zakochana w życiu - przystan
Transkrypt
zakochana w życiu - przystan
ZAKOCHANA W ŻYCIU W oczach cierpienie i obłęd. Twarz, zastygła maska, drżące ręce i trzęsące się nogi. Taki widok, dla każdego jasne, że chora, może nawet upośledzona umysłowo. Leki starej generacji dawały szereg skutków ubocznych. A czy pomagały? Głosy, głosy i ta dotkliwa pamięć o przeżytych traumach. Każda myśl bolesna; tak, mózg odmawiał posłuszeństwa. Żyć dalej, ale jak? Może śmierć zakończy ten, jakże nędzny, żywot! Umrzeć, nie istnieć. Taki stygmat choroby psychicznej, schizofrenia. Głowa do wymiany, cierpienia, których udźwignąć nie można. Pogrzebana w samotności, zastygła w bólu. Co po mnie zostanie, jaka pamięć? Córeczka zapomni o matce. Napiszę, stworzę, wycisnę to z siebie, tę dobroć. Stukała maszyna do pisania, dzień po dniu pisała się bajka „Biała Woda”. Słowa były posłuszne, otwierał się świat krasnali Wituszów. Umysł pracował, obudzona fantazja. Dla Niej, dla córeczki. Nie miałam nic, a byłam bogata – kreatywny umysł, poza chorobą. Tworzyłam i przeżywałam katharsis. Przyszło słowo, było piękne. Dało początek wielkiemu przeżywaniu, mojej poezji. Zapełniło się wnętrze obrazami, afirmacjami życia. Ocalałam, żyję z wiarą w twórczą moc Słowa. Raz w miesiącu wizyta u lekarza. Pojawiły się nowe leki, zaczęłam wyglądać normalniej, bez tak widocznych skutków ubocznych. Ocknęłam się z osłupienia z powodu choroby psychicznej. Zapragnęłam dzielić życie z mężczyzną. Marzenie się spełniło. Pojawił się w moim życiu Jimulek, pogodny i serdeczny Amerykanin, który w ogóle nie zauważał mojej choroby, tak jakby jej nie było. – Tylko ty i ja, zawsze tak mówił. W chwilach uniesienia ze szczęścia płynęły mi łzy – kochałam i byłam kochana. 13 lat, aż do śmierci Jimulka. Byliśmy razem w szczęściu i w chorobie. Pozostałam sama z tą wiarą, jaką daje spełniona miłość. Ale śmierć Jimulka była wielką próbą dla mnie. Rozpaczałam i zapomniałam o lekach. Zapadłam się psychicznie, pogrążyłam się w chorobie. Fikcja, nierealny świat stały się moją rzeczywistością. Byłam żołnierzem walczącym z Nazistami. Ale to przeminęło, byłam w szpitalu, odzyskałam świadomość. A potem, potem to była wielka trudność. – Już nigdy nie zobaczę Jimulka, nigdy - taka była moja czarna rozpacz. Płakałam, chciałam umrzeć. Wszystko się zmieniło, ale musiałam być odpowiedzialna za siebie. Znalazłam mieszkanie, pracę - dyscyplina i odpowiedzialność. I pisały się wiersze. Słowa o szczęściu, którego zaznałam. Potęga miłości rozpala moje serce i przywraca wiarę w sens życia. W swoich ramionach mogę unieść i cierpienie, ból, i radość z istnienia. Jakże kruche i zarazem piękne jest życie. Nie ma we mnie zwątpienia. Nawet wtedy gdy czuję się gorzej, wracam do chwil, kiedy byłam szczęśliwa. Miłość mnie ocaliła, wyrwała moje serce z odrętwienia. Słowo kocham nie jest tylko słowem, jest stanem duszy. Pozwala żyć kreatywnie. Zdobyłam nowy zawód, uzyskałam certyfikat. Mogę wspierać osoby przeżywające kryzys psychiczny. Moja słabość przemieniła się w moc. Mogę korzystać z własnych doświadczeń i pomagać innym. Serce mi zamiera, kiedy słyszę słowa o bólu psychicznym, który jest bardziej dotkliwy niż fizyczny. Jestem „Ekspertem poprzez doświadczenie”- Ex-In-em, którego naczelnym zadaniem jest pomaganie. Otrzymałam wiele od życia, ludzką życzliwość i pomoc w najtrudniejszych chwilach. Moje życie ma sens, nawet wtedy, kiedy cierpię, uśmiecham się wtedy przez łzy. I idę ku wyżynom, Bogiem wspierana. Powracają we wspomnieniach te wszystkie chwile, które tak intensywnie przeżyłam. Na koszmary mogę już popatrzeć chłodniejszym okiem. Tak, chcę być zdrowa. Krzywda zawsze będzie boleć, doświadczeń nie można wymazać z pamięci. Ale to co było, należy do przeszłości. Życie jest sztuką. Afirmując je, przywracam sobie godność. Ludzką rzeczą jest również błądzić. Choroba to upadek, z którego podnosiłam się wiele razy i jakby silniejsza. Stałam się uważniejsza, uczę się od dobrych ludzi dobroci. Tak wiele zaznałam w chorobie, ale i cierpienie ma swój kres. Za ciemnym horyzontem bujna przestrzeń rozświetlona światłem mądrości. Jeszcze się potykam, ale nie upadam. W samotności cicho zaklinam los, szepczę modlitwę o dary – i otrzymuję – w uśmiechu przechodnia. Tyle piękna oferuje mi życie! mojej córce Irminie