Biznes w "liberalnej demokracji", czyli portret sukcesu

Transkrypt

Biznes w "liberalnej demokracji", czyli portret sukcesu
INSTYTUT STUDIÓW PODATKOWYCH
Biznes w "liberalnej demokracji", czyli
sukcesu ekonomicznego ostatnich 8 lat
portret
Poniedziałek, 23 stycznia (06:00)
Rok po wyborczej przegranej naszych, prawicowych liberałów skłania do refleksji na temat istoty "liberalnej
demokracji", która miłościwie nam panowała przez poprzednie osiem lat w gospodarce (i nie tylko).
Dla beneficjentów tego ustroju był to czas wielkich sukcesów biznesowych, osiąganych często według następującego
scenariusza:
etap pierwszy - "inwestycja legislacyjna": najpierw trzeba było stworzyć odpowiednie przepisy, które zagwarantują
opłacalność prowadzonych interesów (np. "przepisy korzystne dla podatników"),
etap drugi - "zakup parasola": trzeba było skorzystać z usługi doradczej "renomowanej" i oczywiście "międzynarodowej"
firmy, która miała "wyśmienite relacje" z politykami i urzędnikami,
etap trzeci - eliminacja lub marginalizacja rzeczywistych i potencjalnych miejscowych konkurentów: oczywiście
następowało to metodami "rynkowymi", np. poprzez donos do organów kontroli, banku lub... mediów,
etap czwarty - zapewnienie przyjaznej aury "piarowej": np. publikacji artykułów w "opiniotwóczych" gazetach, telewizjach
i mediach społecznościowych,
etap piąty - najważniejszy: "uruchomienie" głównego finansowania tego biznesu, czyli uzyskanie zamówień z kasy
publicznej lub prawne przymuszenie prywatnego biznesu lub konsumentów do wydatkowania pieniędzy na korzyść
inwestora.
Biznes w „liberalnej demokracji”,
czyli portret sukcesu
ekonomicznego ostatnich 8 lat
Wiem, wiem: nie piszę nic odkrywczego - tak się robi interesy "na całym Zachodzie", a na pewno w Unii Europejskiej. Jest to
typowe zachowanie "zagranicznych inwestorów". Znają know-how, mają pieniądze na sfinansowanie powyższych etapów (kapitał
startowy), którym nie dysponują miejscowi konkurenci. Ważniejsze są jednak wnioski wynikające z tego stanu rzeczy. Na dziś
i na jutro. Jest ich co najmniej cztery.
Pierwszy dotyczy charakteru gospodarki, który tworzą tacy inwestorzy. Jest to kliniczny przykład "kapitalizmu pasożytniczego",
który nas zubaża marnując środki publiczne i prywatne.
Ile bylibyśmy bogatsi, gdyby nie zmuszano nas (jako konsumentów, przedsiębiorców oraz państwa) do zakupu nikomu
niepotrzebnych towarów i usług? Przykładów jest aż nadto. Dam tylko jeden, najnowszy: pomysł nałożenia na wszystkich
podatników VAT obowiązku przesyłania droga elektroniczną całości ewidencji prowadzonych dla potrzeb podatkowych. Po co?
Odpowiedź jest jedna: aby inwestorzy mogli zarobić na:
sprzedaży oprogramowania firmom (1,6 mln podmiotów),
obsłudze doradczej wdrażania tych obowiązków,
opracowania i wdrażania przez państwo "narzędzi", które będą służyć badaniu tych danych.
Żyła złota warta miliardów złotych. Warto przypomnieć, że pomysł tego przedsięwzięcia nie powstał za darmo: resort finansów
zapłacił za niego kilkadziesiąt milionów złotych, o czym zresztą donosiła prasa codzienna (nikt nie zaprzeczył). Reasumując, im
więcej mamy tego rodzaju "inwestycji", tym stajemy się biedniejsi, tuczymy sztuczne struktury i marnotrawimy nasz PKB.
Wniosek drugi: tego rodzaju "biznesy": są znacznie bardziej opłacalne niż rzeczywista działalność, która tworzy PKB. Czy rolnik,
który hoduje świnie jest w stanie zarobić potrzebne pieniądze co "anderseny" na przymusowym konsultingu? Odpowiedź znamy.
Powoduje to jednak, że ludzie idą tam, gdzie są pieniądze. Duże pieniądze. Próżno szukać (w kraju bezrobocia) mężczyzn do
uczciwej pracy w produkcji, handlu czy usługach materiałowych, a za to mnożą się tabuny "snujów" (korpoludków), którzy dostają
dwa, trzy razy więcej pieniędzy za nicnierobienie niż w polskiej firmie. Demoralizuje to kolejne pokolenia, które nie mają szacunku
dla pracy, odpowiedzialności i uczciwości, bo wiedzą, że żyją (i to dobrze) z pasożytnictwa ich firm. Z takim "kapitalizmem"
jesteśmy i będziemy zadupiem ekonomicznym.
Materia³y prasowe
1
INSTYTUT STUDIÓW PODATKOWYCH
Po trzecie: powoduje to ustrojową dyskryminację krajowego biznesu, któremu zostają tylko nieopłacalne ochłapy. Każdy dobrze
wie, że tłuste kąski są dla "zagranicznych inwestorów". Ileż tam razy słyszałem gorzkie stwierdzenia polskich przedsiębiorców, że
ich szanse na opłacalne zlecenia zarówno w sektorze publicznym jak i prywatnym są żadne ("nie dla psa kiełbasa"). Gdyby
chcieli startować, to musieliby mieć duże pieniądze na "obsługę doradczą" świadczoną przez odpowiednie firmy (współczesne,
legalne formy łapówek). Najlepszym tego przykładem jest wianuszek rzepów, które przyssały się do sektora publicznego: tam nie
ma żadnej polskiej firmy - sam "Zachód". Nie wciśniesz się, bo w zarządach spółek skarbu państwa dużo agentów wpływu, czyli
byłych "korpoludków", którzy pamiętają o swoich byłych (?) pracodawcach. Opowiadał (publicznie) jeden z dyrektorów spółki
publicznej, że on "musi" (?) wybrać audytora z grupy tylko czterech firm anglosaskich, a za trwającą kilkanaście minut ocenę
jakiegoś dokumentu wystawiono fakturę na ponad pięćdziesiąt tysięcy złotych. Zgłosił więc do zarządu, że to granda w biały
dzień. Kazali zapłacić, bo członkiem tego gremium jest były "korpoludek". Jeżeli przeszłość w tych strukturach nie będzie
zamykać drzwi w sektorze publicznym, to tego rodzaju "liberalne" patologie będą trwać dalej.
Wniosek czwarty: odsunięcie od władzy politycznych kustoszy tego systemu na razie nie zmieniło nic w jego funkcjonowaniu.
Gospodarka jest w dalszym ciągu tak samo "liberalna". Wiadomo, że celem liberałów jest dziś zakonserwowanie status quo
("nasze" ministerstwa, "nasi" ludzie w spółkach) tak, aby demokratycznie wybrana większość stała się nieważnymi figurantami,
którzy nie przeszkadzają (nie "psują" gospodarki) w kręceniu lodów. Co więc powinien zrobić rządząca większość? Przede
wszystkim przekonać swoich ministrów, aby zlikwidowali w ministerstwach przyczółki liberałów, a przede wszystkim nie
powoływali na jakiekolwiek decyzyjne stanowiska byłych korpoludków, co niestety dzieje się w dalszym ciągu. W dodatku jeszcze
ze "stajni" Balcerowicza. W głowie to raczej się nie mieści, ale widać nie mam liberalnej wyobraźni. Dla polskich przedsiębiorców
to najgorszy sygnał, że tu nie ma "żadnej" dobrej zmiany.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych
http://biznes.interia.pl/szukaj/news/biznes-w-liberalnej-demokracji-czyli-portret-sukcesu,2461180?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome
Materia³y prasowe
2

Podobne dokumenty