantach tańczące, a Chochołem występującym w dramacie Wesele tego samego autora. Kluczem do powiązania obrazu z dramatem była domniemana tożsamość chocholej figury, której poszukiwano ponad całą odmiennością form jej zjawiania się w obu dziełach, w medium języka z jednej strony i w medium obrazu z drugiej. Zakładano, że wspólną treścią 20 przedstawień, uchwytną pomimo wszelkich różnic formalnych, są przybierające ludzką postać chochoły i to wystarcza, by interpretować je łącznie, tak jakby było wszystko jedno, czy mamy do czynienia z mówiącym chochołem w tekście dramatu, czy upodobnionym do ludzkiej sylwetki chochołem na obrazie: uczłowieczony chochoł to uczłowieczony chochoł i tyle, figura w swej istocie ta sama miałaby przechodzić od obrazu (powstałego około 1898 r.) do tekstu (1901). Na takiej zasadzie Helena Blum stwierdzała niemożność odczytania „ideowych założeń” obrazu w oderwaniu od Wesela, a Aleksandra Melbechowska-Luty określiła widoczne w pastelu uczłowieczone figury krzewów omotanych słomą mianem przeczucia ideowych wątków dramatu1. Jeszcze ściślej powiązała oba dzieła Agnieszka Morawińska, czyniąc to (zapewne zainspirowana uwagami Zdzisława Kępińskiego) za pośrednictwem plakatu do Wnętrza Maeterlincka z motywem dziewczynki zaglądającej przez okno: w praktyce twórczej Wyspiańskiego pomysły wypływały jedne z drugich, „snuły się”, przechodziły od utworu do utworu i z jednej dziedziny twórczości do drugiej. Można sobie (…) wyobra H. Blum, Stanisław Wyspiański, Warszawa 1969, s. 35; A. Melbechowska-Luty, Nokturny. Widoki nocy w malarstwie polskim, Warszawa 1999, s. 114. 1 polonistyka HORYZONTY POLONISTYKI Stanisław Wyspiański, Dziewczynka za oknem, 1899 r., Muzeum Narodowe w Warszawie zić, że dziewczynka przyciskająca twarz do szyby widzi przez nią właśnie pałuby tańczące. Są z tej samej tkanki i z tego samego nocnego świata. Co więcej, zarówno „Chochoły”, jak i „Dziewczynka za oknem” zdają się pierwszą konkretyzacją wizji, która powróci w scenie trzeciej II aktu Wesela, kiedy Isia rozmawia z Chochołem2. Takiego utożsamienia pałub z obrazu i Chochoła z dramatu można dokonać na poziomie przedstawionej treści jedynie za cenę odwrócenia uwagi od zasadniczej różnicy sposobu, w jaki figury te zostają uformowane w ramach niewymiennych struktur obu dzieł, odpowiednio do specyfiki tak różnych mediów jak obraz i tekst. W swej istocie prezentują się one zupełnie inaczej, bo w nierozerwalnym związku z właściwościami wizualnej formy pastelu w jednym wypadku i werbalnej formy dramatu w drugim. Różnica ta pozostaje niesprowadzalna do żadnej tożsamości przedmiotu przedstawienia i wyklucza możliwość prostej substytucji jednej postaci chochoła przez drugą. Figury te mają ze sobą coś wspólnego nie jako elementy pozatekstowej i pozaobrazowej rzeczywistości, lecz przeciwnie, jako czynniki rozbicia referencyjnej iluzji. W obu dziełach chochoły uzyskują swe szczególne istnienie przez to, że nie spełniają przypisanej im podrzędnej roli tymczasowej i wymiennej powłoki ochronnej, mającej zapewniać przetrwanie właściwej, istotowo różnej od niej zawartości, gdyż usamodzielniają się, integrując ze swoją zewnętrzną postacią własny byt. Są to, innymi słowy, figury nierozerwalnego związku treści przedstawienia z konstytuującą je formą. W Weselu postać Chochoła wyłania się nie skądinąd, jak tylko z medium języka, z jego metaforycznych figur. Stwarza ją i stopniowo kształtuje gra słów wywiązująca się w dialogu między Poetą i Rachelą (akt I, scena 36), w której obie strony dochodzą, od słowa do słowa, do utożsamienia Racheli ze światem przyrody. Poeta zauważa najpierw, że jego rozmówczyni przestaje z przyrodą, z obłokami i różami w ogrodzie, za pan brat. Następnie kobieta mówi o sobie, że przyszła na wesele, do rozśpiewanej chaty, niczym ćma do zapalonej lampy. W kolejnej kwestii Poeta antropomorfizuje widoczne za oknem drzewa z sadu, stwierdzając, iż śpią, po czym ciągnie: jak pójdzie panienka, a muśnie jej szal który krzew, to jej tęsknota i żal udzieli się przyciętej słomie, a z krzaka smutek i cień udzieli się nieświadomie panience.... Tutaj konkretyzuje się już wyobrażenie duchowej wymiany między Rachelą a owiniętym słomą owocowym krzewem. Podejmując je, kobieta uściśla identyfikację swej osoby z krzakiem róży: No, nie trza się o mnie bać; nie przeziębi najgorszy mróz, jeźli kto ma zapach róż; owiną go w słomę zbóż, a na wiosnę go odwiążą i sam odkwitnie. Dalej Rachela zapowiada, że pójdzie do ogrodu poskarżyć się przed tą pałubą słomianą, a potem każe jej przyjść na wesele. Po pewnym czasie Poeta przekazuje sugestię za2 A. Morawińska, W ogrodach Persefony. O „Chochołach” Stanisława Wyspiańskiego, w: Ars Longa. Prace dedykowane pamięci Profesora Jana Białostockiego, Warszawa 1999, s. 482; por. Z. Kępiński, Stanisław Wyspiański, Warszawa 1984, s. 105-110. 1/2010 21 HORYZONTY POLONISTYKI Stanisław Wyspiański, Chochoły, 1898-99 r., Muzeum Narodowe w Warszawie proszenia chochoła Panu Młodemu (akt I, scena 38), co ten wraz z Panną Młodą czyni, aż w końcu chochoł faktycznie zjawia się w weselnym domu i staje przed Isią (akt II, scena 3). Wkracza jako odpowiedź na głosy, które go wywołały i nie staje się niczym innym, jak tylko własnym głosem. Antropomorficzna słomiana pałuba z dramatu Wyspiańskiego odstaje od grona pozostałych bohaterów przez to, że wyłamuje się z porządku przedstawiania, w którym tekst tworzy referencyjną iluzję i skrywa własną konsystencję pod pozorem przezroczystej reprezentacji scen rozgrywających się jakoby w pozatekstowej realności świata przedstawionego. Byt Chochoła nie pochodzi z tego świata, który można by sobie wyobrazić jako dany poza tekstem i wobec niego uprzedni, lecz wywodzi się sukcesywnie z wewnętrznej dynamiki samego tekstu, z jego językowej tkanki. Człekopodobny, mówiący chochoł nie przybywa wprost z sadu widocznego za oknem, na zewnątrz domu, w którym toczą się rozmowy weselników. Przed momentem zjawienia się pośród nich nie jest ukształtowaną, fizycznie realną istotą, ani też nie jest jakąś złudą, czyimkolwiek przywidzeniem. Zjawia się on tylko dlatego, że został z przydomowego sadu wywołany, wcześniej natomiast wykreowany jako wytwór toczonych w środku konwersacji, materialnie udosłowniony efekt pracy języka. Pozostaje figurą immanentnie dyskursywną, powołaną do istnienia w mowie i niedającą się oddzielić od językowego medium, z którego się poczęła, ostatecznie zaś, rzecz jasna, od tekstu 22 dramatu. W figurze tej dramat przerywa iluzję, by odsłonić mechanizm jej powstawania z wewnątrz tekstu. Ujawnia swoją własną materię – materię wiązanych słów – wydobywając ją z poziomu skrywanego tworzywa na poziom przedstawianych scen. Tak jak szczególna postać chochoła mówiącego wyłania się spomiędzy słów wypowiadanych w dramacie i pozostaje od nich nieoddzielna, tak pałuby na pastelu zyskują postać widzialną jako czysto optyczny efekt działania formy rysunku, nieodzwierciedlający żadnej rzeczywistości obecnej poza sferą wizualnych wrażeń. Wojciech Bałus odczytywał obraz Wyspiańskiego inaczej, dochodząc do paradoksalnego wniosku, że ukazuje on scenę chocholego tańca jako niedostępną dla ludzkich oczu, umiejscowioną w świecie rzeczywistym (na krakowskich Plantach), lecz niemożliwą do zobaczenia3. Tańczące pałuby miałyby swoją własną realność, niezależną od oglądu. Takie odczytanie obrazu odrywa go od jego własnej widzialności i wyabstrahowuje z niej taniec pałub jako przedstawioną, zobiektywizowaną treść. A przecież chochoły na pastelu Wyspiańskiego widać i tylko widać – nie kryją one żadnej realności poza swoją postacią widzialnego zjawiska. Przybierają antropomorficzne kształty wobec spojrzenia, które kieruje się ku nim instrumentalnie, pojmowane jako sprawdzian faktycznego stanu rzeczy i mające ów stan rzeczy przedstawić do wiadomości, odnieść do tego, co skądinąd znane. To rozpoznawcze nastawienie oglądu napotyka jako przedmiot najbliższy przestrzennie, widoczny najwyraźniej i prezentujący się najbardziej znajomo – chochoła usytuowanego pośrodku szerokości obrazu, tuż przy jego dolnej krawędzi. Jest on przechylony nieco w lewą stronę, a przede wszystkim w głąb wewnątrzobrazowej przestrzeni, sugestywnie wprowadzając weń widza i zarazem zwra W. Bałus, Figury losu. Polscy artyści i polska sztuka w poszukiwaniu tożsamości indywidualnej i zbiorowej, Kraków 2003, rozdział Stanisław Wyspiański: co wydarzyło się na Plantach?, s. 161-177. 3 polonistyka HORYZONTY POLONISTYKI cając się ku grupie innych chochołów, widocznych w pewnym oddaleniu. Czy jednak tylko z tego powodu powstaje dziwne wrażenie, że ów chochoł stoi odwrócony do nas plecami? Poza tym, że na taki efekt rzutuje koncentryczne rozstawienie wszystkich pałub wokół kałuży, działa tu jeszcze jeden czynnik: cień rzucany na jej taflę, który niweczy przedmiotową zwyczajność najbliższego z chochołów niezbyt wyraźnym, lecz jednak rozpoznawalnym zarysem ludzkiej sylwetki. To wydobyte przez cień podobieństwo chochoła do postaci człowieka odbiera widzeniu pewność rozpoznania widzianego przedmiotu. Identyfikacja chochoła zakładająca potwierdzenie jego przedmiotowej funkcji słomianej osłony krzewu zderza się z tym, co obraz niespodziewanie jej przeciwstawia jako efekt, który on sam pozwala zobaczyć, wytworzony przez jego własną widzialność. Założenie, iż mamy przed sobą osłonę kryjącą krzew, korygowane jest przez ogląd konstatujący to, co się wobec niego bezpośrednio wydarza: z kształtu chochoła wyłania się sylwetka człowieka. O ile ten proces początkowo rozegrany został w napięciu między dwoma oddzielnymi elementami, chochołem z jednej strony i jego cieniem z drugiej, na dalszym planie obrazu zachodzi on już wewnątrz samych sylwet kolejnych pałub. Ich kształty wprawiają spojrzenie widza w ustawiczną oscylację między alternatywnymi możliwościami rozpoznania w nich chochołów podobnych temu na planie pierwszym lub postaci ludzkich podobnych tej, której zarys przyjmuje jego cień. Zawieszone w napięciu między biegunami rozpoznawalności odmiennych przedmiotów oglądu, kształty te utrzymują go przy sobie, prezentując mu się jako „ani to, ani tamto”. Zarazem uwidaczniają one proces przybierania własnej postaci, doprowadzonej do granicy przedmiotowej identyfikowalności, z podłoża bezkształtnych śladów pasteli na kartonie. Wyłaniają swój kształt z pionowych smug, które dopiero „odbite” od nich zyskują znaczenie ich cieni kładących się na tafli kałuży, lecz tylko prze- lotnie, bo wówczas też sprowadzają wzrok widza z powrotem w dół, wzdłuż powierzchni kartonu ku jego dolnemu brzegowi. W ten sposób spektakl transformacji pałub w człekokształtne istoty przechodzi w pokaz demaskujący działanie mechanizmu wizualnej iluzji. Widzieć „tańczące pałuby”, to, nieuchronnie, doświadczać tego nieskończonego procesu przemiany śladów wydobywających kształty z obrazowej płaszczyzny – w wewnątrzobrazową przestrzeń z rozmieszonymi w niej i tworzącymi pewną scenę obiektami. W figurach antropomorficznych chochołów do szczególnej, upostaciowionej kondensacji dochodzi to, co stanowi samą istotę obrazu, a co na całą jego powierzchnię rozciąga mrowie punkcików przerywających ciągłość ciemnych smug koloru; znaczą one jednocześnie efekt rozświetlonej przez latarnie mgły, która odbiera oczom pewność tego, co widać w głębi – i fakturę pokrytego pastelami kartonu. Istotą obrazu jest wyłanianie z jego podłoża jemu tylko właściwej widzialności wewnątrzobrazowego świata, widzialności nieredukowalnej do sytuacji i doświadczeń znanych z rzeczywistości wobec obrazu zewnętrznej, podobnie jak do treści ukonstytuowanych w literaturze, która ze swej strony także jest niesprowadzalna do światów ukształtowanych gdzie indziej i inaczej niż w jej języku. Stanisław Czekalski – dr hab. prof. UAM, pracownik naukowy Instytutu Historii Sztuki UAM. Zajmuje się historią sztuki nowoczesnej, teorią interdyscyplinarności i metodologią historii sztuki. 1/2010 The interpretation connects the pastel drawing The Mulches and a character from the drama The Wedding. It is argued that those figures may be compared not upon the ground of their identity, but due to the fact that they disrupt the illusion of separateness between the content and the medium. The Mulch from The Wedding is a concretization of the verbal figures present in the drama; the mulches on the drawing demonstrate the visual process of differentiating the marks of the crayon into the representation. 23