I kto tu bzdurzy?

Transkrypt

I kto tu bzdurzy?
I kto tu bzdurzy?
W dniu 9 grudnia br. na zebraniu otwartym Łódzkiego Oddziału PTF odbyła si dyskusja nad ksi k Sokala i Bricmonta „Modne bzdury”. Uwa amy,
e jest to fakt godny po ałowania i nie licuj cy z powag Towarzystwa, poniewa mo e si on przyczyni do spopularyzowania ksi ki wysoce szkodliwej.
Poni ej staramy si — na ile to mo liwe — jej szkodliwemu oddziaływaniu zapobiec ujawniaj c ignorancj i zł wol jej autorów.
* * *
Przeło ona niedawno na j zyk polski ksi ka Sokala i Bricmonta jest
bezprecedensow napa ci scjentystów na nauki humanistyczne w osobach ich
najwybitniejszych i ciesz cych si powszechnym uznaniem przedstawicieli. Porówna j mo na jedynie podj t niegdy przez Carnapa — jak wiadomo: nieskuteczn — prób zdezawuowania metafizyki.
Otó czytelnikom wspomnianej ksi ki, a zwłaszcza tym, którzy przyj li
j z zachwytem, nale y uprzytomni , e zawarta w niej krytyka współczesnej
humanistyki jest po prostu wynikiem ignorancji i hołdowania ju dawno obalonym dogmatom. Có bowiem maj do zarzucenia Sokal i Bricmont humanistom
takim jak Deleuze, Lacan, Kristeva i innym? e korzystaj z poj i odwołuj
si do twierdze nauk cisłych (matematyki i fizyki) w sposób, który dowodzi,
e ich nie rozumiej lub pojmuj opacznie? Zarzut taki zdradza naiwn wiar
krytyków, i słowa mo na wyposa y w ci le okre lone znaczenia i ka de odczytanie tekstu, w którym one wst puj , mo e i powinno polega na odkrywaniu
tych znacze . Stoi za tym od dawna porzucona wizja j zyka doskonałego propagowana przez Leibniza, Russella i wczesnego Wittgensteina. A jak wiadomo,
wizja ta okazała si nierealistyczna z chwil , kiedy okazało si e wszystkie
powa ne teorie matematyczne maj modele nieizomorficzne, za Quine dowiódł, e nawet o moim s siedzie, który posługuje si — rzekomo — tym samym co ja j zykiem, nie mog ustali , czy ma na my li królika, czy jego nieodł czny atrybut, b d jego „kosmiczne dopełnienie”. Wszystko to dobitnie
wiadczy o tym, e o adnym jednoznacznym przyporz dkowaniu znacze nie
mo e by mowy. Koncepcja j zyka doskonałego musiała ust pi koncepcji „gier
j zykowych” rozgrywanych za pomoc w du ej cz ci tych samych słów, które
jak karty i etony przybieraj ró ne role i warto ci. Nawet wymaganie, aby
przyst puj c do gry ustali wpierw jej reguły, okazało si nazbyt wygórowane:
wszak b dzie pro ciej i bardziej demokratycznie, je li ka dy uczestnik gry wynajdzie sobie własne reguły jednorazowego u ytku i dzi ki temu stworzy własny, niepowtarzalny dyskurs.
Sokal i Bricmont albo o tym nie wiedz , albo odkrycia te z premedytacj
ignoruj . Krytykuj c Lacana, Deleuza i innych, utrzymuj oni, e autorzy ci posługuj si poj ciami matematycznymi, zakładaj c naiwnie, e istnieje co takiego jak poj cia matematyczne; tymczasem wspomniani tu intelektuali ci po1
sługuj si terminami matematycznymi traktuj c je jako etony we własnej
grze j zykowej. Krytycy bior wprawdzie pod uwag mo liwo , i autorzy ci
u ywaj terminów matematycznych w jakich innych znaczeniach, ale maj im
za złe, e znacze tych nie wyja niaj . Oczekuj zapewne cisłych definicji na
wzór definicji matematycznych. W tym miejscu ponownie ujawniaj swoj
ignorancj . Tym razem polega ona na niedostrzeganiu istotnej ró nicy mi dzy
humanistyk a naukami cisłymi. Jak wszyscy scjenty ci, wyst puj ce mi dzy
nimi ró nice, traktuj jako „nienad anie humanistyki”.
Traktowanie współczesnej humanistyki jako upo ledzonej siostry nauki
(w sensie science) jest oczywi cie wielkim nieporozumieniem. Humanistyka ta
karmi si ideami wielkich filozofów: Hegla, Nietzschego, Heideggera, to te
mo na do niej odnie charakterystyk , któr ten ostatni przypisywał metafizyce
przeciwstawiaj c j nauce. A Heidegger pisał, e w nauce obowi zuje cisło
(Exaktheit), a my lenie cisłe “anga uje si jedynie w rachowaniu bytu i temu
wył cznie słu y”; natomiast my l metafizyczna nie musi (a nawet nie powinna)
by “uj ta w formach i regułach «logiki»”, a przysługuj cy metafizyce “rygor”
(die Strenge) dzieli ona z poezj , gdzie “włada istotowa wy szo ducha nad
wszelk czyst nauk ”.
W humanistyce, jako pokrewnej poezji (Heidegger mówił, co prawda,
tylko o „wielkiej poezji”) króluje metafora. Scjenty ci traktuj to jako wiadectwo nieudolno ci w formułowaniu my li, ignoruj c to (o czym mo na dowiedzie si z wielu dzieł po wi conych metaforom), e metafory s — w porównaniu z wypowiedziami rozumianymi dosłownie — niesłychanie bogatsze w
tre , której zreszt inaczej wyrazi si nie da.
Owszem, zdarza si , e równie matematycy b d fizycy posługuj si
wypowiedziami, które skłonni jeste my interpretowa metaforycznie doszukuj c
si w nich pewnej tre ci istotnej. Oto — na przykład — matematyk korzystaj c
z j drnej polszczyzny pisze o „pier cieniach macierzy nad dowolnymi ciałami”,
ale natychmiast wypowied swoj trywializuje wyja niaj c, e ciało to struktura
algebraiczna z działaniami dodawania i mno enia, które s ł czne, rozdzielne i
przemienne. Okazuje si równie , e „macierz” nie ma nic wspólnego z macierzy stwem. Z kolei fizycy zapo yczyli od J. Joyce’a słowo „kwark” okre laj c
tym mianem jakie cz stki (których istnienie jest problematyczne) i sugeruj
nam, e s one „kolorowe” i „powabne”. A kiedy ju rozbudz nasz wyobra ni , wyja niaj , e owe kolory i powaby sprowadzaj si do pewnych osobliwoci równa opisuj cych oddziaływania mi dzy nukleonami.
Skoro matematycy i fizycy mog korzysta z terminów zapo yczonych z
mowy potocznej b d z literatury, to nie mo na zabroni humanistom posługiwania si terminami przej tymi z matematyki b d fizyki, zwłaszcza wtedy, gdy
s to wyra enia przemawiaj ce do wyobra ni jak — na przykład — „cz stki
wirtualne”. Zatem nie ma nic nadzwyczajnego w tym, e Lacan i Deleuze u ywaj okre lenia „przedmiot wirtualny”. Scjenty ci nie wiadomi tego, e słowo
jest tylko etonem, oczekuj w zwi zku z tym aluzji do równania Schrödingera
2
lub co najmniej do „kota Schrödingera”. Tymczasem humani ci maj zgoła inne
skojarzenia. Oto co o przedmiotach wirtualnych pisze Deleuze:
„Pod wszystkimi wirtualnymi przedmiotami Lacan odkrywa «fallusa». Mo e on
nada taki wymiar poj ciu fallusa (subsumpcji wszystkich przedmiotów wirtualnych) wła nie dlatego, e [...] fallus wiadczy o własnej nieobecno ci i o sobie jako przeszło ci, jest z istoty przemieszczony w stosunku do siebie samego, odnajdywany jest tylko jako utracony, ma istnienie zawsze fragmentaryczne, które traci
to samo w sobowtórze — poniewa mo na go poszukiwa tylko po stronie
matki [...]. (G. Geleuze, Ró nica i powtórzenie, s.158)
Scjenty ci oczywi cie nie potrafi doceni bogactwa tre ci zawartych w
przytoczonym fragmencie, bo nie s w stanie poj jak co mo e by „z istoty
przemieszczone w stosunku do siebie samego”, nawet je li jest to przedmiot
wirtualny. Powiedz , e to czysty nonsens, poniewa zakładaj , e wszelka my l
musi by “uj ta w formach i regułach «logiki»”. Nie potrafi wznie si w rejony, gdzie — podobnie jak w poezji — “włada istotowa wy szo ducha nad
wszelk czyst nauk ”. A tymczasem o współczesnej humanistyce mo na —
trawestuj c Gombrowicza — powiedzie , e b d c wielk i b d c poezj
(chocia na ogół kiepsk ) nie mo e nie zachwyca , a zatem zachwyca.
Redakcja „Ostrza Kwadropilotomii”
3

Podobne dokumenty