Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
1 Żródło: ultura.onet.pl/literatura/nowe-ksiazki/zycie-intymne-mironabialoszewskiego,3,5026289,artykul.html Życie intymne Mirona Białoszewskiego 14 lut, 12:12 Damian Gajda / Onet Kultura Miron Białoszewski (fot. Wyd. Znak) "Tajny dziennik" Mirona Białoszewskiego to wydarzenie literackie roku. Dopiero teraz poznajemy prawdę o poecie, który wyprzedził swoją epokę o kilkadziesiąt lat. Nazywano go "poetą osobnym" żyjącym "o herbacie i proszkach", nihilistą, lumpem i "satanistą języka, który świadomie umieścił siebie na śmietniku oficjalnej kultury". Nie bał się o ważnych sprawach pisać prostym, prawie ulicznym językiem. Uchodził za dziwaka i narkomana, który do pracy potrzebował środków euforyzujących. Okna mieszkania zasłonił czarnym materiałem, by nie przepuszczały światła dziennego. Nigdy nie miał lodówki, pralki i telefonu. Garnął się do ludzi, ale potrafił znikać na kilka tygodni bez wieści. Żył w gromadzie, podkreślając swoją osobność. Traktowano go jak odmieńca, który przerósł epokę. Był twórcą niewygodnym – nie pasował do kanonu. Miał własny pomysł na literaturę, który konsekwentnie realizował. Nie dbał o pieniądze. Choć czasami wystarczyło mu tylko na porcję ryżu w barze mlecznym, twierdził, że taka jest cena wolności. Nie pozwalał nikomu czytać swoich intymnych zapisków. Dziś, po blisko 30 latach od śmierci Mirona Białoszewskiego dostajemy do rąk jego "Tajny dziennik", który pozwala spojrzeć na poetę z innej perspektywy. Dwór Mirona Białoszewski ze względu na trudne dzieciństwo szybko się usamodzielnił. Zamieszkał w "pustelni", czyli mieszkaniu przy Poznańskiej w Warszawie. W czasie wojny studiował polonistykę w tajnych kompletach, ale nie udało mu się jej ukończyć. Debiutował dopiero w 2 wieku 34 lat tomem "Obroty rzeczy", który zwrócił uwagę krytyki, bo odbiegał od tego, co wówczas pisano. Jego literatura miała ogromną siłę rażenia, a sam Miron swoją osobowością przyciągał młodych ludzi, którzy traktowali go jak patrona. On jednak myślał o sobie inaczej. "Dla nikogo nie jestem osobą pierwszą", pisał. Czuł się wyobcowany, a mimo to utrzymywał kontakt z innymi ludźmi. Znikał i pojawiał się bez uprzedzenia. Bywało, że nie odwiedzał bliskich przez miesiąc, by nieoczekiwanie podczas jednej z nocnych wędrówek zapukać do ich drzwi. Przyjaciele Białoszewskiego pozostawali pod jego wpływem. Na "wtorki" u Mirona, organizowane w mieszkaniu w Śródmieściu i małej kawalerce w bloku przy Lizbońskiej, do której przeniósł się po drugim zawale, początkowo przychodzili tylko najbliżsi – Malina, Tadek, Agnieszka, Anula. Potem dołączali też ludzie spoza kręgu znajomych. "Przy takich gościach salon Mirona zastyga. Ale kiedy indziej, gdy nikt nas nie podglądał, »wtorki« miały swoje wzloty, humor, ciągi gadaniowe, solistów" – wspomina Tadeusz Sobolewski, autor wydanej właśnie biografii "Człowiek Miron", który uczestniczył we "wtorkach". To podczas tych spotkań zafascynowani literaturą młodzi studenci polonistyki czytali z Białoszewskim książki na głos i brali udział w aranżowanych przez niego przedstawieniach teatralnych. Najważniejszą osobą w „dworze Mirona” była Jadwiga Stańczakowa, niewidoma pisarka. Ich relację dobrze oddaje prowadzony przez nią "Dziennik we dwoje", a także film "Parę osób, mały czas" Andrzeja Barańskiego, w którym w rolę Stańczakowej wcieliła się Krystyna Janda. "Będę twoim dochodzącym przyjacielem" – obiecał Jadwidze na początku znajomości Białoszewski. Rzeczywiście, został stałym bywalcem jej mieszkania przy Hożej, gdzie powstawał "Tajny dziennik". "Związek z Mironem dawał jej (...) coś nieocenionego, do czego zawsze tęskniła: wolność, a zarazem więź rodzinną", wspomina Sobolewski. Miron tłumaczył Jadwidze świat, zabierał ją na spacery po Warszawie. Ona dbała o jego sprawy wydawnicze i przepisywała utwory, które nagrywał na taśmy. Ta wyjątkowa przyjaźń przetrwała przez wiele lat, bo oboje doskonale się uzupełniali. Nowy Jork jak Sieradz Seks nie był dla Białoszewskiego tematem tabu. Jako jeden z pierwszych w polskiej literaturze otwarcie pisał o homoseksualizmie. W wierszach z lat 60. wspominał o przygodach z prostytuującymi się chłopcami. "Taki byłem od początku. Od 15. roku życia. Czekałem, aż coś się zmieni. Ale się nie zmieniło. Wtedy sobie powiedziałem: taki muszę być". Nie przejmował się uwagami na swój temat. Fakt, że ktoś na jego drzwiach do mieszkania napisał "pedał", przemilczał. Miał kilka romansów, ale najdłużej związany był z Le., czyli Leszkiem Solińskim. Najpierw łączyło ich mocne, pełne namiętności i wzajemnej fascynacji uczucie, które po latach zamieniło się w serdeczną przyjaźń. "Straszne są te miłości, okropne. Te cierpienia, te zerwania. Teraz za nic nie poszedłbym na całość. Wystarczą mi przygody". "Gdyby Białoszewski mieszkał w Paryżu czy Nowym Jorku (…), nikt by go nie pytał, z kim śpi, o której wstaje i jak się ubiera. On tymczasem żył w peerelowskiej Warszawie, w kwaterunkowym pokoju z kuchnią, prowadząc życie francuskiego surrealisty czy nowojorskiego bitnika. Był to tryb naturalny, wygodny, w jakimś sensie zbytkowy, w którym wszystko to, co służyło praktycznej stronie życia, było zredukowane do minimum", zauważa Sobolewski. Białoszewski pojechał do Nowego Jorku w 1982 roku, by odebrać emigracyjną nagrodę im. Jurzykowskiego. Poczuł się tam wyjątkowo dobrze, swojsko, "jak w Sieradzu". "Rano wyglądam oknem. Domiska olbrzymie sterczą, ale ruch w dole jak w Sieradzu. Trochę samochodów i parę osób przechodzi". 3 Chinatown przypominało poecie przedwojenne Nalewki, Manhattan był z kolei jak Przasnysz, a Buffalo niczym nie różniło się od Rembertowa. W stanach Miron wpadł w wir życia erotycznego – kupował pisma pornograficzne, chodził do gejowskich kin ("Przedsionek nieba czy piekła. Słychać jęki rozkoszy zza ekranu i jednocześnie te na żywo"). Tutaj w końcu był sobą ("Nowy Jork działa na mnie (…) narkotycznie. Dokupiłem jeszcze męskie porno i imitację gumową męskiego wdzięku za 5 dolarów"). Polska nie dawała mu tyle swobody. "Największy polski poeta prywatny" "Życiopisanie", tak mówił o swojej twórczości Białoszewski. Jego utwory są zapisem "dziania się", rejestrują to, czego doświadczył. Rytm dnia poeta podporządkował poszukiwaniu inspiracji. W środku nocy wychodził z domu, jechał do Anina lub na daleki Grochów i przywoził z podróży dwa wiersze. Echa tych wędrówek, przypadkowych rozmów przenikają do jego książek. Po sobotnim "długim spaniu" wychodził na Marszałkowską i obserwował pędzących nie wiadomo gdzie ludzi: "Pan Bóg odpoczywa na niebie. Matka boska suszy pieluchy na Pałacu Kultury (…) Ludzie za ludźmi. I ludzie przed ludźmi. Ludzie w szkłach, w szybach, wychodzą, w domy towarowe, wszystkimi przezroczystościami... placyki, Chmielna, prześwity, kąty, zakamary, sklepy, samochody, kwiaty, torby, bluzy, lecą, świecą, przechodzą (...)". Interesowało go ludzkie gadanie – banał i frazes umiał zamienić w literaturę. "Zapisz tak, jak mówisz – radził mu Le. – Pisz wszystko. To ty jesteś ten na uboczu, ten niebiorący udziału, jak lala-joga". Miron podglądał, podsłuchiwał i korzystał z cudzych myśli bez ograniczeń. W mieszkaniu przy Lizbońskiej, czyli na Chamowie (część Saskiej Kępy), pośród "mrówek" [tak Białoszewski nazywał mieszkańców blokowiska – przyp. DG] poczuł się wspaniale. Wiosną wyglądał przez okno i obserwował świat – bliźnięta bawiące się na placu zabaw czy małego psa, który przypominał mu o upływie czasu. Był jak rozbitek rzucony gdzieś z dala od centrum albo bohater powieści kryminalnej. Blok krył wiele tajemnic – zakamarki, ciemne windy i piwnice. Tutaj dopiero osiągnął stan, o którym marzył od zawsze. Mógł wracać do swojej samotni i pisać, a kiedy tylko chciał, zapraszać przyjaciół. W latach 70., choć w ogóle o to nie zabiegał, stał się modnym pisarzem. "(...) Miron osiągnął sukces realny: odniósł triumf u krytyki i czytelników, dostał nagrodę państwową (…). W jego pustelni przez chwilę rzeczywiście »zrobił się tłok«", opowiada Sobolewski. "Pamiętnik z powstania warszawskiego", swoją najważniejszą książkę, zaczął pisać, by zapomnieć o śmierci bliskich osób. Powstanie prześladowało Mirona zawsze – powracały sny z tamtego okresu, duchy przeszłości nie dawały o sobie zapomnieć. "Pamiętnik..." jest dobrym źródłem wiedzy na temat wydarzeń z sierpnia 1944 roku. Białoszewski patrzy na Warszawę jak na zburzoną Jerozolimę. Boi się o przyjaciół, wspomina umarłych, ale często zestawia, jak to on, wątki humorystyczne ze wzniosłymi treściami. "W »Pamiętniku z powstania warszawskiego« – pisał Le. – Miron zapisał doświadczenie swego pokolenia, któremu pchano do ręki broń, ogłuszano ideologicznymi hasłami, przygotowując do walki, do zabijania". Dziś ta książka przy każdej kolejnej lekturze odsłania przed czytelnikiem nowe znaczenie "Pisanie i życie idą razem. A chwilami są tym samym" "Tajny dziennik” jest uzupełnieniem wydanego 3 lata temu "Chamowa". Te dziewięciusetstronicowe zapiski mają spójną, powieściową wręcz fabułę. "(...) moje kawałkiwiersze dziennikowe są naprawdę dziennikowe. Czyli pisanie i życie idą razem. A chwilami 4 są tym samym", zauważa. W "Tajnym..." Miron nie oszczędza bliskich. Pewnie dlatego prosił ich, by książka została opublikowana dopiero po 2010 roku. Oprócz szczerych portretów, znajdziemy tu opis codzienności – problemy z ogrzewaniem mieszkania, inwazja insektów, wycieczki autobusem, odwilż, imieniny i ślub. Fascynują go ekstremalne sytuacje. Nie może zapomnieć o mężczyźnie, który rzucił się z 15-ego piętra. Pożar mieszkania odciął mu drogę od wyjścia i wolał zginąć na oczach tłumu, niż spalić się żywcem. Niektórym swoim dziwactwom Białoszewski nadaje wymiar zwyczajności: "Poszedłem w nocy nad Wisłę rwać zielska. Wyłonił się z ciemności milicjant. Spytał, co ja tu robię. Ja, że przecież widzi, co robię, że chyba wolno. On przytaknął, że tak, ale co tak w nocy? Ja powiedziałem, że tu blisko mieszkam, jestem literatem, w dzień śpię, w nocy chodzę. On – No dobrze I odszedł". Nieustannie dziwi się światu, interesują go drobiazgi – liczy stopnie schodów prowadzących do mieszkania, porównuje widoki z okna w różnych porach dnia. Wyłapuje to, co pozornie nieistotne, ale do narracji dziennika przedostają się też echa współczesnych poecie wydarzeń – wybuch gazu w Rotundzie, kolejki, próba wysadzenia w powietrze krakowskiego pomnika Lenina w 1979 roku, nagroda Nobla dla Miłosza. Wszystko to tworzy spójny obraz świata człowieka, który "choć izoluje się od przeciętności, pozostaje częścią masy". Schorowany Miron pod koniec życia obsesyjnie myślał o śmierci. Podczas wizyty w teatrze od szatniarki przyjmującej jego palto, dostał numerek z wygrawerowanym "1983". Wtedy pomyślał, że to będzie rok, w którym umrze. "Prawie wszystkie tajemnice kręcą się wokół śmierci. Kiedy się pomyśli, że dla każdego musowo to było czy będzie dostępne, arcytajemnica się dyskwalifikuje", zanotował w ostatnim dziennikowym wpisie. Odszedł nagle, w nocy z 17 na 18 czerwca 1983 roku, dwa tygodnie po kolejnej wizycie w Instytucie Kardiologii. Do końca czuwała przy nim Jadwiga Stańczakowa. Pisząc tekst, korzystałem z: "Człowiek Miron" Tadeusz Sobolewski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012