SOSNsosnowiecki magazyn kulturalny empatia zbigniewa

Transkrypt

SOSNsosnowiecki magazyn kulturalny empatia zbigniewa
art
SOSN
JJ marek grabowski-niepokorna ekspresja
JJ teatr zagłębia w nowym sezonie
JJ judaika
JJ karolina szota-proza
JJempatia zbigniewa podsiadło
sosnowiecki
magazyn
kulturalny
grabowski
marek
Nazwisko Marka Grabowskiego niejako
automatycznie wywołuje w mojej percepcji
obraz złożony z ruchu i koloru, pulsujący,
ekspresyjny i dynamiczny. Surowość materii,
ciężka od farby struktura płótna, rozmach
diagonalnych grubych kresek są elementami
ukrytego kodu. Osobiście uważam, że
przesłanie jakie się za tym kryje można by
opisać militarnym nazewnictwem: opór, walka
i chaos. Marek Grabowski walczy. Jest to
rodzaj wysiłku skoncentrowany na zachowaniu
artystycznego ego, wbrew tendencjom i modom.
To niezłomne założenie, któremu artysta od
lat jest wierny odnajdziemy także analizując
działania artysty na polu rzeźby. Grabowski
zrealizował między innymi metalowe rzeźby ,
których nie powstydzili by się ˝przedstawiciele
awangardowego Dada. Tytuły jakie nadaje swym
dziełom - enigmatyczne i poetyckie zarazem:
„Wektory błądzące”, „Drabiny bezradne”,
„Pomroczność niejasna” (w przypadku obrazów),
czy „Kołyska grawitacji” (tytuł rzeźby) mają
pozostać bez wyjaśnień, gdyż jak twierdzi sam
artysta „Istotą sztuki jest walka i tajemnica
(…)”. Niech Pan zatem walczy i tworzy Panie
Marku.
Adriana Zimnowoda
Kozioł ofiarny
Uzurpator
Marek Grabowski urodził się w Sosnowcu. Jest
absolwentem PWSSP w Poznaniu, członkiem ZPAP
oraz Stowarzyszenia Pastelistów Polskich.
Zdobywca Grand Prix na I Ogólnopolskim Biennale
Pasteli w 1996 roku. Oprócz działalności na
polu malarstwa, rysunku i rzeźby zajmuje
się poezją*. Wystawa prac Marka Grabowskiego
w najbliższym czasie odbędzie się w Sosnowcu.
*mamy nadzieję, że niebawem Marek Grabowski
udostępni swoje teksty poetyckie dla SOSNartu.
Eskalacje 04
na okładce: Przewrotność purpury
Kołyska grawitacji
W
padam do Teatru Zagłębia. Mam
szczęście, bilety jeszcze są mimo,
że często należy je rezerwować ze
sporym wyprzedzeniem. Siedzę
na sali teatralnej, która zaczyna powoli wypełniać się
po brzegi. Trzeci dzwonek. Rozmowy ustają. Cisza.
Czas jakby zaczął płynąć wolniej. Odczuwam narastającą ciekawość co za chwilę wydarzy się tam po
drugiej stronie sceny. Gasną światła, kurtyna w górę,
zaczyna się sztuka. Przenoszę się na kilka w chwil do
innej rzeczywistości przepełnionej tysiącem emocji…
Antrakt. Rozglądam się dookoła. Widownia wielopokoleniowa - od małolatów po emerytów. To ciekawe,
na kilkadziesiąt minut tworzą jedną, zgodną grupę
mimo, że dzieli przepaść - dorastali w innych czasach,
inne mają ideały, marzenia i spojrzenie na świat.
Z całą pewnością Teatr Zagłębia ma to „coś”, co przyciąga ludzi w każdym wieku…
Teatr Zagłębia
łączy
pokolenia
Podstawę repertuaru stanowi wielka - polska
i światowa klasyka oraz najwybitniejsze pozycje
współczesnej dramaturgii. W ciągu ostatnich dziesięciu lat inscenizacje prezentowane na deskach Teatru
Zagłębia uznawane były za spektakle roku. Wieloma osiągnięciami może pochwalić się także kadra
aktorska - wielokrotnie odznaczana nagrodami Złotej
Maski, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
oraz Wojewody Śląskiego w dziedzinie upowszechniania kultury. Sosnowiecki teatr współpracuję
z licznymi scenami śląskimi prowadząc wymianę
repertuarową. Obecnie zatrudnia 21 aktorów. Dziś
trudno jest sobie wyobrazić Teatr Zagłębia bez: Marii
Bieńkowskiej, Ewy Kopczyńskiej, Krystyny Gawrońskiej, Elżbiety Laskiewicz, Adama Kopciuszewskiego,
Wojciecha Leśniaka, Zbigniewa Leraczyka czy Andrzeja Śleziaka. Na szczególne wyróżnienie zasługuje
także charyzmatyczny Przemysław Kania, znany ze
spektakli: „Niech żyje Bal”, „Ania z Zielonego Wzgórza” czy „Kubuś Fatalista i jego Pan”, który działa jak
magnes na żeńską część widowni.
Teatr Zagłębia może się także poszczycić współpracą z wybitnymi polskimi reżyserami m.in. z Janem
Szurmiejem, Krzysztofem Jasińskim, Cezarym Domagałą, Julią Wernio, czy Jerzym Fedorowiczem.
”Kartoteka”
Premiera: 24.11.07
reż. Julia Wernio, scen. Elżbieta Wernio
Na zdjęciu: Grzegorz Kwas, Wojciech Leśniak
Zastanawiam się na czym polega magia Teatru
Zagłębia, że z każdym dniem przybywa grono wiernych widzów, a bilety trzeba rezerwować z dużym
wyprzedzeniem? Z pewnością renoma sosnowieckiego teatru budowana była przez kilkadziesiąt lat.
Przyjrzyjmy się zatem jego historii. Kto wie, że został
założony zanim jeszcze Sosnowiec uzyskał prawa
miejskie? Był szóstym teatrem w Królestwie Polskim.
Zaprojektowany został przez architekta Karola Steczkowskiego, który w planach miał także stworzenie
„Teatru Zimowego“ wraz z pokojami gościnnymi pod
nazwą „Hotel Saski“ oraz drewnianego „Teatru Letniego“. Ten ostatni uruchomiony został w lipcu 1897
roku i działał aż do 1918 r. Budynek teatru był wielokrotnie przebudowywany. Również nazwa ulegała
zmianom. Od 1955 figuruje jako Teatr Zagłębia ale
znany był również jako Teatr Polski (1920) czy Teatr
Miejski (1927). Obecną formę zawdzięcza modernizacji przeprowadzonej w latach 1976-1978 oraz
rozbudowie dokonanej w 1992 roku. Nie zachowały
się niestety elementy pierwotnego wystroju i wyposażenia wnętrz. Oficjalna inauguracja sosnowieckiej
sceny odbyła się 6 lutego 1897 roku podczas której
zaprezentowano „Zemstę” Aleksandra Fredry.
Każdego miesiąca Teatr Zagłębia zaskakuje nas
bogatą ofertą repertuarową. Aktualnie wystawiane są inscenizacje: „Ania z Zielonego Wzgórza” (reż.
Jan Szurmiej), „Balladyna” (reż. Katarzyna Deszcz),
„Biznes” (reż. Jerzy Federowicz), „Bóg” (reż. Grzegorz Kempinsky), „Kartoteka” (reż. Julia Wernio),
Krzesiwo” (reż. Katarzyna Deszcz), „Niech żyje bal”
(reż. Cezary Domagała), „Pamiętnik Narkomanki”
(reż. Henryk Rozen), „Sztuka Kochania, czyli sceny
dla dorosłych” (reż. Krzysztof Jasiński), „Tajemniczy
Ogród”(reż. Cezary Domagała), „Świętoszek”(reż.
Bogdan Michalik). Najnowszą propozycją jest spektakl „Miłość - to takie proste”, w reżyserii Bartłomieja
Wyszomirskiego, którego premiera już we wrześniu.
Tradycją stały się coroczne spektakle sylwestrowe, które są ciekawą propozycją na niekonwencjonalne spędzenie ostatniej nocy w roku. Poza tym
Teatr Zagłębia to także nowoczesny ośrodek artystyczno-edukacyjny dla młodzieży. Uczniowie sosnowieckich szkół mają możliwość poznania jego zakamarków dzięki uczestnictwu w lekcjach teatralnych.
Pozwalają one uczestnikom nie tylko na zapoznanie
się z tradycyjnym teatrem, pracą aktora ale także na
uświadamiają jak wiele pracy w tworzenie spektaklu
musi włożyć cały sztab ludzi, którzy pozostają niewidoczni dla osoby siedzącej na widowni. Sosnowiecki
teatr jest z całą pewnością miejscem przyjaznym dla
widza. Wychodzi naprzeciw jego potrzebom i oczekiwaniom urozmaicając przy tym kulturalny pejzaż
naszego miasta. Cieszy fakt, że publiczność po zakończeniu spektaklu nie ucieka czym prędzej do szatni,
ale oddaje się teatralnym dyskusjom, a co najważniejsze pojawia się na widowni na kolejnym przedstawieniu
Ewa Kościańska.
„Niech żyje bal” Piosenki Agnieszki Osieckiej
reż. Cezary Domagała, scen. Tatiana Kwiatkowska
Premiera 04.01.08
SOSNart 1
Z dyrektorem Teatru
Zagłębia, aktorem
Adamem Kopciuszewskim
rozmawia
Ewa Kościańska
Co według Pana najważniejsze jest
w zawodzie aktora?
W tym zawodzie niezbędny jest talent. Wiele
innych cech można z czasem wyćwiczyć, a talent
albo się ma, albo nie. Jednak chcąc osiągnąć coś
więcej trzeba mieć też siłę przebicia i upór w dążeniu do celu, bo nie każdy może od razu grać wymarzone role. W ciągłym rozwoju trzeba też doskonalić własne umiejętności i zdobywać doświadczenie.
Ogólnie przyjęło się uważać, że aktorstwo kojarzy się
z prestiżem, ogromnymi możliwościami samorealizacji oraz sławą. Dwa pierwsze określenia są trafne.
Natomiast bycie dobrym aktorem nie łączy się wcale
z osiągnięciem masowej popularności i pojawianiem
się w codziennych mediach. Popularnym może stać
się amator bez wykształcenia aktorskiego, co nie
oznacza wcale, że jest profesjonalnym aktorem. Jak
już powiedziałem w tym zawodzie najważniejszy jest
talent i nieustanna praca nad jego rozwijaniem.
Co to jest warsztat aktorski?
Aktorstwo posiada pewien warsztat, można
powiedzieć, zestaw narzędzi, które powinny być
opanowane przez aktora. Zalicza się do niego
np. kształcenie wymowy, impostacja, plastyka ruchu
w repertuarze klasycznym i współczesnym. Poza
tym aktora obowiązuje nieustanny wysiłek pracy
nad sobą, przełamywanie ograniczeń wewnętrznych i fizycznych, kształcenie wyobraźni scenicznej
czy samoświadomości. Dyplom szkoły teatralnej to
dopiero początek aktorskiego fachu. Dla młodego
aktora rozpoczęcie pracy w teatrze jest szczególnym
wyzwaniem, ponieważ musi nauczyć się współistnieć
w konkretnym zespole, a wspólne tworzenie wymaga
z kolei zharmonizowania. Jednym słowem w opanowaniu warsztatu aktorskiego potrzebna jest praca,
praca i jeszcze raz praca.
Kiedyś studenci szkół teatralnych
przed ukończeniem studiów nie
mogli grać w serialach. Teraz to
się zmieniło…
Kiedyś granie w teatrze było nobilitacją, a szkoła przygotowywała do tego momentu. Przestrzegano studentów szkół teatralnych, że gdy zaczną grać
w telenowelach czy w reklamach, nie będą później
obsadzani w poważniejszych rolach teatralnych. Jeszcze kilka lat temu dla absolwenta szkoły teatralnej
najistotniejsza była praca w teatrze, wśród doświadczonych kolegów-aktorów. Cóż, czasy się zmieniają, media stają się bardziej dostępne i otwarte na
współczesnego człowieka… Dziś już nie dziwi fakt,
że młodzi absolwenci aktorstwa jeszcze w trakcie
studiów próbują swoich sił na castingach, kręcą się
koło wytwórni filmowych, pojawiają się w telewizji.
Pozwala im to na zdobycie nowego doświadczenia
,a przy okazji dodatkowego zarobku… Udział aktorów w przedsięwzięciach komercyjnych nie oznacza
bynajmniej gorszej jakości współczesnego teatru.
Dzisiejsze czasy nie są
przyjazne promocji kultury. Czy
ta wszechobecna obojętność na
sztukę odczuwalna jest także
w Teatrze Zagłębia?
Myślę, że nie. Staram się dobierać repertuar
w taki sposób, by każdy znalazł coś interesującego
dla siebie. Są propozycje dla młodszych i starszych
widzów. W związku z tym udaje się zachować pewne
zróżnicowanie, które powoduje, że Teatr Zagłębia
chętnie odwiedzany jest przez szerokie grono odbiorców. Dzięki temu udaje nam się uciec przed wspomnianą obojętnością na sztukę za każdym razem
zaskakując widza czymś innym.
Czym w najbliższym czasie Teatr
Zagłębia zaskoczy widzów?
Już 19 września odbędzie się premiera spektaklu
inaugurującego Rok Kulturalny 2008/09 „Miłość - to
takie proste” na podstawie dramatu Larsa Norena,
współczesnego szwedzkiego dramatopisarza. Reżyserii przedsięwzięcia podjął się Bartłomiej Wyszomirski. Tematem sztuki są relacje pomiędzy dwoma
małżeństwami, nie zabraknie też metafizyki płci.
Nie obejdzie się również bez miłości wymagającej
i nie zawsze łatwej...
Ewa Kopczyńska, Małgorzata Jakubiec-Hauke, Adam Kopciuszewski
SOSNart 2
Miłość
okazała
się trudna
Małgorzata Jakubiec-Hauke, Ewa Kopczyńska
MIŁOŚĆ TO TAKIE PROSTE (Lars Noren)
Tytuł oryginału: Sa enkel ar karleken
Przekład: Halina Thylwe
Reżyseria: Bartłomiej Wyszomirski
Scenografia: Izabella Toroniewicz
Obsada: Małgorzata Jakubiec-Hauke (Hedde),
Ewa Kopczyńska (Alma), Adam Kopciuszewski
(Robert), Piotr Zawadzki (Jonas)
D
ługo czekaliśmy na tę premierę.
Wszystkich, którzy po spektaklu
„Miłość, to takie proste”, na podstawie
dzieła Larsa Norena, spodziewali się
dobrych aktorskich kreacji i wartkiej akcji czekało
rozczarowanie. A przynajmniej spory niedosyt.
Temat sztuki jest zawsze aktualny i nurtujący współczesnego człowieka: małżeńska zazdrość,
wzajemne relacje w związku, nieustanna gra, rywalizacja oraz trudności w budowaniu uczuć i zaufania. Bohaterami są dwa małżeństwa: aktorskie, w
których role wcielili się: Ewa Kopczyńska (Alma) i
Adam Kopciuszewski (Robert) oraz aktorki (Małgorzata Jakubiec-Hauke - Hedda) i psychologa (Piotr
Zawadzki - Jonas). Obie pary spotykają się po kolejnej premierze w domu Almy i Roberta na party z alko-
holem. Tam następuje gra uczuć i postaw, w której
musi znaleźć się zwycięzca i przegrany. Brak miłości,
samotność, zazdrość, pęd do kariery, rozchwianie
psychiczne prowadzą konsekwentnie do katastrofy.
Tekst Larsa Norena jest ciekawym, ale i trudnym
materiałem do interpretacji, choć nie są to zapewne
szczyty literackich dokonań współczesności. Każda
postać posiada inny charakter, każdą cechuje wyrazista osobowość. Szkoda, że aktorzy sosnowieckiego
teatru tym razem jedynie w części sprostali zadaniu.
Nie stworzyli między sobą udanej i przekonującej interakcji. Można by rzec że, w spektaklu zabrakło współdziałania, które jest niezbędne, aby widz „uwierzył”
w opowiadaną historię. Najbardziej przekonywująco
i prawdziwie kreował swoją postać Adam Kopciuszewski. Ewa Kopczyńska, jego sceniczna partnerka
do końca pozostała sztuczna i mocno przerysowana,
po prostu nieprawdziwa. Podobnie mało wiarygodnie
wypadli Małgorzata Jakubiec-Hauke i jej partner Piotr
Zawadzki. A przecież wszyscy dali się niegdyś poznać
z o wiele lepszej strony.
Trudno stwierdzić czy wina wywołania umiarkowanych ocen widzów leży po stronie reżysera Bartłomieja Wyszomirskiego, czy aktorów i ich możliwości,
czy może treści dramatu, chwilami błyskającego
słownym dowcipem, ale częściej usiłującego zainteresować widza dość banalnym dialogiem. Wyszłam
z teatru obojętna na to co zobaczyłam. Ani mnie to
nie wzruszyło, ani nie oburzyło - po prostu nie doznałam żadnych żywszych emocji podczas kilkudziesięciu
minut trwania spektaklu, a to już jest źle. Byłabym
skłonna przypisać swe niezadowolenie własnemu
nastawieniu w ten deszczowy wieczór, gdyby nie
kuluarowe rozmówki w czasie przerwy i po spektaklu utwierdzające mnie w przekonaniu, że jednak nie
jestem osamotniona w powściągliwej ocenie. Siedząc
na widowi odnosiłam wrażenie, że akcja dzieje się
gdzieś za szybą, która uniemożliwia mi wczucie się
w atmosferę dramatu, w magię inscenizacji. Trudno.
Nie wszystko w teatrze – jak zresztą w każdej innej
dziedzinie sztuki i życia – jest zawsze udane i na
najwyższym poziomie. Grać jednak trzeba dalej.
Sara Kulis
Ewa Kopczyńska, Adam Kopciuszewski
Piotr Zawadzki, Ewa Kopczyńska
Małgorzata Jakubiec-Hauke, Piotr Zawadzki, Ewa Kopczyńska
SOSNart 3
Judaika
Zagłębiowskie
Dwie wystawy
w M uzeum
S
osnowieckim akcentem towarzyszącym
Światowemu Spotkaniu Żydów Zagłębia,
który odbył się w dniach 18- 20 sierpnia br., były dwie wystawy w Muzeum
w Sosnowcu.
Pierwsza z nich (wystawiana najdłużej; od
19 sierpnia do 14 września ) nosiła tytuł „Zanim
nadeszła Zagłada” i dotyczyła położenia ludności
żydowskiej miast Zagłębia Dąbrowskiego w okresie
niemieckiej okupacji. Na wystawie tej, będącej zbiorem materiałów archiwalnych Instytutu Yad Vashem
(Tel Aviv, Izrael), Żydowskiego Instytutu Historycznego (Warszawa), Instytutu Pamięci Narodowej (oddział
Katowice), Archiwum Państwowego (oddział Katowice) , Muzeum w Sosnowcu oraz osób prywatnych,
można było zobaczyć zdjęcia i dokumenty przedstawiające codzienność Żydów miast Zagłębia (głównie
Sosnowca i Będzina).
W związku z tą wystawą ukazała się publikacja
Muzeum w Sosnowcu (w formie broszury) autorstwa dr Aleksandry Namysło (historyk katowickiego
IPN). Do publikacji tej radziłabym jednak odnosić się
z lekką rezerwą. Pani Namysło twierdzi na przykład,
że ludność żydowska w tym regionie żyła w odizolowaniu od społeczeństwa polskiego ; Żydzi byli
hermetycznie zamknięci. Przeczą temu bardzo liczne
dowody: wspomnienia osób żyjących przed wojną
w Zagłębiu, zarówno Żydów jak i nie-Żydów oraz
różne dokumenty.
Druga wystawa (czynna od 19 sierpnia do 4 września ) nosiła tytuł „Listy do Sali”. Była to prezentacja
fotokopii zdjęć, listów, pocztówek, które od swojej
rodziny i przyjaciółek otrzymywała - przebywając
w obozach pracy - sosnowiecka Żydówka Sala Garncarz. Miejscem pierwszej prezentacji i zarazem całej,
oryginalnej korespondencji i zdjęć była Publiczna
Biblioteka w Nowym Jorku (New York Public Library).
Ekspozycja ta jest esencją treści zawartej w książce
„Sala’s Gift. My Mother’s Holocaust Story” autorstwa
córki Sali Garncarz – Ann Kirschner.
Według mnie obie wystawy powinny być stałą
ekspozycją (dzięki technice skanowania czy fotokopii) w Muzeum w Sosnowcu lub Muzeum Zagłębia
w Będzinie. Ludność żydowska przed II wojną światową była liczną, nawet bardzo liczną społecznością
naszych miast, odgrywała istotną rolę w życiu gospodarczym i kulturalnym. Pomijanie, ignorowanie tych
faktów było niegdyś, a bywa także dziś, dużym zaniedbaniem i błędem, zarówno władz miast jak i nauczycieli historii w szkołach.
S z a n o w n i
P a ń s t w o ,
z przyjemnością ogłaszam trzeci konkurs z serii
"Wiersz za 100$", organizowany wspólnie przez
PKPZin oraz jachtor.com. W konkursie może wziąć
udział każdy, kto w terminie od 20.09.2008. do
30.10.2008. prześle zestaw maksimum pięciu
tekstów na adres [email protected] oraz [email protected] pisząc w temacie "Wiersz
za 100$". W pięcioosobowym Jury zasiądą, jak
to było w poprzednich edycjach, poza dwiema
osobami z redakcji, najlepsi polscy krytycy literaccy,
a głównymi nagrodami (które prześlemy pocztą)
będą - 100$ oraz książki dla zwycięzcy, 100$ za
drugie miejsce, książki za miejsce trzecie i dla wyróżnionych, oraz prenumeraty czasopism literackich.
Wyniki ogłosimy na przełomie listopada i grudnia,
o ich wynikach laureatów poinformuję mailowo.
Prosimy o nadsyłanie wierszy w formacie doc.,
txt. lub rtf. Zastrzegamy sobie prawo do publikacji
nadesłanych tekstów na łamach PKPZin.
Za pomoc w organizacji konkursu dziękujemy Wydawnictwom Portret, W.A.B., Philip Wilson, Toporzeł oraz Impuls,
a także czasopismom Zeszyty Poetyckie, Borussia, Rita Baum,
Opcje oraz Migotania.
Jury:
Karol Maliszewski, Jakub Winiarski, Marek Czuku, Marek Lobo Wojciechowski, Karol
Anna Domagała
Graczyk byłbym bardzo wdzięczny za pomoc w nagłośnieniu konkursu.
kłaniam się,
Karol Graczyk - redaktor PKPZin
Sekretne
pudełko
W
dzisiejszych czasach tajemnica
właściwie nie istnieje. W dzisiejszych czasach nawet tajne informacje, chronione prawnie czasami „wychodzą na światło dzienne.” Trudno jest mieć
tajemnice, a jeszcze trudniej chronić ją przed ujawnieniem aż do śmierci jej posiadacza.
Jednak są na świecie ludzie, dla których przeżyta trauma jest na tyle silna i bolesna, że nie potrafią
o tym mówić. Staje się to ich największym i najbardziej chronionym sekretem. Nikomu nie chcą wyjawić
swoich bolesnych wspomnień: ani profesjonalistom,
ani członkom rodziny. Przykładem są ludzie, którzy
przeżyli Holokaust. Niektórzy nie mówią nigdy o tym,
co przeszli. U niektórych w pewnym momencie życia
następuje przełom i wtedy stawiają czoła koszmarom
sprzed lat, opowiadając swoje wspomnienia. Ten
ostatni przypadek miał miejsce w życiu Sali GarncarzKirschner*.
sosnowieckiej Żydówki; życia przed, w trakcie i po
drugiej wojnie światowej. W publikacji wspomnienia
żyjącej nadal Sali uzupełniają zdjęcia i korespondencja (ponad 350 listów) , którą prowadziła ze swoimi
przyjaciółkami i rodziną przebywając w siedmiu
niemieckich obozach pracy w latach 1940-45.
Historię dramatycznych przeżyć Sali Garncarz
i członków jej rodziny czyta się jednym tchem. Książka wzrusza, wprawia w podziw, ale nie brak w niej
też fragmentów znacznie pogodniejszych w tonie,
wywołujących uśmiech na twarzy czytelnika. Informacje historyczne będące tłem osobistych przeżyć
podane są bardzo rzetelnie.
Szczerze polecam lekturę nie tylko osobom zainteresowanym historią, Zagładą, II wojnie światowej
czy polskim Żydom. To książka dla wszystkich tych,
którzy cenią dobrą, mądrą, prawdziwą literaturę.
Anna Domagała
Mieszkanka Nowego Jorku, urodzona w religijnej
rodzinie żydowskiej w Sosnowcu przy ulicy Kołłątaja, w wieku 67 lat zmuszona była przejść operację
wszczepienia potrójnych by-pass’ów. Jej wiek, stan
zdrowia oraz fakt, przeżycia bardzo poważnej operacji na otwartym sercu spowodował, że postanowiła
wyjawić córce Ann tajemnice swojego życia.
Książka „Listy z pudełka” jest pisana jakby na dwu
poziomach. Jednym jest opis, jak to córka poznaje
historię życia matki (przy okazji zgłębiając dzieje II
wojny światowej i sytuację w rodzinnej ziemi), drugim
- co stanowi główny temat - jest opis życia młodej,
SOSNart 4
*Ann Kirschner, Listy z pudełka. Sekret mojej mamy.
Wydawnictwo AMF, Warszawa 2008.
Odbyliśmy
muzyczny
F
Drogi
czytelniku,
rejs
estiwal WORLD FUSION-MUSIC FESTIVAL EUROSZANTY&FOLK. Już za nami. Cóż…
wszystko co dobre szybko się kończy. Pozostały miłe wspomnienia i zewsząd
unoszący się zapach wakacji mimo, że to już wrzesień. Jak było? Intensywnie, bo całe trzy dni, interesująco, bo cały czas działo się coś ciekawego, śpiewająco, bo muzyka była wszechobecna i wesoła. Tak w skrócie można opisać festiwal
WORLD FUSION - MUSIC FESTIVAL EUROSZANTY&FOLK.
foto A.Niczewski
Sosnowiec to kolejne miejsce na mapie festiwalowej Europy witające z otwartymi ramionami
miłośników i entuzjastów szeroko rozumianej muzyki szantowej i folkowej. Z różnych zakątków nie
tylko Polski, ale również Francji, Anglii i Irlandii zjechało pokaźne grono wrażliwców folkowych
rytmów i szant, przedstawicieli mediów oraz gwiazd światowej sławy, którzy zabrali nas w niezapomniany rejs po muzycznych głębinach równie często lirycznych i refleksyjnych, jak i ekspresyjnych
i wybuchowych. Na scenie zaprezentowali się nie tylko muzycy z wielkim bagażem doświadczeń
żeglarskich i artystycznych, ale także debiutanci nieco mniej zaprawieni w bojach koncertowych.
Festiwal podzielony został na trzy dni: europejski piątek, polską sobotę oraz irlandzką niedzielę.
Wykonawcy zaskakiwali nas fantastycznym wykonaniem oraz niezwykłą energią, która udzielała
się także publiczności, z godziny na godzinę zapełniającą po brzegi widownie oraz tawerny. Każdy
mógł znaleźć coś dla siebie: melomani - koncerty szantowe i folkowe, łowcy znanych twarzy - autografy, kolekcjonerzy mogli nabyć płyty gwiazd festiwalu, amatorzy zielonej wyspy - tańce irlandzkie,
Jeśli nie chcesz by dopadła Cię chandra spowodowana
szarością za oknem, a przy okazji planujesz
zainwestować w piękno dźwięku polecam Ci płytę
sosnowieckiego tenora Jarosława Wewióry „Dłoń
Wiatru”. Płyta adresowana jest do wszystkich tych,
którzy pragną na chwilę zatrzymać się w gonitwie
dnia codziennego, zastanowić się, pomyśleć, a przede
wszystkim posłuchać. Krążek zawiera czternaście
utworów różnorodnych w swym charakterze, a przy
okazji niezwykle energetycznych. W sam raz na
długie jesienne wieczory. Mnie osobiście najbardziej
przypały do gustu interpretacje : „Non Ti scordar
di me” E. de Curtis i „Core n’grato” S. Caudillo. Do
realizacji płyty artysta zaprosił: Żeńską Orkiestrę
Salonową i Orkiestrę Symfoniczną Katowickiego
Holdingu Węglowego KWK Staszic pod dyr. Grzegorza
Mierzwińskiego.
Jarosław Wewióra, dużej klasy tenor liryczny ma na
swoim koncie liczne sukcesy. Został nagrodzony m.in.
w Concorso Vocale Internatinale di Musica Sacra w
Rzymie. Jest także laureatem I miejsca w Konkursie
Arii i Pieśni P.Kurpińskiego we Włoszakowicach oraz
III miejsca w I Ogólnopolskim Konkursie Młodych
Tenorów w Warszawie. Artysta występuje na całym
świecie, odbył liczne tournee artystyczne po m.in.
Francji, Belgii, Szwajcarii, Portugalii, Niemczech i
Włoszech.
O niezwykłym talencie Jarosława Wewióry mogli
przekonać się wszyscy Ci, którzy wybrali się 19.
września do Zamku Sieleckiego na koncert „Pieśni
Miłosne Roberta Schumanna” z jego udziałem.
e.k.
¡­ n­êy’––Œ‘ŒêÀês„ꇄ‘„꣮ª¥ê– ­êj­êwˆ“’Œ
¢­ w­ê{’–—ŒêÀêhꙘ††‹ˆ„ꢮ¤¡ê– ­ên­êkØh‘‘˜‘Œ’
£­ w­ê{’–—ŒêÀêp‡ˆ„ˆê£®£§ê– ­êl­êj„•ˆ’
¤­ {­êj’——•„˜êÀêz„‘—„ês˜†Œ„ꢮ¡¤ê– ­êt­êw„„•‡Œ
¥­ l­ê‡ˆêj˜•—Œ–êÀêu’‘ꗌꖆ’•‡„•ê‡Œêˆê¢®¤¢ê– ­ên­êjŒ‘”˜ˆ——Œ
¦­ l­ê‡ˆêj˜•—Œ–êÀê{’•‘„ê„êz’••ˆ‘—’ꢮ¤¦ê
– ­ên­êi­ê‡ˆêj˜•—Œ–
a ambitni mogli aktywnie uczestniczyć w warsztatach
poetyckich, wokalnych, szantowych,
tańca
§­ z­êj„˜‡Œ’êÀêj’•ˆê‘ØŠ•„—’꣮¢¡ê– ­êy­êj’•‡Œ‰ˆ••’
irlandzkiego i wielu innych. Każdy mógł znaleźć coś dla
siebie.
¨­ s­êkˆ‘„êÀêm˜‘Œ†˜Œê‰˜‘Œ†˜„ꢮ¤£ê– ­ên­ê{˜•†’
©­ y­êsˆ’‘†„™„’êÀêt„——Œ‘„—„ê¡®¥¡ê– ­êy­êsˆ’‘†„™„’
¡ª­ l­ê‡Œêj„“˜„êÀêvꖒˆêŒ’꣮£¦ê
– ­ên­êj„“˜••’
Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w miejscu,
w którym usłyszeć można
było tak wielu
¡¡­ n­ê}ˆ•‡ŒêÀês„ꇒ‘‘„ê ꐒ…Œˆê¢®ª¨êê– ­êm­êt­êwŒ„™ˆ
różnych i fantastycznych artystów. Nie sposób wymienić
wszystkich. Na scenie królowali bez
¡¢­ n­êiŒˆ—êÀêhŠ‘˜–êkˆŒê£®¡¦
wątpienia: porywająca Eleanor McEvoy, legendarna¡£­grupa
Clannad. Na mnie osobiścieê– ­êi’Xˆ‘„êp–Ž•„Ž¾tŒˆ•šŒF–Ž„
szczególne
h­êt„•Ž’êÀêt8ꐌ ’N†Œ8ꅜ „NꗜŽ’ꗜ꤮¥§
¡¤­ y­êz—’êÀêi•˜‘ˆ—ŽŒ±ê…’‘‡œ‘ŽŒê¢®¡©ê
wrażenie wywarły zespoły: Banana Boat, Marek Majewski
jak również Celtis – ­êt­êo„Œ†
Senses. Warto też
wymienić: The Booze Brothers, Johnny Collins i Jimj„–ꆄ Ž’šŒ—œ®ê¤¡®¤¤
Mageean, Les Souillés de fond de cale czy też
h•„‘X„†ˆê˜—š’•Iš®ê
h‘‡•ˆêt„•Ž’®ê¡¾¤±ê¦¾¡¤
polskie zespoły: Cztery Refy czy Ryczące Dwudziestki.
h‡„ê~ˆ–’ ’š–ŽŒ®ê¥
Zagrali, od pierwszych taktów wprowadzając niezwykłą atmosferę na kilku płaszczyznach
w œ—„Ꝓ–—„ „êšœ‡„‘„ꇝŒAŽŒê‡’—„†Œê|•A‡˜êtŒˆ–ŽŒˆŠ’êšêz’–‘’š†˜êê
wrażeń zmysłowych. Już po pierwszym wysłuchaniu słowa
piosenek przyjemnie utkwiły w pamięci.
Słychać było klik opadających szczęk rozentuzjazmowanej“•ˆê{’š„•œ–—š’êw•œ„†ŒI êz—˜ŽêwŒAŽ‘œ†‹êê–Œˆ‡Œ…8êšêz’–‘’š†˜­
publiczności. To trzeba przeżyć osobiście,
w œ—„ê‘„Š•„‘„êšê–—˜‡Œ’ꎒ‘†ˆ•—’šœêw’–ŽŒˆŠ’êy„‡Œ„êšêr„—’šŒ†„†‹êê
żeby odczuć wprost rodzinną więź, jaką artyści nawiązali
z publicznością. Wszyscy chóralnie śpieyˆ„Œ„†„êhˆŽ–„‘‡ˆ•êk’š–Œ„–
zˆ•‡ˆ†‘ˆê“’‡ŒAŽ’š„‘Œ„ꇏ„êt„†Œˆ„êz—’…Œˆ•–ŽŒˆŠ’Ꝅꉒ—’Š•„‰Œˆ­
wali większość z granych piosenek, wielu tańczyło, tupało
w rytm muzyki, klaskało. Coś w tym jest!
A do tego ileż towarzyszących muzyce atrakcji!
W niedzielę późnym wieczorem goście zaczęli się powoli rozjeżdżać do domów, obiecując sobie,
że spotkają się w tym samym miejscu na II edycji festiwalu, bowiem organizatorzy zapowiedzieli,
że impreza będzie cykliczna.
Mamy nadzieję.
Ewa Kościańska
&ˆF–Ž„êv•ŽŒˆ–—•„êz„’‘’š„êê
Œêv•ŽŒˆ–—•„êzœ‰’‘Œ†‘„êr„—’šŒ†ŽŒˆŠ’êê
o’‡Œ‘Š˜ê~AŠ’šˆŠ’êr~rêz—„–Œ†êê
“’‡ê‡œ•­ên•ˆŠ’•„êtŒˆ•šŒF–ŽŒˆŠ’
w œ—„Ꝓ–—„ „êšœ‡„‘„ꇝŒAŽŒê‡’—„†Œê|•A‡˜êtŒˆ–ŽŒˆŠ’êšêz’–‘’š†˜êê
“•ˆê{’š„•œ–—š’êw•œ„†ŒI êz—˜ŽêwŒAŽ‘œ†‹êê–Œˆ‡Œ…8êšêz’–‘’š†˜­
5 pierwszych osób, które przyślą na adres mailowy
Wydziału Kultury i Sztuki UM w Sosnowcu
[email protected] wiadomość, wpisując jako
temat "Dłoń Wiatru", a w treści swój adres i numer
kontaktowy, otrzymają płytę Jarosława Wewióry
SOSNart 5
TO SIĘ ZDARZA
Karolina Szota
Sosnowiczanka, studentka Uniwersytetu Śląskiego.
Próbuje prozy i poezji. Jako licealistka była
laureatką konkursu "Zielono mi"
Jestem trupem.
A ona przekracza moje ciało.
Przekracza lekko, niemal cynicznie…
Leżę na plecach, z pobladłą twarzą i szeroko
otwartymi oczami, skierowanymi ku mdłemu niebu.
Płyty trotuaru uciskają moje łopatki.
Jak przystało na trupa, leżę w dostojnym bezruchu – z tym całym trupim dostojeństwem, jakiego
przydała mi nagła śmierć.
Żałuję, że nie ma na sobie sukienki, tylko
spodnie za kolano, z miękkiego materiału. Na mój
gust mogłaby również nie mieć majtek.
Żałuję, bo nogi ma takie, jakie lubię – z twardą,
sprężystą łydką i rozkosznie pełnymi udami. Wedle
współczesnych standardów można powiedzieć, że
jest za gruba. Za gruba w porównaniu z niedożywionymi pannami, snującymi się anemicznie po
przedmieściach.
Oddalała się, kołysząc biodrami, łukami spływającymi od wąskiej talii. Idzie, jakby szła po wybiegu,
mimo, że nigdy nie mogłaby zostać modelką.
Gdybym nie był tak bardzo martwy…
I nagle przystaje. Przez kształtne ramię rzuca
zaciekawione spojrzenie. I – przysięgam na martwość moją! – podchodzi do mnie, postukując
niskimi obcasikami czarnych butów.
Przykuca, nade mną się pochylając.
W żadnym razie nie jest ładna.
Ma dziwaczne rysy, zupełnie jakby jej twarz
była skomponowana z niepasujących nijak do
siebie części. Mimo wszystko – każda z osobna
nosi w sobie jakiś ślad piękna. Być może minęła
się z oszałamiającą urodą. A mijając – nawet się
nie ukłoniła.
Zdecydowanie nie była ładna, ale diablo pociągająca.
Tfu! Nie, nie. Jeszcze diabła by brakowało
w mojej sytuacji…
- Przepraszam – mówi, potrząsając lekko moim
nieruchomym ramieniem – Nic ci nie jest?
Co to za spoufalanie się ze mną...? Co za nietakt w ogóle, żeby tak nagabywać umarlaka?! Ale
przyznać muszę, że ciepły dotyk żywej kobiety na
mojej chłodnej skórze jest przyjemny.
- Jestem martwy! – w duchu krzyczę, bo przecież
trup nie powinien zbyt dużo gadać.
- Przykro mi – odpowiada tonem, jakby rzeczy-
SOSNart 6
wiście było jej przykro. – To się zdarza.
Wpatrujemy się nawzajem w swoje rozszerzone
źrenice.
- Nie jest ci za twardo na tym chodniku?
- Za twardo – skarżę się w odpowiedzi.
Ona podkłada mi pod ciężką głowę swoją
dłoń.
- Więcej dla ciebie chyba nie mogę na razie
zrobić – uśmiecha się przepraszająco.
To jakaś paranoja. Jakiś zły sen może…
Nie żyję, z jej dłonią podtrzymującą mi łeb
potrzaskany. Ona do mnie mówi, jakbym tu leżał
jedynie powierzchownie ranny.
Mijają nas obojętni ludzie.
To nie może być. Takie rzeczy się zwyczajnie
nie dzieją!
- Jestem trupem! – szepcę do niej błagalnie,
choć nie wiem czemu błagalnie i nie wiem o co
ją proszę tym szeptem desperackim.
- Tak. Przykro mi – powtarza – To się zdarza.
Westchnąłbym.
Mogłaby chociaż mieć na sobie sukienkę…
Pochyla się jeszcze niżej i pokrzepiająco dotyka
ziejącej dziury w mojej skroni. Myślałem, że to
zaboli i odruchowo chciałem się cofnąć. Ale nie
czuję nic, prócz zetknięcia dwóch naskórków.
Żywego i trupiego.
Skąd ta dziura..? Niedokładnie pamiętam.
Szedłem powoli, z gazetą pod pachą i pogwizdywałem. A potem zupełnie znikąd – rozbłysk bólu.
Nie zdążyłem nawet krzyknąć, zanim upadłem.
Upadłszy – leżałem, bez nadziei na powstanie.
Wokół mnie noc gęstniała coraz bardziej, a ja coraz
bardziej marzłem. Wkrótce skonstatowałem, iż
wcale nie oddycham.
- Nie przejmuj się. Mogło być gorzej.
- Gorzej?! Ależ ja nie żyję, dziewczyno! –
wykrzykuję z pasją.
- Tak, wiem – przenosi palec na moje wargi
zsiniałe – Cały czas to powtarzasz.
Gdybym mógł, potrząsnąłbym głową z rezygnacją. Ale, jak łatwo się domyśleć – nie mogę. Zatem
z rezygnacją tylko wzdycham w głębi swojego
martwego jestestwa.
Zastanawiam się czy, jako że nie żyję, wypadałoby mi – gdybym mógł – dotknąć jej.
Ma skórę z gatunku tych, które wyglądają na
miękką. I pachnie przyjemnie.
Być może również powinienem być wdzięczny,
że jako jedyna zwróciła na mnie uwagę, choć wcale
nie musiała i wcale się na to nie zapowiadało,
kiedy z gracją przechodziła wymijająco nad moimi
zwłokami. Czy powtórzę się, gdy stwierdzę, że
żałuję, iż w tamtym momencie nie miała na sobie
sukienki…? Pewnie tak. Jednak, nawet zimny
i sztywny, nadal pozostaję samcem.
Tymczasem przysiada wprost na betonie,
z ręką nieporuszoną – cały czas służącą mi za
poduszkę.
- Wiesz, trochę już mi nogi drętwieją od tego
kucania – tłumaczy, jakby to miało jakieś znaczenie.
- To jakiś chory sen, prawda? – szukam dla
siebie nadziei, nie zwracając uwagi na wcześniejszą
wypowiedź.
Ale nadzieję mi odbiera.
- Nie sądzę – odpowiada gładko. – Hmm.., czy
mogłabym coś dla ciebie zrobić?
- Chciałbym mieć nagrobek z moim nazwiskiem
i jakimś ładnym epitafium.
Boże jedyny, w którego nie wierzę, jak koszmarnie i groteskowo to brzmi.
- Nie jestem kamieniarzem – oznajmia bezradnie – ale…
- Więc chyba nic…
- Mhm – mruczy – Ale mogę postawić ci kolejkę
w najbliższej knajpie, jeśli to ci pomoże.
- Ale ja nie żyję – wymawiam ostatnie słowa
z naciskiem, kiedy jej druga ręka zaciska się mocno
na moim przedramieniu.
- Nie marudź, tylko złap mnie za nadgarstek.
- Ale… - próbuję protestować słabo.
- Już.
Pod uchwytem wyczuwam poprzeczne zgrubienie blizny, kiedy wstaje
i zdecydowanym szarpnięciem pomaga wstać i mnie.
Naprzeciw siebie stoimy, oddychając ciężej.
- Nie przejmuj się, to się zdarza. Następnym
razem obiecuję, że będzie lepiej.
ANDŻELIKA
I ROBAKI
- Zabiorę cię do hotelu – tak mówi do mnie,
bezczelnie patrząc mi w oczy na dworcu pekape
Sosnowiec Główny.
- Wolałabym diznejlend – odpowiadam w
zgodzie z sobą i prawdą.
Chłodno jest i muszę trzeć ramiona, by drżenia
mojego nie przypisał zbytniemu emocjonowaniu
się.
- Diznejlend może poczekać – pertraktuje twardo
– a ode mnie nie możesz liczyć na nic więcej.
Prycham przekornie, by samą siebie oszukać,
twierdząc, że jednak mogę. Nie tylko od niego, ale
każdego kolejnego, poprzedniego. Łotewer…
- Zabiorę cię do hotelu – powtarza wspaniałomyślną propozycję, ironicznie uśmiechnąwszy się
pod nosem – a wcześniej postawię ci kieliszek
wina.
Nie czekając na „tak”, „nie”, „nie wiem” lub
„może”, za rękę prowadzi poprzez tłoczny peron,
na którym mnie znalazł i z którego chce zabrać.
Nie wiem właściwie dlaczego.
Wierzy przecież, że mógłby mieć kogoś lepszego; że awans mi czyni, wyceniając (w zależności
od ceny wina) moją niezależność od siedmiu
do dwudziestu złotych. Nie znajdując dla siebie
lepszych perspektyw, pozwalam mu wierzyć i
prowadzić mnie.
- Chcę kjanti – zaznaczam tylko, usiłując przekrzyczeć odjeżdżające pociągi, w którym z żadnych
nie ma mnie. Usiłuję podnieść swoją wartość do
najdroższej z najtańszych możliwych. Przez ramię
rzuca spojrzenie.
- Za kjanti mogę mieć Monikę Beluczi, a nie
źle ubraną nastolatkę z nadwagą.
To mówiąc nie zwalnia, dzięki czemu, po kilku
przypadkowych kuksztańcach od kilku przypadkowych podróżnych, udaje nam się wysupłać w
końcu spośród natłoku ludzi.
Oddycham głębiej swobodną przestrzenią,
wygładzając ubranie, korzystając z okazji, że przystanął na chwilę. Ponadto załączam sprostowanie.
- Nie jestem już nastolatką ani nie mam nadwagi.
Zatrzymuje na mnie, na dłużej niż dotychczas,
wzrok i brwi przy tym marszczy.
- Może i nie masz faktycznie. Chcesz to wino,
czy nie?
- Nie, rozmyśliłam się. Kupisz mi dwa opakowania tjokodinu i starczy.
Waży coś, aż w końcu kiwa głową twierdząco.
Przestępuję z nogi na nogę, wypatrując na
horyzoncie apteki. To ścisłe centrum, więc jakaś
powinna się znaleźć. I rzeczywiście się znajduje,
więc nakierowuję go tam właśnie.
Więc idziemy obok siebie już całkiem spokojnie,
spacerowo; już nie musi ciągnąć mnie za ujęty silną
dłonią nadgarstek. Elegancki nieznajomy i ja.
Skąd się tu wzięłam, w tej sytuacji?
Z pociągu. W którym siedziałam i jadłam tabletki na kaszel – opakowanie średnio co stację.
I było mi dobrze. Pociąg kołysał, tabletki muliły i
wprawiały moje mięśnie w ciężkość, opadanie.
Były różne stacje i różne pociągi. Były tabletki
w różnej cenie.
Na podróż zabrałam najpierw cztery opakowania,
z których ostatnie zużyłam w okolicach Sanoka.
Trzymało mnie prawie do Katowic, ale na wszelki
wypadek po drodze zakupiłam jeszcze jedno.
Tabletki na kaszel przynosiły ulgę skatowanemu
ostatnimi tygodniami ciału. Podobnie jak kołysanie
pociągu i jego miarowy, monotonny stukot. To
właśnie ze względu na pociąg i tabletki wyszłam
przed kilkoma dniami z domu, by za dość uczynić
swoim dwóm największym nałogom.
Kiedy nie ma co z sobą zrobić – najlepiej
zapomnieć. A zapominać sprawnie umiem
i umiałam.
Na imię mam Andżelika. Przez „dż”. Typowo
słowiańsko, jasna cholera.
Metr sześćdziesiąt sześć, kiedy się garbię,
pozostałości dziecięcych piegów i sportowe buty
– to ja.
Żrąc, bez opamiętania, tjokodin i jeżdżąc pociągami, odpędzam demony. Czy cokolwiek innego.
Życia nie mam i nie miałam ani dobrego, ani
złego.
Byłam już w Ełku, w Bieszczadach, w Warszawie,
a nigdzie nie ma tego, czego szukam. Więc kolejne
tory przebywam w kołyszących wagonach dla samej
przyjemności kołysania i jazdy.
Teraz 300 miligramów kodeiny fosforanu znów
wtłacza mnie w siebie. Znów jestem każdym swoim
nerwem i mięśniem przeciążonym i ciążącym.
W pokoju hotelowym, za który zapłacił dosadnie
opływam w błogostan.
- Rozbierz się – tak do mnie mówi.
Ani w tym pożądania, ani zaciekawienia niewiele. I ramionami wzruszam tylko, i rzuciwszy w
kąt plecak, pozbawiam się miękkiego kamuflażu
ubrania.
On tymczasem ze swojej torby podróżnej
wydobywa czerwone jo-jo. Jestem śmiertelnie
poważna.
Rzuca, a ono do ręki wraca; góra – dół, góra
– dół… Ruch, widok którego mdli. Góra – dół
przeklęte. Potem dodaje serię sztuczek w skupieniu,
niezaabsorbowany moją nadchodzącą nagością.
- Już – beznamiętnie komunikuję, więc zawinąwszy jo-jo na sznurek, sprawnie zatrzymuje je
w dłoni.
Ruchem głowy łóżko podwójne wskazuje, być
może też się przygląda.
Zapewne, bo po chwili słyszę:
- Masz dzieci?
- Nie – odpowiadam.
- Za to masz piersi kobiety, która już rodziła.
Przyjemnie ciężkie i pełne.
Znikome pocieszenie, w świetle tego, że każdy
ich amator ulatniał się wcześniej, czy później.
Mogłabym mu to powiedzieć. Przedstawić swoją
historię, której może by wysłuchał.
Możliwe też, że słuchać by nie chciał. Cholera
znajet.
Powiedzieć bym mogła o mojej nawiedzonej
matce o iście kozackiej fantazji, która nadała mi imię
markizy z – na moje oko – dziesięcio lub więcej
tomowego romansidła. Powiedzieć bym mogła o
mężczyźnie z Warszawy, który jako pierwszy uderzył
mnie w twarz, a którego zapach przyprawiał kolana
o miękkość nieuzasadnioną.
Albo o tym, co nas łączy – pociągach i tabletkach
na kaszel, których dwa opakowania kupił mi w
aptece, naprzeciw pomnika Kiepury.
Ale po co? Dlatego milczę – dyskrecja wcielona,
skupiona już tylko na zbawiennym działaniu substancji w moim organizmie, co wspaniale odosabnia,
depersonifikuje… Cokolwiek to znaczy.
- Podejdziesz do okna na chwilę? – odzywa się
po raz kolejny – Nie będziesz tam musiała długo
stać. Tylko na chwilę podejdź.
Podchodzę po spranym dywanie.
Światło jest jaskrawe, chociaż przytłumione.
Musi wyostrzać rozstępy na udach i podpuchnięte
powieki.
Do szklistej panoramy odwracam się tyłem,
rękoma o parapet opieram.
Patrz – próbuję powiedzieć spojrzeniem. To
moje ciało.
- Patrz – mówi na głos – To najlepsza sztuczka,
jaką udało mi się opatentować.
Rzuca zabawką poziomo i szybko. Trudno nie
dostrzec kunsztu i pewnej ręki prestidigitatora. Tylko
sznurek zdaje się dłuższy niż powinien.
I ta złudna długość okręca się wokół mojej
szyi. Mrugam zdziwiona, że po kilku szarpnięciach
zaczyna mi już brakować tchu. Lecz zanim udaje
mi się w tym zdziwieniu unieść ręce, na znak,
że już dość – przed oczami zaczynają wirować
kolorowe plamy.
Ciemnieją, mrugają i palce stają się zbyt słabe,
by dłużej wczepiać się w plastikowy parapet.
SOSNart 7
Patron
R
ulicy
ada Miejska w Sosnowcu nadała
jednej z ulic miasta imię Włodzimierza Sedlaka. Kim był?
Włodzimierz Sedlak, ksiądz,
profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego,
twórca polskiej szkoły bioelektroniki, elektromagnetycznej teorii życia oraz pojęcia wszechpróżni.
Urodził się 31 października 1911 roku w Sosnowcu. Po ukończeniu Seminarium Duchownego
w Sandomierzu został wyświęcony na kapłana
Kościoła Katolickiego. Następnie podjął studia
przyrodnicze na Wydziale Matematyczno - Przyrodniczym UMCS w Lublinie. Studiując pracował
jako katecheta w lubelskich szkołach średnich.
S
osnowiecki poeta, Romuald Wójcik popełnił tomik satyrycznych wierszy, fraszek
i piosenek, przepełnionych lokalnym
kolorytem i wydarzeniami z życia wziętymi.* O tym, jak trudno wierszem pisać o prozie życia,
wie nie tylko sam Autor, ale i czytelnik, który z jego
strofami zmierzyć się musi.
Romuald Wójcik, w specyficzny dla siebie sposób
pisze o tym, co go otacza, a więc o swoim ukochanym mieście, ludziach z nim związanych i swoich
osobistych przygodach sanatoryjnych. Jest tu więc
i Kiepura, i Szpilman, i Krynica, i Zagłębiowski Kongres
Kultury. Nie brak także kąśliwych uwag pod adresem
niektórych typów ludzi, na szczęście bez nazwisk
i zbędnego krytykanctwa.
Strofy Wójcikowi układają się łatwo (często zbyt
łatwo) w mniej lub bardziej zgrabne rymy, jakich już
dawno nie było w polskiej twórczości poetyckiej.
Współczesna poezja bowiem dąży raczej ku zjawiskom metafizycznym, ważkim problemom egzystencjalnym, gdzie otaczająca nas rzeczywistość jest tylko
pretekstem. U Wójcika odwrotnie – nie ma egzystencjalnych rozważań, jest za to reporterska niemalże
relacja z widzianych przez Autora zdarzeń i sytuacji.
Zresztą, on sam to podkreśla, pisząc: Kto moją książkę czyta niech pamięta/ że każda myśl jest z życia
wzięta. I to chyba właśnie stanowi klucz do twórczości Romualda Wójcika.
Tom podzielony jest na kilka części: krótkie fraszki, dłuższe wiersze inspirowane stosunkami damskomęskimi (Różne kolory miłości), porami roku (Uroki
lata – jesieni – zimy), a także piosenki (Piosenka
uszlachetnia) oraz utwory dotyczące lokalnego życia
kulturalnego (Okruchy kultury Sosnowca). Jak widać
tomik jest różnorodny, przepełniony osobistymi
doświadczeniami, a przede wszystkim obserwacjami
otaczającego nas świata. Czy i kogo zaciekawi – zobaczymy.
Katarzyna Krzan
*Romuald Wójcik, Słoneczne marzenia z odrobiną cienia.
Nowe utwory. Fraszki liryki i humory, 2008
SOSNart 8
Działalność naukowa księdza profesora obejmowała swym zasięgiem stosunkowo wiele
dyscyplin takich jak: antropologia, archeologia,
badania nad pochodzeniem i ewolucją życia,
bioelektronika, filozofia przyrody, geologia, paleobiochemia, paleobiofizyka, paleontologia itd.
Najbardziej owocnym poznawczo kierunkiem
zainteresowań badawczych księdza Sedlaka był
jednak nurt paleontologiczny. Przez kilkadziesiąt
lat, nazbierał ponad 3300 okazów skamieniałości, wydobytych głównie z brekcji piaskowców
kwarcytowych okresu kambryjskiego. W 1959
roku opublikował hipotezę na temat krzemowych
początków życia i to była najbardziej kontrowersyjna, ale też najgłośniejsza z jego prac.
Podsiadło
nowej
Empatia
Zbigniewa
WIERSZEM
O ŚWIECIE
T
foto Dariusz Kindler
ytuł nie jest przekorny czy przewrotny.
Oglądając obszerną wystawę fotograficzną „Łemkowyna” Z. Podsiadło, odniosłem
wrażenie, że autor autentycznie i głęboko współczuje tym ludziom. I wierzę w to prawdziwie, bo znając go osobiście, wiem o jego humanitaryzmie, który angażuje w działalność twórczą. Ta
etniczna nacja, orientacji religijnej greckokatolickiej(w większości), ale i prawosławnej, srogo została
doświadczona przez los. Doznawali prześladowań na
skutek odrębności. Przesiedleni w 1947 r. w ramach
akcji Wisła do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki
Radzieckiej, oraz do województw zielonogórskiego
i wrocławskiego – do dzisiaj tylko mała część Łemków
wróciła do swojej kolebki etnicznej, czyli w Beskid
Niski i wschodnią część Beskidu Wyspowego.
Zainteresowania poznawcze ks. profesora
Włodzimierza Sedlaka były bardzo wszechstronne. Wykazywał niezwykłą inwencję twórczą,
intuicję i upór w wynajdowaniu nietypowych omijanych przeważnie przez większość badaczy ścieżek problemowych i konsekwentnym kroczeniu po nich. Dzięki takiemu nastawieniu widział
rzeczy i problemy niemożliwe do dostrzeżenia
przez innych i miał przy tym odwagę mówienia
o nich. Był to wielki i odważny umysł, otwarty ku
przyszłości. Zmarł 17 lutego 1983 w Radomiu.
Niezależnie od kontrowersji, jakie budziły jego
hipotezy przeszedł do historii nauki polskiej jako
postać znacząca i wielka. Z całą pewnością zasłużył na ulicę swego imienia w rodzinnym mieście.
E.K.
N
agrodę Mediów Publicznych COGITO
otrzymała piękna i mądra książka
Małgorzaty Szejnert
„Czarny ogród”.
Gratulujemy serdecznie autorce i cieszymy
się z trafnego wyboru jurorów. Nieskromnie
przypominamy, że już w maju poświęcając książce
omówienie, autor notki bardzo wysoko ją ocenił.
To rzeczywiście wspaniałe dzieło, doskonały
literacki reportaż i nam bardzo bliski.
foto Ryszard Gęsikowski
foto Ryszard Gęsikowski
Wystawa ma charakter retrospektywny, i jej
część została przeze mnie omówiona we wcześniejszych tekstach. Mogę nawet powiedzieć ze
spokojem ducha, że starałem się głębiej wniknąć
w twórczość sosnowieckiego fotografika. Nie mnie
sądzić czy mi się to udało? Można sięgnąć do łatwo
dostępnych opublikowanych wcześniej moich
tekstów na ten temat. Obecnie po obejrzeniu
(poza otwarciem – w spokoju i ciszy) „Łemkowyny” jestem jej orędownikiem. Myślę, że kluczem
do dobrego odczytania tych czarno-białych fotografii jest jakże przydatne w tym kontekście pojęcie plastyczne światłocień. Podsiadło operuje
nim z całą artystyczną premedytacją i znajomością rzeczy. To zróżnicowanie tonalne (to tu to
tam cień dachu rzucany przez słońce czy subtelna gra światła w blaszanych dachach cerkiewek),
widoczny gdzie indziej znowu czarny krzyż na
jasnym tle chmur, dają wrażenie trójwymiarowości. W artystycznej fotografii – szczególnie czarno
białej – taka metoda jest wszechstronnie efektywna, i w równej mierze efektowna. Humanitaryzm tutaj przywoływany jest związany z faktem,
iż autor powiązał pokazanie pięknych plastycznie
fotogramów (krajobrazy) z pokazaniem żyjących
tutaj ludzi. Ta metoda zwrócenia uwagi na trudne
bytowanie mieszkańców, pokazanie ich ciężkiego
życia, jest skuteczna i radykalnie wyzwala naszą przychylność, akceptację i współczucie. Wierzę głęboko,
że to zamierzona metoda. W ten sposób zyskujemy
obraz artystyczny zamknięty i kompletny. Dużo krzyży – zwiększona wiara w Boga towarzyszy zawsze
nieszczęściu i upokorzeniu – te krzyże wyciągające
w niebo ramiona wołają o litość do nieba, bo ludzie
zawiedli. Taka „łemkowska symfonia” pięknie brzmi,
bo rozgrywa się w królestwie przyrody, powtarzana
echem przez góry. To przecież naturalne środowisko
przyrodnicze tych ludzi: łatwiej wtedy znoszą los,
zgotowany przez nieprzychylne życie. Mogą – idąc
do sąsiada za wzgórzem – przy stojącym przy drodze
pod świerkiem krzyżu czy miniaturowej kapliczce,
pomodlić się i zwierzyć (czy pożalić) Bogu, poprosić
o współczucie. To ludzie twardzi i honorowi, – co
widać w rysach na epitafijnych fotografiach – też
uwzględnionych tutaj. Rozmowa z Bogiem przychodzi łatwiej niż z ludźmi. Wystawę – kończy a może
rozpoczyna – największe ze wszystkich, zdjęcie małej
kapliczki na polanie. W tle promieniste słońce jaskrawo świeci, jakby zarażało optymizmem. Bo przecież
autor dobrze życzy pokazanym ludziom.
Wystawa robi wrażenie i zachęcam do obejrzenia. Wiele refleksji narzuci się automatycznie przy
oglądaniu. Recenzent przecież może widzieć inaczej.
Wiadomo powszechnie, że w sztuce nie ma interpretacji definitywnych.
Jerzy Lucjan Woźniak
Wystawa ŁEMKOWYNA W Sosnowieckim Centrum Sztuki
Zamek Sielecki do 26 października 2008 r.
Galeria
jednego
dzieła
„Syreny” Marek Grabowski
Tokowisko
Przymknąć
raczej
P
SOSNart
Bezpłatny dodatek do Kuriera Miejskego
Czasopisma Samorządowego Sosnowca
Wydawca: SCW Sosnowiecka Korporacja
Wydawnicza Sp.z o.o.
ul. 3 Maja 22, 41-200 Sosnowiec
tel. (032) 266 76 26 Fax (032) 266 42 59
redaktor prowadzący: Tomasz Kostro
projekt graficzny i skład : Ryszard Gęsikowski
Adres korespondencyjny:
ul. Małachowskiego 3 41-200 Sosnowiec
Wydział Kultury i Sztuki UM. tel.: (032) 296 06 47
email. [email protected]
oczy czy
otworzyć szeroko ?
rzed kilkoma dniami wpadła w moje ręce - a zaraz potem
przed oczy - książka Benoît Duteurtre pod wymownym tytułem
„Dziewczynka i papieros". Jest to współczesna, nawet bardzo
współczesna powieść. Opowiada o horrorze dziejącym się w bliżej
nienazwanym francuskim mieście teraz, niemal na naszych oczach.
Miejscami historia jest nieco groteskowa, bo autor - jeszcze na szczęście
musiał tego dokonać - wyostrzył niektóre fragmenty poza granice realiów,
ale nie poza granice prawdopodobieństwa.
Nie będę streszczał fabuły - proszę się nie obawiać - polecam
natomiast gorąco uważne przeczytanie książki wszystkim myślącym
(ponoć myślą ludzie młodzi, starsi już tylko kombinują), a szczególnie
tym, którzy już mają, albo zamierzają mieć i do tego się sposobią, wpływ
na bieg dziejów. Otwórzmy szeroko oczy i zastanówmy się, jaki to los
zgotujemy sobie, naszej młodzieży i tym jeszcze nienarodzonym, jeśli
w porę nie zatrzymamy dziwacznej choroby atakującej zza oceanu,
ogarniającej Europę, której wyraźne symptomy już do nas dotarły.
Niebawem, podobnie jak w książce, mrożące krew w żyłach zdarzenia
staną się powszechne. Nie chodzi tym razem o zmiany klimatyczne,
dziury w niebie, stepowienie ziem i tym podobne grożące nam ponoć
kataklizmy. Chodzi tu o przemożne dążenie do ujmowania wszelkich
przejawów życia w sztywne paragrafy, o kryminalizację zachowań przynależnych do kultury, obyczaju, fizjologii wreszcie. Mniemam, że klęska
wychowawcza stała się dla tych pań i panów (coraz głośniej i groźniej
pokrzykującym) bodźcem do pójścia na skróty. Nie wszyscy zachowują
się elegancko (albo tak, jak się tamtym zdaje, że powinni) przeto przez
mnożenie paragrafów wydaje im się, że problem załatwią.
Przypominam tytuł: „Dziewczynka i papieros". Przecież coraz głośniej
u nas i o dziewczynkach i o papierosach. W książce bohaterowi obcina
się głowę tylko za to, że miał czelność i odwagę palić papierosa w toalecie. Dziewczynka też miała w tym swój udział, i telewizja, i wszystkie
inne media, i cała tak zwana opinia publiczna. Dość! Obiecałem, że nie
będe streszczać. Pragnę jedynie zarekomendować lekturę i namówić
do myślenia.
Już dziś mam poważne obawy czy należy, czy można: pogłaskać
dziecko po płowej główce, zagubione odprowadzić do mamy, rodzonemu
wnukowi pomóc obsikać drzewko przy placu zabaw (w Polsce brak
toalet, ale wejść z małolatem do toalety jeszcze mniej bezpiecznie),
wnuczce majtki poprawić i tym podobne. Nie radzę przytulać szczeniaka
nawet jeśli ryczy i potrzebna mu czułość jak tlen nam wszystkim. Niech
gówniarz leje w majty, smarkata niech chodzi z otartym tyłkiem i wyje
przy tym jak potępieniec. Nie dotykaj!
Bardzo łatwo popaść w tarapaty. Wystarczy pomówienie jakiegośgorliwca i masz człowieku przechlapane na zawsze. Podobnie po
ustąpieniu miejsca kobiecie, w tramwaju na przykład. Jeśli nie jest
zgrzybiałą staruszką - w mniemaniu owych najmędrszych z mądrych
- pachnie to z daleka seksualną perwersją. Cóż, już dziś niekiedy, gdy
zatrzymam się w drzwiach by damę przepuścić, rejestruję spojrzenia
conajmniej dziwne.
Przed niewielu w końcu laty, gdy moja własna córka będąc słodką
przylepą ładowała się na kolana przygodnych pasażerów w pociągu nie
reagowałem jak należy - wedle nowej mody - i nikogo nie oskarżyłem
o pedofilię. Zgroza!
Nie wiem czy zdołam zmienić własne obyczaje - odebrałem niegdyś
tak zwane staranne wychowanie, z czego mimo wszystko, nieco zostało
- wiem natomiast z całą pewnością, że w toalecie palić nie będę - nawet
gdy zlikwidują wszystkie miejsca do tego przeznaczone. Już bezpieczniej
będzie na przystanku, po odliczeniu - ma się rozumieć - trzydziestu
metrów od tabliczki.
toko