Prezes Opoka TFI: To koniec mitu o zielonej wyspie

Transkrypt

Prezes Opoka TFI: To koniec mitu o zielonej wyspie
2012-04-16 06:30
Prezes Opoka
TFI: To koniec
mitu o zielonej
wyspie
[fot: materiały prasowe Opoka TFI]
Autor: rozmawiał Piotr Kaszuwara
Tomasz Tarczyński, prezes Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych Opoka wieszczy rychłe
pogorszenie się kondycji polskiej gospodarki oraz całkowity upadek Grecji. Jego zdaniem już
niedługo przyjdzie nam żyć w całkiem innym świecie niż ten, który znamy. W rozmowie z
Manager.Money.pl radzi, w co inwestować w trudnych czasach.
Money.pl: Pamięta Pan swój najdłuższy i najtrudniejszy dzień w pracy?
Tomasz Tarczyński, prezes Opoka TFI: Tak, ale nie był to dzień w pracy, lecz dzień bez pracy.
Przez ponad rok byłem bezrobotny i z jednej strony było to bardzo traumatyczne, a z drugiej ważne
doświadczenie. Jeśli zdarza się w życiu podobna sytuacja, są dwie opcje: albo człowiek się załamuje
albo wychodzi z opresji twardszy. Oczywiście, nie było tak, że nic nie robiłem, za coś musiałem
utrzymać rodzinę. Prowadziłem jakieś małe projekty. To doświadczenie na pewno mi teraz pomaga,
bo odporność psychiczna w mojej branży jest bardzo ważna. Tutaj trzeba zarabiać. Bez względu na
to, co się dzieje na rynkach.
Na szczęście udało się później wrócić do biznesu.
W 2002 roku udało mi się znaleźć zatrudnienie w AIG. Ale pierwsze dwa dni w nowej pracy spędziłem
przy kserokopiarce.
Czyli od pokoju ksero, do biura prezesa Opoki TFI. Ilu ludzi teraz sam Pan zatrudnia? TFI to
zazwyczaj niewielkie spółki, zarządzające jednak wieloma milionami.
W polskiej rzeczywistości faktycznie, towarzystwa funduszy inwestycyjnych nie liczą więcej niż
kilkadziesiąt osób. W naszym przypadku to jest kilka osób i zespół pozostanie niewielki, ponieważ nie
chcemy stać się korporacją. To by mogło wpłynąć na koszt usługi dla naszych klientów. U nas
wszystko, co możliwe, jest ulokowane na zewnątrz, czyli np. księgowość, prawnicy.
Tym kilku osobom udało się wygenerować wyniki, które uplasowały Opokę One w czołówce
funduszy w Polsce.
Fundusz Opoka One w 2011 r. zarobił netto, dla klienta, około 11 proc. Natomiast za ostatnie
dwanaście miesięcy ponad 17 proc. i jest to faktycznie najlepszy wynik na rynku. Warto pamiętać jak
trudny dla rynków był trzeci kwartał ubiegłego roku.
W co w takim razie warto inwestować? Jest jakaś złota recepta?
Złotych rad, które zawsze się sprawdzają, w zasadzie nie ma. Kluczem do inwestowania, zwłaszcza
dla osób indywidualnych, jest systematyczne i długoterminowe oszczędzanie. W przypadku wyboru
funduszu warto zwrócić uwagę na doświadczenie zarządzających, brak ich częstej rotacji. To zmora
polskiego rynku. Warto sprawdzić także strukturę opłat, która w dużej mierze powinna być uzależniona
od zysku wypracowanego dla klientów.
W obecnych czasach podkreślamy również, jak ważny jest konserwatyzm w inwestowaniu i unikanie
nadmiernego ryzyka. Przykładamy do tego dużą wagę w zarządzanych przez siebie funduszach i
rozmawiamy o tym z naszymi klientami. Prosty przykład. Zaciągasz kredyt? W porządku. Ale skalkuluj
sobie, czy gdyby za parę lat stopy procentowe były dwa razy wyższe, niż obecnie, na pewno będzie
cię stać na obsługę długu.
Na rynku wyróżnia Was niezmienny zespół zarządzający, ale także to, że w swoich analizach
bierzecie pod uwagę również demografię. Jak to funkcjonuje?
Demografia jest bardzo istotnym czynnikiem, który ma przełożenie i na gospodarkę i na giełdę.
Oczywiście nie w krótkim terminie, demografia nie wpłynie na poziom WIG-u za dwa tygodnie. Ale już
w średnim terminie jak najbardziej. Udowodnili to chociażby badacze z nowojorskiego oddziału FED
(Amerykańskiej Rezerwy Federalnej). Doszli oni do wniosku że relacja liczby 40-50 latków do 60-70
latków tłumaczy w 60 procentach zmiany wycen na giełdzie amerykańskiej po II wojnie światowej. Im
tych młodszych jest więcej, tym wyceny są wyższe i na odwrót.
Gdyby podobny wykres sporządzić dla Polski okazałoby się, czeka nas nieustanny spadek wycen
przez najbliższe kilkadziesiąt lat. Nawet, jeżeli w naszym kraju te relacje działają trochę inaczej, nie
sądzę, że konkluzje powinny być drastycznie inne.
Nie od dziś wiadomo, że w Polsce mamy coraz więcej ludzi starszych.
Mimo że temat ten jest ciągle obecny w przestrzeni publicznej, nie powstało żadne rozwiązanie
systemowe, które by wspomagało przyrost demograficzny. To prawdopodobnie spowoduje znaczne
wyhamowanie przyrostu PKB i napięcia w sferze budżetowej i w systemie emerytalnym. Dodatkowo,
nawet jeśli teraz odpowiednie rozwiązania zostałyby wdrożone, to i tak nic nie zatrzyma zmian, jakie
czekają nas w ciągu najbliższych 10, czy 15 lat. Można podejrzewać, że będzie to jeden z czynników,
z powodu których polska giełda, czy polski rynek nieruchomości, będzie sobie radził gorzej niż reszta
Europy, czy świata.
W swoich przewidywaniach na 2012 rok wieszczycie drastyczne zmiany. Państwa mają, według
waszych analiz, zmniejszać swój dług publiczny. Czym to grozi?
Nie chodzi tylko o zmniejszanie długów państw, ale długu w ogóle czyli też zadłużenia prywatnego.
Akurat teraz problem zadłużenia rządów jest najbardziej widoczny, bo 2-3 lata temu kraje mocno się
skredytowały, żeby pomóc swoim gospodarkom. Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, że system
państwa socjalnego zostanie poddany w najbliższym czasie jakiejś zmianie. Wszystko do tej pory
działa na zasadzie, że bieżący deficyt jest pokrywany z długów przyszłych pokoleń.
Czyli skończy się, Pana zdaniem, na przykład publiczna służba zdrowia?
Nie wiem, czy się skończy, ale ten model pewnie zostanie zredefiniowany, bo po prostu nie wystarczy
na to pieniędzy. Nie wiem, jaki będzie efekt końcowy, ale podejrzewam, że inny niż ten, który
przyjmujemy teraz za oczywisty.
Podobnie mówi się o strefie euro, że za kilka lat nie będzie wyglądała już tak samo. Myśli Pan,
że w końcu kraje zaczną ją opuszczać?
Nie wierzę, żeby obecny model przetrwał. Nie ulega wątpliwości, że utworzenie strefy euro pozwoliło
na zaciągnięcie przez niektóre państwa takiego długu, który w tym momencie jest nieobsługiwalny.
Spójrzmy na przykład na Grecję. W obecnym stanie nie może funkcjonować w strefie euro. Mimo
wszystkich pakietów pomocowych, jakie otrzymali, nadal są bankrutem. Gospodarka grecka nie ma
wystarczających przepływów do obsługi długu teraz i nie będzie ich miała za dwa lata.
Ale przecież Międzynarodowy Fundusz Walutowy niedawno ogłosił, że Grecy wyjdą z recesji w
2013 roku, a wzrost PKB państwa w 2012 wyniesie 0 proc. To chyba nieźle.
Jeżeli międzynarodowa instytucja finansowa udziela komuś pomocy, raczej trudno jej pokazywać w
publikowanych dokumentach, że ta pomoc w zasadzie nic nie da. Natomiast prawda jest taka, że
większość z dotychczasowych prognoz dotyczących gospodarki greckiej po prostu się nie sprawdziła.
Problem Greków nie wynika z ich wyjątkowego lenistwa, jak czasami się słyszy, ale z tego, że są
najsłabszym elementem systemu, który funkcjonuje w Europie i wielu innych krajach rozwiniętych.
Jednak patrząc na młodych Greków, nie można powiedzieć, żeby zarabiali jakieś ogromne
pieniądze. Często są to sumy nie przekraczające 600 euro miesięcznie. Tyle samo można
zarobić i w Polsce.
Właśnie, a bezrobocie w Grecji czy w Hiszpanii wśród młodych ludzi sięga 50 proc. To stracone
pokolenie. Nawet w Polsce jest pod tym względem dużo lepiej. Generalnie Grecy są sprowadzeni na
kolana i to po wszystkich pakietach pomocowych. Jedynym wyjściem, aby mogli dalej się rozwijać, jest
anulowanie dużej części długu. W tym momencie są oni niewolnikami międzynarodowych instytucji
finansowych. Kraj ten oficjalnie został uznany za bankruta miesiąc temu, ale prawdopodobnie
zbankrutuje drugi raz w najbliższym okresie, bo w końcu sami Grecy dojdą do wniosku, że ich wciąż
za duży dług jest dalej nie do obsłużenia.
A Włochy, Portugalia, Hiszpania?
Naszym zdaniem Europie grożą bankructwa całych państw. Trudno jednak wyrokować, które państwo
upadnie jako kolejne.
USA znalazły sposób, żeby wyjść z kryzysu i dodrukowały pieniądze. Europie radzili to samo.
Sądzi Pan, że jest to jakiś sposób na wyjście z opresji?
Nie zgadzam się z tezą, że drukowanie pieniądza rozwiązuje problemy. Leczy się w ten sposób dług
długiem. Czy kryzys w Stanach się skończył? Ano zobaczymy. Dodrukowanie pieniędzy dało tylko
tyle, że rynki kapitałowe i giełdy akcji wzrosły. Natomiast tam, gdzie poprawa była najbardziej
potrzebna, czyli np. na rynku nieruchomości - nic się nie zmieniło.
Mimo wszystko Polska trzyma się nieźle. Nadal na czerwonym oceanie kryzysu jesteśmy
zieloną wyspą.
Mieliśmy dość korzystną koniunkturę na rynkach wschodzących, która nas wpierała i dobrą sytuację
demograficzną. Teraz trendy się zmieniają. W związku z tym przed Polską raczej trudny czas.
Ponadto przecież nie jesteśmy w stanie odizolować się od problemów Europy, czyli naszego
głównego rynku eksportowego. Nie wydaje mi się, żebyśmy długo mogli utrzymywać status zielonej
wyspy, jeśli naokoło będzie źle.

Podobne dokumenty