Wiktor Szczerek

Transkrypt

Wiktor Szczerek
„Czy eksperymentaria zastąpią szkołę w nauce fizyki?”
Czy eksperymentaria mają szansę zastąpić szkołę w nauce fizyki? Bardzo dobre pytanie, zważając,
że pojawia się coraz więcej ośrodków oferujących takie „praktyczne” podejście do nauki. Widzimy
na własne oczy rzeczy i zjawiska, o których w normalnych systemie nauczania tylko słyszymy i
jedynie poznajemy zasadę ich działania. Wprawdzie na lekcjach (choćby właśnie fizyki) są
eksperymenty, które pokazują nam w jakimś małym stopniu niektóre prawa fizyczne, ale nie są one
na tyle rozwinięte i urozmaicone, żeby zainteresować w większym stopniu ucznia. Próbuje się przez
nie wzbogacić lekcje i w pewnym stopniu się to udaje. Ale to nie to samo co nauka w centrach
naukowych, takich jak np. „Kopernik”, gdzie eksperymenty i doświadczenia mają dużo większą i
bardziej rozbudowaną formę. Dzięki temu są o wiele ciekawsze niż na zajęciach w szkole.
Ale to przecież nic nowego – w szkole nie ma takich możliwości. Po pierwsze miejsce – szkoła
musiałaby mieć odpowiednio duże pomieszczenia zdolne zmieścić całą klasę (zakładam, że gdyby
eksperymentaria miały przejąć rolę nauki fizyki, to trwałoby to przez godziny lekcyjne
przeznaczoną dla danej klasy na fizykę). Jest to w dzisiejszych realiach niewykonalne. Żadna
szkoła nie dysponowałaby wystarczająco dużymi salami. Do tego dochodzi kwestia dostosowania
ich do takich „lekcji”. „Ich”, ponieważ wątpię, że jedna sala pomieściłaby wszystkie pomoce
potrzebne do wykonywania doświadczeń. Druga sprawa: koszty. Żadna szkoła nie może sobie
pozwolić na takie wydatki. Prosty przykład: chcemy zaprezentować uczniom cewki Tesli i dzięki
nim pokazać jak wygląda przepływ elektronów. Trzeba je zakupić. Oczywiście, zrobienie ich nie
jest może zbyt trudne, ale przecież żaden rodzic nie zgodziłby się na to, żeby jego dziecko uczyło
się na czymś, co może zrobić mu krzywdę – i bardzo słusznie, swoją drogą. Jeżeli szkoła już je
posiada to musi zapewnić ich zasilanie. Nawet gdyby były niewielkich rozmiarów potrzeba jednak
trochę prądu, by wyładowanie między nimi miało miejsce. Teraz wyobraźmy sobie, że szkoła ma
pięć, lub sześć klas równoległych, które omawiają na lekcjach zagadnienia dotyczące prądu w tym
roku. Załóżmy, że cewki byłyby użyte na dwóch lekcjach w każdej z klas. To nam daje dziesięć
użyć rocznie... Czy naprawdę opłaca się kupować bardzo drogie pomoce, spełniające wszelkie
wymogi bezpieczeństwa, żeby użyć ich dziesięć razy rocznie?
Pewnie teraz nasunęło się Panu/Pani na myśl: „Ale czemu pakować cały ten sprzęt do szkoły?
Przecież bardziej chodzi o to, żeby uczniowie wychodzili poza szkołę uczyć się.” Otóż, jest to tym
bardziej niemożliwe. „Dlaczego właściwie?” Śpieszę z wytłumaczeniami. Wyobraźmy sobie, że
pewne gimnazjum z jakiejś biednej wsi musi zapewnić uczniom taką naukę. W Polsce istnieje
jedenaście ośrodków naukowych potrafiąc sprostać zadaniu nauki młodych ludzi. Znajdują się w
dużych polskich miastach, więc uczniowie musieliby już na starcie pokonać kilkadziesiąt
kilometrów w jedną stronę (cały czas mam na myśli gimnazjum z malutkiej wsi, bardzo oddalonej
od najbliższego dużego miasta). Koszt takiej podróży jest naprawdę wysoki ze względu na paliwo,
którego autokar by potrzebował, żeby przewieźć uczniów (oczywiście, przy założeniu, że szkoła
takowy posiada – jeżeli nie, to plan jest nie do zrealizowania. Nie można wymagać od rodziców
żeby dowozili swoje dzieci za każdym razem na takie lekcje). A z racji tego, że paliwo teraz jest
bardzo drogie (5,32 zł za litr – sic! Przecież to rozbój w biały dzień!) to tym bardziej nie można się
zgodzić na taki projekt. Nie wszystkich po prostu stać na dojazd do takich placówek. No i jeszcze
kwestia biletów wstępu. One też nie należą do najtańszych.
Na razie mówiłem o problemach natury materialnej, teraz jednak przejdę do sedna sprawy – czyli
kwestii poziomu nauczania poprzez taką formę. Z treści mojego wywodu można by
wywnioskować, iż moim zdaniem takie formy nie przynoszą zbytnich efektów i staram się wręcz
„oczernić” (jeżeli tak to mogę nazwać) taką metodę nauczania. Ale to nieprawda – sam przecież
jestem uczniem i bardzo podobają mi się takie pokazy fizyczne. I niezbyt przepadam za lekcjami w
szkole. Swoją drogą, jak tu za nimi przepadać, skoro program nauczania jest ułożony niezgodnie z
życiowymi realiami. Uczymy się rzeczy, które w ogóle się nam nie przydadzą. Weźmy język nasz
ojczysty: uczymy się, że w takim i takim zdaniu występuje „imiesłowowy równoważnik zdania
okolicznikowego czasu”. Po co to nam? Rozumiem, że jeżeli ktoś chce zostać polonistą to jest mu
to niezbędne, ale moim zdaniem od tego powinny być dodatkowe zajęcia. Chcesz zostać polonistą?
W takim razie idź na kółko przedmiotowe i się o tym ucz. Oczywiście mówię to ze swojej
perspektywy – perspektywy tzw. „ścisłowca” (człowieka, którego zdolności kierują się ku
matematyce i innych przedmiotach ścisłych). Dlatego także z drugiej strony: chcesz zostać fizykiem
i wiedzieć co to jest ruch ukośny lub jak określa się kierunek linii pola elektromagnetycznego?
Chodź w takim razie na kółko zainteresowań. Może by tak ukrócić trochę tą „podstawę” i dać
uczniom możliwość wyboru, czego chcą się uczyć w liceum? W gimnazjum mogliby już zobaczyć
co tak naprawdę ich „kręci”, w czym są dobrzy, a potem na poważnie wybrać profil w liceum (który
najlepiej przygotowałby ich do studiów). Z drugiej jednak strony: może jednak ta podstawa jest
potrzebna? Może lepiej mieć pewne „niepotrzebne” wykształcenie w różnych kierunkach? Daje to
więcej możliwości, nie skupia człowieka tylko na jednej dziedzinie. Cóż, brak mi doświadczenia i
wystarczającej wiedzy, żeby stwierdzić co byłoby lepsze, więc pozostawiam tą kwestię otwartą. Ale
trochę odbiegłem od właściwej myśli. Otóż jeżeli przyjrzymy się metodzie eksperymentarialnej pod
względem merytorycznym, to nie posiada ona jednej rzeczy, która jest niezbędna moim zdaniem, w
nauce fizyki. Nie naucza ona bowiem teorii. A bez teorii trudno jest się czegokolwiek nauczyć,
wbrew pozorom. „No bo przecież widzę jak coś działa, prawda?” Owszem. Tylko czy aby na
pewno wiem DLACZEGO to tak działa? Właśnie po to jest nam teoria. Najpierw dowiadujemy się,
co trzeba zrobić, żeby dana rzecz zadziałała, potem możemy ewentualnie to zobaczyć. Taki system
jest dużo lepszy, ponieważ najpierw poznajemy zasadę działania a potem dopiero obserwujemy..
Daje nam to poczucie niejakiej satysfakcji, że coś o czym tylko czytaliśmy teraz stoi przed nami i
DZIAŁA! Eksperymentaria kształcą umiejętności, jednak te buduje się w oparciu o wiedzę; inaczej
się nie da, próba kształcenia umiejętności „niczego” nie może przynieść efektów.
Zbliżam się już ku końcowi moich rozmyślań, więc pozwolę sobie na krótkie podsumowanie.
Eksperymentaria są ciekawym UZUPEŁNIENIEM lekcji. Nie mogą ich zastępować, ponieważ nie
przekazują takiej treści jak lekcje tradycyjne. Są tylko pokazaniem uczniom, że to czego się uczą w
szkole ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Co nie zmienia faktu, że przydałoby się żeby
wyjścia do takich placówek naukowych odbywały się jak najczęściej. Najlepiej gdyby Ministerstwo
Oświaty opłacało takie wyjścia. Wyszłoby to tylko na dobre społeczeństwu. Jeżeli mielibyśmy taką
formę nauki, czyli możliwość zobaczenia na własne oczy funkcjonowania naszej wiedzy, na pewno
lepiej rozumielibyśmy ten świat, bo fizyka to nauka o wszystkim co dzieje się wokół nas przecież.
Dlatego, drogi Ministrze: niech nauczyciele uczą nas teorii i uzupełniają to takimi wyjściami. Moim
zdaniem taki układ będzie idealnym kompromisem między tradycją a nowoczesnością.
Wiktor Szczerek
Klasa III „B”
Gimnazjum Integracyjne nr 4 im. Jana Karskiego w Kielcach
25-523 Kielce, ul. Jasna 20/22
Opiekun: p. Edyta Kosior