Untitled

Transkrypt

Untitled
3
„ Moja wędrówka z duchami"
3
Zapadał wieczór. Wtedy zawsze lubię powspominać. Przypomniał mi się pewien
dzień, około dwóch lat temu...
Wszystko było już zrobione, a ja miałam dwie godziny wolnego czasu. Byłam
zmęczona, ale nienawidziłam i do teraz nienawidzę bezczynności, więc sięgnęłam po
nową książkę. Historia okazała się ciekawa. Byłam zadowolona ze swojego zakupu.
Kilka razy się wzruszałam, jednak tylko po to, by zaraz zacząć się bać o losy
bohaterów. Książka tak mnie zainteresowała, że nie zauważyłam, kiedy zaczęłam być
obserwowana. Poczułam na sobie czyjś wzrok dopiero, gdy zatrzymałam się, by
porozmyślać nad książkowym problemem. Z początku się zaniepokoiłam. Kto mógł
być w domu o tej porze? Mój mąż był jeszcze w pracy, córeczka smacznie spała w
łóżeczku i była zbyt mała, żeby chodzić, a co dopiero uciec z łóżka dla niemowląt.
Wszystkie mięśnie miałam napięte, chociaż nie widziałam w tym sensu. Wiedz iałam,
że to nic nie da. Nie mogłam uciec, bronić się, czy atakować. Obcość mojego
obserwatora przerażała. W końcu zebrałam w sobie odwagę i podniosłam wzrok. Byłam
tak zdziwiona widokiem, że niemal zaczęłam się śmiać z ulgi. Moja wyobraźnia
podsuwała mi wiele obrazów, ale na pewno nie taki. Przede mną stała młoda kobieta.
Miała bladą skórę, zaróżowione policzki i złote włosy upięte w wysoki kok. Ubrana
była w długą, balową suknię o delikatnym łososiowym kolorze. Na pewno nie
pochodziła z tej epoki. Kobieta uśmiechała się, ale w jej oczach nie było nawet cienia
uśmiechu. Była smutna.
- Dobry Boże, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to robisz - powiedziała
melancholijnym głosem. Był na swój sposób piękny, uspakajał. Napięt e mięśnie nagle
się rozluźniły, co wywołało ból. Ostrożnie rozcierałam ramiona. ----- -Robię...co? Zdołałam z siebie wyrzucić. Kobieta usiadła na kanapie. Wpatrywała się w e mnie
błękitnymi oczami. Wydawało by się być chłodne, podobnie jak ich właścicielka.
Czułam się trochę niezręcznie pod tym spojrzeniem.
- Czytasz, rzecz jasna. Znam tę historię. Piękna... tak samo jak to, że ktoś na tym
świecie zajmuje się jeszcze czytaniem - odpowiedziała. Uśmiechnęłam się. Nie
wiedziałam co odpowiedzieć, przeszłam więc do pytań. Zdenerwowana, wzięłam
głęboki oddech, by się uspokoić.
- Przepraszam, ale co pani tutaj robi? Ja... nie chcę być niegrzeczna, ale chyba rozumie
pani. że to dość niezręczna sytuacja.
Kobieta posiała mi promienny uśmiech. Tym razem był szczery, bez skazy, co nadało jej
jeszcze piękniejszy wygląd.
- Oczywiście. Na imię mam Leokadia i pochodzę z przeszłości. Jestem poniekąd
duchem, strażnikiem, ale mój czas się kończy. Jestem taka bezradna wobec ludzi!
Westchnęła głośno. Spróbowałam zrobić współczującą minę, ale na pewno wyszedł mi
okropny grymas. Nie mogłam się skupić, bo moje myśli szalały. Duch? Przeszłość?
Niemożliwe! Ona wyglądała na góra dwadzieścia pięć lat!
- Nie rozumiem - rzekłam nieśmiało.
- Naturalnie. Przepraszam, zapomniałam, że nic o nas nie wiesz, to znaczy- poprawiła
się- nie wiedziałaś. Tak jak mówiłam, jestem duchem. Strzegę książek. Kiedyś były
bardzo ważne i drogie. Co prawda cena nie ma nic do dzisiejszych czasów, ale wyobraź
sobie tylko! Dawno, dawno temu książki pisane były odręcznie. Częściej były to P isma
Święte niż powieści, ale i je można było znaleźć. To takie piękne... Wiesz oczywiście,
że książki kształtują wyobraźnię?
Kiwnęłam głową. Te wszystkie informacje nie były mi obce, przynajmniej wszystkie
prócz ducha. Wciąż nie mogłam zaakceptować tej wiadomości, ale starałam się.
- Tylko... co to ma wspólnego ze mną? - zapytałam. Leokadia wstała z kanapy i zaczęła
spacerować.
3
- Mam do ciebie prośbę. Bardzo wielką. Mój brat oraz przyjaciel pokażą ci kolejno
teraźniejszość i przyszłość. Masz doskonałą pracę, dzięki której może się spełnić moje
marzenie, masz wyobraźnię, ma kto cię wspierać. Lepszej kandydatki ze świecą szukać,
Kornelio _______
Zdziwiła mnie jej odpowiedź. Moja praca? Byłam dziennikarką.. .czego można ode
mnie wymagać?
- Marzenie?
Kobieta znów posłała mi uśmiech. Był jednak smutny. Tym razem nie musiałam szukać
w sobie współczucia dla niej. Uczucia same mnie doganiały, tajemnica i problem
Leokadii wpływały na mnie tak samo, jak na ich właścicielkę.
- Powie ci o tym mój przyjaciel. Chodźmy. Mamy mało czasu!
Złapała mnie za rękę. Zaczęło mi się kręcić w głowie, ziemia osunęła mi się spod stóp.
Dopadły mnie mdłości i... wszystko ustało. Wciągnęłam powietrze ze świstem i
rozejrzałam się. Stałam pośrodku jakiejś starej biblioteki. Było tu dużo lud zi. Każdy
miał w ręku książkę, czytał ją z zainteresowaniem, niektórzy mieli nawet łzy w oczach.
Jęknęłam. Dzisiaj takich widoków było coraz mniej. Pokręciłam głową.
- To rzeczywiście piękne. Nigdy czegoś takiego nie widziałam - odezwałam się.
- Bo w takiej żyjesz epoce. Bardzo mi z tego powodu przykro - powiedziała ostro
Leokadia.-Cóż, czas się pożegnać. Bądź zdrowa i nie daj się temu okropnemu światu
bez książek!
Po chwili stałam już w domu. Zmęczona przywitałam męża i zasnęłam. Byłam
wyczerpana.
Odwiedziny drugiego ducha także mnie przestraszyły, zaraz jednak sobie
przypomniałam słowa Leokadii. Mężczyzna, jak zapowiadała jego poprzedniczka, to jej
krewny. Miał jasne blond włosy, zielone oczy i miły uśmiech. Był pogodny, jednak miał
w sobie niepokój. Bez zbędnych wyjaśnień zabrał mnie w swoją podróż. Pokazał
pustoszejącą bibliotekę, komputery, przy których ludzie ewentualnie książek słuchali,
jednak częściej zastąpione były gra komputerową. Pokazał coraz to gorsze filmy, które
ani trochę nie przypominały tak dobrze znanych mi książek.
Dziwne, ale było to dla mnie przykre. Tak jakby Leokadia otworzyła mi oczy. Mogłam
czytać, mogłam uczyć swoje dziecko, ale kiedy zaczęłam już od siebie, powinnam
skłaniać innych. O to chodziło Leokadii, teraz byłam tego pewna. Brat pierwszego
ducha odstawił mnie do domu ze smutnym uśmiechem. Taka była teraźniejszość...
Obudził mnie wielki huk i... śmiech. Co prawda, piękny śmiech, ale nic zwracałam na
to uwagi. Byłam rozzłoszczona. Niech sobie spełniają to ważne marzenie , ale czy ja nie
mogę się wyspać?! Już miałam zbesztać nowo przybyłego, kiedy go ujrzałam. Miał
czarne włosy, prawie tak samo czarne oczy. Szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Śmiał się cały czas. Uniosłam w górę brew.
- Co to za wspaniały dowcip cię tak bawi? - spytałam z irytacją w głosie. Odpowiedział
mi głośny wybuch śmiechu. Zrozumiałam, że nikt oprócz mnie go nie słyszy. Dawno
postawiłby na nogi trupa. Westchnęłam.
- Więc trzeci duch. Przyszłości, zgadza
się? Spoważniał.
- Racja. Szkoda, wolałbym mieć miłe wspomnienia. Jesteś gotowa? - zapytał bez
ogródek. Glos miał także radosny, mimo to była w nim nuta powagi.
- Jasne.
Posłał mi uśmiech i złapał za rękę. Po raz trzeci poczułam mdłości i zawroty głowy.
Ponownie wszystko szybko się skończyło.
Tym razem stałam w holu pięknego domu. Ogromnego, gustownie (i na pewno drogo)
umeblowanego. Chłopak zaprowadził mnie na górę. Wchodząc po schodach, słyszałam
strzały, wrzaski i co rusz głośne przekleństwa. Skrzywiłam się. Weszliśmy do pokoju.
3
Mały, rudy chłopczyk siedział przed komputerem. Miał może siedem lat, nie więcej. Grał
w jakąś paskudną grę. Zabijał właśnie kobietę. Kiedy nie trafił, obdarzył ją kolejnym
wulgaryzmem. Wzdrygnęłam się. Na górę weszła jego matka, sądząc po kolorze włosów.
- Kochanie, może byś coś zjadł? Baton nie jest obiadem... Kupiłam ci piękną
książeczkę, spójrz.
Mówiła miękkim, zmartwionym głosem. Nie chciałam nawet myśleć o tym, jak musi jej
być przykro.
- Nie! Idź sobie, gram! Zabierz książkę! Jest beznadziejna! - wrzeszczał chłopiec.
Pokręciłam głową ze złością. Wredny, rozpieszczony...
- Spokojnie - odezwał się duch. Zauważył, że cała się gotuję .- To tylko wizja. Znasz już
marzenie mojej przyjaciółki, Kornelio. Nie dopuścić do takiej przyszłości!
Kiwnęłam głową z pełną determinacją. Tak! Jutro zaapeluję. Powiem im wszystkim,
żeby czytali. Nie można tak! To wszystko było takie smutne...
- Nie mówiąc już o wyobraźni. Chyba domyślasz się, co robiąz mózgu takie gry?
Zachichotał. Spojrzałam na niego i złość wyparowała.
- Masz rację. Ech, myślę, że już wiem co zrobić. To.. .fajna lekcja na temat innych. I
siebie... Duch wzruszył ramionami.
- Można tak powiedzieć. Tyle, ile wiemy o ludziach, wystarczyłoby, byś my zostali
psychologami. - Zaśmiał się.
-Ile wiecie? - Zdziwiona spojrzałam mu w oczy. W tym momencie przenieśliśmy się do
mojego domu, ale chyba chciał odpowiedzieć.
- Owszem. Nie tylko książki nas interesują. To, wbrew pozorom, byłoby
nudne. Uśmiechnął się szeroko, gdy zerwał się wiatr.
- Chyba Leokadii się to nie podoba - stwierdziłam. Wzruszył ramionami.
- Oglądanie tego wszystkiego jest... smutne, Kornelio. Ja potrzebuję zabawy. - Obdarzył
mnie figlarnym uśmiechem. Przytaknęłam. Duch pożegnawszy się, zniknął. Ja już
wiedziałam, co zrobię. Z zamiarem wystąpienia z apelem do ludzi, układając w głowie
słowa przemówienia, poszłam spać ...
Wzdycham. To było wspaniałe wydarzenie. Łzy lecą mi ciurkiem, gdy przypominam
sobie wygraną. Ludzie się zmienili. Mój apel poskutkował, a ja jestem z siebie ciągle
dumna i wdzięczna duchom. Gdyby nie one, pewnie nigdy bym nie zauważyła tego
problemu... Smutnej rzeczywistości, którą na szczęście udało się zmienić...
3

Podobne dokumenty