Rewalacje - nr 1/2015

Transkrypt

Rewalacje - nr 1/2015
ISSN 1508-2776
Cena 2,50 zł
Rewal, 7 - 12 lipca 2015 r.
ROK XVIII, nr 1 (127)
RYS. PIOTR RAJCZYK
Potęga Prasy wkroczyła w dorosłość – czytaj strona 16 –18
INFORMACJE
KIT
(Krótkie Informacje Tekstowe)
Drodzy czytelnicy!
Jesteśmy pierwszym turnusem obozu
dziennikarskiego Potęga Prasy. Pochodzimy z wielu miast Polski, m.in. Poznania, Jaworzna, Katowic, Sosnowca, Rudy Śląskiej, Kalisza Pomorskiego, Kamiennej Góry i Opola. Przyjechaliśmy
do Rewala pełni energii i pozytywnego
myślenia. Już pierwsze zebranie pokazało, że jesteśmy zgraną grupą. To na
pewno pozwoli nam stworzyć miłą atmosferę podczas obozu i przynieść ciekawe efekty współpracy.
Oprócz pisania do gazety, będziemy
umilać czas turystom, prowadząc RewalStację. Tam słuchacze będą mogli
posłuchać audycji, które poprowadzimy
oraz najgorętszych hitów tego lata. Planujemy ciekawe audycje autorskie, które zapewnią niezapomnianą atmosferę
wieczorami. Poza radiem swoje umiejętności przed kamerą sprawdzimy
w TeVa – Rewal.
Pogoda za oknem sprzyja naszej energii i chęci do pracy. Dwa najbliższe tygodnie spędzone pod okiem dziennikarzy na pewno zaspokoją nasz głód wiedzy. Ten turnus odwiedzi też kilku gości,
m.in.: Tomasz Zimoch, Tomasz Patora,
Katarzyna Zalepa i Michał Ogórek. Będziemy mieli okazję nie tylko z nimi porozmawiać, ale i nauczyć się różnych
form dziennikarstwa. Mamy również
możliwość uczestniczenia w lokalnych
imprezach. Liczymy na to, że będzie się
działo! Zwłaszcza, że w tym roku nasz
obóz kończy 18 lat.
Od 3 do 5 lipca w Rewalu, od 7
do 8 lipca w Niechorzu, a od 9 do
10 lipca w Pobierowie odbywać się
będzie „Festiwal Indii”. Będziemy
mieli okazję zobaczyć i największy
i najsłynniejszy orientalny happening, podczas którego poznamy indyjską kulturę. Jest to impreza, która również gości w naszej gminie co
roku.
4 lipca na terenie Muzeum Rybołówstwa Morskiego w Niechorzu
odbyło się Święto Śledzia Bałtyckiego. Impreza odbywa się cyklicznie – w tym roku po raz czternasty
goście mogli usłyszeć zespoły
szantowe: Mark Twain, Majtki Bosmana. Rozstrzygnięto też konkurs
na „Najlepszą potrawę ze śledzia”
oraz „Najlepszą potrawę rybną”.
Od 27 czerwca do 23 sierpnia
mieszkańcy oraz goście gminy mają
możliwość wzięcia udziału w turniejach siatkówki plażowej na plaży
w Pustkowie. Gracze mogą zgłaszać się do turniejów trójek – w środy od 10:00 do 10:30, turniejów
„mikstów” w soboty od 10:00 do10:30, turniejów dwójek (zawodnicy
zgłaszają się i losowo dobierany jest
im partner) w niedziele od 10:00 do
10:30. Zawody odbywają się kolejno
w soboty, niedziele, oraz środy.
Zwycięzcy mogą liczyć na upominki
i nagrody od sponsorów Organizatorzy zastrzegają możliwość zmian
terminu rozgrywek ze względu na
warunki atmosferyczne. Gdy nie będą odbywać się turnieje, boiska będą udostępnione do gry turystom.
Kabaret Nowaki 7 lipca zainauguruje sezon letni w rewalskim amfiteatrze. Występ rozpocznie się
o godzinie 20. Bilety w cenie 35 zł
(normalny), 25 zł (ulgowy). Do kupienia w kasie amfiteatru na ul.
Parkowej lub w Internecie.
Reklama: Jędrzej Brzozowski,
Jakub Biegniewski,
Maciej Radziński
Dział foto: Julia Hanke
Korekta: Berenika Balcer,
Zbigniew Zarzycki,
Stanisław Bryś
Opiekunowie pedagogiczni:
Małgorzata Wągrowska,
Agata Ostrowska
Adres redakcji: Hotel California
72-433, ul. Saperska 3,
tel. 607650742
e-mail: [email protected]
URL: http://www.potegaprasy.pl
Facebook:
facebook.com/potegaprasy
Druk: PHU JAKLEWICZ
70-322 Szczecin
ul. Kazimierza Pułaskiego 4/4
BARTEK MADEJ
NATALIA GUZIK
Redaktor naczelna:
Natalia Guzik
Zastępca redaktora naczelnego:
Anna Prochera
Sekretarz redakcji:
Anna Firgolska
Opieka merytoryczna: Zbigniew
Natkański (gazeta), Tamara Pawlik
(radio), Marek Nowak (telewizja),
Marek Urbańczyk
Skład: Marek Urbańczyk
2
AKTUALNOŚCI
Morze Indii
INFORMATOR
TURYSTYCZNY
Fot. Sławek Urbańczyk
W ubiegły weekend na rewalskich
plażach zaroiło się od kolorowych,
rozśpiewanych postaci, a na dłoniach
i stopach wykwitły misterne wzory tatuaży. To znak, że do wsi ponownie zawitał Festiwal Indii.
„Fala Orientu”, organizowana przez
fundację Viva Kultura, już po raz dwudziesty piąty przetacza się polskim wybrzeżem. To cykl imprez odbywających
się w wielu nadmorskich miejscowościach. W tym roku jest ich 36. Festiwal
prezentuje się również na Woodstocku
jako Wioska Kryszny.
– Jesteśmy pasjonatami kultury indyjskiej i dzielimy się tym – mówi Robert
Dawidowski, menadżer fundacji – Na
przestrzeni lat okazało się, że taka forma jest najciekawsza i najatrakcyjniejsza zarówno dla nas, jak i dla odbiorców.
Na placu koło Urzędu Gminy 3 lipca
rozłożyło się trzynaście namiotów. Każdy z nich przybliżał uczestnikom świat
Orientu. Można było wypożyczyć tradycyjny indyjski strój, sari, i zrobić makijaż.
W sklepie z pamiątkami oprócz kadzideł,
których zapach potrafił zakręcić w głowie, można było nabyć hinduskie rękodzieło. Na innym stoisku swoje sztuczki
prezentował magik, a chętni mieli okazję
porozmawiać z astrologiem.
Nie zabrakło także wyjaśnienia kwestii wegetarianizmu, będącego, ze
względu na wiarę w reinkarnację, ważnym elementem hinduizmu. Organizatorzy zadbali również o pokazy gotowania. Na miejscu można było spróbować
jedzenia w wegetariańskim pawilonie.
Pozostając w temacie religii, wylegujący się na plażach turyści mieli tak-
że okazję oglądać kolorowe i rozśpiewane pochody, będące częścią obrządku Hare Kryszna: Podczas ich
trwania intonuje się mantrę „Hare
Kryszna, Hare Kryszna, Kryszna,
Kryszna, Hare Hare, Hare Rama, Hare
Rama, Rama, Rama, Hare, Hare”, co
w przekładzie znaczy „O wszechatrakcyjny, wszechprzyjemny Panie, proszę
zaangażuj mnie w służbę oddania dla
Ciebie”. Mantry mają wynosić umysł
człowieka poza świat materialny i przybliżać go do bożej miłości. Mnisi
i mniszki muszą powtórzyć to zawołanie codziennie tysiąc siedemset dwadzieścia osiem razy. W jednym z namiotów można było wziąć udział w pokazach jogi.
Sam festiwal ruszał o 17:30. Centralnym punktem była scena, na której odbywały się występy. Prezentował się,
między innymi, Dina Dayal, mistrz sztuk
walki.
Poza tym organizatorzy współpracują z grupą artystyczną Sankhya Dance
Creation z Bombaju, która wystawia
muzyczne spektakle, nawiązujące do
tradycji indyjskich. To niezwykle kolorowe widowiska, przyciągające przede
wszystkim uwagę najmłodszych. Milusińscy mogą również wziąć udział
w musicalu „Nandal”. Dzieci uczą się kilku prostych kroków i piosenek, by potem wystąpić na scenie.
Ci, którzy Festiwal Indii w Rewalu
przegapili, mają jeszcze okazje odwiedzić go w innych miejscowościach. Od
7 do 8 lipca impreza będzie odbywać
się w Niechorzu, a 9 i 10 w Pogorzelicy.
ANNA FIRGOLSKA
Ośrodek zdrowia
czynny pn-pt 8:00 – 15:00
tel. +48 91 38 62 588
Apteka ul. Mickiewicza 25
tel. 91 386 27 02
WOPR
tel. 601 100 100
Straż Graniczna
ul. Dworcowa 2
tel. 91 387 76 20
Straż Gminna
ul. Mickiewicza 21
tel. 91 384 90 30
Policja
ul. Mickiewicza 21
tel. 997, 91 38 52 861
Urząd Gminy ul. Mickiewicza 19
[email protected] tel. 91 384 90 11
Poczta ul. Sikorskiego 3
91 386 25 50
Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela ul. Dworcowa 2 Msze Święte
w niedziele: 7:30, 9:00, 10:30, 12:00,
19:00, 21:00
Amfiteatr ul. Parkowa 4
tel. 508 871 122
Centrum Informacji Promocji
Rekreacji Gminy Rewal
ul. Szkolna [email protected]
Bankomaty
SGB, ul. Mickiewicza 19a
(obok Urzędu Gminy)
Global Cash, ul. Westerplatte 16
(naprzeciw przystanku autobusowego)
Euronet, ul. Saperska 1
(przy restauracji Robinson Crusoe)
Euronet, ul. Kamieńska
(przy Polo Market)
PKO BP, ul. Saperska
(przy klubie California)
Gold Cash, ul. Westerplatte 16
Nadmorska Kolej Wąskotorowa
tel. 91 384 22 35
(Dworzec Rewal)
Odjazdy w kierunku: Śliwin, Niechorze, Niechorze Latarnia, Pogorzelica:
10:06, 11:35, 13:05,15:15, 17:05
Odjazdy w kierunku Trzęsacz:
11:15,12:44,14:41,16:25,18:15
Odjazd w kierunku Gryfice: 18:15
Place zabaw
ul. Szkolna
(na terenie kompleksu sportowego)
ul. Słoneczna, niedaleko apteki
ul. Rybacka
3
NASZ GOŚĆ
Dopóki piłka w grze
Rozmowa z Tomaszem Zimochem, dziennikarzem radiowym i sportowym.
Co sprawiło, że zakochał się Pan
w radiu?
Radio to teatr wyobraźni. Radio to
jest coś wyjątkowego. Radio to taki
środek przekazu, który stwarza taką
więź między autorem audycji a słuchaczem. To jest intymność. To jest
nawet przyjaźń, coś wyjątkowego. Poza tym w telewizji wszystko widać. Telewizja dzisiaj przekazuje nam obraz
niemal tak dokładny, że nie potrzebny
jest głos nawet komentatora. Sami
możemy wszystko sobie dopowiedzieć. Tak dokładnie relacjonowane
są największe imprezy, kamera wchodzi niemal do domu i odwrotnie. Kamera wchodzi w duszę zawodnika.
A w radiu ciągle potrzebny jest komentator. Dlatego ja w radiu się zakochałem. Kocham się w nim nadal
– jest moją wielką miłością. Tylko mogę potwierdzić, że ten kto pierwszy
użył określenia, że radio to teatr wyobraźni miał absolutnie rację.
Która transmisja szczególnie zapadła Panu w pamięć?
Najlepiej mogą to ocenić słuchacze
czyli kibice. Mnie trudno jest tak klasyfikować i trudno dokonywać takich
ocen. Ale było kilka takich transmisji
i przeżyć. Mecz w lidze w Broendby,
pojedynek, który decydował o awansie piłkarzy Widzewa Łódź do Ligii Mistrzów. Sukces Adama Małysza. To
inne występy; Kamila Stocha czy też
na Igrzyskach Olimpijskich – walka
naszych sportowców o medale.
Wie Pan, że Pańskie powiedzenia szybko stają się kultowe? Liga
mistrzostw
Widzew
Łódź
– Broendby Kopenhaga. Słynne
„Panie Turek, kończ Pan ten mecz”.
To jest najmilsze dla sprawozdawcy, jak rzeczywiście transmisja żyje po
latach a nie wyłącznie podczas audycji. Dzisiaj dzięki Internetowi może być
odtwarzana w różnych sytuacjach po
latach. Mimo wszystko ja nie pracuję
po to by coś było kultowe. Nie pracuję
dlatego by ktoś mnie cytował. Ja po
prostu taki jestem, tak pracuję, tak
mnie wyuczono. Można powiedzieć
„Deszcz pada, słońce świeci”, albo
można poszukać innych określeń. Powiedzieć, że jest gol, ale co to znaczy?
4
Fot. Julia Hanke
Jak ten gol został zdobyty? W jaki
sposób? Można opisywać jak ciężka
jest wspinaczka pod górę kolarza, nie
powiedzieć „wspina się pod górę”. Ale
co to znaczy? Jak wygląda ten kolarz?
Co się z nim dzieje? Jak wygląda jego
twarz, ciało? Jak on walczy? Z czym
walczy? Itd. Dlatego sprawozdawca
musi szukać takich określeń, żeby
wszystko słuchaczowi przekazać.
Jest Pan dość popularny
a przede wszystkim rozpoznawalny
przez swoje audycje i swój głos.
Zdarza się tak, nawet tutaj jak jestem w Rewalu. Ale ja wolę być sobą,
mieć swój świat. Ale spotkanie z kibicami, ze słuchaczami jest bardzo miłe.
Tak jak mówiłem, nie pracuję po to by
być rozpoznawalny, jeśli ktoś mnie
rozpoznaje, podchodzi, chce porozmawiać, to jest to bardzo miłe.
Rodzina wspiera Pana na co
dzień w pracy?
Tak, żona mnie bardzo dobrze rozumie. Sama ma kontakt ze sportem.
Bardzo dużo zawdzięczam rodzinie.
Bardzo pomaga i wspiera. Cieszę się
z tego. Chociaż życie dziennikarza
sportowego to wyrwane weekendy.
Weekendy, w których rozgrywanych
jest najwięcej imprez sportowych. To
nie jest nieraz łatwy wybór. Nie zawsze jest się w domu, wtedy kiedy
chciałoby się być. Ale ja swoją pracę
kocham i szanuję. Rodzina to rozumie i tak to jest.
Chciałby Pan, by pańskie dzieci
poszły w Pańskie ślady? Np. córka?
Sami dokonają wyboru. Dzieci
można ukierunkowywać, ale tylko do
pewnego momentu. Chociaż uważam, że to zawód bardzo trudny, taki
któremu trzeba się oddać bezgranicznie. Ja to nazywam „Gdzie serce i głowa – wszystko jest podporządkowane
tym obowiązkom.” Nigdy nie będę odmawiał czy mówił zdecydowanie nie.
Dzieci powinny dokonywać same wyborów. Mogą obserwować, ale jeśli
będzie im to odpowiadało, to nie mam
nic do powiedzienia. U mnie też tata
nie do końca był szczęśliwy, ze ja wybieram ten zawód. Chciałbym został
prawnikiem, został przy zawodzie wyuczonym. Bym kształcił się dalej po
studiach prawniczych. Ale zrozumiał,
że coś się stało, że zakochałem się
w radiu i sporcie. Wiedział, że to jest
mój wybór a jego słowo już nie miało
takiego znaczenia. Po latach przekonał się, że to był mój dobry wybór
i przekonał się do tego, że ta praca daje mi satysfakcję.
Trzeba grać fair play wszędzie,
nie tylko na boisku. Zaakceptować
każdy wybór. Pańska żona nie ma
Panu za złe, że Pan tak wyjeżdża,
często na długo?
A co ma powiedzieć żona marynarza? A co ma powiedzieć żona podróżnika? Nie wyolbrzymiajmy tego
wszystkiego. Jest czas dla rodziny i na
pracę. To jest praca a w moim przypadku także i przyjemność. Rodzina
dobrze wie jak ta praca wygląda.
Skąd Pan wziął pomysł na tzw.
„Wielką Flagę”?
Trafił mnie szlag. Mówię to, przypominając sobie jak wyglądało nasze życie 3 lata temu. Zbudowaliśmy przepiękne stadiony, nowe lotniska i pełno
hoteli. Była fantastyczna impreza, przy
której Polacy potrafili się bawić. Polska
wyglądała cudownie. A sam nie ukrywam, że w dniu rozpoczęcia mistrzostw Europy w piłce nożnej pojechałem przedpołudniem zobaczyć jak
wyglądają ulice Warszawy, jak miasto
wygląda. Jak zobaczyłem tłumy ludzi,
którzy przyjechali z całej Polski, nie
NASZ GOŚĆ
ukrywam, że byłem bardzo wzruszony.
Ale trafił mnie szlag dlatego, że na
pierwszym spotkaniu pojawiła się wielka flaga rywali. Kolejny mecz, wielka
flaga rywali. Kolejne spotkanie w innym
mieście. Flaga Irlandii rozwijana na stadionie. W dniu meczu Polska – Rosja
trafił mnie szlag, że wszystko zdążyliśmy zrobić a o takim elemencie zapomnieliśmy. Absolutnie spontanicznie
rzuciłem takie hasło w czasie transmisji
z nikim wcześniej nie rozmawiając:
„Uszyjmy flagę na następny mecz”. Kolejny mecz był z Czechami. Jeszcze
nie wyszedłem ze stadionu a już miałem mnóstwo odpowiedzi. Spontaniczny apel spotkał się z szerokim odzewem. Dostałem maile z różnych stron
świata. Od kibiców i od ludzi niezwiązanych tak emocjonalnie ze sportem.
Ktoś chciał wyjmować maszyny do szycia. Z Japonii i USA napłynęły wiadomości, że ktoś chce wpłacić pieniądze
na ten cel. Wbrew pozorom nie było to
takie proste. Flaga wymagała np. materiału z atestem niepalności. Musiało to
być zatwierdzone przez obserwatora
UEFA. Trzeba było pokonać wiele barier biurokratycznych. Szczególne wielkie dzięki dla 2 osób szczególnie dobrej
woli, dzięki której tę flagę udało się
uszyć. Te 300 kilogramów biało – czerwonego materiału rozwinęliśmy na stadionie we Wrocławiu przed meczem
z Czechami. Wtedy na stadionie był
pewien pan z wnuczkiem. Powiedział,
że dla tego chłopaka była to najlepsza
lekcja wychowania. Do końca życia będą pamiętać tę chwilę. Jest film, są
zdjęcia jak ta flaga jest rozwijana i co
czują ludzie pod tą flagą. Proszę mi
uwierzyć, że skóra cierpnie.
W czasie Euro wielu widzów wyłączało odbiorniki, by posłuchać
Pana w radiu. Podobnie też było
w moim domu. Czuje się Pan taką
„Komentatorską Legendą?”
Nie. Ja się czuję normalnym dziennikarzem, normalnym sprawozdawcą
radiowym. To miłe, że tak jest, że radio
nie przegrywa pojedynku z wszechwładną telewizją i że słuchacz może
przeżyć dzięki komentatorowi piękne
chwile i dzięki głosowi sprawozdawcy
przeżyć to co się dzieje na boisku, nie
tylko piłkarskim ale na każdej arenie
sportowej.
Na naszym spotkaniu na obozie
opowiedział Pan nam przykład, że
radio jest też wyjątkowe dla osób
niewidomych. Że jest dla nich jedynym środkiem wyrazu i wyobrażenia. Jak Pan się czuje jako dziennikarz siedząc na krześle komentatora?
Ja staram się normalnie pracować.
Tak jak mnie uczono i jak mi podpowiadano. To nie jest tak, że ja myślę,
że przekazuję relacje osobie niewidomej. Podałem ten przykład dlatego, że
dla tych osób w radiu jest to takie okno
na świat. Słuchacz niewidomy jest najbardziej wdzięcznym słuchaczem.
Kontakt z ludźmi niewidomymi sprawia mi ogromną przyjemność. Ich
podpowiedzi i oceny są dla mnie bardzo istotne. Jak siadam liczy się już
przede wszystkim mikrofon i to co się
dzieje przed moimi oczami.
Fani najlepiej znają Pana z emocjonujących komentarzy, zwłaszcza gdy komentuje Pan rozgrywki
naszej reprezentacji. Emocje biorą
górę, ale potrafi Pan je kontrolować?
Fakt, że nie raz człowiek odlatuje
„na taką orbitę, że statek kosmiczny
jest już w drodze na księżyc”. Nieraz
miałem tak, że tętnice były nabrzmiałe
do granic wytrzymałości, że tętno zasuwało tak szybko, że serce biło tak
szybko. Ale to jest sport. To są emocje. Do tego jeszcze świat radia. Nie
raz jest to wulkan emocji. Staram się
to kontrolować, bo nie można żyć wyłącznie emocjami w mojej pracy. Ale
nie raz nie jest to łatwe, zwłaszcza jak
się coś dzieje dzięki naszym polskim
sportowcom, dostarczają nam takich
przeżyć, takich dobrych wrażeń. Nie
raz po prostu trzeba się ograniczyć.
Jak Pan sobie radzi w byciu
obiektywnym w komentowaniu i kibicowaniu, podczas gdy w rozgrywce jest np. pański faworyt?
Staram się o tym zapomnieć. Nie
mam czegoś takiego, że zakładam sobie, że ktoś jest faworytem. Ja mogę
kogoś lubić, ale potrafię docenić jak
ktoś jest zdecydowanie lepszy i o tym
powiedzieć. Dla mnie to nie ma znaczenia. Jeśli trzeba krytycznie
o czymś powiedzieć, to tego się nie
boję. Wręcz przeciwnie, uważam to za
konieczność, obowiązek. Wydaje mi
się, że jestem sprawiedliwy i potrafię
ocenić i docenić w sporcie rywala, nawet jeśli przegrany jest bliższy mojemu sercu. W mojej pracy to po prostu
nie ma znaczenia.
Jaki sport daje Panu najwięcej
emocji podczas komentowania?
Każdy! Każdy, bo sport jest tak niezwykły. Każda dyscyplina, każda dziedzina. Nie wybieram i nie grymaszę.
Kelner też nie grymasi, każdego klienta obsłuży. Pisarz też nie ustawia
klientów, tylko tworzy całe dzieło. Piłka
nożna, kolarstwo, sporty zimowe, skoki narciarskie i hokej na lodzie są bardzo wdzięczne jeśli chodzi o komentowanie w radiu. Widzę w sporcie pełen
świat emocji, wzruszeń i pięknej rywalizacji. Pewnie, że sport jest skażony,
pewną rdzą jaką jest np. dopping. Ale
damy sobie z tym radę.
Jak Pan potrafi powstrzymywać
negatywne emocje, wręcz wulgarne
określenia, gdy na meczu pojawiają
się sytuacje bulwersujące?
Ja nie lubię chamstwa, wulgarności. Staram się z tym walczyć. Trzeba
być sobą i mówić o tym otwarcie. Nie
zgadzajmy się na to, by świat wokół
nas był światem prostactwa i złych zachowań. Jeżeli to wdziera się także do
świata sportu, trzeba wyraźnie mówić
nie! Ja o tym mówię zawsze.
Ostatnią rzeczą która mnie ciekawi jest to, czy ma Pan jakieś wspomnienia związane z Rewalem.
W końcu jesteśmy tu na warsztatach dziennikarskich.
To piękne miejsce, zawsze tutaj mile wracam. Przyjeżdżałem tu w latach
młodości do Niechorza. Nie byłem tu
nigdy na obozie harcerskim, ale lubiłem chodzić na wycieczki do obozu
harcerskiego, który stacjonował w Łukęcinie. Rewal pięknieje każdego roku, okolice są prześliczne. Lubię Niechorze i Pogorzelicę. To są tereny fantastyczne. Zawsze kiedy tu byłem,
dzień budził się z mgłami! A w tym roku sama słoneczna pogoda. Takiej pogody nie ma nawet w Grecji, we Włoszech, w Hiszpanii czy na Wyspach
Kanaryjskich. Pewnie zaczniemy narzekać, jak to my Polacy, że jest za
gorąco, a gdy zacznie padać znów zatęsknimy za taką pogodą. Popatrzmy
jednak wokół nas, że jest naprawdę
fajnie. Miła atmosfera i ludzie których
spotykam co roku. Chociażby Wy,
dziennikarze, którzy tutaj macie bazę
od 18 lat. Mam nadzieję, że tak będzie
jeszcze długo, że Rewal będzie identyfikowany z Wami. Przede wszystkim
zapamiętam właśnie Was.
ZBIGNIEW ZARZYCKI
5
NASZ GOŚĆ
Deficyt słowa mówionego
Drugi dzień warsztatów Potęgi
Prasy w Rewalu. Wszyscy udajemy się na korytarz na drugim piętrze. Mamy mieć spotkanie z jakąś
ciekawą personą. Wchodzę i siadam na dywanie. Zaraz się przekonam z kim mamy rozmawiać.
Siedząc prawie na samym końcu
korytarza, słyszę słowa: Witajcie, ja
nazywam się Tomasz Zimoch i jest
mi szalenie miło spotkać się z Wami.
Ciekawie zapowiada się to spotkanie. Przecież to jeden z najbardziej
znanych komentatorów sportowych
w kraju. Zastanawiam się od razu,
co chce nam powiedzieć. Fajnie by
było, gdyby dał nam jakieś rady,
przecież jest o wiele bardziej doświadczony. I ni stąd ni zowąd z jego ust wychodzą słowa – Słuchajcie
zawsze rad bardziej doświadczonych dziennikarzy. Jakby wiedział
o czym teraz myślę. I jego kolejna
myśl: ciekawe jak wyglądał początek kariery dziennikarskiej? W radiu
zakochałem się będąc na studiach,
studiowałem wtedy prawo. Wkręciłem się tam i od razu mi się spodobało. Nigdy nie myślałem o tym, że będę pracował w radiu. Dziś jednak idę
do pracy szczęśliwy, bez bólów głowy, bo naprawdę to lubię.
Od razu migawka w głowie. Czyli jeśli chcesz zostać dziennikarzem, wcale nie musisz iść na studia dziennikarskie? – Jestem przeciwnikiem studiów dziennikarskich,
według mnie nie przygotowują należycie do zawodu. To co, jeśli chcę
być dziennikarzem, ale przy okazji
sensownie zarabiać? Przecież studia nie przygotowują należycie?
Jeśli naprawdę chcesz być dziennikarzem, to nim będziesz. Nie można
kierować się tym, że muszę dobrze
zarabiać. Jeśli naprawdę to lubisz to
sobie poradzisz. W końcu docenią
cię i zobaczą, że jesteś dobry w tym
co robisz, bo to lubisz i robisz to
z przyjemności, nie z przymusu.
Hmmm... skoro wiem jak mam sobie poradzić z tym jak zostać
dziennikarzem, to co mam zrobić,
żeby być w tym dobrym? Ciekawe
czy jest na to jakaś recepta? -Korzystajcie z rad doświadczonych
dziennikarzy, po pierwsze. Przede
6
Dziennikarze Rewelacji rozmawiają z redaktorem Tomaszem Zimochem.
Fot. Julia Hanke
wszystkim musicie być rzetelni
i uczciwi, żeby czytelnik lub słuchacz wiedział, że może Wam ufać
i że go nie oszukujecie. Czyli jednak jest coś podobnego do recepty
na sukces dziennikarski.
Gdyby ktoś teraz na nas spojrzał,
to by się bardzo zdziwił lub nawet
roześmiał. Wszyscy siedzieliśmy
z ustami otwartymi prawie na całą
szerokość i wzrokami skierowanymi
na jednego człowieka. Ciekawe, czy
jest coś jeszcze w jego opowieści,
co może nam przysłowiowe „kopary” otworzyć na całą szerokość?
Pan Tomasz komentował zimowe igrzyska w Vancouver. Rozmawiał przed imprezą z Matką Bryana Adamsa, która jest wielką fanką Adama Małysza i przyszła oglądać jego skoki. Wspominała jak
wyglądało to miejsce, przed budową skoczni. Przychodziła tutaj malować swoje obrazy i zawsze towarzyszyła jej rodzina niedźwiedzi, która miała gdzieś w pobliżu
swoją gawrę. Ale jaki to ma związek z igrzyskami i Jego zajęciem?
A ma, bo Pan Tomek komentował
konkurs. Przypomniała mu się ta
historia i powiedział: – zapewne
odgłos uderzających nart o skocz-
nie obudził śpiące w pobliżu niedźwiedzie. Jak mówił nam później, to
nie była jedyna taka sytuacja.
W tym samym konkursie skok
Adama Małysza porównał do
– nurkującej po sardynkę rybitwy.
Pytając, skąd u niego takie pomysły na komentarze, odpowiedział
nam że z życia. Mówiąc o sardynce, przypomniał mu się film o życiu
tych ryb, który oglądał na TVP.
Dziennikarz musi być spostrzegawczy i uważny, musi słuchać
otoczenia. Każdy fragment czyjejś
rozmowy lub jakaś sytuacja może
być genialnym pomysłem na materiał. – W dzisiejszych czasach zawód dziennikarza spsiał. Ograniczamy się pozyskiwania informacji
z internetu. Kiedyś nie było Internetu i powstawały materiały. Musimy
więcej rozmawiać. W dzisiejszych
czasach mamy deficyt słowa mówionego. To prawda, w dzisiejszych czasach więcej do siebie piszemy niż mówimy.
Zazdroszczę Wam, za moich czasów nie było takich warsztatów. Doceńcie to, bo najwięcej można się
nauczyć od swoich rówieśników. Miło było się z Wami spotkać.
MACIEK „BOGUŚ” RADZIMSKI
AKTUALNOŚCI Z WYBRZEŻA
Bałtyk dla wszystkich
Na rewalskiej plaży 4 lipca pojawiła się drobna
dziewczyna z dużym, ważącym dziesięć
kilogramów plecakiem. To Olga Glińska, biorąca
udział w marszu „440 km po zmianę”, w tym roku
pod hasłem „Ustaw czułość na morze zmian”.
„440 km po zmianę” to projekt mający trzy główne cele. Pierwszym
z nich jest pomoc Angelice Boniuszko, działaczce społecznej z Demptowa, która w wyniku choroby genetycznej nie może się samodzielnie
poruszać. Znalazł się jednak sponsor, Sunrise Medical, który ufunduje
pani Angelice specjalny wózek, pozwalający jej na wkroczenie w aktywne życie zawodowe. Żeby się tak stało, cztery aktywistki: Sylwia Nikko
Biernacka, Olga Glińska, Katarzyna
Heród i Danuta Zdrojewska muszą
pokonać pieszo morską granicę Polski od Świnoujścia, po Piaski na Mierzei Wiślanej.
Poza tym marsz ma także wzmacniać obecność kobiet z niepełnosprawnościami w przestrzeni publicznej. Na całej trasie przejścia będą się odbywać spotkania z Ambasadorkami projektu, chociażby ze znaną z tegorocznego konkursu Eurowizji Moniką Kuszyńską. W ramach
„440 km po zmianę” 25 lipca artystka
zagra także koncert w Gdyni.
Do zmiany jest wiele
Jednym z najważniejszych etapów projektu są konsultacje społeczne z mieszkańcami dziesięciu gmin:
Gdyni, Gdańska, Choczewa, Darłowa, Łeby, Jastarni, Kołobrzegu, Władysławowa, Krynicy Morskiej i Rewala dotyczące przystosowania plaż
tak, aby były dostępne dla wszystkich – osób starszych, z małymi
dziećmi i z niepełnosprawnościami.
W ich wyniku mają powstać publikacje o projektowaniu uniwersalnym.
Polega ono na tworzeniu infrastruktury w taki sposób, żeby każdy, niezależnie od stopnia sprawności,
mógł z niej skorzystać. Tak jak z toaletą z plakietką osoby na wózku
– mogą z niej korzystać zarówno
one, jak i cała reszta społeczeństwa.
Warto by więc przystosować wszystkie ubikacje, by nikt nie był ograniczany.
– Dużym problemem w Polsce jest
brak dostępu do budynków użyteczności publicznej lub usługowej dla
osób z ograniczoną możliwością poruszania się. – mówi Aleksandra Górecka, koordynatorka projektów edukacyjnych w Amnesty International –.
Osoby, które poruszają się na wózkach inwalidzkich, czy mają jakikolwiek stopień niepełnosprawności, nie
mogą dostać się do środka. Jako organizacja uważamy, że jest to związane z dyskryminacją, to w jawny
sposób pozbawia te osoby możliwości uczestnictwa w życiu publicznym
czy społecznym.
Najgorsza sytuacja jest w małych
miasteczkach i wsiach, także nad
morzem.
– Trudny jest dostęp do samej wody. Parawany są tak porozstawiane,
że kiedy przyjeżdżamy na plażę
i chcemy się dostać do morza, to
mąż z córką na ręku po prostu lawiruje miedzy nimi. – skarży się Bożena Dusińska, która wraz z mężem
i poruszającą się na wózku córką
nad Bałtyk jeździ, mimo trudności, co
roku. – Przydałaby się wydzielona
strefa czy ścieżka, może podjazd,
pomost, tak żeby nad wodę można
było dojechać wózkiem i dopiero tam
ściągnąć z niego osobę niepełnosprawną. Poza tym, zwłaszcza w Rewalu, mało jest miejsc, w których
można bez problemu zejść na plażę.
Jesteśmy tu pierwszy raz, zwykle
jeździmy do Dziwnowa, który jest dobrze przystosowany, ale tylko jeśli
chodzi o wejście na plażę. Później
małe kółka wózka grzęzną w piasku
i nie można przejechać. Kiedy dzieci
i osoby z niepełnosprawnościami są
młodsze i mniejsze, rodzicom jest ła-
Foto. Julia Hanke
twiej. Teraz, kiedy Weronika jest już
prawie dorosła, wszystko się komplikuje. Bez męża byśmy sobie nie poradzili.
Nie tylko wyjście nad wodę sprawia problemy.
– Miasteczka są w ogóle nieprzystosowane. W każdej knajpce jakieś
schody, schodeczki, podwyższenia
– dodaje pani Bożena – Mam nadzieję, że zacznie się coś zmieniać.
W tym momencie wszystko zależy
od mieszkańców Rewala i okolic. Na
dniach do miasteczka dotrą plakaty
i ulotki zachęcające do przyłączenia
się do Klubów Doradczych. Dopiero
po ich utworzeniu rozpoczną się konsultacje społeczne. Poszukiwanych
jest przynajmniej dwunastu członków, a także koordynator lub koordynatorka, którzy ściślej współpracowaliby z fundacją Machina Fotografika,
organizującą cały projekt. Gmina już
zgodziła się na przeprowadzenie
konsultacji w tej sprawie.
Póki co, w poniedziałek 6 lipca ruszyła strona internetowa akcji, na
której można znaleźć
wszystkie aktualności i aktywnie się w nią włączyć.
7
AKTUALNOŚCI Z WYBRZEŻA
Marsz rusza już po raz
trzeci.
– Zaczęło się w 2012 roku. Moim marzeniem było przejście polskiego wybrzeża z aparatem – mówiła w radiowej Trójce Sylwia Nikko
Biernacka, pomysłodawczyni projektu – Pomyślałam, że spełnię się
jako artystka, fotografka, wydam
książkę. Ale wiedziałam też, że to
dla mnie za mało.
Tak narodziła się idea połączenia pasji z działaniem społecznym.
Za pierwszym razem pani Sylwia
przeszła trasę sama, żeby promować marsz, a rok później przyłączyły się do niej kobiety z niepełnosprawnościami. Każda z uczestniczek pokonywała w sztafecie
pięć kilometrów. Spotykały się także z mieszkańcami nadmorskich
miejscowości. Dzięki tej wędrówce
udało się ufundować protezę nogi
sześćdziesięciodwuletniej Urszuli
Kosmal-Krauze. Rok później sfinansowano pani Krauze wsparcie
psychologiczne. Po raz pierwszy
udało się również nawiązać współpracę z samorządem w Stegnie,
który stworzył rekomendacje do
planu modernizacji plaż.
W tym roku założenia są ambitniejsze. Chociaż część projektu na
pewno zostanie zrealizowana ze
względu na dofinansowanie z Europejskiego Obszaru Gospodarczego (czyli z UE i EFTA), to od
mieszkańców zależy, co stanie się
z rozpoczętą zmianą w przyszłości.
– Poza przeprowadzeniem konsultacji społecznych, zwiększeniem świadomości mieszkańców
i ich udziału w partycypacyjnym
podejmowaniu decyzji o zagospodarowaniu przestrzennym wybrzeża, chcemy podtrzymać efekty wypracowane w projekcie.– podsumowuje Olga Glińska – Zostawimy
samorządy z rekomendacjami architektonicznymi i pokażemy jak
powinny wyglądać konsultacje
społeczne, ale musimy też na miejscu szkolić i przekonywać mieszkańców, by stworzyli grupy wsparcia dla władz lokalnych. To pozwoli im na konsultowanie dalszych
zmian w infrastrukturze pod kątem
dostosowania jej dla potrzeb osób
z niepełnosprawnościami.
ANNA FIRGOLSKA
8
Wakacyjna wycieczka!
Pierwsza wzmianka o Rewalu
pochodzi z 1466 roku. Duży napływ turystów rozpoczął się
w 1896 roku, kiedy otwarto kolej
wąskotorową. Bilety są dostępne
w cenach od 6 do 10 zł. Aktualnie
pociąg przemieszcza się na trasie
Trzęsacz – Rewal – Śliwin – Niechorze Latarnia – Niechorze – Pogorzelica.
Transport już mamy, ale co tak
na prawdę warto zwiedzić?
Na pewno kościół w Trzęsaczu
– chyba wszyscy o nim słyszeliśmy,
warto go zobaczyć w rzeczywistości, a nie tylko na zdjęciach w podręcznikach szkolnych czy gazetach.
Pierwotnie, budowla znajdowała się
w odległości prawie 2 km od brzegu
morskiego. Pierwsza ściana kościoła runęła do morza w 1901r. Do naszych czasów przetrwała jedynie
część ściany południowej. Z klifu
jest piękny widok na morze, a ruiny
kościoła wzbudzają zainteresowanie jego historią.
Ale jak to się stało? Legenda mówi o rybaku Boguchwale, który
mieszkał w niewielkiej osadzie Trzęsacz. Pewnego dnia podczas porannego połowu, spotkał piękną sy-
renę Zielenicę, córkę króla Bałtyku.
Rybak, zauroczony jej urodą i śpiewem, porwał ją i zabrał do swojej
wioski. Po kilku dniach nieszczęśliwa syrena zmarła z bólu i tęsknoty.
Zielenicę pochowano na przykościelnym cmentarzu. Gdy jej ojciec
Bałtyk dowiedział się o śmierci córki, postanowił się zemścić. Zniszczył wieś, kościół i cmentarz, by zabrać ciało córki w morskie odmęty.
Od tego czasu, Bałtyk zabiera kawałek po kawałku ląd Trzęsacza.
Gdy było już wiadomo, że nie ma
szans na uratowanie średniowiecznego kościoła na klifie, podjęto decyzję o wzniesieniu nowej świątyni
w głębi lądu, przy ulicy Pałacowej 3.
Godziny zwiedzania to 9.00 – 12.00
i 15.00 – 18.00. Ale kościół neogotycki to nie tylko centrum kultu religijnego. To także miejsce wydarzeń
kulturalnych takich jak np. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Gitarowej. W czerwcu tego roku odbyła
się już osiemnasta edycja tego wydarzenia.
W pobliżu ruin kościoła, przy ul.
Klifowej 3B znajduje się muzeum
multimedialne. Po wejściu do budynku, można zobaczyć trzy osob-
Rys. Katarzyna Zalepa
AKTUALNOŚCI Z WYBRZEŻA
ne sale, gdzie historia i legenda pozostałości świątyni zostanie nam
przedstawiona w nowoczesny i zupełnie inny sposób niż dotychczas.
W okresie wakacyjnym muzeum
jest otwarte codziennie od 9.00 do
19.00. Cena biletu normalnego to
15 zł, a ulgowego: 12 zł.
Natomiast w Rewalu przy ul. Kamieńskej znajduje się Park Wieloryba, który zafascynuje naszych najmłodszych turystów. Duże wrażenie
na nich zrobią wielkie figury zwierząt morskich, do których możemy
podejść i je dotknąć. Najmłodsi turyści, bawiąc się, dużo nauczą się
o morzu i jego mieszkańcach. Park
jest otwarty codziennie w godzinach: od 10.00 do 19.00. Bilet normalny kosztuje 23 zł, ulgowy 19 zł,
a bilet rodzinny (2+1): 60 zł, natomiast (2+2) to 75 zł. Dzieci do lat 3
mają wstęp wolny. Cena wejściówki
obejmuje cały dzień atrakcji na terenie Parku Wieloryba.
Dla starszych idealny będzie amfiteatr w Realu, mieszczący się przy
ulicy Parkowej 4. Na jego terenie
w okresie letnim odbywa się wiele
koncertów, kabaretów i przedstawień, podczas których można się
doskonale bawić ze znajomymi.
Siódmego lipca jako pierwszy wystąpi Kabaret Nowaki w programie,,
Moda na Nowaki”. W te wakacje będziemy mieli okazję zobaczyć na
scenie również Kabaret Skeczów
Męczących, Kabaret Smile, Kabaret
Młodych Panów, Kabaret Paranienormalni, Kabaret Ani Mru Mru, Kabaret Moralnego Niepokoju i wiele
innych znanych artystów. Natomiast co środę o godzinie 18.00
możemy uczestniczyć w programie
dla dzieci – „Nasze podwórko”. Ceny wszystkich blietów wahają się
w granicach 25 – 50 złotych. Wejściówki można kupić przez internet,
na stronie www.kupbilecik.pl. Zabawa gwarantowana!
Niechorze natomiast słynie
z pięknej latarni morskiej. Wzniesiona w 1866 roku, liczy 45 m wysokości. Jest udostępniona do zwiedzania, a oprócz funkcji widokowej,
wspaniale wygląda po zachodzie
słońca, gdy światło zabłyśnie na jej
szczycie. Latarnia mieści się na ulicy Polnej 30. Latarnię morską można zwiedzać codziennie w godz.
10-17. Bilet normalny kosztuje 3 zł,
a ulgowy 2zł.
W bliskim sąsiedztwie, przy ul.
Ludnej 16, znajduje się Park Miniatur Latarni Morskich. Możemy tam
zobaczyć wszystkie latarnie polskiego wybrzeża. Miniatury są wykonane w skali 1 do 10. Czynne codziennie od 10.00 do 17.00. Dodatkowo, jubilaci w dniu swoich urodzin, po okazaniu dokumentu tożsamości będą mogli zwiedzić Park
Miniatur za darmo! Bilet normalny
to koszt 19 zł, młodzież od lat 14
do 18: 16 zł, dzieci do lat 14: 15 zł,
a bilet rodzinny (2+ dzieci): 55 zł.
I na koniec Muzeum Figur Woskowych, mieszczące się przy ul.
Klifowej 8, czyli rozrywka dla całej
rodziny. To miejsce, gdzie można
spotkać swoich ulubionych bohaterów – chociażby zielonego ogra
– Shreka z bajki, ulubionego aktora
czy z bohatera lekcji historii. Wakacyjne godziny otwarcia to: od 10.00
do 20.00. Ceny biletów wynoszą:
normalny: 15 zł, a ulgowy: 12 zł.
Dlaczego więc nie spędzić w ten
sposób wolnego czasu z rodziną?
Taka wycieczka łączy w jedno naukę i zabawę. Gwarantuję, że nie
obejdzie się bez śmiechu.
DOMINIKA WÓJTOWICZ
Dźwięki Rewala
Mało kto zadaje sobie takie pytanie. Jednak chcemy odpowiadać
na każde zagadnienie, które może
zainteresować naszych czytelników. Dlatego postanowiliśmy
przejść się po centrum Rewala,
aby sprawdzić, jakie dźwięki są
charakterystyczne dla uliczek tego uroczego miasteczka.
Swoją wędrówkę zaczęliśmy od
ulicy Saperskiej i już tam zalała nas
ogromna fala odgłosów. Rowerzyści dzwoniący na przechodniów,
brzęk szklanek i sztućców z pobliskich restauracji, powoli jeżdżące
samochody i dźwięk opon sunących po asfalcie. Przeszliśmy Plac
Wielorybów, gdzie ogromną atrakcją – zwłaszcza dla dzieci – był
mężczyzna, który potrafił tworzyć
z balonów zwierzęce kształty. Niezliczone głosy turystów, dzieci wybuchające co chwilę śmiechem,
z radością patrzące na ruchy animatora.
Przemierzając ulicę Sikorskiego
mogliśmy doświadczyć już nieco innej gamy dźwięków. Jest tu wiele
kramików, dlatego odgłosy smażenia ryby czy głośnych gier nie są tu
niczym dziwnym. Muzyka płynąca
z głośników w niektórych barach
konkuruje z grajkiem siedzącym na
krawężniku śpiewającym swoje własne piosenki, akompaniując sobie
prostymi gitarowymi akordami. Pod
niektórymi straganami cieszącymi
się większym zainteresowaniem słyszymy monety przekazywane z dłoni do dłoni. Idąc dalej skręcamy
w prawo. Widzimy tu kolejne stoisko
z pamiątkami, sklepy spożywcze
i różne budynki, a nasze uszy odbierają głosy spacerowiczów dyskutujących, co jeszcze warto zobaczyć. Są to dźwięki dosyć typowe dla
miasteczka kurortowego.
Następnie zmierzamy do ulicy
Mickiewicza, mijamy Urząd Gminy
i właśnie tutaj słyszymy odgłosy
trwającego festiwalu, a dążąc do
ulicy Westerplatte mijamy wesołe
miasteczko. Oczywiste jest, że słyszymy radośnie piszczące dzieci,
a niekiedy również krzyki rodziców
pragnących zapanować nad niesfornymi pociechami. Wracając do
ulicy Saperskiej przemierzamy deptak, a tam mijamy liczne budki z lodami, stoiska z drobiazgami i inne
kramiki, a wszystko to brzmi podobnie jak na wcześniejszych ulicach.
Warto dodać, że całą harmonię odgłosów Rewala uzupełnia słyszalny
w oddali pomruk morza, szum wiatru prześlizgującego się między listkami drzew i majestatyczne wołanie
mew krążących nad miastem.
Zatem jeśli ktoś z Was, drodzy
Czytelnicy, zadał sobie pytanie o to,
co właściwie słychać w Rewalu, dołożyliśmy wszelkich starań, aby pokazać Wam ogrom dźwięków tego
miasta.
KAROLINA PALICA
9
OBYCZAJE
Uczucia zamknięte pod kluczem
Możemy znaleźć je w wielu miejscach. To coraz popularniejszy
sposób na symboliczne przypieczętowanie miłości. Mowa o kłódkach, które zawieszane są na mostach oraz tarasach widokowych.
Czy są one ozdobą, kiczem czy zagrożeniem? Pytanie to nasuwa się
podczas spaceru po Rewalu. Taras
widokowy przy zejściu na plażę aż
lśni od złotawych kłódek. Każda
z nich to osobna historia, inni ludzie. Specjalnie dla Was postanowiłam spytać o zdanie w tej sprawie
turystów Rewala.
Wycieczka po historii
Przyjrzyjmy się początkom tego
zwyczaju. Według legendy, zawieszanie „kłódek miłości” na mostach
ma swoje korzenie we Florencji. Wyznania miłosne pojawiły się tam na
poręczy Mostu Złotników. Warto również przyjrzeć się dziejom bohaterów
powieści „Trzy metry nad niebem”
Federica Moccia. Wzmianka o zawieszaniu kłódki na Moście Mulwijskim przez zakochanych przyczyniła
się do wzrostu popularności tego
zwyczaju. Parom tak bardzo spodobał się pomysł, że w 2007 roku wiadukt groził zawaleniem. W Polsce historia prowadzi nas do Wrocławia.
Tam zabytkowy wiadukt stał się miejscem, do którego zakochani przypinają swe uczucia. W ślad za polskim
prekursorem poszły inne miasta.
Dzięki temu uczucia zaklęte w kłódce
spotkać możemy m.in. w Gdańsku,
Krakowie, Poznaniu i Warszawie.
Symboliczne obciążenie
z poważnym skutkiem
Kłódki zawieszane na mostach to
zwyczaj, który zyskuje na popularności. O ile pierwsze amulety cieszyły
oko, tak obecnie stanowią poważny
problem dla stalowych konstrukcji.
Przyczyna jest prosta: im więcej kłódek, tym większe obciążenie wiaduktów. Most we Wrocławiu dźwiga ponad 2 tony symbolicznych dowodów
miłości. W Polsce sytuacja nie jest tak
alarmująca jak w innych krajach europejskich. Paryski Pont des Arts obiążony jest ponad milionem kłódek. Ta-
10
ka liczba to waga około 45 ton. Władze miejskie podjęły działania, dzięki
którym ze słynnego wiaduktu znikają
pamiątki po zakochanych. Powodem
tego było nie tylko wzrastające niebezpieczeństwo, ale także zagrożenie
dla dziedzictwa narodowego.
Polska przejęła inicjatywę Paryża
i postanowiła przyjrzeć się sytuacji
polskich mostów. Póki co działania
w kierunku usuwania kłódek nie zostały podjęte.
Jak to było w Rewalu?
W tym nadmorskim miasteczku
pierwsze kłódki zawisły na tarasie widokowym około trzech lat temu. Zaczęło się od jednej, dziś jest ich około
3100 sztuk. Nie wiadomo, kto był prekursorem tego zwyczaju na rewalskim tarasie. Jak widać, pomysł się
przyjął. Jeszcze kilka lat i znaczna
część barierek zostanie „zakłódkowana”.
Co na to turyści?
Spytałam turystów z Rewala, co
sądzą o zamykaniu uczuć w metalowej kłódce. Zdania są podzielone.
Każda z zapytanych osób wyraziła
inną opinię.
Najczęściej padło stwierdzenie, że
jest to świetny sposób na upamiętnienie pobytu w Rewalu. Turyści
przychylnie nastawieni są do zawieszania swoich inicjałów czy wyznań
miłosnych na barierkach tarasu widokowego. „Jak przyjedziemy do Rewala za kilka lat, miło będzie tu
przyjść i zobaczyć swoją pamiątkę.
Mamy już swoją kłódkę w Krakowie,
teraz czas na Rewal”- mówi mieszkanka Krakowa.
Z inną opinią spotkałam się w rozmowie z Kasią z Poznania: „Dla mnie
to bezsensowny pomysł, który nie
wnosi nic do naszego życia. Metalowa kłódka nie może być symbolem
nieskończonej miłości. Czasem ludzie zawieszają je i później związki
się rozpadają. Ten cały symbol staje
się zbędnym, zardzewiałym elementem na mostach.”
Pytanie o kłódki wywołało w ludziach różne odczucia. Oprócz przytoczonych wypowiedzi usłyszałam
również, że to oszpecanie i obciążenie wiaduktów. Ludzie mają pojęcie
o tym, że ogólnie przyjęty zwyczaj
może stanowić poważne zagrożenie.
„Ja to bym nie weszła na taki most,
gdzie tyle tego wisi. Bałabym się, że
to się zawali”- mówi mieszkanka Gliwic.
Czy warto zamykać
uczucia pod kluczem?
To pytanie stanowi nie lada problem. Są ludzie, którzy wierzą w magiczną moc amuletu, jakim jest kłódka zakochanych. Inni z kolei uważają
ten zwyczaj za kicz, oszpecanie mostów. Są zdania, że ozdoba ta nie zapewni szczęścia w miłości i nie spowoduje, że będzie ona wieczna. Zdania są podzielone, nie ulega jednak
wątpliwości, że ten zwyczaj jest coraz bardziej popularny. Kłódki póki co
z tarasu widokowego nie znikną. Jeśli chcecie, by i Wasza tam zawisła,
możecie je kupić na deptaku.
TEKST I FOT. NATALIA GUZIK
OBYCZAJE
Koloroterapię czas zacząć!
Często nie dostrzegamy szczegółów, które wywracają nasze życie do
góry nogami. Widzenie
rzeczy kolorowymi nie
jest dla nas czymś nadzwyczajnym. Nic bardziej
mylnego! Badania dowodzą, że nasz dobry humor
jest w pewnym stopniu
uwarunkowany barwami
z którymi obcujemy.
Niedawno zaczęły się
wakacje. Atmosfera lata
jest odczuwalna w powietrzu. Szum fal, gorące
słońce i zapach smażonych ryb tylko wzmaga
nasz optymizm i dobry humor.
Pomimo ciepłego piasku, który zachęca turystów do leniwego spędzania wolnych dni, energii nie
brakuje żadnemu plażowiczowi. Co jest przyczyną
tej radości?
Większość ludzi odpowiedziałaby, że to słońce
i cudowna pogoda są
sprawcami naszego wakacyjnego optymizmu. Zastanówmy się. Czy piaszczysta plaża i ciepłe morze
wprawiałoby nas w tak dobry humor, gdyby ktoś po-
malował świat na szaro?
Czy piękne nadmorskie
miejscowości gościłyby tyle samo turystów w czarno- białym świecie? Czy
bylibyśmy równie szczęśliwi?
Naukowcy uważają, że
barwy, odcienie i ich nasycenie mają ogromny
wpływ na nasze samopoczucie! Co ciekawe, kolory
nie tylko poprawiają nam
nastrój, mogą nas inspirować, pobudzać, wyciszać,
a nawet denerwować
i smucić.
Jak to wszystko jest
możliwe? Niestety medycyna nie potrafi jeszcze
precyzyjnie określić, w jaki
sposób kolory wpływają na
nasz organizm. Niektórzy
uważają, że odbieranie
barw to nie tylko prosta rejestracja bodźca, a skomplikowany akt psychiczny,
w który jest zaangażowany cały organizm i osobowość patrzącego. To, jak
postrzegamy barwy, zależy także od naszej wiedzy,
światopoglądu i wartości,
jakie wyznajemy.
Kolory, które widujemy
codziennie i wydają nam
Rys. Piotr Rajczyk
Rys. Piotr Rajczyk
się czymś naturalnym,
wbrew pozorom od najmłodszych lat kształtowały
nasze usposobienie i zdrowie psychiczne! Co ciekawe, stosuje się je także do
leczenia chorób fizycznych
(np. ukł. pokarmowego)
i mogą nam pomóc w zrzuceniu kilku zbędnych kilogramów!
Miejscowi turyści Rewala zapytani o wakacyjne
barwy bez wahania odpowiadali: żółty, pomarańczowy, zielony i niebieski.
Kolory te wywołują w nas
radość i pobudzają do życia. Sprzyjają pogodnym
myślom. Żółty jest zastrzykiem pewności siebie! Pomarańczowy przywraca
chęć do życia, zwiększa
motywację do działania.
Zielony zwiększa optymizm i pomaga nam w odprężeniu się podczas wakacji. Natomiast niebieski
pozwoli nam się zrelaksować i doda lekkości w wolne, upalne dni. Wszystkie
te opisy tłumaczą, dlaczego lato kojarzymy z odpoczynkiem, przygodą, opty-
mizmem i nutką szaleństwa.
Co zrobić, żeby każdy
kolejny letni dzień zacząć
od uśmiechu? Idź na zakupy! Dodaj swojej garderobie trochę słonecznych
barw! A jeśli nie chcesz
tracić pięknej pogody, na
chodzenie po sklepach
i stania w olbrzymich kolejkach, kwiaty są równie dobrymi zamiennikiami, które
nie tylko świetnie wyglądają, ale równie cudownie
pachną!
Okres wakacyjny jest
zbyt krótki, żeby marnować go na zły humor i ponure nastawienie. Najlepszą receptą na lato jest pozytywny wyraz twarzy
i odrobina radości. Pomóżmy sobie! Zacznijmy doceniać małe detale, jakimi
jest choćby samo widzenie
wielu różnych odcieni.
Koloroterapię czas zacząć! Wprowadźmy w te
wakacje więcej barw,
a gwarantuję, że uśmiech
sam zagości na naszych
buziach!
EMILIA NOWAK
11
OBYCZAJE
Morze tonie w brudzie
Fot. Julia Hanke
Plaża, zachód słońca, wszystko
piękne, patrzymy na piasek, a tam
zamiast opalających się turystów
wypoczywają plastikowe butelki
i opakowania, szkło, niedopałki
papierosów, papierki i resztki jedzenia. Zniechęca to do korzystania z kąpieli.
Morze Bałtyckie to skarb, o który
musimy dbać. Skoro z taką chęcią
wyjeżdżamy na północ Polski, to
czemu tak śmiecimy? Skoro tak bardzo lubimy jeść świeże rybki, to czemu nie szanujemy ich naturalnego
środowiska? Czemu doprowadziliśmy morze do takiego stanu?
Ankietowani turyści i mieszkańcy
Rewala uważają, że to wina niewielkiej świadomości ekologicznej
i braku konsekwencji w codziennym
postępowaniu.
Przyczyną zanieczyszczenia Bałtyku jest przede wszystkim działalność człowieka, ale także niewielka
wymiana jego wód z Morzem Północnym, z którymi miesza się w wąskich cieśninach duńskich. Badacze twierdzą, że proces trwa nawet
30 lat.
Według ekspertów zanieczyszczenia biorą się z nadmiernego
wzbogacania zbiorników wodnych
w substancje pokarmowe, czyli eutrofizacji. Morze dotknięte tym zjawiskiem jest jak organizm, który nie
jest w stanie strawić spożywanego
w nadmiernej ilości pokarmu
i wskutek tego umiera. Według naukowców substancje toksyczne
znajdujące się m.in. w proszkach
do prania wzmagają ten proces,
więc są szkodliwe dla zdrowia naszego i naszych bliskich.
Badania za pomocą krążka Secchiego, czyli przyrządu do pomiaru
mętności wody, udowodniły, że Morze Bałtyckie jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych akwenów.
Krążek w Morzu Bałtyckim zanika
na głębokości pięć metrów (dla porównania; krążek w Morzu Weddella, czyli w najczystszym morzu na
świecie, staje się niezauważalny
dopiero osiemdziesiąt metrów poniżej lustra wody).
A co MY, jako turyści, plażowicze, mieszkańcy nadmorskiej miejscowości możemy zrobić?
Przede wszystkim nie wyrzucajmy śmieci do morza ani nie zostawiajmy ich na plaży! Postarajmy
się brać ze sobą papierową torbę
na odpadki i resztki i wyrzućmy je
do pobliskiego kosza. Coś tak prostego, a pomaga wielu żywym
stworzeniom, nie tylko nam. Miejscowi rolnicy podczas uprawy roślin nie powinni korzystać ze
sztucznych nawozów. Stosujmy
nawóz naturalny i używajmy go
w dokładnie takich ilościach ile potrzeba. Pamiętajmy również, aby
nie wylewać substancji szkodliwych do rzek.
ZUZANNA BARTLEWSKA
12
OBYCZAJE
Rewal w wersji light
Dla wielu osób odżywiających się
zgodnie z własną, konkretną dietą,
wśród morza zalet wakacyjnego
wyjazdu pojawił się pewien problem
– skąd weźmiemy jedzenie?
Choć w dużych miastach z łatwością znajdziemy produkty, które
zajmują czołowe miejsca w naszym jadłospisie, w Rewalu nie jest
to takie proste. Asortyment maleńkich sklepów spożywczych często
pozostawia wiele do życzenia,
a market w tej nadmorskiej miejscowości jest tylko jeden.
Wybrałam 15 popularnych dietetycznych produktów, a następnie
udałam się do kilku rewalskich sklepów spożywczych, aby sprawdzić,
czy je tam znajdę. Część z nich jest
łatwo dostępna, niestety inne będziecie musieli przywieźć z domu
lub kupić w większym sklepie
w jednym z nadmorskich, większych miast. Dzięki przygotowanej
przeze mnie tabelce zamiast biegać
po sklepach, znajdziecie więcej
czasu na to, co tutaj najważniejsze
– odpoczynek na plaży.
Dobrym przykładem są osoby
stosujące dietę wegańską. Jedzą
głównie produkty roślinne, co na
pierwszy rzut oka nie wydaje się
być problematyczne. Niestety, również oni napotykają trudności w kupowaniu odpowiedniej żywności.
– Szczerze mówiąc, gdybym próbowała na obozie jeść zgodnie
z moimi przekonaniami, chyba
umarłabym z głodu. Na śniadanie
Jednodniowe soki owocowe
Budyń bez cukru
Płatki dietetyczne lub musli
Twarożek
Otręby
Produkty sojowe
Napoje light
Słodycze light
Jogurty light
Słodzik
Mleko sojowe
Mleko odtłuszczone
Ciemne pieczywo
Wafle ryżowe
Pieczywo chrupkie
Rys. Piotr Rajczyk
zostałaby mi kanapka z pomidorem
– pół żartem, pół serio mówi Anna
Firgolska, uczestniczka obozu Potęga Prasy i weganka – Na szczęście nie brakuje mi wielu produktów, bo dieta roślinna składa się
z naprawdę podstawowych, nieprzetworzonych produktów: warzyw, owoców, roślin strączkowych,
pełnych zbóż oraz orzechów i pestek. To wszystko jest w sklepach.
Gdybym przyjechała tu sama, prawdopodobnie wybrałabym stancję
z aneksem kuchennym i tam gotowała. Jedyne, czego mogłoby mi
brakować, to mleko roślinne. PrzeLewiatan
TAK
NIE
TAK
TAK
TAK
NIE
TAK
NIE
NIE
NIE
NIE
TAK
TAK
TAK
TAK
Mini Max
TAK
NIE
TAK
TAK
NIE
TAK
TAK
TAK
NIE
NIE
NIE
NIE
TAK
TAK
TAK
Nikola
TAK
NIE
TAK
TAK
NIE
TAK
TAK
TAK
TAK
TAK
NIE
NIE
TAK
TAK
NIE
cież nie będę zabierała z domu
blendera, żeby zrobić je sobie sama. Zabawne, bo najtańszy napój
sojowy można dostać dopiero
w popularnym dyskoncie, dla którego charakterystyczny jest czerwony owad w kropki. Takich sklepów
tutaj nie ma.
Podsumowując, znalezienie dietetycznych produktów sprawia trudności, ale nie jest to zadanie niemożliwe. Pamiętajmy, że niskokaloryczne jedzenie nie zastąpi nam odpowiedniej dawki ruchu, która naprawdę może zdziałać cuda!
JULIA ZNOJEK
POLOmarket
TAK
NIE
TAK
TAK
TAK
NIE
TAK
TAK
TAK
TAK
NIE
TAK
TAK
TAK
TAK
U Marioli
NIE
NIE
TAK
TAK
NIE
NIE
TAK
NIE
NIE
NIE
NIE
NIE
TAK
TAK
NIE
13
MUZYKA
Na muzyce zarabiają nie tylko gwiazdy. Twórcy muzyki (podkładu, bitu) najczęściej pozostają w cieniu.
Mimo to, dobre instrumentarium i aranżacja jest równie ważna co sam wokal! Chociaż wynagrodzenia
początkujących producentów pozostawiają wiele do życzenia, „cierpliwość i wytrwałość w dążeniu
do celu to podstawa”.
Kropla drąży kanion
Mieszkam jakieś czterdzieści,
może pięćdziesiąt metrów od jeziora. Kilka lat temu codziennie
chodziłem z kumplem na pobliskie
kładki (ja w gimnazjum, on trzy lata starszy). Wakacyjne poranki zaczynaliśmy soczystym skokiem na
główkę, przecinając taflę drawieńskiego jeziora. „Kładkowaliśmy”
całymi godzinami. Kąpielowe szorty i długie ręczniki to był nasz jedyny ekwipunek.
Raz, w przytoczonym wyżej
rynsztunku, przyszedłem po Bartka na chatę. Siedział przed komputerem. Na ekranie szereg dziwnych okien, ścieżek – niezrozumiałe symbole. Czasami opowiadał mi o robieniu muzyki i swoich
coraz to nowszych projektach, ale
nigdy wcześniej nie widziałem tego w praktyce. Potem przegrał mi
na dysk mój pierwszy program do
robienia bitów...
Tworzenie muzyki jest procesem topornym, często czysto inżynieryjnym. Szczególnie na początku, kiedy jedyne narzędzie to komputer i myszka. Liczy się wytrwałość. Z czasem twórczość przybiera coraz wyraźniejszych kształtów
i pojawia się opcja zarabiania na
podkładach. Niestety nie byłem jedynym bitmejkerem (tak potocznie
nazywa się producenta), tylko kroplą w producenckim morzu.
Największy polski serwis oferujący podkłady muzyczne od producentów liczy ponad sześć tysięcy użytkowników – mniej lub bardziej znanych. Powstał w 2010 roku i od tego czasu bitmejkerzy zarobili ponad 180 tysięcy złotych.
Dużo? Biorąc pod uwagę liczbę
zarejestrowanych osób i 5 lat istnienia serwisu – to naprawdę niewiele.
Produkcja muzyczna to zajęcie
często nieopłacalne. W większości
przypadków nie ma mowy o utrzymaniu się z muzyki. Tylko nieliczni
zarabiają w tej branży pokaźne su-
14
Rys. Katarzyna Zalepa
my rzędu ponad tysiąca złotych za
jeden podkład. Po drugiej stronie
barykady znajdziemy młokosów,
którzy „oddadzą się” za równowartość paczki papierosów. To z kolei
zdecydowanie psuje rynek (najbardziej ten podziemny, nieoficjalny), choć jak mówi polskie przysłowie „co ma wisieć, nie utonie”.
Sprawa ma się zupełnie inaczej
za oceanem. W Stanach funkcjonuje zdecydowanie więcej serwisów oferujących najróżniejsze produkcje muzyczne. Najpopularniejsza jest sprzedaż podkładów na licencji non-exclusive (opcja tańsza, ale bez prawa na wyłączność). Ceny oscylują wokół kilkudziesięciu dolarów, ale bity robione „na zamówienie” na portalu mogą kosztować nawet kilkaset.
W ten sposób w kompozycje muzyczne zaopatruje się Playboy,
Universal Music, Fox Sports, Lil
Jon, czy Pitbull. Oficjalną notkę ze
znanymi nazwiskami i markami
zamieścił jeden z portali.
Nasuwa się pytanie... Co zrobić,
żeby być polskim Scottem Storchem? (kanadyjski producent muzyczny; majątek ponad 70 mln dolarów) Czasami wystarczy „jeden
strzał”, czasami trzeba drążyć
swoją ścieżkę nawet kilka długich
lat – jak kropla kanion.
Najczęściej to drugie
Jak powiedział kiedyś jeden
z najlepszych producentów w kraju:
„Cierpliwość i wytrwałość w dążeniu do celu to podstawa. Szukajcie inspiracji, ale nie kopiujcie
innych”
Oczywiście zasada ta sprawdza
się nie tylko w muzycznym, zawirowanym świecie...
Pozostaje założyć szorty i ręcznik a potem do boju!
JAKUB SAMSON BIEGNIEWSKI
MUZYKA
Drugie życie festiwali
Muzyczne festiwale przeżywają
dziś swój renesans. Tłumy ludzi jadą tam nie tylko po to, aby posłuchać na żywo ulubionych wykonawców, ale by posmakować niezwykłej
koncertowej atmosfery. Wskazuje
na to nie tylko pochodzenie słowa:
choć „festivus” (łac.) znaczy radosny i świąteczny, za powodzenie takich widowisk odpowiada głównie
szereg przemyślanych działań nie
zawsze związanych z muzyką.
Na początku był Woodstock. Legendarna impreza, której pierwsza
edycja odbyła się w 1969 roku, przyciągnęła pół miliona Amerykanów
o wolnościowych poglądach – nic
dziwnego, skoro festiwalowi przyświecały idee miłości, pokoju i szczęścia. Olbrzymia popularność koncertów hipisowskich Janis Joplin czy Jimiego Hendrixa sprawiła, że święto
kultury z Zachodu stało się niesłabnącym wzorem do naśladowania.
Choć od tego czasu minęło kilkadziesiąt lat, festiwale muzyczne wciąż
przyciągają rzeszę zainteresowanych. Za dość śmiałą tezą przemawiają liczby: przed dwoma tygodniami
na brytyjskim Glastonbury bawiło się
120 000 melomanów. Organizator
Open`era, czyli największej tego typu
imprezy w naszym kraju, przyznał, że
na tegorocznej edycji pojawiła się rekordowa ilość artystów i uczestników.
Skąd bierze się rozgłos takich przedsięwzięć?
Nie sposób nie zgodzić się ze
stwierdzeniem, że na wspomnianym
Woodstocku, katowickim OFF Festival czy płockim Audioriver liczy się
przede wszystkim muzyka. Choć na
początku inicjatorzy takich wydarzeń
nie byli przekonani, żeby ściągać nad
Wisłę zagranicznych wykonawców,
dziś praktycznie nie zdarza się, żeby
okryty międzynarodową sławą zespół
ominął Polskę w ramach europejskiej
trasy koncertowej. Oprócz sprawdzonych nazwisk, dyrektorzy artystyczni
festiwali decydują się na ciekawe
eksperymenty: młode, debiutujące
formacje czy nieznane projekty z drugiego końca świata. Nierzadko to też
jedyna okazja, żeby zobaczyć ulubione grupy muzyczne grające niecodzienny repertuar.
Kilka tygodni temu rozmawiałem
z przyjaciółką, która przyznała, że wybiera się na zakończonego niedawno
Open`era wyłącznie ze względu na
niezwykłą atmosferę panującą przy
bramkach czy na polu namiotowym.
Otwartość, z jaką ludzie wymieniają
się swoimi przeżyciami, uśmiechy na
twarzach pomimo kolejek do prysznica czy niecierpliwe oczekiwanie na
artystów z przypadkowo poznanymi
znajomymi zbliżają do siebie. Jak
przyznała moja koleżanka: „czujesz
się tam tak, jakbyś był w innej rzeczywistości. Wszyscy są szczęśliwi i nikt
W tym roku swoje stroje zaprezentowali chociażby wyróżnieni uczestnicy popularnego programu telewizyjnego „Project Runway”. To jednak
tylko wierzchołek góry lodowej:
oprócz czegoś dla miłośników niebanalnych outfitów, wspomniany już
OFF sugeruje wycieczkę po zabytkowym katowickim osiedlu Nikiszowiec czy pokazy niezależnych filmów. Brzmi to ciekawiej, niż przesiadywanie pod sceną przez kilkanaście godzin, prawda?
Mimo wszystko, ostatnie lata pokazały, że nawet pozostawanie w pierw-
nie narzeka na opóźnienia, bo i tak za
chwilę spełni się marzenie wielu”.
Umiejętny dobór wykonawców
w połączeniu z niezwykłym klimatem
nie przekona jednak wszystkich
– wszak bilety na największe polskie
festiwale kosztują nawet kilkaset złotych. Twórcy wydarzeń przewidzieli
jednak taką sytuację i od kilku lat rozszerzają i tak już bogatą ofertę kulturalną. Oprócz muzyki, na OFF Festival zaplanowano spotkania z polskimi
pisarzami współczesnymi. Polski Woodstock proponuje prelekcje ze znanymi ludźmi, w ramach Akademii
Sztuk Przepięknych, a podczas poznańskiego Spring Break odwiedzający mieli okazję wziąć udział
w warsztatach fotograficznych czy
dziennikarskich.
Głodny dodatkowych wrażeń?
Pomysłodawcy Open`era, zauważywszy, że od dłuższego czasu
uczestnicy festiwali przykładają wagę do letniego ubioru, zorganizowali
konkurs dla młodych projektantów
połączony z wieczornymi pokazami.
szych rzędach potrafi być przyjemne.
W ostatnich latach organizatorzy
eventów przełamali w końcu stereotyp dotyczący tego, że masowe imprezy odbywają się w obskurnych
i nieprzygotowanych miejscach. Poza
niekończącymi się nieużytkami, lotniskami czy stadionami, popularne stało się planowanie koncertów w zindustrializowanych miejscach: starych fabrykach czy gazowniach. W Grecji
wyeksploatowano zaś starożytny amfiteatr, a sporo imprez w klubowych
rytmach odbywa się na specjalnie zaaranżowanych plażach.
Moja rozmówczyni, którą już wcześniej cytowałem, stwierdziła, że nie
ma nic lepszego od „wykrzykiwania
refrenu i skandowania pseudonimu
gitarzysty w towarzystwie tysięcy ludzi”. Ci, którzy byli kiedykolwiek na festiwalu, zrozumieją jej słowa. Tym,
którzy takiej okazji jeszcze nie mieli,
polecam chociaż spróbować – nawet
jeśli muzyka nie jest Waszym drugim
imieniem, żałować nie będziecie.
TEKST I FOT. STANISŁAW BRYŚ
15
18 LAT OBOZU DZIENNIKARSKIEGO
Żyj Potęgo nam sto lat!
Potęga Prasy jaka jest każdy widzi, zwłaszcza zaczepiani na ulicy turyści.
Co roku innego koloru, co roku z nowymi twarzami, lecz zawsze nadaje na falach
o tej samej częstotliwości i w tym samym miejscu. Zawsze uśmiechnięta, zawsze
docierająca do najskrytszych zakamarków i spraw Rewala.
W historii obozu przewinęło się wiele
tęgich głów pełnych pomysłów i energii do
działania. Skupia ona wokół siebie młode
osoby, które wnoszą do gminy świeżość
i nowe spojrzenie na błahe oraz nieistotne na pierwszy rzut oka sprawy. Zawsze
profesjonalna, rzetelna oraz otoczona fachową opieką doświadczonych dziennikarzy służących radą i dobrym słowem.
Lecz co jest w niej takiego magicznego?
Co sprawia, że jest ogromne grono
uczestników, którzy decydują się na powtórkę dziennikarskiej przygody z poprzednich wakacji? Otóż jest taki pierwiastek, który również w moim przypadku
sprawił, że znalazłam się tu już po raz piąty i nie żałuję.
W tym roku Potęga Prasy obchodzi
swoje osiemnaste urodziny. Jest pełnoletnia i można powiedzieć, że wchodzi w nowy okres – okres dorosłości. Jednak czy
coś się zmieniło? No właśnie, zmienia się
ośrodek, w którym mieszkamy, zmienia
się sam Rewal, ale nie zmienia się to, co
najważniejsze – atmosfera. Przez te kilkanaście dni klimat pracy daje się mocno odczuć już po samym wejściu do redakcji.
Każdy jest zajęty, zabiegany. Artykuł, audycja, materiał filmowy. Wsiadając do pociągu jadącego w kierunku rewalskiej redakcji, podpisujesz umowę na dobrą zabawę i nowe doświad-
16
RYS. PIOTR RAJCZYK
czenia. Kiedy wchodzisz w redakcyjną
wspólnotę, zostajesz otoczony zawsze
fantastycznymi, kreatywnymi ludźmi,
z głowami aż kipiącymi od pomysłów. Nie
ma tu kompletnie mowy o nudzie, gdyż po
prostu nie ma na nią czasu. Zawsze znajdzie się coś. Właśnie te małe „cosie” sprawiają, że czas mija tu niesamowicie szybko. Godziny zamieniają się w minuty, minuty w sekundy. Szczególnie gdy goni nas
redakcyjny deadli-
ne. Wszystko musi zostać dopięte na
ostatni guzik. Gazeta zostaje wydana, za
kilka dni wychodzi kolejny numer, a w tym
samym czasie płynie z eteru głos Rewalstacji, w Internecie prowadzona jest nasza
strona i dodawane są kolejne materiały
i reportaże filmowe. Mimo iż Potęga jest
jeszcze młoda, zdążyła sobie już wyrobić
renomę wśród władz gminy,
18 LAT OBOZU DZIENNIKARSKIEGO
RYS. KATARZYNA ZALEPA
miejscowych małych przedsiębiorców,
właścicieli barów i hoteli. Co roku odwiedzają nas znane osoby, które przekazują
nam cenne spostrzeżenia, opowiadają
o swoich karierach i o tym, jak wygląda ich
praca. Uczestniczymy w większości lokalnych imprez kulturowych i sportowych,
a wszystko po to aby Tobie, drogi Czytelniku, wszystko dokładnie zrelacjonować
i podzielić się z Tobą tym, co zobaczyliśmy
i usłyszeliśmy.
Ale kimże jestem aby mówić, o tym co
było i jak było. Mój pięcioletni staż jest niczym wobec osiemnastu lat działania Potęgi Prasy, dlatego zapytałam o początki
osoby, które są pomysłodawcami oraz koordynatorami obozu.
Mirosław Kuliś (prezes Angory)
oraz Mieczysław Mika (Grand Tour) – pomysłodawcy oraz koordynatorzy obozu
Zaczęło się od impulsu. Pewnego dnia
na jednym z letnich obozów na jeziorem,
które mieliśmy przyjemność prowadzić,
został sprowadzony komputer. Warto przypomnieć, że były to wczesne lata dziewięćdziesiąte, okres boomu nowych technologii i fascynacji elektroniką. Urządzenie to
wywołało spore zaciekawienie, szczególnie u jednej z uczestniczek. Po długich namowach z opiekunami po pewnym czasie
dziewczynie udało się uzyskać do niego
dostęp. Tu powstał pomysł. To właśnie ona
nas zainspirowała, ponieważ udało jej się
stworzyć małą gazetkę obozową. Miała
ona „nakład” w liczbie około 10 egzemplarzy drukowanych na obozowej drukarce.
Inicjatywa ta zyskała niemałą popularność,
aż z czasem redakcja powiększyła się
o kilka kolejnych członków. To właśnie wtedy zauważyłem, że młodzież to interesuje,
że chcą coś tworzyć, redagować, wyrażać
własne zdanie. I tak powstała koncepcja
Potęgi Prasy. W 1998 roku uczestnicy po
raz pierwszy, mieli możliwość zmierzenia
się z fachem dziennikarstwa. Był to okres
zupełnie inny od tego, który mamy obecnie. Brak Internetu, komórek. Informacje
nie były podane na tacy tak jak teraz. Wtedy wydawaliśmy dziennik oraz tygodnik.
Wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Dzieci same pisały artykuły, a następnie
drukowały i spinały kolejne egzemplarze,
które później dostarczali czytelnikom. Wtedy także pojawiła się kwestia odpowiedniej
nazwy dla gazetki. Autorką najlepszego
pomysłu okazała się Aleksandra Borowiec
z Łodzi, to właśnie ona wymyśliła nazwę
– Rewalacje, która funkcjonuje do dziś.
Wówczas Potęga Prasy była organizowana w postaci 4 turnusów, każdy po 2 tygodnie. Z czasem, metodą prób i błędów, doszliśmy do ustalenia idealnego wieku
uczestników oraz ich liczby. Oczywiście
nad wszystkim zawsze czuwali od strony
merytorycznej dziennikarze z Angory. Zawsze twierdziłem, że pomysł na stworzenie takiego obozu jest unikalny, nietypowy
i stawia wiele wyzwań. Ale każda trudność
zawsze zostawała pokonywana. Wielu
uczestników kształtowało swój charakter
tutaj, uczyli się warsztatu, ale przede
wszystkim rozmowy i słuchania innych ludzi. Wiele z nich jest dzisiaj dziennikarzami
w popularnych stacjach radiowych, redakcjach, nawet telewizji. Jedno jest pewne,
nie ma drugiego takiego obozu na całym
świecie.
FOT. ARCHIWUM REDAKCYJNE REWALACJI
17
18 LAT OBOZU DZIENNIKARSKIEGO
Marta Wągrowska – 8 lat na Potędze
(2002-2010)
Uczestnicy są głównym filarem tego,
co tutaj się dzieje. To oni sprawiają, że
obóz tętni życiem, zmienia się. Każdy
z nich przywozi z Potęgi spory bagaż nowych doświadczeń, ale, co najważniejsze,
również świetne wspomnienia, dlatego ta
opowieść nie byłaby kompletna bez słów
uczestników.
Ja, można powiedzieć na Potędze się
wychowałam. Byłam tu po raz pierwszy,
kiedy miałam zaledwie 10 lat. Potęga była
dla mnie domem od samego początku, do
tego stopnia że teraz, kiedy jestem dorosła, nadal przyjeżdżam tu w wakacje. Tak
po prostu w odwiedziny. Do domu. W tym
roku przyjechałam z moim chłopakiem,
który zaintrygowany moimi wspomnieniami, był bardzo ciekawy tego miejsca. Ten
obóz to nie tylko praca, to wspaniali ludzie
tworzą tą niezwykłą atmosferę. Spotkałam
tu wiele wspaniałych ludzi, z którymi kontakt utrzymuję do tej pory. Wiele znajomości przerodziło się w długoletnie przyjaźnie.
Nauczyłam się tu patrzeć na świat pod zupełnie innym kątem. Nauczyłam się rzetelności i sprawiedliwości, tego że każdy medal ma dwie strony, a nic nie jest tylko białe albo czarne, że są też odcienie szarości.
Myśląc o czasie spędzonym tutaj, na tym
obozie pojawia się u mnie zawsze
uśmiech na twarzy. Najbardziej jednak
utkwił mi w pamięci Mroczny Eryk. Był to
pseudonim, po jakim jeden z uczestników
prowadził wieczorne audycje w Rewalstacji. Był to totalny hit. Jego sposób prowadzenia, tajemnicza otoczka, jaką wokół
siebie stworzył, przyciągnęły ogromne grono słuchaczy. Był on mistrzem w swoim fachu. Zawsze go podziwiałam. Mam z nim
kontakt, do tej pory jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Czasu spędzonego tutaj nie zamieniłabym na nic innego nigdy w życiu.
Chciałabym móc wrócić do tamtych czasów i przeżyć to jeszcze raz, ale podobno
to jeszcze niemożliwe.
Tamara Pawik – 6 lat na Potędze
(2006, 2011-2015)
Podczas mojego pierwszego pobytu
na Potędze Prasy wahałam się pomiędzy
wyborem kariery. Bardzo chciałam studiować prawo. Miałam nawet wtedy praktyki w sądzie i zapowiadało się, że w tym
kierunku właśnie pójdę. Dopiero kiedy
RYS. KATARZYNA ZALEPA
poczułam namiastkę redakcyjnej atmosfery, zdałam sobie sprawę, że byłam
w błędzie. Gdyby nie fakt, że tu przyjechałam, prawdopodobnie teraz czynnie
wymierzałabym sprawiedliwość. Zostałam dziennikarką radiową. Znalazłam
pracę, która jest jednocześnie moją pasją. Teraz na obóz przyjeżdżam już w zupełnie innej roli, jestem instruktorem
i opiekunem radia, ale nadal pamiętam,
że kiedyś to ja siedziałam tu za mikrofonem i miałam tremę przed pierwszymi
wejściami w radiu.
Kacper Krepsztul – 8 lat na Potędze
(2005-2013)
Jako obozowicz z 8-letnim stażem Potęgę Prasy zapamiętam jako miejsce,
w którym ludzie o różnych poglądach, zainteresowaniach i charakterach tworzyli
jedną zgraną paczkę. Obóz jest idealnym
miejscem na bliższe poznanie zawodu
dziennikarza i spełnienie się w pracy przy
tworzeniu gazety, radia czy materiałów filmowych, ogólnie rzecz biorąc – dla każdego coś miłego. Po mojej przygodzie z Potęgą pozostało wiele wspomnień i zabawnych sytuacji, których ciężko zliczyć i wybrać z nich coś konkretnego, dlatego nie
zdecyduję się na wybranie żadnej. Polecam za to zapisać się na obóz i osobiście
doświadczyć atmosfery, jakiej nie znajdziecie na żadnym innym wyjeździe.
***
Zaczęło się od gazety, w 2001 roku po
raz pierwszy można było posłuchać Re-
Strona internetowa „Potęgi Prasy”
www.potegaprasy.pl
18
walstacji, a w 2006 roku pojawiły się
pierwsze materiały filmowe zapowiadające huczną działalność TeVaRewal. Teraz
Potęga działa pełną parą. Jest obecna we
wszystkich możliwych mediach społecznościowych. Na Twitterze i Facebooku
przeczytacie wszystkie najświeższe informacje o Rewalu i nie tylko. Nasz obóz
w Rewalu jest już stałym elementem. Niezmiennie po raz osiemnasty dostarcza informacji turystom, ale także i mieszkańcom. Dzięki nam każdy z turystów nie może narzekać na brak informacji. Potęga
dorasta, osiągnęła pełnoletniość, a wraz
z nią my. Wielu z nas wychowała jak matka i nauczyła wiele rzeczy, które procentują w przyszłości i dają nam lepszy pogląd
na świat.
W tym czasie kiedy czytasz tę gazetę,
leżysz sobie na plaży w gorącym słońcu,
Potęga Prasy działa. Nikt nie odpoczywa.
Zbieramy informacje, odkrywamy nieprawidłowości i wyjaśniamy to co niewyjaśnione, ale przede wszystkim świetnie się
przy tym bawimy. Obóz przez osiemnaście lat zmienia się dynamicznie i zaskakuje, coraz to nowymi pomysłami, ale jedno się nie zmienia atmosfera tworzona tu
przez kadrę oraz uczestników. To właśnie
sprawia, że nazywamy Rewal drugim domem. My tu nie przyjeżdżamy, my tu wracamy. Pomimo, że każdy z nas jest z innej
części Polski, to w sercu wszyscy jesteśmy rewalaninami.
A może ty chcesz spróbować swoich
sił i sprawdzić się w roli dziennikarza? Jeżeli tak, to pod tym adresem znajdziecie
wszystkie informacje o tym, jak wziąć
udział w tej przygodzie.
ANNA PROCHERA
NASZA ROZMOWA
California dreamin’
Wyjeżdżając na wakacje wielu
z nas nie myśli o przyziemnych
sprawach. Nie martwimy się z czego przygotujemy obiad ani czy
pranie wyschnie na czas. Nasze
nicnierobienie ktoś musi nadrobić
swoją pracą. Z Grzegorzem Składanowskim, jednym z właścicieli
ośrodka wypoczynkowego „California”, rozmawiają uczestniczki
obozu Potęga Prasy.
– Skąd pomysł, żeby rozpocząć
taką formę działalności turystycznej?
– Tutaj nic innego nie można robić. Chcielibyśmy z żoną zacząć hodowle kóz, ale nie ma trawy, a do
dyspozycji jest jedynie piasek.
(śmiech)
To nasza tradycja. Mieszkali tu kiedyś Niemcy i to oni stworzyli to, co
my kontynuujemy. Wszystko zaczęło
się ponad sto lat temu.
– Są Państwo z Rewala?
– Żona jest rdzenną mieszkanką
gminy, ale ja nie.
– W takim razie dlaczego akurat
tutaj?
– Moja żona weszła w posiadanie
posesji kilkanaście lat temu. Sam budynek istniał już przed I wojną światową. Przez wiele lat, pomimo przeciwności, jakimi była choćby wojna,
ośrodek przetrwał. Nie pogrążyły go
ani wielokrotne zmiany właścicieli,
ani niestabilna sytuacja polityczna
kraju.
– Czy na początku trudno było
się wybić, zdobyć dzisiejszą renomę?
– Nie. Wszystko przychodziło nam
łatwo. Zwyczajnie pracujemy. To prosta sprawa, wystarczy tylko chcieć.
– Jest tu cała masa turystów.
Dlaczego wybierają akurat to miejsce?
–Znam całe polskie wybrzeże od
Mierzei Wiślanej i myślę, że Rewal
jest najpiękniejszy. Klify są na idealnej wysokości, nie za wysokie. Roztacza się z nich bajeczny widok. Innym atutem są dość szerokie plaże.
Nigdzie na polskim wybrzeżu nie ma
takich pięknych klifów i plaż, jakie są
w gminie Rewal.
– A ciężko jest dogodzić współczesnemu turyście?
– Wymagania wzrastają z każdym
rokiem i oczekuje się od nas coraz
bardziej komfortowych pokoi oraz
większej czystości. To oczywista
sprawa, więc nie narzekamy. Zasobność portfeli Polaków rośnie, co widać po ich oczekiwaniach.
– Czy zadłużenie gminy wpłynęło jakoś na hotel? Jakieś kryzysowe momenty, chwile zwątpienia?
– Nie, dopóki gmina wywozi nam
śmieci. Nie odczuwamy tego przez
pryzmat turystyki, ale zauważamy to
jako mieszkańcy tej gminy, na przykład szkoła mogłaby być lepiej dofinansowana.
– To znaczy?
– Jest bardzo dużo problemów
z wyremontowaniem czegoś, chociażby sali lekcyjnej. Jest taki głupi
zwyczaj w Rewalu, że rodzice muszą remontować klasy swoich dzieci.
W tej gminie czuć finansową zapaść.
Są problemy z zakończeniem inwestycji. Jak widzicie, kolejka wąskotorowa niby działa, ale stacje nie są
oddane do użytku, pomimo że minął
już szmat czasu. Ale widać, że gmina próbuje każdą część ziemi wydzierżawić.
– Czy wydarzenia kulturalne
w Rewalu mają wpływ na Pański interes?
– Zapewnienie rozrywki turystom
to ważna rola gminy, bo nie tylko samym słońcem i plażą człowiek żyje.
Tego typu wydarzenia są potrzebne.
Nie można tylko siedzieć na plaży.
W poprzednich latach mieliśmy przyjemność wyprawić imieniny Doroty
Dody Rabczewskiej przy okazji jej
występu w amfiteatrze.
– Mają państwo jakąś przyjemność ze swojej pracy?
– Ogromną! Zadowolenie klientów
jest dla nas najważniejszą rzeczą.
– Czy bardziej odczuwa się przyjemności czy też obowiązki?
– To ciężka praca. Nie miałem nawet czasu z wami porozmawiać. Dla
nas sezon jest okresem wyrzeczeń.
– A poza sezonem?
– To my wtedy wyjeżdżamy. Próbujemy mieć wakacje, odpoczywać,
cieszyć się życiem. Kiedy jest po sezonie i zaczyna się zastój, przeprowadzamy remonty i renowacje.
– Turyści chwalą Rewal?
– Bardzo lubią Rewal. Wracają,
trzeba im to przyznać. Są zadowoleni, a nawet zachwyceni. Nasi goście
są nie tylko z Polski, coraz więcej ludzi przyjeżdża zza granicy. Czesi,
Niemcy, coraz więcej osób przybywa z nieoczekiwanych dla nas kierunków takich jak na przykład Szwecja. Tam mają mniej atrakcyjne plaże, nasze są cieplejsze i mniej kamieniste.
– Mimo wszystko sprawa zadłużenia gminy była głośna w całej
Polsce. Czemu letnicy chętnie tu
wracają, skoro mogą jechać do innych miejscowości?
– Zadłużenie gminy nie ma żadnego wpływu na jakość oferowanych usług. To nie mieszkańcy Rewala się zadłużyli, zadłużyli się nasi włodarze. Dług nie ma nic wspólnego z działalnością mieszkańców.
Gmina to nie tylko dobra wspólne,
takie jak wodociągi, drogi, szkoły,
to także majątek mieszkańców,
o który dbają. Próbują budować nowe rzeczy, dogadzać turystom, wychodzić naprzeciw ich oczekiwaniom. To dwie odmienne sprawy.
Fakt, że gmina jest zadłużona, to
pierwszy problem, ale są też
mieszkańcy, którzy działają w sezonie pomimo tego. Widać ze Rewal się zmienia. Powstają drogi,
wodociągi i tym podobne. Pięknieją
także budynki, które są własnością
miejscowych.
– Odnośnie współpracy z naszym obozem, Potęgą Prasy...
– Chyba Mordęgą?
– Czy były jakieś nieprzyjemne
sytuacje z uczestnikami?
– Jesteście spokojną, dobrze ułożoną młodzieżą.
– Pana zawód to dla Pana jakiś
rodzaj przygody? Wyzwanie?
– Raczej nie, to praca. Satysfakcjonująca, ale praca. Mamy ogromną styczność z młodzieżą, ponieważ
co roku zatrudniamy bardzo dużo
młodych pracowników.
– Jakaś rada dla nowych na tym
rynku?
– Pokora.
ZUZANNA BARTLEWSKA, EMILIA NOWAK,
DOMINIKA WÓJTOWICZ
19
GRY I ZABAWY
Renesans planszówek
Moda się zmienia. Trendy przychodzą i odchodzą. Zdarza się
jednak, że niektóre tendencje wracają, nieraz z ogromnym
hukiem. Jesteśmy właśnie świadkami takiego wielkiego
powrotu. Planszówki wracają do łask!
Rys. Tomasz Wilczkiewicz
Czasami trzeba od czegoś odpocząć, by po czasie znowu to docenić. Gry planszowe nie kojarzą się
nam już tylko ze Scrabblami czy
Monopoly. Na rynku możemy znaleźć ogromną ilość propozycji – od
szybkich karcianek aż po gry strategiczne, w które rozgrywka trwać
może wiele godzin. Każdy może
znaleźć coś dla siebie. Tematyka
planszówek również zaskakuje różnorodnością. Możemy znaleźć gry
nawiązujące do realiów PRL-u,
wcielać się w postaci z filmów i seriali lub wykazać się refleksem
w jednej z gier towarzyskich.
Co nam daje granie w gry planszowe? Przede wszystkim to świetna forma spędzania czasu z rodziną lub znajomymi. W tej dziedzinie
klasyczne gry wygrywają z komputerem czy konsolą, które mimo
funkcji multiplayer nie zastąpią czasu i budowania relacji z drugim
człowiekiem. Z własnego doświadczenia wiem, że taka rozgrywka potrafi być nieraz o wiele bardziej
emocjonująca. Poza rozrywką gry
rozwijają pamięć, uczą dedukcji
(często pojawiającym się motywem
20
jest wywnioskowanie z ruchów
współzawodników, który z nich jest
naszym sojusznikiem, a który wrogiem). Rozbudowują też naszą
umiejętność podejmowania decyzji.
Niestety, większość gier sporo
kosztuje i zdarza się czasem, że
zawartość pudełka jest dość uboga
w stosunku do ceny (choć w przeważającej części przypadków
większe znaczenie ma wartość
merytoryczna gry niż jej „skład”).
Bardzo dużo nowych pozycji zyskuje dzięki oprawie graficznej
– niektóre gry to prawdziwe dzieła
sztuki użytkowej. Sporo znaczą
oryginalne rozwiązania, a także
nowoczesny design i dbałość o detale. Planszówki są też świetnymi
pomysłami na prezent. Wybór jest
tak różnorodny, że z pewnością
znajdzie się coś odpowiedniego.
W co warto więc zagrać? Na listach najlepszych gier oraz wśród
tych najczęściej polecanych znajdujemy takie pozycje jak:
– Dixit – wyjątkowo wciągająca
gra, którą szczególnie dedykuje się
rodzinnych rozgrywkom. Polega na
wymyślaniu skojarzeń do wielo-
znacznych kart – obrazków. Rozwija wyobraźnię i umiejętność kreatywnego myślenia.
– Carssone – wznoś zamki,
twórz drogi i buduj klasztory. Gra
polega na rozbudowywaniu królestwa o kolejne kafelki z obiektami
oraz polami, a zwycięzcą zostaje
gracz, który uzyska największą liczbę punktów. Ciekawostką jest, że
tytułowe Carcassone to rzeczywiste
francuskie miasto posiadające średniowieczne fortyfikacje i to na nim
wzorowali się twórcy planszówki.
– Munchkin – karciana gra RPG
(Role Playing Games – fabularna),
w której z całą pewnością zakochają się fani fantastyki. Odbiega od
klasycznych pozycji tego gatunku
poprzez specyficzny humor i kreskówkową oprawę graficzną. Wciągnie każdego.
– Jungle Speed – gra odbiegająca od definicji typowej planszówki,
ponieważ planszy tutaj nie znajdziemy. W gustownym i poręcznym
zarazem woreczku dostaniemy za
to drewniany totem i zestaw kolorowych kart z symbolami. Dążymy do
pozbycia się całej talii, a dokonać
tego możemy... walcząc o totem!
Choć chwilami brutalna (znane są
przypadki strat moralnych i fizycznych podczas rozgrywki), ta pozycja z pewnością zasługuje na uwagę. Doskonale nadaje się na spotkania ze znajomymi – świetnie integruje!
– Pędzące żółwie – pozycja nadająca się i skierowana głównie do
tych trochę młodszych, ale starsi
też świetnie się przy niej bawią.
Prosta forma, nieskomplikowane
zasady i szybki przebieg to niewątpliwie jej zalety. Wygrywa żółw, który pierwszy dotrze... do sałaty! Pędzące żółwie przy okazji dyskretnie
rozwijają myślenie strategiczne.
Może i taka rozrywka nie jest dla
każdego: wymaga wszakże czasu,
skupienia i cierpliwości. Nie zrażajcie się jednak pierwszymi niepowodzeniami – tego naprawdę trzeba
spróbować, poczuć te emocje i ryzyko. Wakacje szczególnie temu
sprzyjają. Zbierz więc znajomych
i pionki w dłoń!
JULIA HANKE
GRY I ZABAWY
Zwierzęta i historia w jednym
Na wakacjach mało kto ma ochotę na naukę nowych rzeczy:
jeśli plażowicze cokolwiek czytają, nie są to podręczniki, ale
kolorowe magazyny czy Rewalacje. Regułę potwierdzają dwie
nowe gry edukacyjne: choć intrygują, nie nadają się na plażę.
Jeśli wybraliśmy „Timeline”, tworzymy swoistą oś czasu. Gdy zdecydowaliśmy się na „Cardline”,
klasyfikujemy gatunki ssaków według czasu ich życia, wagi albo
wielkości. Choć zadanie wydaje
się być banalnie proste, zestawienie krowy morskiej i kaszalota potrafi sprawić problemy.
Niewątpliwym plusem gry jest
fakt, że do triumfu nie potrzeba
znajomości wszystkich dat. To, co
było pierwsze: papier, długopis
czy książka, możemy łatwo wywnioskować. Podobnie jest ze
zwierzętami: tu też na podstawie
zdjęcia określimy, czy dany gatunek sporo waży. Niestety, po kilkunastu minutach rozgrywka zaczyna być nudna. Autorzy nie przewidzieli żadnego rozbudowania, co
w konsekwencji czyni „Cardline”
i „Timeline” monotonnymi. Tu nie
pomoże przyjemna dla oka szata
graficzna bądź niektóre zaskakujące elementy (kto wpadłby na to,
w którym roku powstały tabletki
antykoncepcyjne?) Na nadmorskie
plażowanie nada się po prostu inna gra – te dwie zostawcie do samochodu czy pociągu, gdy macie
trochę wolnego czasu do zagospodarowania.
TEKST STANISŁAW BRYŚ
FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI
Tak jak wielu moich znajomych
nie jestem zwolennikiem wysilania
szarych komórek latem, dlatego
z pewnym powątpiewaniem sięgnąłem po dwa tytuły należące do
tej samej rodziny: „Timeline”
i „Cardline”. Obie, wydane przez
cenionego producenta gier Rebel,
są utrzymane w podobnej stylistyce. Ich celem nie jest losowe rzucanie kostkami, ale sprawdzenie
swojej wiedzy z zakresu chronologii i zoologii. Wyznaczenie zwycięzcy nie odbywa się jednak
w tradycyjny, quizowy sposób.
Na początku rozgrywki gracz
otrzymuje kilka kart: w zależności
od wybranej planszówki, przedstawiają one zwierzęta albo różnorakie wynalazki. Zadaniem uczestników jest uszeregowanie ich według wybranego wcześniej klucza.
21
GRY I ZABAWY
Witamy w Ankh-Morpork!
„Świat Dysku – Ankh – Morpork” to pozycja obowiązkowa dla każdego fana twórczości
Terry’ego Pratcheta, jeżeli kiedykolwiek czytając historie ze Świata Dysku, zapragnąłeś stać się
jego częścią, móc wpływać na losy miasta Ankh-Morpork, jego gildii i wszelakiej maści
dziwacznych stworzeń to miasto zamieszkujących. A może jeszcze nie znasz tego świata?
No cóż, czas to zmienić!
Pratchett opisuje to miasto
w sposób następująco:
„Poeci próbowali opisać Ankh-Morpork. Bez sukcesów. Może
z powodu niepojętej, gorliwej żywotności miasta, a może dlatego,
że miasto z milionem mieszkańców
i bez żadnej kanalizacji jest zbyt
mało subtelne dla poetów, którzy
preferują żonkile i trudno im się dziwić.”
T.Pratchett „Mort”
Pratchett jest mistrzem ironii,
a sam Świat Dysku jest odbiciem
naszego świata, jednak widzianym
w bardzo krzywym zwierciadle. Po
grze również spodziewałam się tego klimatu. No i się nie zawiodłam.
Karty akcji przedstawiające bohaterów lub miejsca znane z książek,
plansza-plan Ankh-Morpork i pionki – agenci, wszystko to utrzymane w klimacie specyficznego Pratchett’owskiego humoru sprawia
wrażenie części uniwersum. Klimat gry zachwyca, tak jak oprawa
graficzna z charakterystycznymi
ilustracjami Paula Kidby’ego, który
jest również twórcą większości
okładek książek Pratchetta.
Rozgrywka trwa ponad godzinę
i jest przeznaczona dla 2-4 graczy
22
Fot. Internet
powyżej 12 roku życia. Każdy
gracz wciela się w postać jednego
z bohaterów ubiegających się
o władzę nad miastem. Każdy
z nich ma swoich szpiegów, którzy mogą kontrolować dzielnice.
Jedna z najciekawszych zasad tej
gry jest fakt, że każdy z graczy
dąży do zwycięstwa w inny sposób przypisany do danej postaci.
Sprawi to, że przeciwnicy nie wiedzą, jak blisko jesteś zwycięstwa,
a to podgrzewa atmosferę. Dodatkowo, na każdej karcie akcji znajdują się symbole, dzięki którym
gra staje się jeszcze ciekawsza.
Można na przykład przez przypadek wprowadzić na plansze demony, powódź, pożar czy zamieszki. Gra pełna jest niespodzianek wynikających z losowych
połączeń kart i zagrań oraz odrobinki chaosu.
Jest to jedna z tych gier, która
wciąga całkowicie i bez reszty. Nie
należy zaczynać rozgrywki, zostawiając włączone żelazko czy zupę
na gazie. Po prostu lepiej nie ryzykować.
Fot. Julia Hanke
JULIA HANKE
GRY I ZABAWY
Strzelanina na Dzikim Zachodzie
Większość osób przechodzi okres, kiedy chce być kowbojem.
Strzelać z rewolweru do bandytów próbujących obrabować pociąg lub sam tym bandytą być. Gra Bang jest osadzona w brutalnych realiach Dzikiego Zachodu.
Gracz wciela się w jedną
z trzech stron konfliktu: bandytę, renegata lub szeryfa i jego zastępców. Ci pierwsi polują na wszystkich, renegat spiskuje, ostatecznie
wspierając jedną ze stron, natomiast szeryf stara się pilnować porządku. Mimo że gra nie wydaje się
skomplikowana, mnożność opcji
rozgrywki, jak i jej przebieg jest zawsze inny. Wszystko dzięki bardzo
ciekawej i dynamicznej formie rozgrywki. Każdy gracz losuje swoją
postać. Każda z nich posiada inną
specjalną zdolność.
Kolejno każdy uczestnik gry losuje rolę, którą odgrywa. Jedynie szeryf ujawnia swoją tożsamość.
Rozgrywkę rozpoczyna najmłodszy gracz, następnie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Każdy
kolejno rzuca pięcioma sześciennymi kośćmi. Mają one różne ozna-
czenia, takie jak dynamit, gauntling
czy atak Indian. Kości można przerzucać aż trzy razy, jednak czasem
ryzykujemy dość dużo, wykonując
taki ruch. Cała gra trwa nie dłużej
niż 30minut jeśli gramy w cztery
osoby, czas ten oczywiście zwiększa się z każdym kolejnym graczem. Dzięki temu, że nie jest to gra
długa, można w nią spokojnie zagrać w przerwie w pracy lub podczas rodzinnego wieczoru.
Gra jest odpowiednia tak naprawdę dla każdego, zasady nie są
skomplikowane.
Na plus na pewno trzeba dać
dość ładne i estetyczne wykonanie
graficzne. Każda postać wygląda
inaczej, jest ciekawie narysowana.
Również dobrze przemyślana. Nie
ma postaci ewidentnie lepszej niż
reszta. Oczywiście wszystko zależy
od tego, jak wypadną nam kości
oraz tego, jaką role, trafimy. Zazwyczaj w najgorszej sytuacji jest Szeryf, który musi odpierać aż dwóch
bandytów i jednego renegata,
w przypadku gry na cztery osoby.
Reasumując, Bang jest świetną,
krótką, ale dynamiczną grą, idealną
na rodzinne popołudnie czy przerwę w pracy. Bardzo ładne wykonanie oraz ciekawe zasady to faktyczny plus tej produkcji. Zazwyczaj po
zakończeniu jednej rozgrywki czuje
się duży niedosyt i trzeba zagrać
jeszcze kilka razy.
TEKST I FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI
23
WITRYNA
Mutanty, ciemnia i herbatka z grzybów, czyli
„METRO 2033”
Przyszłość jeszcze nie tak dawno była dla nas jasnym
spojrzeniem na nasze nadchodzące życie. Oczekiwaliśmy wielu
ułatwień, udogodnień oraz zewsząd otaczających,
wyciągających na każdym kroku pomocną dłoń, robotów
i maszyn. Dziś nasze społeczeństwo patrzy z wielkim
niepokojem na to, co dzieje się na świecie i jakie to może mieć
skutki w przyszłości. Widoki na bezpieczne jutro znikają
w zastraszającym tempie, co budzi niepokój przed
nadchodzącymi zagrożeniami, takimi jak bomby, wojny,
katastrofy i tym podobne niebezpieczeństwa.
Jeden z niepokojów ludzkości
– wojna atomowa, stała się udziałem bohaterów świata „Metra
2033”. Autorem tego bestsellera
jest Dmitry Glukhovsky. To rosyjski
dziennikarz, który zdobył nagrodę
Euroconu w kategorii najlepszego
debiutu.
Świat przedstawiony w książce
to wszechobecny chaos. Zamieszkują go bezduszne stworzenia,
których jedynym celem jest zdobycie pożywienia. Są to m.in.: „czarni” (potężne istoty, które nawiedzają rodzimą stację głównego bohatera), zmutowane hordy wilków
czy ogromne, latające stwory. Ich
zachowanie zagraża resztkom
ludzkiego świata. Pozostali musieli skryć się do podziemi, jednocześnie przeistaczając się z łowcy
w zwierzynę. Musieli zapomnieć
o przysmakach nadziemnego
świata. W metrze największym frykasem jest napar z grzybów. Tworząc podziemną cywilizacje, trzeba liczyć się także z rodzącą się
prędzej czy później ideologią. Tak
właśnie w „metrze” powstały zwalczające się nawzajem w sposób
handlowy jak i zbrojny, frakcje:
Hanza, Linia Czerwona, Czwarta
Rzesza oraz Polis. Kieruje nimi
chęć osiągnięcia władzy absolutnej za wszelką cenę. Skutkiem
konfliktów politycznych jest wzrastająca liczba ofiar ludzkich i tak
spośród zagrożonym wyginięciem.
Głód, choroby, wojny między stacjami oraz potwory – wszystko to
składa się na obraz nieszczęśliwej
24
ludzkości, gotowej zejść do najbardziej przerażających czynów.
Jedynym światełkiem w tunelu,
będącym ostatnią nadzieją na
ochrone społeczeństwa przed zupełnie nowym zagrożeniem, jakimi
są „czarni” jest młody mieszkaniec
stacji WOGN, Artem. Jego celem
jest dostanie się do stolicy podziemnego świata Polis w celu
ostrzeżenia pozostałych mieszkańców metra i zdobyciu pomocy
dla swojej rodzimej stacji.
Pierwsze, co zachwyciło mnie
w tej powieści, to oryginalnie wyimaginowany świat o nowych, własnych wartościach oraz ciekawe
budowle. Arkady podtrzymujące
ściany stacji, baraki, namioty, posterunki graniczne, miejsca do
tranzytów. Mogłyby one żyć własnym życiem.
Z bohaterem jest całkiem łatwo
się identyfikować, dzięki czemu
każda następna przerzucona kartka jest coraz ciekawsza. Artema
można uznać za symbol moralności. Nie odmówiłby pomocy nikomu. Wspiera się go od początku
do końca, nie chcemy nawet myśleć o możliwości niepowodzenia
jego życiowej misji. Artema często
dopadają rozterki, w których musi
walczyć sam ze sobą i bronić się
przed myślą o poddaniu się.
Książka zmusza do przemyśleń
nad swoim, jak i cudzym życiem.
Nasuwa się wtedy refleksja, co by
się stało, gdybyśmy znaleźli się
w świecie przedstawionym „Metra”, jakimi kierowalibyśmy się
wartościami i czy cieszyłby nas
każdy przeżyty dzień. W drodze
naszego bohatera odkrywamy
świat na nowo, nie jest nam łatwo
uwierzyć, jak nasze dotychczasowe zwyczaje mogą ulec zmianie.
Uświadamiamy sobie, że żadna
wojna nie kończy się dobrze, że
żadna walka nie uczyni nas lepszymi ludźmi, a właśnie odwrotnie.
Każda kolejna stacja to zupełnie
nowy świat, co sprawia, że żałujemy, że nie możemy odwiedzić każdej z nich. Wszystkie postacie mają swój konkretny cel, przez co
przygoda naszego bohatera nie
staje się ani na chwilę monotonna,
tylko staje się coraz bardziej interesująca.
Można narzekać na niezbyt dużą
różnorodność
potworów
w książce. Jeśli już do spotkania
z nimi dojdzie, na rękach czytelnika może pojawić się gęsia skórka.
Niestety, według mnie „Metro
2033” ma jeden minus. Sekwencje,
w których Artem miał okazje spotykać się z „czarnymi” w swoich
snach, nie były zbytnio interesujące. Chciałem przez to jak najszybciej omijać te fragmenty, żebym
nie stracił całego obrazu tego dzieła.
Metro można czytać zawsze,
niezależnie od naszego samopoczucia. Powieść ta dostarcza nam
przede wszystkim nadziei na zwycięstwo dobra nad złem, co było
głównym celem autora i wyszło
znakomicie.
WOJCIECH NAROŻNY
SPORT
Na skraju dwóch żywiołów
W dzisiejszych czasach nie
wszyscy spędzają wakacje
nad morzem na leżeniu
i opalaniu się. Niektórzy,
a w szczególności młodzi
ludzie, wolą spędzać ten czas
aktywnie. Bardzo popularnym
ostatnio sposobem na
spędzanie tego wolnego,
wakacyjnego czasu, są sporty
wodne.
Pod tym pojęciem kryją się szeroko pojęte sporty, które uprawia się
w wodzie, pod nią, jak i czasem nad
powierzchnią tafli. Większość tego
typu aktywność była efektem globalizacji i wywodzi się z USA, a konkretniej z Kalifornii. Nie trzeba
mieszkać, więc w Kalifornii, aby poczuć się jak prawdziwy surfer, ponieważ nad naszym polskim Bałtykiem także posiadamy takie możliwości. Oczywiście nie w każdym
miejscu jest to możliwe, ale Pomorze idzie ze współczesną modą i zaczyna się pojawiać coraz więcej
miejscówek – jak określają to zawodowi surferzy.
Wiatr, siła nośna,
czyli windsurfing.
Prawdziwym królestwem windsurfingu, czyli połączenia deski
i żagla jest Półwysep Helski.
Dyscyplina ta w Polsce pojawiła się
w roku 2000, a Hel jest wciąż polecanym miejscem do stawiania
pierwszych kroków w tym sporcie.
Pływanie na desce polega na wykorzystaniu siły wiatru jak i siły nośnej
deski. Deska jest wypornościowa,
co oznacza, że bardzo trudno ją zatopić. Pływa się w pozycji stojącej
i w zależności od wiejącego wiatru
zmieniamy kierunek płynięcia. Surfer zawsze znajduje się po stronie
nawietrznej, czyli tej z której bezpośrednio wieje wiatr. Podobno po niemal kilku godzinach nauki, można
zacząć swobodnie pływać bez
zbędnego wpadania do wody. Na
Morzu Bałtyckim coraz częściej pojawiają się mistrzowie świata, którzy
trenują wykonywanie efektywnych
trików na morskich falach. Jedynym
minusem tej dyscypliny jest potrzeba dmuchania silnego wiatru, ponieważ podczas flauty surferzy odpoczywają i mają czas na opalanie się.
Wysoko w górze latawiec,
czyli trochę o kitesurfingu.
Kolejnym współczesnym bardzo
modnym sportem wodnym, który
można uprawiać nad morzem w Polsce jest kitesurfing. Jest bardzo podobny do windsurfingu, tylko zamiast żagla używa się latawca przyczepionego do surfera, który stoi na
o wiele mniejszej desce, dzięki temu
może on wykonywać dynamiczniejsze i wyższe skoki i triki niż na windsurfingu. Mają one tę samą wadę,
wiatr. Jeśli go nie ma to kitesurferzy
nawet nie mają po co wychodzić na
wodę. Najpopularniejszym miejscem
do kitesurfingu jest Zatoka Gdańska
oraz okolice Helu, lecz jest tam ciasno i przy większej ilości chętnych
nie ma z tego żadnej przyjemności,
dlatego dobrym miejscem na stawianie pierwszych kroków w tej
dyscyplinie jest Świnoujście. Bardzo
często tam wieje, woda jest na niskim poziomie, wiec jest bardzo bezpiecznie.
Co robić,
gdy nie ma wiatru?!
Gdy na morzu zupełnie nie wieje,
oprócz opalania można podnieść
sobie adrenalinę sportem, który nazywa się wakeboard. Im spokojniejsze morze i mniej fal, tym lepiej się
pływa. Jest to wykorzystanie samej
deski do ślizgania się po wodzie,
bardzo podobnie jak dzieje się to na
snowboardzie. Niestety, do tego
sportu, nad morzem trzeba wynająć
motorówkę, która umożliwi nam ciągnięcie nas za sobą. Windsurfer
przyczepiony jest tylko i wyłącznie
nogami do deski, a w rękach trzyma
linę, która przywiązana jest do motorówki, najczęściej do specjalnej
wieżyczki holowniczej. Fale, jakie
tworzy motorówka po przepłynięciu,
pozwalają „deskarzom” na wyskakiwanie z wody i robienie przeróżnych
trików i obrotów.
Gdy nie ma słońca,
może pod wodę?
Pomorze oferuje również masę
zatopionych statków, które pod
okiem instruktora można odkrywać
i zwiedzać. Ale nie jest to takie typowe, ponieważ wraki nie są wyłowione, tylko nadal leża na dnie Morza
Bałtyckiego. W ostatnich latach coraz więcej osób robi kursy nurkowania wrakowego. Może to być bardzo
ciekawy sposób na spędzenie czasu nad morzem, gdy nie ma słońca
i pogoda nie jest sprzyjająca wypoczywaniu na plaży. Najciekawszymi
i najczęściej odwiedzanymi cmentarzami wraków są okolice Zatoki
Gdańskiej, a także Półwyspu Helskiego. Są to bowiem dobre miejsca
do nurkowania, ponieważ nie trzeba
daleko oddalać się od brzegu, aby
mieć szansę zgłębić tajemnice czekające na dnie Bałtyku.
Coraz więcej wypożyczalni
Kiedyś nie każdego zwykłego
wczasowicza stać było na to, żeby
popływać lub nawet posterować motorówką lub skuterem wodnym. Zazwyczaj sporty te kojarzone były
z bogatymi rodzinami, które mogły
sobie pozwolić na kilka wyjazdów
rocznie. W większych nadmorskich
miastach obecność wypożyczalni,
któregoś z wodnych środków transportu to norma. Wiele osób, które
mają chęć wystartowania w zawodach, coraz częściej rozgrywane są
na Morzu Bałtyckim, kupują własny
sprzęt, ponieważ wypożyczanie już
się nie opłaca. Jak widać, każdy może poczuć się jak profesjonalny zawodnik, pływając po kilometrach
otwartej przestrzeni, jaką jest morze.
Warto również pamiętać, aby zawsze myśleć o życiu swoim i innych
użytkowników wody i nie popływać
za blisko plaży w okolicy, gdzie kąpią się ludzie.
FILIP MIELNIK
25
SPORT
Polskie zespoły jednak
nie za słabe na Europę
Czwartek 2 lipca miał być kolejną
okazją, by Polacy mogli krytykować
krajowe drużyny za występy na europejskich boiskach. Jagiellonia i Śląsk
jednak zamknęli usta krytykom i wygrali mecze.
Jednak bez kolejnej wpadki.
Z polskich ekip jako pierwsza grała
Jagiellonia. Walczyła na litewskim boisku, a jej przeciwnikiem był niewielki
klub Kruoja Pokroje. Jest on na tyle mały, że mecz rozegrał się na Savivaldybe
Stadion w mieście Szawle. Kruoja nie
dostała bowiem pozwolenia od UEFA na
rozgrywanie na swoim boisku spotkań
w pucharach. Zdaniem federacji ich stadion nie spełnia wymagań bezpieczeństwa.W lidze litewskiej Kruoja zajmuje
dopiero 8 miejsce na 10 występujących
drużyn. Wobec tego faworyt mógł być
tylko jeden. Jagiellonia mimo sporych
problemów nie zawiodła kibiców. Wygrała 1:0 po bardzo dramatycznym spotkaniu. „Jaga” przeważała przez większość spotkania, co pokazała pomeczowa statystyka (67% posiadania piłki). Po
czerwonej kartce dla Rafała Grzyba Jagiellonia grała w osłabieniu. Mimo tego
białostocka drużyna dzielnie walczyła
i swymi atakami starała się niczym żmija kąsać rywala. Gol padł w doliczonym
czasie gry. Karol Świederski popisał się
fenomalnym strzałem i zdołał pokonać
bezradnego w tej sytuacji Martynasa
Matuzasa – bramkarza Kruoji. Po tak
udanym spotkaniu, w rewanżu „Jaga”
będzie już faworytem. Jednak im głębiej
w las, tym ciemniej. Rywalem będzie
zwycięzca pary Dinamo Batumi (Gruzja)
– Omonia Nikozja (Cypr). Są to drużyny,
z którymi Jagiellonia będzie musiała się
sporo napocić.
Veni, vidi, vici, czyli
przygoda Śląska w Słowenii.
Drugą polską drużyną grającą
w czwartek 2 lipca w eliminacjach do Ligi Europy był Śląsk Wrocław. Wrocławian czekało trudniejsze wyzwanie,
jednak również pokazali, że Europa nie
jest za wysokim progiem dla polskich
26
Rys. Paweł Wakuła
ekip. Los postawił im na swej drodze
słoweński klub NK Celje. Wynik spotkania z Arena Petrol był identyczny jak
ten, który padł na Litwie. Jedynego gola strzelił Słowak Robert Pich w 32 minucie. Mimo skromnego zwycięstwa,
Śląsk zasługuje na brawa. Spotkanie
przypominało zaciekłą rywalizację
dwóch gladiatorów. Nikt nie wywalczył
przewagi. Posiadanie piłki wynosiło
51%-49% na korzyść Wrocławian.
W meczu obie ekipy oddały łącznie
dwadzieścia osiem strzałów. Zawodziła
jednak skuteczność. W całym meczu
zaledwie sześć razy sprawdzane były
umiejętności bramkarzy. Simon Rozman, trener rywali, stwierdził: „W pierwszej połowie Śląsk grał lepiej i agresywniej. W drugiej zaprezentowaliśmy się
z lepszej strony. W meczu rewanżowym będziemy chcieli wygrać. Gdybyśmy w to nie wierzyli, nasza podróż do
Polski nie miałaby sensu”. Zawodnicy
będą musieli więc znów być w 100%
skoncentrowani. Zwycięstwo 1:0 nie
jest praktycznie żadną przewagą. Wygrany tej pary zagra w drugiej rundzie
ze zdecydowanie mocniejszym rywalem. Będzie nim szwedzkie IFK Goteborg, czyli stały bywalec europejskich
pucharów. Ewentualny wyjazd do
Szwecji nie będzie więc turystyczną
wycieczką.
Polskie danie główne
jeszcze nie zaserwowane.
W Lidze Europy na rozpoczęcie
możliwości podbicia europejskiego futbolu czeka wciąż Legia Warszawa.
Swoje pierwsze mecze rozegra ona 16
oraz 23 lipca w spotkaniach drugiej
rundy eliminacyjnej. Jej rywalem będzie zwycięzca pary FC Botosani (Rumunia)-Spartaki Tskhinvali (Gruzja).
Nazwy te brzmią dla przeciętnego kibica bardzo egzotycznie, ale nie ma się
co dziwić, ponieważ nie są to dobre
drużyny. Jednak mimo swej nikłej wartości, boleśnie doświadczony przed la-
SPORT
Transferowe zawirowanie w NBA
Trwają wakacje, czas wypoczywania, odpoczynku, ale nie wszyscy mają tak dobrze. Mowa tu
o agentach, właścicielach zespołów oraz oczywiście samych zawodnikach, którym skończył się
kontrakt i czekają na nowych pracodawców. Rynek wolnych agentów został otwarty i zaczynają się
przetasowania, które wpłyną na
przyszły sezon.
1. Monta Ellis – Indiana Pacers
O tym, że Ellis wyląduje w Indianopolis, mówiło się od początku
okienka transferowego. Zdecydował
się on podpisać z włodarzami Pacers, kontrakt w którym przez cztery
lata zarobi 44 mln $. Do wyboru miał
też ofertę z Sacramento Kings,
w której za cztery lata gry zarobiłby
48 mln $. Wybrał on jednak pewniejszą szansę na walkę w play-offach.
Monta do drużyny Larrego Birda może się idealnie wpasować. Właściciel
Indiany chce obniżyć skład, by móc
grać szybszą koszykówkę. Pozwala
ona na więcej taktycznych rozwiązań. Ellis będzie tworzył teraz trio,
w którego skład wchodzą jeszcze
George Hill i Paul George. Z tymi zawodnikami będzie mógł pokazywać
na parkiecie to, co potrafi i lubi najbardziej. Jest to głównie gra z piłką,
zastępowanie rozgrywającego oraz
gra na zasłonach. Kłopotem Ellisa
zawsze były rzuty za trzy punkty. Teraz nie będzie musiał ich oddawać
wobec lepszych graczy w tym
aspekcie w drużynie.
2. Paul Pierce – Los Angeles
Clippers
Washington Wizards jeszcze nie
tak dawno temu było pewne, że Pierce podpisze umowę i zostanie na co
najmniej rok. Paul wybrał jednak inną opcję. Podpisał on trzyletnią
umowę, a w trakcie trwania kontraktu zarobi 10 mln $. Można z tego
wnioskować, że nie poszedł tutaj zarabiać. Zadecydowały o tym dwie
zupełnie inne rzeczy. Po pierwsze
trener. Ponowne spotkanie z Dociem
Riversem może być motywujące.
Razem z nim Paul odnosił największe sukcesy i przy aktualnym składzie Clippers jest szansa na powtórkę tego sukcesu. Drugim powodem
jest miasto. Zawodnik pochodzi
z Los Angeles. Pod koniec kontraktu
będzie miał 40 lat i na 100% zakończy karierę. A jak kończyć coś tak
udanego, to najlepiej w miejscu,
gdzie się to rozpoczęło.
3. Greg Monroe – Milwaukee
Bucks
Największe dotychczasowe zaskoczenie. Wiadomo było, że Monroe klub zmieni, jednak nikt się nie
spodziewał, że wybierze on Milwaukee. Miał oferty też od m.in. Los Angeles Lakers czy New York Knicks.
Dostał maksymalny kontrakt, czyli
50 mln $ zapłaconych w ciągu trzech
lat. Zawodnik ma jednak możliwość
zrezygnować z ostatniego sezonu
kontraktu. Greg jest koszykarzem,
który zapewnia około 15 punktów na
mecz oraz 9 zbiórek. Będzie on zatem idealnym wzmocnieniem, ponieważ Bucks cierpią na brak klasowych wysokich zawodników. Dzięki
Monroe otworzą się przed nimi drzwi
z możliwościami rozgrywania ataku.
4. LaMarcus Aldridge – San Antonio Spurs
Mimo że rynek wolnych agentów
będzie jeszcze otwarty do końca
sierpnia, można śmiało powiedzieć,
że największy transfer został już sfinalizowany. Aldridge’a kusiło wiele
innych zespołów. Mówił on jednak
od początku, że chciałby grać
w swoich rodzinnych stronach, czyli
w Teksasie. Dodatkowo skusiła go
szansa na zdobycie pierścienia mistrzowskiego. Koszykarz dostał kontrakt na cztery lata. Zarobi w tym
czasie 80 mln $, jednak ma możliwość zrezygnować z ostatniego roku
kontraktu. Wątpliwe jednak, by do tego doszło. Trafił on tutaj, by zostać liderem drużyny zastępując Tima
Duncana, który po sezonie odchodzi
na emeryturę. LaMarcus poniżej
pewnego poziomu nie schodzi oraz
jest graczem, która nie dba za
wszelką cenę o statystyki indywidualne. Będzie więc on idealnym dopełnieniem planu trenera Gregga
Popovicha.
ty polski kibic podchodzi do rywali z dystansem. Sukcesów też nigdy nie odniosły. Botosani zostało założone dopiero w 2001 roku, natomiast Spartaki
nigdy nie osiągnęło lepszego wyniku
niż 5 miejsce w lidze. Po przegranym
mistrzostwie, przez szatnie Legionistów przeszedł huragan. Odeszli m.in.
dotychczasowa gwiazda i lider Miroslav Radović, Orlando Sa, Dossa Junior, czy Inaki Astiz. W ich miejsca do
klubu zostali ściągnięci tacy gracze jak
Michał Pazdan, Pablo Dyego czy Nemanja Nikolics. Legia przed spotkaniami LE rozegrała mecze towarzyskie.
Rywale byli trudniejsi niż ci z którymi
zmierzy się w najbliższym czasie. Ze
Steauą Bukareszt zremisowała 1:1,
a z Dynamem Kijów 0:0.
Czy Lech ma jeszcze szanse
na romans z Europą?
Wśród kibiców słychać obawy, że skoro
w poprzednich latach Lech nie poradził
sobie ze słabymi drużynami typu Żalgiris
Wilno czy islandzkie Stjarnan, teraz tym
bardziej polegnie jak Krzyżacy pod
Grunwaldem. Na te niepewności odpowiedział kapitan Lecha, Łukasz Trałka:
„FK Sarajewo to dobry przeciwnik. Cieszę się, że zmierzymy się z taką drużyną. Czekają nas dwa ciężkie spotkania,
ale musimy je wygrać. Mecze ze Stjarnenem czy Żalgirisem były zupełnie inne. Teraz startujemy z wyższego pułapu.
Jesteśmy zespołem znacznie silniejszym psychicznie niż w poprzednich eliminacjach”. Miejmy nadzieję, że nie jest
to typowe mydlenie oczu kibicom i Lech
w końcu zagra na swoim poziomie.
W minionym tygodniu, w dniach 30
czerwca i 1 lipca, wystartowała też
pierwsza runda eliminacji Ligi Mistrzów.
Grają w niej reprezentaci słabych lig jak
np. Lincoln Red Imps (mistrz Gibraltaru)
lub Levadia Tallinn (Estonia). Dopiero
w drugiej rundzie zacznie się to, co tygryski lubią najbardziej. Mianowicie do
gry włączą się drużyny z bardziej prestiżowych lig. Reprezentujący polską Ekstraklasę Lech Poznań będzie na tym
etapie rywalizował z FK Sarajevo. Kolejorz nie ma łatwej sytuacji. Trafił na najtrudniejszego rywala, na jakiego mógł.
Dodatkowo, musi walczyć z powiększającą się z roku na roku falą frustracji.
MACIEJ JANKOWSKI
MACIEJ JANKOWSKI
27
BAJKA NIE TYLKO DLA NAJMŁODSZYCH
Zazdrośnice
Fot. Julia Hanke
Dawno, dawno temu, w odległej krainie,
Gdzie blask księżyca nigdy nie zginie,
Na pozór zwyczajna dziewczynka
mieszkała,
I zwyczajnymi rzeczami się zajmowała.
Jej uroda przyćmiewała inne miasta
mieszkanki,
Zazdrościły jej nawet najlepsze koleżanki.
Imię miała nadzwyczaj piękne- Karolina,
Mądra z niej była i rozsądna dziewczyna.
Naturę obdarzała ogromną miłością,
Cechowała się wieczną skromnością.
Pewnego dnia na łące przyjęcie zrobić miała,
Do koszyka jedzenie mama jej spakowała.
Przestrzegła ją tylko przed największym wrogiem,
Którego spotkanie byłoby nieszczęściem srogim.
„Ostrożnie, córeczko, piękna i kochana,
Wiedźma czyha na łące już od samego rana.
Pamiętaj, by złej mocy się wystrzegać,
W razie niebezpieczeństwa, uciekaj,
nalegam.”
Wiedźma zmorą była miasteczka,
Przed nią niemożliwa była ucieczka.
W starej chacie za lasem mieszkała,
To do niej zawsze dzieci porywała.
Poszła Karolka przyjęcie organizować,
28
Znaleźć miejsce i piknik szykować.
Koleżanki towarzystwa jej dotrzymać
miały,
Lecz podstęp na nią okrutny szykowały.
Książę Wiktor z królestwa przyjechać
miał,
Żony dla siebie poszukiwać bowiem
chciał.
Gdy one o przyjeździe księcia się dowiedziały,
Wyeliminować swoją rywalkę chciały.
Zabawa była przednia, Karolcia nic
nie podejrzewała,
Za przyjaciółki swoje od dawna je
miała.
Zaufaniem darzyła je przecież bez
granic,
Myślała, że nie zrobią jej krzywdy za
nic.
Tymczasem one wiedźmę na nią nasłały,
Cel obrany wobec tego czynu miały.
Więziona Karolina nie stanowiła
przeszkody,
Były więc bliskie cennej nagrody.
Mama dziewczynki okropnie się zamartwiała,
O pomoc księcia poprosić się zdecydowała.
Gdy tylko przybył do miasteczka małego,
Ogromną prośbę skierowała do niego:
– Żony poszukujesz, książę kochany,
Idealną kandydatkę dla ciebie mamy.
To moja córka, została porwana,
Mogłaby zostać przez ciebie uratowana.
Wiktor chęć wyraził ratowania,
Nie mógł dopuścić do pięknej katowania.
Na poszukiwania wyruszył z rana samego,
O wskazówki pytał praktycznie każdego.
Dziewczynki wiedziały, że przepadły
marzenia,
Uwięzienie Karolki w tej sprawie nic
nie zmienia.
Ślicznotka przez księcia zostanie
znaleziona,
I jego żoną zostanie właśnie ona.
Przestraszone Wiktora szukać rozpoczęły,
Gdy zagrożenie z jego strony pojęły.
Wiedziały bowiem, że gdy podstęp
się wyda,
Na pewno burmistrz z miasteczka je
wygna.
Chatę za lasem więc szybko wskazały,
Do popełnionego czynu się przyznały.
Prosiły o litość i łagodną karę,
Swego zachowania obiecały zmianę.
Wiktor i Karolina w sobie się zakochali,
Niedługo potem hucznie się pobrali.
Że zazdrość to zło, dziewczynom wytłumaczyli,
I ich winę wspólnie wybaczyli.
NATALIA GUZIK
ROZRYWKA - SUDOKU
29
ROZRYWKA
HOROSKOP
BARAN 21.03-19.04
WAGA 23.09-22.10
KOZIOROŻEC 22.12-19.01
W tym tygodniu gorąca
będzie nie tylko pogoda, ale także Twoje
uczucia. Nie zapomnij
zadbać o pozytywny
nastrój każdego dnia. I pamiętaj:
w takie upalne wakacje dziewczyny
najbardziej lubią mrożoną kawę.
Rozglądaj się uważnie
nie tylko za miłością,
ale przede wszystkim
patrz uważnie pod nogi. Gwiazdy podpowiadają, że niedługo czeka Cię
przypływ gotówki i najpewniej będzie to bilon znaleziony na chodniku.
Zadbaj o swoich przyjaciół. Mimo tego, że jesteś na wakacjach, powinieneś
pamiętać
o regularnych rozmowach z nimi. A może wyślesz im
pocztówkę? Uważaj na wydatki
– rozrzutność boli.
BYK 20.04-22.05
Jak to byki mają w zwyczaju, łatwo będzie Cię
zdenerwować. Unikaj
drażliwych sytuacji i nie
zapomnij o tym, że najprościej uspokoić się na plaży.
BLIŹNIĘTA 23.05-21.06
Uważaj na zdrowie.
Słońce jest kuszące,
ale korzystaj z niego
z rozwagą. Jedz dużo
lodów, ale nie przesadzaj. Bolące gardło nie sprzyja wypoczynkowi.
RAK 22.06-22.07
Lipiec sprzyja nowym
znajomościom. Spróbuj
zagadać do ratownika
lub
sympatycznego
pracownika kawiarni.
Kto wie, może jesteście sobie przeznaczeni?
LEW 23.07-23.08
Wytężaj wzrok na nadmorskich deptakach.
Aleja Róż i taras widokowy wkrótce mogą
stać się miejscami właśnie dla Ciebie. Może do ponad
trzech tysięcy kłódek dołączy ta należąca do Was...?
PANNA 24.08-22.09
Skoki w bok nie zawsze
okazują się być dobrym
rozwiązaniem.
Lato
i upał, gorące kobiety
i przystojni mężczyźni
nie powinni zawracać Ci w głowie.
Pamiętaj, by nie nadwyrężyć zaufania najbliższych.
30
SKORPION 23.10-21.11
Korzystaj jak najwięcej
z pobytu nad morzem.
Nie żałuj sobie niczego,
baw się i szalej. To będzie dla Ciebie wyjątkowy czas do poukładania wszystkich
spraw życiowych. Odpoczynek na
plaży sprzyja myśleniu.
STRZELEC 22.11-21.12
Czeka Cię niełatwy
okres w pracy albo
szkole. Mimo letniego
odpoczynku nie zapominaj o systematyczności i rzetelnym wykonywaniu powierzonych Ci obowiązków. Posada
jak zając – może uciec.
WODNIK 20.01-18.02
To będzie dla Ciebie
niezapomniany urlop.
Niezwykła konstelacja
Jowisza i Wenus to nieodparty
znak,
że
oprócz różnorakich pamiątek przywieziesz z Rewala bagaż wspaniałych wspomnień.
RYBY 19.02-20.03
Rybka lubi pływać...
Jednak nie przesadzaj.
Pamiętaj o zachowaniu
równowagi we wszystkim, co robisz. Konsekwencje mogą kosztować wiele. Jeśli chodzi o kwestie biznesowe,
Twoja posada wydaje się być niezachwiana. Gwiazdy szepczą o podwyżce.
STANISŁAW BRYŚ
NATALIA GUZIK
ROZRYWKA
KRZYŻÓWKA
1. Ulica na której znajduje się główny deptak w Rewalu.
2. Główny patron obozu dziennikarskiego Potęga Prasy.
3. Miejscowość, w której znajduje
się motylarnia oraz muzeum figur
woskowych.
4. Przy jakiej ulicy znajduje się
Urząd Gminy Rewal?
5. Lokalna rozgłośnia radiowa nadająca na częstotliwości 99,2 FM
6. Potoczne określenie ferii letnich.
Zaczynają się w czewcu, kończą
się we wrześniu.
7. Nazwa grupy Ratownictwa Wodnego w gminie.
8. Miejsce odbywania się większości imprez kulturalnych na terenie
Rewala.
9. Nazwa hotelu, gdzie znajduje się
redakcja Rewalacji.
10. Nadmorska miejscowość wypoczynkowa. Znajduje się w województwie zachodniopomorskim,
jest siedzibą gminy.
się i mówi: – Tak, kurde, ty przywiozłeś węgiel!
Niemiec, Polak i Rosjanin kłócą
się, gdzie najszybciej powstają inwestycje. Niemiec mówi:- Jak ja jadę rano do roboty i budują nową fabrykę samochodów, to jak jadę dnia
następnego – to już z taśmy zjeżdżają nowe auta. Rosjanin mówi:To jeszcze nic. Jak ja idę rano do
pracy i budują nowy wieżowiec, to
jak wracam z powrotem – to na balkonie tego wieżowca już pieluszki
się suszą. Na to Polak: – A u nas,
jak trzech architektów siada do projektu gorzelni, to już za 3 godziny
wszyscy są narąbani.
***
Do pracy przyjmują nowego pracownika.- Jak długo był pan w poprzednim zakładzie? – Trzy lata.
– Opuścił go pan wskutek wypowiedzenia? – Nie, dzięki amnestii!
***
Przyjeżdża chłop wozem do wsi
i woła: – Węgiel przywiozłem! Na to
koń, który prowadził wóz, odwraca
***
ty na świecie. Żona otwiera drzwi, facet wchodzi do mieszkania i idzie
prosto do sypialni. – A gdzie róże?
– pyta żona. – A gdzie... najpiękniejsza kobieta na świecie?
Telefon do biura podróży:- Dzień
dobry, akurat tak się złożyło, że mamy z żoną urlop. I chcielibyśmy odpocząć... – Oczywiście. Dobrze się
składa. Jaką kwotą państwo dysponują? – Mamy 500 złotych.
– Aaaa... to se odpoczywajcie.
Ojciec woła syna: – Synu, znalazłem papierosy w kieszeni twojej kurtki. – No i co? – Jesteśmy na Jamajce,
jest 40 stopni, na co ci kurtka?!
***
***
Mąż wraca do domu z pracy i zastaje żonę nagą. – Dlaczego nie
nałożysz nic na siebie? – Przecież
tyle razy ci mówiłam, że nie mam co
na siebie włożyć! Mąż otwiera szafę. – A to co?! Jedna suknia, druga
suknia, trzecia suknia, cześć Franek, czwarta suknia...
Idzie teściowa z zięciem przez łąkę, gdy nagle rozpętała się burza.
W pewnej chwili w pobliżu trzasnął
piorun, na co zięć: – No... Idą dalej
i ponownie piorun pieprznął kawałek od nich, na co zięć znowu:
– No... Tym razem piorun zabił teściową, a zięć mówi: – No, w końcu...
***
***
Bardzo późno w nocy pijany facet
wraca do domu. Dzwoni do drzwi, ale
żona nie chce mu otworzyć. Facet,
czekając, mówi: – Ooooo... ootwórz
kochaaanie... przyniosłem buuu...
bukiet najpiękniejszych róż na świecie dla naaaj... najpiękniejszej kobie-
***
Do Biura Informacji Turystycznej
wchodzi wczasowicz i pyta: – Co
warto obejrzeć w tym mieście? – Po
południu w telewizji będzie fajny
mecz.
BARTEK MADEJ
31
REKLAMA
32