Parę słów o „elitarnej” Biotechnologii i dwóch kierunkach

Transkrypt

Parę słów o „elitarnej” Biotechnologii i dwóch kierunkach
Parę
słów
o
„elitarnej”
Biotechnologii i dwóch kierunkach
Ostatnio zauważa się trend studiowania dwóch kierunków. Z czego to wynika?
Owszem, dwa różne lub pokrewne zawody zwiększają konkurencyjność takiej
osoby na rynku pracy, ale czy czasem nie wynika to po prostu z… nudy?
Czasami najlepszym rozwiązaniem by zmusić się do wysiłku jest ograniczyć wolny
czas. Im więcej czasu mamy na wykonanie jakiegoś zadania, tym więcej czasu
nam ono zajmuje. Mając dwa dni w tygodniu wolnego byłam w stanie spędzić cały
dzień w piżamie.
Jest to dobry sposób na pogłębianie wiedzy. Najłatwiej ją rozwinąć uczestnicząc w
kursach i ucząc się wykonywać analizy, które mogą przydać się w miejscu
przyszłej pracy. A skoro i tak oznacza to uczestniczenie w wielu dodatkowych
kursach to czemu wykonany wysiłek nie miałyby zostać uhonorowany kolejnym
dyplomem? Nie jestem zwolenniczką hasła „jeśli ktoś zna się na wszystkim to nie
zna się na niczym”, jak określa się ludzi na dwóch – trzech kierunkach.
Przynajmniej można odróżnić po CV osobnika ambitnego od leniwego, w końcu
nie zamieszcza się w nim pełnej listy ponadprogramowych kursów, a przez studia
można przebrnąć z dobrą średnią wyrabiając absolutne minimum.
Myślałam, że połączenie dwóch kierunków będzie trudne. W końcu to dwa razy
więcej pracy, dwa razy więcej zajęć, egzaminów – nawet jak część zostanie mi
przepisana. Nie sądziłam jednak, że przy braku życia towarzyskiego miałabym
czas na trzeci kierunek.
Studenci biotechnologii na Uniwersytecie Jagiellońskim są rozpieszczani. Na
Ochronie Środowiska mogłabym pomarzyć o dwóch dniach bez obowiązkowych
zajęć na 1 roku. Rozumiem ideę samokształcenia, od pierwszego roku
uczestniczyłam w dodatkowych kursach, ale dwa dni? Na studiach dziennych? To
ponad pół tygodnia luzu!
Studenci Biotechnologii na UJ są mniej zajęci od studentów UR
Trudno traktować poważnie ten kierunek – a nie jako dodatkowy – jak na
pierwszym roku można liczyć nie tylko na drugi czy trzeci ale i piąty termin!
Trudno wtedy przywyknąć do myśli, że to nie jest szkoła średnia, że studia nie są
obowiązkowe. Bardzo się cieszę, że znajomym udało się przejść na kolejny rok,
ale… 5 terminów? Skoro i tak są to niech będą oficjalne, studenci rozłożą
egzaminy na cały rok a indeks nie będzie miał ani jednej skazy, bo dotychczas
przy ponad 20 egzaminach i zaliczeniach na dwóch kierunkach noga może się
czasem powinąć.
Studia nie polegają na prowadzeniu za rączkę, zwłaszcza takie, które podobno są
„elitarne” i nie znajdzie się na nich osób, które ledwie zdały maturę.
Pierwszy rok polega na przesianiu tych, którzy się do danego zawodu nie nadają
albo nie mają wystarczająco silnej woli by pokonać problemy z danym
przedmiotem. Bardzo podoba mi się sposób w jaki rekrutację przeprowadza
Biologia. Przyjmują 250 osób, zostaje z nich połowa, czasem mniej. To dodatkowe
pieniądze dla wydziału ale i możliwość przyjęcia dobrych, ba świetnych
studentów, którzy niekoniecznie poradzili sobie z maturą na 90%, a nie mają
żadnych problemów z zaliczeniem sześciu kursów.
W zeszłym roku na liście studentów przy czyimś nazwisku znalazłam informację
„nieprzyjęty z powodu zbyt małej liczby punktów”, nie z braku miejsc. Jak to ma
się do rzeczywistości? Może powinno się zadzwonić do tej osoby, przyjąć na
biotechnologię i sprawdzić czy naprawdę punkty z matury mają związek z
umiejętnością studiowania.
Na razie mam za sobą pierwszy rok, więc trudno mi określić czy program
pierwszego roku wynika z chęci zachowania jak największej ilości studentów
skoro przyjmują ich tak mało czy ogólnie trafne jest krążące powiedzenie o
Biotechnologii Uj, że trudno jest się dostać a jeszcze trudniej wylecieć.
Dlatego pomysł Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego o ograniczeniu
możliwości bezpłatnego studiowania na więcej niż jednym kierunku na uczelniach
publicznych bardzo mnie niepokoi. Powinno się promować rozwój studentów
czujących niedosyt wiedzy. Ja byłabym bardzo nieszczęśliwa musząc zrezygnować
z któryś studiów. Może patrzę na naukę już z perspektywy paru lat doświadczenia
i to co mi wydaje się banalne i oczywiste dla innych nie jest, ale studiowania
można się nauczyć.
Czytając artykuły odnośnie opinii o dwukierunkowcach natrafiłam na poniższe
argumenty:
„Blokuje miejsce innym, często z biedniejszych rodzin (bo nie stać było rodziców
na opłacanie korepetycji z języków, przedmiotów). Uważam, że takie
„wypychanie” jest niesprawiedliwe
społecznie.. (…) ktoś inny musiał zapłacić, żeby studiować, bo na studiach
dziennych zabrakło dla niego miejsca.”
Hm, jeśli ktoś napisał maturę na mniej niż 40 % nie czuję się winna. W ogóle nie
czuję się winna. Ba, nie zauważyłam nawet żeby był problem z dostaniem się na
jakieś studia dzienne. To jakbym miała za złe koleżance, że po ciężkiej pracy
dostała się na moje wymarzone studia a ja nie. A do osiągnięcia ładnych wyników
z matury nie trzeba korepetycji. Z zaobserwowanych doświadczeń na tym polu
wynika, że osobie leniwej i tak nie pomogą a trochę leniwą korepetycje zmuszają
do uczenia się na zasadzie „bo za to się zapłaciło”.
Po co te zmiany? Najwyraźniej pani minister bierze się za kształcenie dresów. W
końcu trzeba wyrównać szanse, odebrać tym lepszym drugi kierunek, na który
uczciwie się dostali i na którym uczciwie pracują, po to by ci słabsi (niekoniecznie
biedniejsi) też mogli się pochwalić papierkiem z tej samej uczelni. Wniosek został
przyjęty przez Radę Ministrów, co mnie bardzo martwi.
Data publikacji: 06.10.2010r.