Oto okazja

Transkrypt

Oto okazja
28 NIEZBĘDNIK PIWOWARA
Maszyna
DO PIWA
Wiosną 2011 r. na polskim rynku zadebiutował amerykański wynalazek pod nazwą
The Beer Machine. Zaintrygował mnie opis urządzenia, bo wyglądało na to, że oto
Amerykanie wdrożyli moje (przyznaję dość mgliste) pomysły sprzed kilku lat o tym,
jak zrobić bezobsługowy browar domowy. Taki sprzęt z myślą o tych, którzy boją
się fermentorów, śrutowników i kapslownic, a chcą mieć własne, domowe piwo.
I
oto nieoczekiwanie nadarzyła się okazja
do przetestowania takiego urządzenia.
Na trzy tygodnie w moim domu zagościła maszyna do piwa – oryginalny zestaw wyprodukowany w USA. Całe urządzenie mieści
się w podejrzanie małym pudełku. Widzę ładne zdjęcia, opisy – podobnie jak na opakowaniach sprzętu AGD. Ale to przecież nie robot
kuchenny czy maszynka do mielenia mięsa.
W pudełku ma być BROWAR! Prawdopodobnie nie jestem najlepszą osobą do testowania takiego sprzętu. Od dawna wiem, jak się
warzy piwo i otwierając pudełko, jestem naturalnie wyczulony na jakiekolwiek „ściemnianie”. Przyznaję, że staranność wykonania
poszczególnych elementów wyjmowanych
z pudełka robi dobre wrażenie. Po minucie
wiem już, na czym polega pomysł na maszynę. Pozostaje ciekawość jakości piwa wytworzonego na tym sprzęcie. Pomysł na Beer Machine jest prosty – fermentację i leżakowanie
piwa prowadzimy w jednym pojemniku. Surowiec to nachmielony ekstrakt słodowy (suchy).
Piwo szynkujemy bezpośrednio z urządzenia.
Aby wytoczyć całe piwo z wnętrza maszyny,
potrzebujemy zewnętrznego źródła dwutlenku węgla – rolę tę spełnia dozownik na małe,
bo 10-gramowe naboje z gazem. W ciekawy
sposób twórcy maszyny poradzili sobie z drożdżami zalegającymi na dnie – otóż piwo czerpane jest przez rurkę podwieszoną pod pływak
unoszący się pod powierzchnią leżakowanego
piwa. Tego wszystkiego można dowiedzieć się
z dobrze przygotowanej, czytelnej instrukcji.
Czas na praktykę. Montaż przebiegł sprawnie. Łączymy dwie części oddzielone silikonową uszczelką i budujemy korpus. Zewnętrzne
zaciski mające gwarantować szczelność konstrukcji dają się nasunąć bez problemu. Dokręcamy zasobnik z dwutlenkiem węgla, a od góry
wkręcamy korek z à la rurką fermentacyjną.
W rzeczywistości to plastikowy, elastyczny,
bąblowaty zawór, prawdopodobnie wyskalowany na określone ciśnienie.
Zgodnie z instrukcją przeprowadzam próbę
szczelności. I pojawia się problem. Napełniam
maszynę wodą, dokręcam górny korek, zamykam kranik spustowy i dobijam dwutlenek
węgla, aby podnieść ciśnienie wewnątrz maszyny. Wskazówka na manometrze wchodzi
na zielone pole, ale po kilku sekundach opada
– gdzieś jest nieszczelność. No tak, źle dokręciłem kranik spustowy. Muszę całość rozmontować, dokręcić wewnętrzną nakrętkę od kranika, zmontować na nowo całość i jeszcze raz
wykonać próbę szczelności. Dobijam dwutlenek węgla, ale okazuje się, że w 10-gramowym
naboju niewielu go już zostało...
Zużywając trzy naboje, mam wreszcie pewność, że maszyna jest zmontowana szczelnie.
Przez górny otwór wlewam 10 litrów wody
i wsypuję mieszankę piwną. Zdziwienie –
świetnie się rozpuszcza! Wedle instrukcji mam
niczego nie mieszać, więc zostawiam, „jak
jest”. Z saszetki oblepionej ekstraktem (była
wewnątrz większego worka z ekstraktem) wsypuję przez otwór drożdże. Zakręcam korek,
wlewam odrobinę wody w bąbel fermentacyjny i pozostawiam na pięć dni fermentacji
w temperaturze pokojowej.
Już po 12 godzinach na powierzchni birmachinowskiej brzeczki tworzy się piana – ale nie za
wysoka i ostatecznie nie dotyka góry pojemnika, nie wychodzi także przez bąbel fermentacyjny na zewnątrz. Wskaźnik ciśnienia precyzyjnie
Foto: Ziemowit Fałat
Tekst: Ziemowit Fałat

Podobne dokumenty