SOSNsosnowiecki magazyn kulturalny empatia zbigniewa
Transkrypt
SOSNsosnowiecki magazyn kulturalny empatia zbigniewa
art SOSN JJ marek grabowski-niepokorna ekspresja JJ teatr zagłębia w nowym sezonie JJ judaika JJ karolina szota-proza JJempatia zbigniewa podsiadło sosnowiecki magazyn kulturalny grabowski marek Nazwisko Marka Grabowskiego niejako automatycznie wywołuje w mojej percepcji obraz złożony z ruchu i koloru, pulsujący, ekspresyjny i dynamiczny. Surowość materii, ciężka od farby struktura płótna, rozmach diagonalnych grubych kresek są elementami ukrytego kodu. Osobiście uważam, że przesłanie jakie się za tym kryje można by opisać militarnym nazewnictwem: opór, walka i chaos. Marek Grabowski walczy. Jest to rodzaj wysiłku skoncentrowany na zachowaniu artystycznego ego, wbrew tendencjom i modom. To niezłomne założenie, któremu artysta od lat jest wierny odnajdziemy także analizując działania artysty na polu rzeźby. Grabowski zrealizował między innymi metalowe rzeźby , których nie powstydzili by się ˝przedstawiciele awangardowego Dada. Tytuły jakie nadaje swym dziełom - enigmatyczne i poetyckie zarazem: „Wektory błądzące”, „Drabiny bezradne”, „Pomroczność niejasna” (w przypadku obrazów), czy „Kołyska grawitacji” (tytuł rzeźby) mają pozostać bez wyjaśnień, gdyż jak twierdzi sam artysta „Istotą sztuki jest walka i tajemnica (…)”. Niech Pan zatem walczy i tworzy Panie Marku. Adriana Zimnowoda Kozioł ofiarny Uzurpator Marek Grabowski urodził się w Sosnowcu. Jest absolwentem PWSSP w Poznaniu, członkiem ZPAP oraz Stowarzyszenia Pastelistów Polskich. Zdobywca Grand Prix na I Ogólnopolskim Biennale Pasteli w 1996 roku. Oprócz działalności na polu malarstwa, rysunku i rzeźby zajmuje się poezją*. Wystawa prac Marka Grabowskiego w najbliższym czasie odbędzie się w Sosnowcu. *mamy nadzieję, że niebawem Marek Grabowski udostępni swoje teksty poetyckie dla SOSNartu. Eskalacje 04 na okładce: Przewrotność purpury Kołyska grawitacji W padam do Teatru Zagłębia. Mam szczęście, bilety jeszcze są mimo, że często należy je rezerwować ze sporym wyprzedzeniem. Siedzę na sali teatralnej, która zaczyna powoli wypełniać się po brzegi. Trzeci dzwonek. Rozmowy ustają. Cisza. Czas jakby zaczął płynąć wolniej. Odczuwam narastającą ciekawość co za chwilę wydarzy się tam po drugiej stronie sceny. Gasną światła, kurtyna w górę, zaczyna się sztuka. Przenoszę się na kilka w chwil do innej rzeczywistości przepełnionej tysiącem emocji… Antrakt. Rozglądam się dookoła. Widownia wielopokoleniowa - od małolatów po emerytów. To ciekawe, na kilkadziesiąt minut tworzą jedną, zgodną grupę mimo, że dzieli przepaść - dorastali w innych czasach, inne mają ideały, marzenia i spojrzenie na świat. Z całą pewnością Teatr Zagłębia ma to „coś”, co przyciąga ludzi w każdym wieku… Teatr Zagłębia łączy pokolenia Podstawę repertuaru stanowi wielka - polska i światowa klasyka oraz najwybitniejsze pozycje współczesnej dramaturgii. W ciągu ostatnich dziesięciu lat inscenizacje prezentowane na deskach Teatru Zagłębia uznawane były za spektakle roku. Wieloma osiągnięciami może pochwalić się także kadra aktorska - wielokrotnie odznaczana nagrodami Złotej Maski, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Wojewody Śląskiego w dziedzinie upowszechniania kultury. Sosnowiecki teatr współpracuję z licznymi scenami śląskimi prowadząc wymianę repertuarową. Obecnie zatrudnia 21 aktorów. Dziś trudno jest sobie wyobrazić Teatr Zagłębia bez: Marii Bieńkowskiej, Ewy Kopczyńskiej, Krystyny Gawrońskiej, Elżbiety Laskiewicz, Adama Kopciuszewskiego, Wojciecha Leśniaka, Zbigniewa Leraczyka czy Andrzeja Śleziaka. Na szczególne wyróżnienie zasługuje także charyzmatyczny Przemysław Kania, znany ze spektakli: „Niech żyje Bal”, „Ania z Zielonego Wzgórza” czy „Kubuś Fatalista i jego Pan”, który działa jak magnes na żeńską część widowni. Teatr Zagłębia może się także poszczycić współpracą z wybitnymi polskimi reżyserami m.in. z Janem Szurmiejem, Krzysztofem Jasińskim, Cezarym Domagałą, Julią Wernio, czy Jerzym Fedorowiczem. ”Kartoteka” Premiera: 24.11.07 reż. Julia Wernio, scen. Elżbieta Wernio Na zdjęciu: Grzegorz Kwas, Wojciech Leśniak Zastanawiam się na czym polega magia Teatru Zagłębia, że z każdym dniem przybywa grono wiernych widzów, a bilety trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem? Z pewnością renoma sosnowieckiego teatru budowana była przez kilkadziesiąt lat. Przyjrzyjmy się zatem jego historii. Kto wie, że został założony zanim jeszcze Sosnowiec uzyskał prawa miejskie? Był szóstym teatrem w Królestwie Polskim. Zaprojektowany został przez architekta Karola Steczkowskiego, który w planach miał także stworzenie „Teatru Zimowego“ wraz z pokojami gościnnymi pod nazwą „Hotel Saski“ oraz drewnianego „Teatru Letniego“. Ten ostatni uruchomiony został w lipcu 1897 roku i działał aż do 1918 r. Budynek teatru był wielokrotnie przebudowywany. Również nazwa ulegała zmianom. Od 1955 figuruje jako Teatr Zagłębia ale znany był również jako Teatr Polski (1920) czy Teatr Miejski (1927). Obecną formę zawdzięcza modernizacji przeprowadzonej w latach 1976-1978 oraz rozbudowie dokonanej w 1992 roku. Nie zachowały się niestety elementy pierwotnego wystroju i wyposażenia wnętrz. Oficjalna inauguracja sosnowieckiej sceny odbyła się 6 lutego 1897 roku podczas której zaprezentowano „Zemstę” Aleksandra Fredry. Każdego miesiąca Teatr Zagłębia zaskakuje nas bogatą ofertą repertuarową. Aktualnie wystawiane są inscenizacje: „Ania z Zielonego Wzgórza” (reż. Jan Szurmiej), „Balladyna” (reż. Katarzyna Deszcz), „Biznes” (reż. Jerzy Federowicz), „Bóg” (reż. Grzegorz Kempinsky), „Kartoteka” (reż. Julia Wernio), Krzesiwo” (reż. Katarzyna Deszcz), „Niech żyje bal” (reż. Cezary Domagała), „Pamiętnik Narkomanki” (reż. Henryk Rozen), „Sztuka Kochania, czyli sceny dla dorosłych” (reż. Krzysztof Jasiński), „Tajemniczy Ogród”(reż. Cezary Domagała), „Świętoszek”(reż. Bogdan Michalik). Najnowszą propozycją jest spektakl „Miłość - to takie proste”, w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego, którego premiera już we wrześniu. Tradycją stały się coroczne spektakle sylwestrowe, które są ciekawą propozycją na niekonwencjonalne spędzenie ostatniej nocy w roku. Poza tym Teatr Zagłębia to także nowoczesny ośrodek artystyczno-edukacyjny dla młodzieży. Uczniowie sosnowieckich szkół mają możliwość poznania jego zakamarków dzięki uczestnictwu w lekcjach teatralnych. Pozwalają one uczestnikom nie tylko na zapoznanie się z tradycyjnym teatrem, pracą aktora ale także na uświadamiają jak wiele pracy w tworzenie spektaklu musi włożyć cały sztab ludzi, którzy pozostają niewidoczni dla osoby siedzącej na widowni. Sosnowiecki teatr jest z całą pewnością miejscem przyjaznym dla widza. Wychodzi naprzeciw jego potrzebom i oczekiwaniom urozmaicając przy tym kulturalny pejzaż naszego miasta. Cieszy fakt, że publiczność po zakończeniu spektaklu nie ucieka czym prędzej do szatni, ale oddaje się teatralnym dyskusjom, a co najważniejsze pojawia się na widowni na kolejnym przedstawieniu Ewa Kościańska. „Niech żyje bal” Piosenki Agnieszki Osieckiej reż. Cezary Domagała, scen. Tatiana Kwiatkowska Premiera 04.01.08 SOSNart 1 Z dyrektorem Teatru Zagłębia, aktorem Adamem Kopciuszewskim rozmawia Ewa Kościańska Co według Pana najważniejsze jest w zawodzie aktora? W tym zawodzie niezbędny jest talent. Wiele innych cech można z czasem wyćwiczyć, a talent albo się ma, albo nie. Jednak chcąc osiągnąć coś więcej trzeba mieć też siłę przebicia i upór w dążeniu do celu, bo nie każdy może od razu grać wymarzone role. W ciągłym rozwoju trzeba też doskonalić własne umiejętności i zdobywać doświadczenie. Ogólnie przyjęło się uważać, że aktorstwo kojarzy się z prestiżem, ogromnymi możliwościami samorealizacji oraz sławą. Dwa pierwsze określenia są trafne. Natomiast bycie dobrym aktorem nie łączy się wcale z osiągnięciem masowej popularności i pojawianiem się w codziennych mediach. Popularnym może stać się amator bez wykształcenia aktorskiego, co nie oznacza wcale, że jest profesjonalnym aktorem. Jak już powiedziałem w tym zawodzie najważniejszy jest talent i nieustanna praca nad jego rozwijaniem. Co to jest warsztat aktorski? Aktorstwo posiada pewien warsztat, można powiedzieć, zestaw narzędzi, które powinny być opanowane przez aktora. Zalicza się do niego np. kształcenie wymowy, impostacja, plastyka ruchu w repertuarze klasycznym i współczesnym. Poza tym aktora obowiązuje nieustanny wysiłek pracy nad sobą, przełamywanie ograniczeń wewnętrznych i fizycznych, kształcenie wyobraźni scenicznej czy samoświadomości. Dyplom szkoły teatralnej to dopiero początek aktorskiego fachu. Dla młodego aktora rozpoczęcie pracy w teatrze jest szczególnym wyzwaniem, ponieważ musi nauczyć się współistnieć w konkretnym zespole, a wspólne tworzenie wymaga z kolei zharmonizowania. Jednym słowem w opanowaniu warsztatu aktorskiego potrzebna jest praca, praca i jeszcze raz praca. Kiedyś studenci szkół teatralnych przed ukończeniem studiów nie mogli grać w serialach. Teraz to się zmieniło… Kiedyś granie w teatrze było nobilitacją, a szkoła przygotowywała do tego momentu. Przestrzegano studentów szkół teatralnych, że gdy zaczną grać w telenowelach czy w reklamach, nie będą później obsadzani w poważniejszych rolach teatralnych. Jeszcze kilka lat temu dla absolwenta szkoły teatralnej najistotniejsza była praca w teatrze, wśród doświadczonych kolegów-aktorów. Cóż, czasy się zmieniają, media stają się bardziej dostępne i otwarte na współczesnego człowieka… Dziś już nie dziwi fakt, że młodzi absolwenci aktorstwa jeszcze w trakcie studiów próbują swoich sił na castingach, kręcą się koło wytwórni filmowych, pojawiają się w telewizji. Pozwala im to na zdobycie nowego doświadczenia ,a przy okazji dodatkowego zarobku… Udział aktorów w przedsięwzięciach komercyjnych nie oznacza bynajmniej gorszej jakości współczesnego teatru. Dzisiejsze czasy nie są przyjazne promocji kultury. Czy ta wszechobecna obojętność na sztukę odczuwalna jest także w Teatrze Zagłębia? Myślę, że nie. Staram się dobierać repertuar w taki sposób, by każdy znalazł coś interesującego dla siebie. Są propozycje dla młodszych i starszych widzów. W związku z tym udaje się zachować pewne zróżnicowanie, które powoduje, że Teatr Zagłębia chętnie odwiedzany jest przez szerokie grono odbiorców. Dzięki temu udaje nam się uciec przed wspomnianą obojętnością na sztukę za każdym razem zaskakując widza czymś innym. Czym w najbliższym czasie Teatr Zagłębia zaskoczy widzów? Już 19 września odbędzie się premiera spektaklu inaugurującego Rok Kulturalny 2008/09 „Miłość - to takie proste” na podstawie dramatu Larsa Norena, współczesnego szwedzkiego dramatopisarza. Reżyserii przedsięwzięcia podjął się Bartłomiej Wyszomirski. Tematem sztuki są relacje pomiędzy dwoma małżeństwami, nie zabraknie też metafizyki płci. Nie obejdzie się również bez miłości wymagającej i nie zawsze łatwej... Ewa Kopczyńska, Małgorzata Jakubiec-Hauke, Adam Kopciuszewski SOSNart 2 Miłość okazała się trudna Małgorzata Jakubiec-Hauke, Ewa Kopczyńska MIŁOŚĆ TO TAKIE PROSTE (Lars Noren) Tytuł oryginału: Sa enkel ar karleken Przekład: Halina Thylwe Reżyseria: Bartłomiej Wyszomirski Scenografia: Izabella Toroniewicz Obsada: Małgorzata Jakubiec-Hauke (Hedde), Ewa Kopczyńska (Alma), Adam Kopciuszewski (Robert), Piotr Zawadzki (Jonas) D ługo czekaliśmy na tę premierę. Wszystkich, którzy po spektaklu „Miłość, to takie proste”, na podstawie dzieła Larsa Norena, spodziewali się dobrych aktorskich kreacji i wartkiej akcji czekało rozczarowanie. A przynajmniej spory niedosyt. Temat sztuki jest zawsze aktualny i nurtujący współczesnego człowieka: małżeńska zazdrość, wzajemne relacje w związku, nieustanna gra, rywalizacja oraz trudności w budowaniu uczuć i zaufania. Bohaterami są dwa małżeństwa: aktorskie, w których role wcielili się: Ewa Kopczyńska (Alma) i Adam Kopciuszewski (Robert) oraz aktorki (Małgorzata Jakubiec-Hauke - Hedda) i psychologa (Piotr Zawadzki - Jonas). Obie pary spotykają się po kolejnej premierze w domu Almy i Roberta na party z alko- holem. Tam następuje gra uczuć i postaw, w której musi znaleźć się zwycięzca i przegrany. Brak miłości, samotność, zazdrość, pęd do kariery, rozchwianie psychiczne prowadzą konsekwentnie do katastrofy. Tekst Larsa Norena jest ciekawym, ale i trudnym materiałem do interpretacji, choć nie są to zapewne szczyty literackich dokonań współczesności. Każda postać posiada inny charakter, każdą cechuje wyrazista osobowość. Szkoda, że aktorzy sosnowieckiego teatru tym razem jedynie w części sprostali zadaniu. Nie stworzyli między sobą udanej i przekonującej interakcji. Można by rzec że, w spektaklu zabrakło współdziałania, które jest niezbędne, aby widz „uwierzył” w opowiadaną historię. Najbardziej przekonywująco i prawdziwie kreował swoją postać Adam Kopciuszewski. Ewa Kopczyńska, jego sceniczna partnerka do końca pozostała sztuczna i mocno przerysowana, po prostu nieprawdziwa. Podobnie mało wiarygodnie wypadli Małgorzata Jakubiec-Hauke i jej partner Piotr Zawadzki. A przecież wszyscy dali się niegdyś poznać z o wiele lepszej strony. Trudno stwierdzić czy wina wywołania umiarkowanych ocen widzów leży po stronie reżysera Bartłomieja Wyszomirskiego, czy aktorów i ich możliwości, czy może treści dramatu, chwilami błyskającego słownym dowcipem, ale częściej usiłującego zainteresować widza dość banalnym dialogiem. Wyszłam z teatru obojętna na to co zobaczyłam. Ani mnie to nie wzruszyło, ani nie oburzyło - po prostu nie doznałam żadnych żywszych emocji podczas kilkudziesięciu minut trwania spektaklu, a to już jest źle. Byłabym skłonna przypisać swe niezadowolenie własnemu nastawieniu w ten deszczowy wieczór, gdyby nie kuluarowe rozmówki w czasie przerwy i po spektaklu utwierdzające mnie w przekonaniu, że jednak nie jestem osamotniona w powściągliwej ocenie. Siedząc na widowi odnosiłam wrażenie, że akcja dzieje się gdzieś za szybą, która uniemożliwia mi wczucie się w atmosferę dramatu, w magię inscenizacji. Trudno. Nie wszystko w teatrze – jak zresztą w każdej innej dziedzinie sztuki i życia – jest zawsze udane i na najwyższym poziomie. Grać jednak trzeba dalej. Sara Kulis Ewa Kopczyńska, Adam Kopciuszewski Piotr Zawadzki, Ewa Kopczyńska Małgorzata Jakubiec-Hauke, Piotr Zawadzki, Ewa Kopczyńska SOSNart 3 Judaika Zagłębiowskie Dwie wystawy w M uzeum S osnowieckim akcentem towarzyszącym Światowemu Spotkaniu Żydów Zagłębia, który odbył się w dniach 18- 20 sierpnia br., były dwie wystawy w Muzeum w Sosnowcu. Pierwsza z nich (wystawiana najdłużej; od 19 sierpnia do 14 września ) nosiła tytuł „Zanim nadeszła Zagłada” i dotyczyła położenia ludności żydowskiej miast Zagłębia Dąbrowskiego w okresie niemieckiej okupacji. Na wystawie tej, będącej zbiorem materiałów archiwalnych Instytutu Yad Vashem (Tel Aviv, Izrael), Żydowskiego Instytutu Historycznego (Warszawa), Instytutu Pamięci Narodowej (oddział Katowice), Archiwum Państwowego (oddział Katowice) , Muzeum w Sosnowcu oraz osób prywatnych, można było zobaczyć zdjęcia i dokumenty przedstawiające codzienność Żydów miast Zagłębia (głównie Sosnowca i Będzina). W związku z tą wystawą ukazała się publikacja Muzeum w Sosnowcu (w formie broszury) autorstwa dr Aleksandry Namysło (historyk katowickiego IPN). Do publikacji tej radziłabym jednak odnosić się z lekką rezerwą. Pani Namysło twierdzi na przykład, że ludność żydowska w tym regionie żyła w odizolowaniu od społeczeństwa polskiego ; Żydzi byli hermetycznie zamknięci. Przeczą temu bardzo liczne dowody: wspomnienia osób żyjących przed wojną w Zagłębiu, zarówno Żydów jak i nie-Żydów oraz różne dokumenty. Druga wystawa (czynna od 19 sierpnia do 4 września ) nosiła tytuł „Listy do Sali”. Była to prezentacja fotokopii zdjęć, listów, pocztówek, które od swojej rodziny i przyjaciółek otrzymywała - przebywając w obozach pracy - sosnowiecka Żydówka Sala Garncarz. Miejscem pierwszej prezentacji i zarazem całej, oryginalnej korespondencji i zdjęć była Publiczna Biblioteka w Nowym Jorku (New York Public Library). Ekspozycja ta jest esencją treści zawartej w książce „Sala’s Gift. My Mother’s Holocaust Story” autorstwa córki Sali Garncarz – Ann Kirschner. Według mnie obie wystawy powinny być stałą ekspozycją (dzięki technice skanowania czy fotokopii) w Muzeum w Sosnowcu lub Muzeum Zagłębia w Będzinie. Ludność żydowska przed II wojną światową była liczną, nawet bardzo liczną społecznością naszych miast, odgrywała istotną rolę w życiu gospodarczym i kulturalnym. Pomijanie, ignorowanie tych faktów było niegdyś, a bywa także dziś, dużym zaniedbaniem i błędem, zarówno władz miast jak i nauczycieli historii w szkołach. S z a n o w n i P a ń s t w o , z przyjemnością ogłaszam trzeci konkurs z serii "Wiersz za 100$", organizowany wspólnie przez PKPZin oraz jachtor.com. W konkursie może wziąć udział każdy, kto w terminie od 20.09.2008. do 30.10.2008. prześle zestaw maksimum pięciu tekstów na adres [email protected] oraz [email protected] pisząc w temacie "Wiersz za 100$". W pięcioosobowym Jury zasiądą, jak to było w poprzednich edycjach, poza dwiema osobami z redakcji, najlepsi polscy krytycy literaccy, a głównymi nagrodami (które prześlemy pocztą) będą - 100$ oraz książki dla zwycięzcy, 100$ za drugie miejsce, książki za miejsce trzecie i dla wyróżnionych, oraz prenumeraty czasopism literackich. Wyniki ogłosimy na przełomie listopada i grudnia, o ich wynikach laureatów poinformuję mailowo. Prosimy o nadsyłanie wierszy w formacie doc., txt. lub rtf. Zastrzegamy sobie prawo do publikacji nadesłanych tekstów na łamach PKPZin. Za pomoc w organizacji konkursu dziękujemy Wydawnictwom Portret, W.A.B., Philip Wilson, Toporzeł oraz Impuls, a także czasopismom Zeszyty Poetyckie, Borussia, Rita Baum, Opcje oraz Migotania. Jury: Karol Maliszewski, Jakub Winiarski, Marek Czuku, Marek Lobo Wojciechowski, Karol Anna Domagała Graczyk byłbym bardzo wdzięczny za pomoc w nagłośnieniu konkursu. kłaniam się, Karol Graczyk - redaktor PKPZin Sekretne pudełko W dzisiejszych czasach tajemnica właściwie nie istnieje. W dzisiejszych czasach nawet tajne informacje, chronione prawnie czasami „wychodzą na światło dzienne.” Trudno jest mieć tajemnice, a jeszcze trudniej chronić ją przed ujawnieniem aż do śmierci jej posiadacza. Jednak są na świecie ludzie, dla których przeżyta trauma jest na tyle silna i bolesna, że nie potrafią o tym mówić. Staje się to ich największym i najbardziej chronionym sekretem. Nikomu nie chcą wyjawić swoich bolesnych wspomnień: ani profesjonalistom, ani członkom rodziny. Przykładem są ludzie, którzy przeżyli Holokaust. Niektórzy nie mówią nigdy o tym, co przeszli. U niektórych w pewnym momencie życia następuje przełom i wtedy stawiają czoła koszmarom sprzed lat, opowiadając swoje wspomnienia. Ten ostatni przypadek miał miejsce w życiu Sali GarncarzKirschner*. sosnowieckiej Żydówki; życia przed, w trakcie i po drugiej wojnie światowej. W publikacji wspomnienia żyjącej nadal Sali uzupełniają zdjęcia i korespondencja (ponad 350 listów) , którą prowadziła ze swoimi przyjaciółkami i rodziną przebywając w siedmiu niemieckich obozach pracy w latach 1940-45. Historię dramatycznych przeżyć Sali Garncarz i członków jej rodziny czyta się jednym tchem. Książka wzrusza, wprawia w podziw, ale nie brak w niej też fragmentów znacznie pogodniejszych w tonie, wywołujących uśmiech na twarzy czytelnika. Informacje historyczne będące tłem osobistych przeżyć podane są bardzo rzetelnie. Szczerze polecam lekturę nie tylko osobom zainteresowanym historią, Zagładą, II wojnie światowej czy polskim Żydom. To książka dla wszystkich tych, którzy cenią dobrą, mądrą, prawdziwą literaturę. Anna Domagała Mieszkanka Nowego Jorku, urodzona w religijnej rodzinie żydowskiej w Sosnowcu przy ulicy Kołłątaja, w wieku 67 lat zmuszona była przejść operację wszczepienia potrójnych by-pass’ów. Jej wiek, stan zdrowia oraz fakt, przeżycia bardzo poważnej operacji na otwartym sercu spowodował, że postanowiła wyjawić córce Ann tajemnice swojego życia. Książka „Listy z pudełka” jest pisana jakby na dwu poziomach. Jednym jest opis, jak to córka poznaje historię życia matki (przy okazji zgłębiając dzieje II wojny światowej i sytuację w rodzinnej ziemi), drugim - co stanowi główny temat - jest opis życia młodej, SOSNart 4 *Ann Kirschner, Listy z pudełka. Sekret mojej mamy. Wydawnictwo AMF, Warszawa 2008. Odbyliśmy muzyczny F Drogi czytelniku, rejs estiwal WORLD FUSION-MUSIC FESTIVAL EUROSZANTY&FOLK. Już za nami. Cóż… wszystko co dobre szybko się kończy. Pozostały miłe wspomnienia i zewsząd unoszący się zapach wakacji mimo, że to już wrzesień. Jak było? Intensywnie, bo całe trzy dni, interesująco, bo cały czas działo się coś ciekawego, śpiewająco, bo muzyka była wszechobecna i wesoła. Tak w skrócie można opisać festiwal WORLD FUSION - MUSIC FESTIVAL EUROSZANTY&FOLK. foto A.Niczewski Sosnowiec to kolejne miejsce na mapie festiwalowej Europy witające z otwartymi ramionami miłośników i entuzjastów szeroko rozumianej muzyki szantowej i folkowej. Z różnych zakątków nie tylko Polski, ale również Francji, Anglii i Irlandii zjechało pokaźne grono wrażliwców folkowych rytmów i szant, przedstawicieli mediów oraz gwiazd światowej sławy, którzy zabrali nas w niezapomniany rejs po muzycznych głębinach równie często lirycznych i refleksyjnych, jak i ekspresyjnych i wybuchowych. Na scenie zaprezentowali się nie tylko muzycy z wielkim bagażem doświadczeń żeglarskich i artystycznych, ale także debiutanci nieco mniej zaprawieni w bojach koncertowych. Festiwal podzielony został na trzy dni: europejski piątek, polską sobotę oraz irlandzką niedzielę. Wykonawcy zaskakiwali nas fantastycznym wykonaniem oraz niezwykłą energią, która udzielała się także publiczności, z godziny na godzinę zapełniającą po brzegi widownie oraz tawerny. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie: melomani - koncerty szantowe i folkowe, łowcy znanych twarzy - autografy, kolekcjonerzy mogli nabyć płyty gwiazd festiwalu, amatorzy zielonej wyspy - tańce irlandzkie, Jeśli nie chcesz by dopadła Cię chandra spowodowana szarością za oknem, a przy okazji planujesz zainwestować w piękno dźwięku polecam Ci płytę sosnowieckiego tenora Jarosława Wewióry „Dłoń Wiatru”. Płyta adresowana jest do wszystkich tych, którzy pragną na chwilę zatrzymać się w gonitwie dnia codziennego, zastanowić się, pomyśleć, a przede wszystkim posłuchać. Krążek zawiera czternaście utworów różnorodnych w swym charakterze, a przy okazji niezwykle energetycznych. W sam raz na długie jesienne wieczory. Mnie osobiście najbardziej przypały do gustu interpretacje : „Non Ti scordar di me” E. de Curtis i „Core n’grato” S. Caudillo. Do realizacji płyty artysta zaprosił: Żeńską Orkiestrę Salonową i Orkiestrę Symfoniczną Katowickiego Holdingu Węglowego KWK Staszic pod dyr. Grzegorza Mierzwińskiego. Jarosław Wewióra, dużej klasy tenor liryczny ma na swoim koncie liczne sukcesy. Został nagrodzony m.in. w Concorso Vocale Internatinale di Musica Sacra w Rzymie. Jest także laureatem I miejsca w Konkursie Arii i Pieśni P.Kurpińskiego we Włoszakowicach oraz III miejsca w I Ogólnopolskim Konkursie Młodych Tenorów w Warszawie. Artysta występuje na całym świecie, odbył liczne tournee artystyczne po m.in. Francji, Belgii, Szwajcarii, Portugalii, Niemczech i Włoszech. O niezwykłym talencie Jarosława Wewióry mogli przekonać się wszyscy Ci, którzy wybrali się 19. września do Zamku Sieleckiego na koncert „Pieśni Miłosne Roberta Schumanna” z jego udziałem. e.k. ¡ nêyêÀêsê꣮ª¥ê êjêw ¢ wê{êÀêhêꢮ¤¡ê ênêkØh £ wê{êÀêp꣮£§ê êlêj ¤ {êjêÀêzêsꢮ¡¤ê êtêw ¥ lêêjêÀêuêêêêꢮ¤¢ê ênêj ¦ lêêjêÀê{êêzꢮ¤¦ê ênêiêêj a ambitni mogli aktywnie uczestniczyć w warsztatach poetyckich, wokalnych, szantowych, tańca § zêjêÀêjêØ꣮¢¡ê êyêj irlandzkiego i wielu innych. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. ¨ sêkêÀêmêꢮ¤£ê ênê{ © yêsêÀêtê¡®¥¡ê êyês ¡ª lêêjêÀêvêê꣮£¦ê ênêj Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w miejscu, w którym usłyszeć można było tak wielu ¡¡ nê}êÀêsêê ê ꢮª¨êê êmêtêw różnych i fantastycznych artystów. Nie sposób wymienić wszystkich. Na scenie królowali bez ¡¢ nêiêÀêhêk꣮¡¦ wątpienia: porywająca Eleanor McEvoy, legendarna¡£grupa Clannad. Na mnie osobiścieê êiXêp¾tF szczególne hêtêÀêt8ê N8ê Nêê꤮¥§ ¡¤ yêzêÀêi±ê ꢮ¡©ê wrażenie wywarły zespoły: Banana Boat, Marek Majewski jak również Celtis êtêo Senses. Warto też wymienić: The Booze Brothers, Johnny Collins i Jimjê ®ê¤¡®¤¤ Mageean, Les Souillés de fond de cale czy też hXêI®ê hêt®ê¡¾¤±ê¦¾¡¤ polskie zespoły: Cztery Refy czy Ryczące Dwudziestki. hê~ ®ê¥ Zagrali, od pierwszych taktów wprowadzając niezwykłą atmosferę na kilku płaszczyznach w ê êêAêê|Aêtêêzêê wrażeń zmysłowych. Już po pierwszym wysłuchaniu słowa piosenek przyjemnie utkwiły w pamięci. Słychać było klik opadających szczęk rozentuzjazmowanejê{êwI êzêwAêê 8êêz publiczności. To trzeba przeżyć osobiście, w êêêêêwêyêêrêê żeby odczuć wprost rodzinną więź, jaką artyści nawiązali z publicznością. Wszyscy chóralnie śpieyêhêk zêAêêtêz êê wali większość z granych piosenek, wielu tańczyło, tupało w rytm muzyki, klaskało. Coś w tym jest! A do tego ileż towarzyszących muzyce atrakcji! W niedzielę późnym wieczorem goście zaczęli się powoli rozjeżdżać do domów, obiecując sobie, że spotkają się w tym samym miejscu na II edycji festiwalu, bowiem organizatorzy zapowiedzieli, że impreza będzie cykliczna. Mamy nadzieję. Ewa Kościańska &Fêvêzêê êvêzêrêê oê~Aêr~rêzêê êênêtF w ê êêAêê|Aêtêêzêê ê{êwI êzêwAêê 8êêz 5 pierwszych osób, które przyślą na adres mailowy Wydziału Kultury i Sztuki UM w Sosnowcu [email protected] wiadomość, wpisując jako temat "Dłoń Wiatru", a w treści swój adres i numer kontaktowy, otrzymają płytę Jarosława Wewióry SOSNart 5 TO SIĘ ZDARZA Karolina Szota Sosnowiczanka, studentka Uniwersytetu Śląskiego. Próbuje prozy i poezji. Jako licealistka była laureatką konkursu "Zielono mi" Jestem trupem. A ona przekracza moje ciało. Przekracza lekko, niemal cynicznie… Leżę na plecach, z pobladłą twarzą i szeroko otwartymi oczami, skierowanymi ku mdłemu niebu. Płyty trotuaru uciskają moje łopatki. Jak przystało na trupa, leżę w dostojnym bezruchu – z tym całym trupim dostojeństwem, jakiego przydała mi nagła śmierć. Żałuję, że nie ma na sobie sukienki, tylko spodnie za kolano, z miękkiego materiału. Na mój gust mogłaby również nie mieć majtek. Żałuję, bo nogi ma takie, jakie lubię – z twardą, sprężystą łydką i rozkosznie pełnymi udami. Wedle współczesnych standardów można powiedzieć, że jest za gruba. Za gruba w porównaniu z niedożywionymi pannami, snującymi się anemicznie po przedmieściach. Oddalała się, kołysząc biodrami, łukami spływającymi od wąskiej talii. Idzie, jakby szła po wybiegu, mimo, że nigdy nie mogłaby zostać modelką. Gdybym nie był tak bardzo martwy… I nagle przystaje. Przez kształtne ramię rzuca zaciekawione spojrzenie. I – przysięgam na martwość moją! – podchodzi do mnie, postukując niskimi obcasikami czarnych butów. Przykuca, nade mną się pochylając. W żadnym razie nie jest ładna. Ma dziwaczne rysy, zupełnie jakby jej twarz była skomponowana z niepasujących nijak do siebie części. Mimo wszystko – każda z osobna nosi w sobie jakiś ślad piękna. Być może minęła się z oszałamiającą urodą. A mijając – nawet się nie ukłoniła. Zdecydowanie nie była ładna, ale diablo pociągająca. Tfu! Nie, nie. Jeszcze diabła by brakowało w mojej sytuacji… - Przepraszam – mówi, potrząsając lekko moim nieruchomym ramieniem – Nic ci nie jest? Co to za spoufalanie się ze mną...? Co za nietakt w ogóle, żeby tak nagabywać umarlaka?! Ale przyznać muszę, że ciepły dotyk żywej kobiety na mojej chłodnej skórze jest przyjemny. - Jestem martwy! – w duchu krzyczę, bo przecież trup nie powinien zbyt dużo gadać. - Przykro mi – odpowiada tonem, jakby rzeczy- SOSNart 6 wiście było jej przykro. – To się zdarza. Wpatrujemy się nawzajem w swoje rozszerzone źrenice. - Nie jest ci za twardo na tym chodniku? - Za twardo – skarżę się w odpowiedzi. Ona podkłada mi pod ciężką głowę swoją dłoń. - Więcej dla ciebie chyba nie mogę na razie zrobić – uśmiecha się przepraszająco. To jakaś paranoja. Jakiś zły sen może… Nie żyję, z jej dłonią podtrzymującą mi łeb potrzaskany. Ona do mnie mówi, jakbym tu leżał jedynie powierzchownie ranny. Mijają nas obojętni ludzie. To nie może być. Takie rzeczy się zwyczajnie nie dzieją! - Jestem trupem! – szepcę do niej błagalnie, choć nie wiem czemu błagalnie i nie wiem o co ją proszę tym szeptem desperackim. - Tak. Przykro mi – powtarza – To się zdarza. Westchnąłbym. Mogłaby chociaż mieć na sobie sukienkę… Pochyla się jeszcze niżej i pokrzepiająco dotyka ziejącej dziury w mojej skroni. Myślałem, że to zaboli i odruchowo chciałem się cofnąć. Ale nie czuję nic, prócz zetknięcia dwóch naskórków. Żywego i trupiego. Skąd ta dziura..? Niedokładnie pamiętam. Szedłem powoli, z gazetą pod pachą i pogwizdywałem. A potem zupełnie znikąd – rozbłysk bólu. Nie zdążyłem nawet krzyknąć, zanim upadłem. Upadłszy – leżałem, bez nadziei na powstanie. Wokół mnie noc gęstniała coraz bardziej, a ja coraz bardziej marzłem. Wkrótce skonstatowałem, iż wcale nie oddycham. - Nie przejmuj się. Mogło być gorzej. - Gorzej?! Ależ ja nie żyję, dziewczyno! – wykrzykuję z pasją. - Tak, wiem – przenosi palec na moje wargi zsiniałe – Cały czas to powtarzasz. Gdybym mógł, potrząsnąłbym głową z rezygnacją. Ale, jak łatwo się domyśleć – nie mogę. Zatem z rezygnacją tylko wzdycham w głębi swojego martwego jestestwa. Zastanawiam się czy, jako że nie żyję, wypadałoby mi – gdybym mógł – dotknąć jej. Ma skórę z gatunku tych, które wyglądają na miękką. I pachnie przyjemnie. Być może również powinienem być wdzięczny, że jako jedyna zwróciła na mnie uwagę, choć wcale nie musiała i wcale się na to nie zapowiadało, kiedy z gracją przechodziła wymijająco nad moimi zwłokami. Czy powtórzę się, gdy stwierdzę, że żałuję, iż w tamtym momencie nie miała na sobie sukienki…? Pewnie tak. Jednak, nawet zimny i sztywny, nadal pozostaję samcem. Tymczasem przysiada wprost na betonie, z ręką nieporuszoną – cały czas służącą mi za poduszkę. - Wiesz, trochę już mi nogi drętwieją od tego kucania – tłumaczy, jakby to miało jakieś znaczenie. - To jakiś chory sen, prawda? – szukam dla siebie nadziei, nie zwracając uwagi na wcześniejszą wypowiedź. Ale nadzieję mi odbiera. - Nie sądzę – odpowiada gładko. – Hmm.., czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? - Chciałbym mieć nagrobek z moim nazwiskiem i jakimś ładnym epitafium. Boże jedyny, w którego nie wierzę, jak koszmarnie i groteskowo to brzmi. - Nie jestem kamieniarzem – oznajmia bezradnie – ale… - Więc chyba nic… - Mhm – mruczy – Ale mogę postawić ci kolejkę w najbliższej knajpie, jeśli to ci pomoże. - Ale ja nie żyję – wymawiam ostatnie słowa z naciskiem, kiedy jej druga ręka zaciska się mocno na moim przedramieniu. - Nie marudź, tylko złap mnie za nadgarstek. - Ale… - próbuję protestować słabo. - Już. Pod uchwytem wyczuwam poprzeczne zgrubienie blizny, kiedy wstaje i zdecydowanym szarpnięciem pomaga wstać i mnie. Naprzeciw siebie stoimy, oddychając ciężej. - Nie przejmuj się, to się zdarza. Następnym razem obiecuję, że będzie lepiej. ANDŻELIKA I ROBAKI - Zabiorę cię do hotelu – tak mówi do mnie, bezczelnie patrząc mi w oczy na dworcu pekape Sosnowiec Główny. - Wolałabym diznejlend – odpowiadam w zgodzie z sobą i prawdą. Chłodno jest i muszę trzeć ramiona, by drżenia mojego nie przypisał zbytniemu emocjonowaniu się. - Diznejlend może poczekać – pertraktuje twardo – a ode mnie nie możesz liczyć na nic więcej. Prycham przekornie, by samą siebie oszukać, twierdząc, że jednak mogę. Nie tylko od niego, ale każdego kolejnego, poprzedniego. Łotewer… - Zabiorę cię do hotelu – powtarza wspaniałomyślną propozycję, ironicznie uśmiechnąwszy się pod nosem – a wcześniej postawię ci kieliszek wina. Nie czekając na „tak”, „nie”, „nie wiem” lub „może”, za rękę prowadzi poprzez tłoczny peron, na którym mnie znalazł i z którego chce zabrać. Nie wiem właściwie dlaczego. Wierzy przecież, że mógłby mieć kogoś lepszego; że awans mi czyni, wyceniając (w zależności od ceny wina) moją niezależność od siedmiu do dwudziestu złotych. Nie znajdując dla siebie lepszych perspektyw, pozwalam mu wierzyć i prowadzić mnie. - Chcę kjanti – zaznaczam tylko, usiłując przekrzyczeć odjeżdżające pociągi, w którym z żadnych nie ma mnie. Usiłuję podnieść swoją wartość do najdroższej z najtańszych możliwych. Przez ramię rzuca spojrzenie. - Za kjanti mogę mieć Monikę Beluczi, a nie źle ubraną nastolatkę z nadwagą. To mówiąc nie zwalnia, dzięki czemu, po kilku przypadkowych kuksztańcach od kilku przypadkowych podróżnych, udaje nam się wysupłać w końcu spośród natłoku ludzi. Oddycham głębiej swobodną przestrzenią, wygładzając ubranie, korzystając z okazji, że przystanął na chwilę. Ponadto załączam sprostowanie. - Nie jestem już nastolatką ani nie mam nadwagi. Zatrzymuje na mnie, na dłużej niż dotychczas, wzrok i brwi przy tym marszczy. - Może i nie masz faktycznie. Chcesz to wino, czy nie? - Nie, rozmyśliłam się. Kupisz mi dwa opakowania tjokodinu i starczy. Waży coś, aż w końcu kiwa głową twierdząco. Przestępuję z nogi na nogę, wypatrując na horyzoncie apteki. To ścisłe centrum, więc jakaś powinna się znaleźć. I rzeczywiście się znajduje, więc nakierowuję go tam właśnie. Więc idziemy obok siebie już całkiem spokojnie, spacerowo; już nie musi ciągnąć mnie za ujęty silną dłonią nadgarstek. Elegancki nieznajomy i ja. Skąd się tu wzięłam, w tej sytuacji? Z pociągu. W którym siedziałam i jadłam tabletki na kaszel – opakowanie średnio co stację. I było mi dobrze. Pociąg kołysał, tabletki muliły i wprawiały moje mięśnie w ciężkość, opadanie. Były różne stacje i różne pociągi. Były tabletki w różnej cenie. Na podróż zabrałam najpierw cztery opakowania, z których ostatnie zużyłam w okolicach Sanoka. Trzymało mnie prawie do Katowic, ale na wszelki wypadek po drodze zakupiłam jeszcze jedno. Tabletki na kaszel przynosiły ulgę skatowanemu ostatnimi tygodniami ciału. Podobnie jak kołysanie pociągu i jego miarowy, monotonny stukot. To właśnie ze względu na pociąg i tabletki wyszłam przed kilkoma dniami z domu, by za dość uczynić swoim dwóm największym nałogom. Kiedy nie ma co z sobą zrobić – najlepiej zapomnieć. A zapominać sprawnie umiem i umiałam. Na imię mam Andżelika. Przez „dż”. Typowo słowiańsko, jasna cholera. Metr sześćdziesiąt sześć, kiedy się garbię, pozostałości dziecięcych piegów i sportowe buty – to ja. Żrąc, bez opamiętania, tjokodin i jeżdżąc pociągami, odpędzam demony. Czy cokolwiek innego. Życia nie mam i nie miałam ani dobrego, ani złego. Byłam już w Ełku, w Bieszczadach, w Warszawie, a nigdzie nie ma tego, czego szukam. Więc kolejne tory przebywam w kołyszących wagonach dla samej przyjemności kołysania i jazdy. Teraz 300 miligramów kodeiny fosforanu znów wtłacza mnie w siebie. Znów jestem każdym swoim nerwem i mięśniem przeciążonym i ciążącym. W pokoju hotelowym, za który zapłacił dosadnie opływam w błogostan. - Rozbierz się – tak do mnie mówi. Ani w tym pożądania, ani zaciekawienia niewiele. I ramionami wzruszam tylko, i rzuciwszy w kąt plecak, pozbawiam się miękkiego kamuflażu ubrania. On tymczasem ze swojej torby podróżnej wydobywa czerwone jo-jo. Jestem śmiertelnie poważna. Rzuca, a ono do ręki wraca; góra – dół, góra – dół… Ruch, widok którego mdli. Góra – dół przeklęte. Potem dodaje serię sztuczek w skupieniu, niezaabsorbowany moją nadchodzącą nagością. - Już – beznamiętnie komunikuję, więc zawinąwszy jo-jo na sznurek, sprawnie zatrzymuje je w dłoni. Ruchem głowy łóżko podwójne wskazuje, być może też się przygląda. Zapewne, bo po chwili słyszę: - Masz dzieci? - Nie – odpowiadam. - Za to masz piersi kobiety, która już rodziła. Przyjemnie ciężkie i pełne. Znikome pocieszenie, w świetle tego, że każdy ich amator ulatniał się wcześniej, czy później. Mogłabym mu to powiedzieć. Przedstawić swoją historię, której może by wysłuchał. Możliwe też, że słuchać by nie chciał. Cholera znajet. Powiedzieć bym mogła o mojej nawiedzonej matce o iście kozackiej fantazji, która nadała mi imię markizy z – na moje oko – dziesięcio lub więcej tomowego romansidła. Powiedzieć bym mogła o mężczyźnie z Warszawy, który jako pierwszy uderzył mnie w twarz, a którego zapach przyprawiał kolana o miękkość nieuzasadnioną. Albo o tym, co nas łączy – pociągach i tabletkach na kaszel, których dwa opakowania kupił mi w aptece, naprzeciw pomnika Kiepury. Ale po co? Dlatego milczę – dyskrecja wcielona, skupiona już tylko na zbawiennym działaniu substancji w moim organizmie, co wspaniale odosabnia, depersonifikuje… Cokolwiek to znaczy. - Podejdziesz do okna na chwilę? – odzywa się po raz kolejny – Nie będziesz tam musiała długo stać. Tylko na chwilę podejdź. Podchodzę po spranym dywanie. Światło jest jaskrawe, chociaż przytłumione. Musi wyostrzać rozstępy na udach i podpuchnięte powieki. Do szklistej panoramy odwracam się tyłem, rękoma o parapet opieram. Patrz – próbuję powiedzieć spojrzeniem. To moje ciało. - Patrz – mówi na głos – To najlepsza sztuczka, jaką udało mi się opatentować. Rzuca zabawką poziomo i szybko. Trudno nie dostrzec kunsztu i pewnej ręki prestidigitatora. Tylko sznurek zdaje się dłuższy niż powinien. I ta złudna długość okręca się wokół mojej szyi. Mrugam zdziwiona, że po kilku szarpnięciach zaczyna mi już brakować tchu. Lecz zanim udaje mi się w tym zdziwieniu unieść ręce, na znak, że już dość – przed oczami zaczynają wirować kolorowe plamy. Ciemnieją, mrugają i palce stają się zbyt słabe, by dłużej wczepiać się w plastikowy parapet. SOSNart 7 Patron R ulicy ada Miejska w Sosnowcu nadała jednej z ulic miasta imię Włodzimierza Sedlaka. Kim był? Włodzimierz Sedlak, ksiądz, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, twórca polskiej szkoły bioelektroniki, elektromagnetycznej teorii życia oraz pojęcia wszechpróżni. Urodził się 31 października 1911 roku w Sosnowcu. Po ukończeniu Seminarium Duchownego w Sandomierzu został wyświęcony na kapłana Kościoła Katolickiego. Następnie podjął studia przyrodnicze na Wydziale Matematyczno - Przyrodniczym UMCS w Lublinie. Studiując pracował jako katecheta w lubelskich szkołach średnich. S osnowiecki poeta, Romuald Wójcik popełnił tomik satyrycznych wierszy, fraszek i piosenek, przepełnionych lokalnym kolorytem i wydarzeniami z życia wziętymi.* O tym, jak trudno wierszem pisać o prozie życia, wie nie tylko sam Autor, ale i czytelnik, który z jego strofami zmierzyć się musi. Romuald Wójcik, w specyficzny dla siebie sposób pisze o tym, co go otacza, a więc o swoim ukochanym mieście, ludziach z nim związanych i swoich osobistych przygodach sanatoryjnych. Jest tu więc i Kiepura, i Szpilman, i Krynica, i Zagłębiowski Kongres Kultury. Nie brak także kąśliwych uwag pod adresem niektórych typów ludzi, na szczęście bez nazwisk i zbędnego krytykanctwa. Strofy Wójcikowi układają się łatwo (często zbyt łatwo) w mniej lub bardziej zgrabne rymy, jakich już dawno nie było w polskiej twórczości poetyckiej. Współczesna poezja bowiem dąży raczej ku zjawiskom metafizycznym, ważkim problemom egzystencjalnym, gdzie otaczająca nas rzeczywistość jest tylko pretekstem. U Wójcika odwrotnie – nie ma egzystencjalnych rozważań, jest za to reporterska niemalże relacja z widzianych przez Autora zdarzeń i sytuacji. Zresztą, on sam to podkreśla, pisząc: Kto moją książkę czyta niech pamięta/ że każda myśl jest z życia wzięta. I to chyba właśnie stanowi klucz do twórczości Romualda Wójcika. Tom podzielony jest na kilka części: krótkie fraszki, dłuższe wiersze inspirowane stosunkami damskomęskimi (Różne kolory miłości), porami roku (Uroki lata – jesieni – zimy), a także piosenki (Piosenka uszlachetnia) oraz utwory dotyczące lokalnego życia kulturalnego (Okruchy kultury Sosnowca). Jak widać tomik jest różnorodny, przepełniony osobistymi doświadczeniami, a przede wszystkim obserwacjami otaczającego nas świata. Czy i kogo zaciekawi – zobaczymy. Katarzyna Krzan *Romuald Wójcik, Słoneczne marzenia z odrobiną cienia. Nowe utwory. Fraszki liryki i humory, 2008 SOSNart 8 Działalność naukowa księdza profesora obejmowała swym zasięgiem stosunkowo wiele dyscyplin takich jak: antropologia, archeologia, badania nad pochodzeniem i ewolucją życia, bioelektronika, filozofia przyrody, geologia, paleobiochemia, paleobiofizyka, paleontologia itd. Najbardziej owocnym poznawczo kierunkiem zainteresowań badawczych księdza Sedlaka był jednak nurt paleontologiczny. Przez kilkadziesiąt lat, nazbierał ponad 3300 okazów skamieniałości, wydobytych głównie z brekcji piaskowców kwarcytowych okresu kambryjskiego. W 1959 roku opublikował hipotezę na temat krzemowych początków życia i to była najbardziej kontrowersyjna, ale też najgłośniejsza z jego prac. Podsiadło nowej Empatia Zbigniewa WIERSZEM O ŚWIECIE T foto Dariusz Kindler ytuł nie jest przekorny czy przewrotny. Oglądając obszerną wystawę fotograficzną „Łemkowyna” Z. Podsiadło, odniosłem wrażenie, że autor autentycznie i głęboko współczuje tym ludziom. I wierzę w to prawdziwie, bo znając go osobiście, wiem o jego humanitaryzmie, który angażuje w działalność twórczą. Ta etniczna nacja, orientacji religijnej greckokatolickiej(w większości), ale i prawosławnej, srogo została doświadczona przez los. Doznawali prześladowań na skutek odrębności. Przesiedleni w 1947 r. w ramach akcji Wisła do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, oraz do województw zielonogórskiego i wrocławskiego – do dzisiaj tylko mała część Łemków wróciła do swojej kolebki etnicznej, czyli w Beskid Niski i wschodnią część Beskidu Wyspowego. Zainteresowania poznawcze ks. profesora Włodzimierza Sedlaka były bardzo wszechstronne. Wykazywał niezwykłą inwencję twórczą, intuicję i upór w wynajdowaniu nietypowych omijanych przeważnie przez większość badaczy ścieżek problemowych i konsekwentnym kroczeniu po nich. Dzięki takiemu nastawieniu widział rzeczy i problemy niemożliwe do dostrzeżenia przez innych i miał przy tym odwagę mówienia o nich. Był to wielki i odważny umysł, otwarty ku przyszłości. Zmarł 17 lutego 1983 w Radomiu. Niezależnie od kontrowersji, jakie budziły jego hipotezy przeszedł do historii nauki polskiej jako postać znacząca i wielka. Z całą pewnością zasłużył na ulicę swego imienia w rodzinnym mieście. E.K. N agrodę Mediów Publicznych COGITO otrzymała piękna i mądra książka Małgorzaty Szejnert „Czarny ogród”. Gratulujemy serdecznie autorce i cieszymy się z trafnego wyboru jurorów. Nieskromnie przypominamy, że już w maju poświęcając książce omówienie, autor notki bardzo wysoko ją ocenił. To rzeczywiście wspaniałe dzieło, doskonały literacki reportaż i nam bardzo bliski. foto Ryszard Gęsikowski foto Ryszard Gęsikowski Wystawa ma charakter retrospektywny, i jej część została przeze mnie omówiona we wcześniejszych tekstach. Mogę nawet powiedzieć ze spokojem ducha, że starałem się głębiej wniknąć w twórczość sosnowieckiego fotografika. Nie mnie sądzić czy mi się to udało? Można sięgnąć do łatwo dostępnych opublikowanych wcześniej moich tekstów na ten temat. Obecnie po obejrzeniu (poza otwarciem – w spokoju i ciszy) „Łemkowyny” jestem jej orędownikiem. Myślę, że kluczem do dobrego odczytania tych czarno-białych fotografii jest jakże przydatne w tym kontekście pojęcie plastyczne światłocień. Podsiadło operuje nim z całą artystyczną premedytacją i znajomością rzeczy. To zróżnicowanie tonalne (to tu to tam cień dachu rzucany przez słońce czy subtelna gra światła w blaszanych dachach cerkiewek), widoczny gdzie indziej znowu czarny krzyż na jasnym tle chmur, dają wrażenie trójwymiarowości. W artystycznej fotografii – szczególnie czarno białej – taka metoda jest wszechstronnie efektywna, i w równej mierze efektowna. Humanitaryzm tutaj przywoływany jest związany z faktem, iż autor powiązał pokazanie pięknych plastycznie fotogramów (krajobrazy) z pokazaniem żyjących tutaj ludzi. Ta metoda zwrócenia uwagi na trudne bytowanie mieszkańców, pokazanie ich ciężkiego życia, jest skuteczna i radykalnie wyzwala naszą przychylność, akceptację i współczucie. Wierzę głęboko, że to zamierzona metoda. W ten sposób zyskujemy obraz artystyczny zamknięty i kompletny. Dużo krzyży – zwiększona wiara w Boga towarzyszy zawsze nieszczęściu i upokorzeniu – te krzyże wyciągające w niebo ramiona wołają o litość do nieba, bo ludzie zawiedli. Taka „łemkowska symfonia” pięknie brzmi, bo rozgrywa się w królestwie przyrody, powtarzana echem przez góry. To przecież naturalne środowisko przyrodnicze tych ludzi: łatwiej wtedy znoszą los, zgotowany przez nieprzychylne życie. Mogą – idąc do sąsiada za wzgórzem – przy stojącym przy drodze pod świerkiem krzyżu czy miniaturowej kapliczce, pomodlić się i zwierzyć (czy pożalić) Bogu, poprosić o współczucie. To ludzie twardzi i honorowi, – co widać w rysach na epitafijnych fotografiach – też uwzględnionych tutaj. Rozmowa z Bogiem przychodzi łatwiej niż z ludźmi. Wystawę – kończy a może rozpoczyna – największe ze wszystkich, zdjęcie małej kapliczki na polanie. W tle promieniste słońce jaskrawo świeci, jakby zarażało optymizmem. Bo przecież autor dobrze życzy pokazanym ludziom. Wystawa robi wrażenie i zachęcam do obejrzenia. Wiele refleksji narzuci się automatycznie przy oglądaniu. Recenzent przecież może widzieć inaczej. Wiadomo powszechnie, że w sztuce nie ma interpretacji definitywnych. Jerzy Lucjan Woźniak Wystawa ŁEMKOWYNA W Sosnowieckim Centrum Sztuki Zamek Sielecki do 26 października 2008 r. Galeria jednego dzieła „Syreny” Marek Grabowski Tokowisko Przymknąć raczej P SOSNart Bezpłatny dodatek do Kuriera Miejskego Czasopisma Samorządowego Sosnowca Wydawca: SCW Sosnowiecka Korporacja Wydawnicza Sp.z o.o. ul. 3 Maja 22, 41-200 Sosnowiec tel. (032) 266 76 26 Fax (032) 266 42 59 redaktor prowadzący: Tomasz Kostro projekt graficzny i skład : Ryszard Gęsikowski Adres korespondencyjny: ul. Małachowskiego 3 41-200 Sosnowiec Wydział Kultury i Sztuki UM. tel.: (032) 296 06 47 email. [email protected] oczy czy otworzyć szeroko ? rzed kilkoma dniami wpadła w moje ręce - a zaraz potem przed oczy - książka Benoît Duteurtre pod wymownym tytułem „Dziewczynka i papieros". Jest to współczesna, nawet bardzo współczesna powieść. Opowiada o horrorze dziejącym się w bliżej nienazwanym francuskim mieście teraz, niemal na naszych oczach. Miejscami historia jest nieco groteskowa, bo autor - jeszcze na szczęście musiał tego dokonać - wyostrzył niektóre fragmenty poza granice realiów, ale nie poza granice prawdopodobieństwa. Nie będę streszczał fabuły - proszę się nie obawiać - polecam natomiast gorąco uważne przeczytanie książki wszystkim myślącym (ponoć myślą ludzie młodzi, starsi już tylko kombinują), a szczególnie tym, którzy już mają, albo zamierzają mieć i do tego się sposobią, wpływ na bieg dziejów. Otwórzmy szeroko oczy i zastanówmy się, jaki to los zgotujemy sobie, naszej młodzieży i tym jeszcze nienarodzonym, jeśli w porę nie zatrzymamy dziwacznej choroby atakującej zza oceanu, ogarniającej Europę, której wyraźne symptomy już do nas dotarły. Niebawem, podobnie jak w książce, mrożące krew w żyłach zdarzenia staną się powszechne. Nie chodzi tym razem o zmiany klimatyczne, dziury w niebie, stepowienie ziem i tym podobne grożące nam ponoć kataklizmy. Chodzi tu o przemożne dążenie do ujmowania wszelkich przejawów życia w sztywne paragrafy, o kryminalizację zachowań przynależnych do kultury, obyczaju, fizjologii wreszcie. Mniemam, że klęska wychowawcza stała się dla tych pań i panów (coraz głośniej i groźniej pokrzykującym) bodźcem do pójścia na skróty. Nie wszyscy zachowują się elegancko (albo tak, jak się tamtym zdaje, że powinni) przeto przez mnożenie paragrafów wydaje im się, że problem załatwią. Przypominam tytuł: „Dziewczynka i papieros". Przecież coraz głośniej u nas i o dziewczynkach i o papierosach. W książce bohaterowi obcina się głowę tylko za to, że miał czelność i odwagę palić papierosa w toalecie. Dziewczynka też miała w tym swój udział, i telewizja, i wszystkie inne media, i cała tak zwana opinia publiczna. Dość! Obiecałem, że nie będe streszczać. Pragnę jedynie zarekomendować lekturę i namówić do myślenia. Już dziś mam poważne obawy czy należy, czy można: pogłaskać dziecko po płowej główce, zagubione odprowadzić do mamy, rodzonemu wnukowi pomóc obsikać drzewko przy placu zabaw (w Polsce brak toalet, ale wejść z małolatem do toalety jeszcze mniej bezpiecznie), wnuczce majtki poprawić i tym podobne. Nie radzę przytulać szczeniaka nawet jeśli ryczy i potrzebna mu czułość jak tlen nam wszystkim. Niech gówniarz leje w majty, smarkata niech chodzi z otartym tyłkiem i wyje przy tym jak potępieniec. Nie dotykaj! Bardzo łatwo popaść w tarapaty. Wystarczy pomówienie jakiegośgorliwca i masz człowieku przechlapane na zawsze. Podobnie po ustąpieniu miejsca kobiecie, w tramwaju na przykład. Jeśli nie jest zgrzybiałą staruszką - w mniemaniu owych najmędrszych z mądrych - pachnie to z daleka seksualną perwersją. Cóż, już dziś niekiedy, gdy zatrzymam się w drzwiach by damę przepuścić, rejestruję spojrzenia conajmniej dziwne. Przed niewielu w końcu laty, gdy moja własna córka będąc słodką przylepą ładowała się na kolana przygodnych pasażerów w pociągu nie reagowałem jak należy - wedle nowej mody - i nikogo nie oskarżyłem o pedofilię. Zgroza! Nie wiem czy zdołam zmienić własne obyczaje - odebrałem niegdyś tak zwane staranne wychowanie, z czego mimo wszystko, nieco zostało - wiem natomiast z całą pewnością, że w toalecie palić nie będę - nawet gdy zlikwidują wszystkie miejsca do tego przeznaczone. Już bezpieczniej będzie na przystanku, po odliczeniu - ma się rozumieć - trzydziestu metrów od tabliczki. toko