W gminie Kościerzyna s. 6–15

Transkrypt

W gminie Kościerzyna s. 6–15
W gminie
Kościerzyna
s. 6–15
Bòżé Dzecąteczkò, Królu, Panie nasz!
Czemù tak zjiszczoną môłą gąbkã môsz?
Twòjã chwałã wszãdze głoszą,
Wszëtcë ò mir w swiece proszą,
Të gò lëdzóm dôsz!
Léón Roppel,
„Nad mòrzã, północą
(Kaszëbskô kòlãda)”
Z leżnoscë latosëch Gòdów wszëtczim najim
PT Czëtińcóm żëczimë miru, jaczégò baro brëkùje dzysdniowi swiat
i jaczi je pòtrzébny kòżdémù człowiekòwi.
Jak napisôł kaszëbsczi pòéta, mòże gò dac lëdzóm to môłé Dzecã,
co sã rodzy w betlejemsczim kùmkù. I prawie taczi mir – dzecny,
cëchi i nafùlowóny dowiérnotą do jinëch – niech towarzi Wama
òb gòdnikòwé swiãta i całi 2016 rok.
Redakcjowé Kòlegium i redakcjô cządnika „Pomerania”
Numer wydano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji
oraz Samorządu Województwa Pomorskiego.
Dofinansowano ze środków Miasta Gdańska
W NUMERZE:
W3 NUMERZE:
Pozostaniemy dłużnikami
I–VIII NAJÔ ÙCZBA
Łukasz Grzędzicki
Opowieść
o losach
Polski
63 Złoté
piôsczi
pòd Kòscérzną
Krzysztof
Korda
Pioter
Léssnawa
Od konnych
85 Rëbôk
dëchtomnibusów
jak gbùr do Pesa Duo
SławomirLewandowski
Andrzéj
Kraùze, Łukôsz Zołtkòwsczi
Teatr
Szekspirowski z widokiem na gwiazdy
108 Na
gbùrstwie
GrażynaAntoniewicz
Wiktoriô
Kòzykòwskô
12
już w budowie
10 Obwodnica
Jubilatka Politechnika
Sławomir
Lewandowski
MartaSzagżdowicz
14
11 Rozwij
je widzec
pò lëdzach
Kaszëbizna
w stolëcë
ZkgKatarzëną Knopik gôdelë Adóm Hébel
i Marta Miszczôk
12 Kaszubi w Gdańsku. Gdańsk stolicą Kaszub? –
16 Królewiónka
raz jeszcze! w mòrsczim gardze
DM
JózefBorzyszkowski
17 Gorycz
prezydenckiego
Działo się
w Gdańsku weta
Łukasz
Grzędzicki
TeresaJuńska-Subocz
18
ù Méstra –Jana.
Jón Gleinert
Trepczik
18 Zéńdzenia
Pòmión skòwrónka
Renata
w ùbecczich zôpiskach do 1956 r. (dz. 7)
TómkFópka
Słôwk Fòrmella
20 Ożywiają przeszłość
20
Gawędy o ludziach i książkach. Kosmos
MarekAdamkowicz
a mrówka
Brzôd kònkùrsu
Drzéżdżona
22 Stanisław
Salmonowicz
StanisłôwJanke
22 Idea polskiego kolonializmu na wybranych
23 przykładach
Na zdrowié wejrowsczich
szewców (cz. 2)
prasy międzywojennej
rd Schmandt
Piotr
27
o samotności,
czyli „Nora”
24 Opowiastka
Tacewnô pòzwa
„Grif ”. Wòjcech
Czedrowsczi
w papiorach
bezpieczi
(dz. 2) (cz. 2)
wychodzi
w morze
Salińskiego
SłôwkFòrmella
Paulina
Kalbarczyk
26 Łezka
Zapachy
czyli o Coco Chanel
30
sięmieszane,
w oku kręci
ZStanisławSalmonowicz
Weroniką Korthals-Tartas rozmawiał Stanisław
Janke
28 Młodokaszuba, żołnierz, starosta (cz. 1)
MarianHirsz
32
Kaszëbsczi dlô wszëtczich. Ùczba 49
Róman Drzéżdżón, Danuta Pioch
30 Na kùńc Eùropë i jesz dali…
34
Gdańsk mniej znany. Szlakiem Pomorskiej
ZTomaszãPlichtãgôdôDarkMajkòwsczi
Kolei Metropolitalnej
ÙczbaSzagżdowicz
37. Kaszëbsczi króm
32 Marta
RómanDrzéżdżón,DanutaPioch
34 Terpy stworzyły Fryzów
JacekBorkowicz
35 Faktów sã nie zmieniwô, faktë sã kòmentérëje
Najô Léssnawa
Ùczba
I–VIIIPioter
35 ZJôpołudnia.
jem kòmédiantã
38
Powroty z zapomnienia
ZeZbigniewãJankòwsczimgôdôStanisłôwJanke
Kazimierz
Ostrowski
Dzień Edukacji,
po naszamu
Uczby
39 Kilkaset
metrówczyli
do podróży
w czasie,
czyli kulisy
MariaPająkowska-Kensik
odtwórstwa historycznego
Maciej Krajewski
39 Mirosława Möller
Szkoła
42
Zrozumieć Mazury. Rybaczenie
Waldemar Mierzwa
40 „Gdynia” w Holandii
44
Kaszubi na Pomorzu Zachodnim na przestrzeni
AndrzejBusler
wieków (cz. 5)
Żyją w niewygasłej
pamięci
42 Zygmunt
Szultka
KazimierzOstrowski
48 Droga ku pamięci
Żëją wRogenbuk
niewëgasłi pamiãcë
42 Maria
Tłóm.DanutaPioch
50 Długe góny Kociewia
Biég za
zdrowim
44 Maria
Pająkowska-Kensik
BògumiłaCërockô
51 Fenomen pomorskości. Lewant i Maszrek
Wiérztą
żëcé pisóné
46 Jacek
Borkowicz
MayaGielniak,tłóm.BòżenaÙgòwskô
52 Witôjkôj, Dzecã Bòżé! Chcemë pòkòlãdowac?
Zrozumieć
Mazury. Pobożność
48 Tomôsz
Fópka
WaldemarMierzwa
54 Môłé je wiôldżé
50 Red.
Z drugiej ręki
55
51 59
53 57
61
67
59 Lektury
Listy
Szkólny
Lektury
Róman Drzéżdżón
Pamiętajmy o Żeromskim – piewcy morza
Klëka
JerzyNacel
Sëchim
pãkã
ùszłé. Dzecno do mie mówi
Pusta noc
w Kanadzie
Tómk Fópka
AleksandraKurowska-Susdorf
68 Z bùtna. Julis
62 Rómk
Klëka Drzéżdżónk
66 X Konkurs „Moja pomorska rodzina”
KrzysztofKowalkowski
Òbkłôdka
III Mòje serakòjsczé miesące
Jarosłôw
Kroplewsczi
67 Po czim
pòznac artistã
TómkFópka
68 Pëlckòwsczi meloman
RómkDrzéżdżónk
POMERANIA GÒDNIK 2015
POMERANIA LËSTOPADNIK 2014
Od redaktora
W październiku redakcja „Pomeranii” wspólnie z Biurem
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego zorganizowała kolejne, ósme już spotkania i warsztaty dla osób piszących po
kaszubsku. Tym razem poznawaliśmy interesujących ludzi
i ciekawe miejsca w gminie Kościerzyna. Byliśmy oczywiście we wdzydzkim Muzeum – Kaszubskim Parku Etnograficznym, gdzie już za pół roku spotkamy się na Zjeździe
Kaszubów. Zainteresowało nas też kilka zakładów zatrudniających okolicznych mieszkańców. Większość artykułów, jakie powstały podczas tych spotkań, proponujemy
naszym Czytelnikom w tym numerze „Pomeranii”. A za udział w warsztatach
dziękujemy nie tylko tym dziennikarzom, którzy – jak Mariusz Szmidka czy Piotr
Dziekanowski – pracują w różnych mediach od wielu lat, ale również początkującym na tej drodze uczniom z liceów ogólnokształcących w Kościerzynie i Brusach
oraz z pelplińskiego Collegium Marianum.
Jak przystało na grudzień, nie zabraknie też akcentów świątecznych. Tym
razem przede wszystkim muzycznych. O swojej płycie z kolędami opowiedziała
nam piosenkarka Weronika Korthals-Tartas, a Tomasz Fopke wskazuje, gdzie szukać kaszubskich utworów związanych z Bożym Narodzeniem. Takie informacje
zapewne przydadzą się naszym Czytelnikom. A zatem życzymy Państwu miłej
lektury oraz pięknego śpiewania w rodzinnym (a może szerszym) gronie nie tylko
w tym wyjątkowym czasie Gòdów.
Dariusz Majkowski
ADRES REDAKCJI
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31
e-mail: [email protected]
REDAKTOR NACZELNY
Dariusz Majkowski
ZASTĘPCZYNI RED. NACZ.
Bogumiła Cirocka
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
(WSPÓŁPRACOWNICY)
Piotr Machola (redaktor techniczny)
Marika Jocz (Najô Ùczba)
KOLEGIUM REDAKCYJNE
Edmund Szczesiak
(przewodniczący kolegium)
Andrzej Busler
Roman Drzeżdżon
Piotr Dziekanowski
Aleksander Gosk
Ewa Górska
Stanisław Janke
Wiktor Pepliński
Bogdan Wiśniewski
Tomasz Żuroch-Piechowski
NA OKŁADCE
PRENUMERATA
Pomerania z dostawą do domu!
Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają
5% VAT.
Aby zamówić roczną prenumeratę, należy
• dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP,
ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres
• zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: [email protected]
• Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można
składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 – czynna w dni robocze
w godzinach 7–17. Koszt połączenia wg taryfy operatora.
2
Wdzydzki skansen z lotu ptaka
Fot. ze zbiorów gminy Kościerzyna
WYDAWCA
Zarząd Główny
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
DRUK
Wydawnictwo Bernardinum Sp. z o.o.
ul. Bpa Dominika 11
83-130 Pelplin
Nakład 1200 egz.
Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania i redagowania artykułów
oraz zmiany tytułów.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności
za treść ogłoszeń i reklam.
Wszystkie materiały objęte są
prawem autorskim.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
LUDZIE
Pozostaniemy dłużnikami
Fenomen trwania i przetrwania Kaszubów na południowym brzegu Bałtyku
nie jest rezultatem szczęśliwego zbiegu
okoliczności czy darem łaskawej historii. Dobrze wiemy, że historia nie szczędziła naszej społeczności dramatycznych doświadczeń, że niejednokrotnie
byliśmy na krawędzi niebytu. Kaszubi
obronili jednak swój matecznik, swoje
siedziby na Pomorzu, przetrwali ciężkie próby XX w. Jeżeli więc istniejemy
dziś jako wspólnota i rozwijamy swój
region, to przede wszystkim dzięki
aktywnej postawie wobec życia, które
niosło przeróżne zagrożenia, ale i szanse. Nie byłoby to możliwe bez wszczepionego w pomorski kod kulturowy
ideału pracy organicznej. Społecznicy
tworzący ruch kaszubsko-pomorski
przez lata konsekwentnie i nie bez osobistych wyrzeczeń przekładali go na
język praktyki. Etos odpowiedzialności
za Kaszuby i Pomorze pchał ich do działania na płaszczyźnie naukowej, politycznej, społecznej, kulturalnej i gospodarczej. To poczucie powinności nigdy
nie było i niestety nie jest powszechne,
ale na szczęście mieliśmy i mamy wśród
nas osoby, które twórczo na nie odpowiadają i budują materialny oraz duchowy dorobek naszej społeczności, a tym
samym i Polski. Do tych osób z całą
pewnością należą Jan Wyrowiński
i prof. Edmund Wittbrodt. Szkoda, że po
wielu latach pracy w polskim parlamencie, gdzie byli ostoją nieczęsto tam spotykanego profesjonalizmu i trzeźwego
realizmu, postanowili zrezygnować
z aktywnego uczestnictwa w polityce i nie kandydować w tegorocznych
wyborach parlamentarnych. Ale cieszy
nas ich deklaracja, że oto teraz będą
mogli jeszcze więcej czasu poświęcić
pracy społecznej (w tym w szeregach
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego),
bo doświadczenie, jakim dysponują,
jest nieocenionym zasobem dla ruchu
kaszubsko-pomorskiego.
Przyglądając się szerokiej aktywności publicznej zarówno prof. E.
Wittbrodta, jak i J. Wyrowińskiego,
za­prezentowanej w wielkim skrócie
i uproszczeniu w opublikowanych poniżej biogramach, łatwo zauważyć, że
urodzeni w okresie powojennym (obaj
rocznik 1947) na przeciwległych częściach Kaszub byli dziećmi w momencie krystalizowania się w 1956 r. idei
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
W dorosłym życiu włączyli się niezwykle aktywnie w kształtowanie tego
środowiska, należąc do jego liderów
i co niezwykle ważne, w praktyce wydatnie przyczyniali się do osiągania
przez nie wyznaczonych celów. Od
lat priorytetem jest dla nas zachowanie języka kaszubskiego i uzyskanie
wsparcia ze strony władz publicznych
w tym zadaniu. Czy zatem bez wieloletniego zaangażowania Wyrowińskiego
w latach 90. w prace sejmowej Komisji
Mniejszości i wsparcia Wittbrodta jako
ministra edukacji oraz zaangażowania
ich obu w wypracowanie warunków
do stworzenia ustawy o języku regionalnym kilkadziesiąt tysięcy młodych
Pomorzan uczyłoby się języka kaszubskiego w szkołach? Po dwudziestu
latach nauczanie kaszubskiego to nie
sensacja, ale normalność – proces ten
nie był jednak samoczynny, za jego
przeprowadzeniem stoi praca konkretnych ludzi. Albo czy możliwe byłoby
bez wieloletniego zaangażowania Jana
Wyrowińskiego i Edmunda Wittbrodta
oraz jeszcze kilku liderów kaszubsko-pomorskich powstanie samorządów
regionalnych i zjednoczenie Kaszub,
wbrew niektórym środowiskom, w jednym województwie pomorskim?
Idealizm i życiowy realizm wsparty
inżynierskim podejściem okazał się
skuteczną odpowiedzią na wyzwania
czasów. Warto o tym pamiętać. Tego
wymaga przyzwoitość.
Odejście z Senatu RP prof. E. Wittbrodta i J. Wyrowińskiego to strata dla
polskiego parlamentaryzmu. Za wykonaną przez nich solidną i rzetelną pracę
pozostanie ich dłużnikiem także środowisko Zrzeszenia. Nadarza się dziś okazja, aby im podziękować za dotychczasowe zaangażowanie. Przypuszczam
jednak, że żaden z nich spłaty tego
długu nie będzie dochodził, a co więcej liczymy na ich wsparcie w naszych
zrzeszeniowych działaniach, bo jeszcze,
jak zawsze, wiele zostało do zrobienia.
Łukasz Grzędzicki
Jan Wyrowiński
Urodził się w 1947 r. w Brusach w rodzinie od pokoleń mieszkającej na południu Kaszub. Jest absolwentem LO im. Filomatów
Pomorskich w Chojnicach. W 1971 r. ukończył automatykę przemysłową na Politechnice Gdańskiej. Już na studiach angażował
się w działalność społeczną, m.in. w Zrzeszeniu Studentów Polskich Politechniki Gdańskiej, był starostą roku, członkiem władz
Parlamentu Studentów, uczestnikiem wydarzeń marca 68. Po
studiach zamieszkał w Toruniu. W latach 1971–1992 pracował
POMERANIA GÒDNIK 2015
w Resortowym Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Automatyki
„Chemoautomatyka” przy Zakładach Włókien Chemicznych
„Elana” w Toruniu. Już w latach siedemdziesiątych, kiedy programowanie komputerowe dla wielu Polaków było terminem
znanym tylko z powieści science-fiction, Wyrowiński razem
z włoskimi specjalistami wdrażał w „Elanie” jeden z pierwszych w Polsce systemów sterowania komputerowego procesem chemicznym. W 1979 r. ukończył studia podyplomowe
3
LUDZIE
Fot. ze zbiorów J.W.
komputerowego sterowania obiektami przemysłowymi na Politechnice Warszawskiej.
Jan Wyrowiński zapisał chlubną kartę jako działacz opozycji
demokratycznej w PRL, animator życia społeczno-kulturalnego na Pomorzu i kompetentny parlamentarzysta III Rzeczpospolitej. Związany z kształtującym się w Toruniu w latach 70.
środowiskiem antykomunistycznym, stał się jednym z jego
liderów. Działał w toruńskim Klubie Inteligencji Katolickiej,
którego przez pewien okres był wiceprezesem. Wraz z żoną
Anną (cenioną w Toruniu lekarką-pediatrą) w swoim mieszkaniu organizowali zebrania struktur opozycji demokratycznej,
m.in. spotkania z członkami Wolnych Związków Zawodowych.
Za swoją działalność społeczno-polityczną był wielokrotnie zatrzymywany i poddawany rewizjom. Zaraz po podpisaniu Porozumień Sierpniowych w 1980 r. zaangażował się w tworzenie
toruńskich struktur NSZZ „Solidarność”. Publikował m.in. w niezależnym piśmie „Wolne Słowo”. W marcu 1981 r. współorganizował toruński Komitet Obrony Więzionych za Przekonania i był
sygnatariuszem deklaracji ideowej Klubu Samorządnej Rzeczpospolitej Wolność – Sprawiedliwość – Niepodległość. W kwietniu 1981 r. zakładał Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie w Toruniu, a w kolejnych latach działał w Zarządzie Głównym ZKP.
Po ogłoszeniu stanu wojennego internowany w Potulicach (14
grudnia1981 – 31 marca 1982), a następnie w Strzebielinku (do
30 kwietnia 1982). Od połowy lat 80. był jednym z najbliższych
współpracowników Elżbiety Zawadzkiej „Zo” (jedynej kobiety
wśród cichociemnych). Założony przez nich przy toruńskim oddziale ZKP Klub Historyczny koncentrował się na popularyzacji
4
działalności na Pomorzu w okresie II wojny światowej struktur
AK i TOW „Gryf Pomorski”. Klub okazał się zalążkiem powołanej w 1990 r. Fundacji Archiwum Pomorskie Armii Krajowej.
W okresie PRL i po jego upadku Jan Wyrowiński przyczynił się
do powstania w regionie licznych upamiętnień ruchu oporu
antyhitlerowskiego. Inicjował powstanie różnych organizacji
ekologicznych i współzakładał toruński oddział Klubu Myśli Politycznej „Dziekania”.
4 czerwca 1989 r. Jan Wyrowiński został wybrany posłem
z okręgu toruńskiego z listy Komitetu Obywatelskiego Solidarność. Będąc posłem w latach 1989–2001, dużą wagę przywiązywał do swojej pracy w Komisji Samorządu Terytorialnego,
Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych oraz Komisji
Przekształceń Własnościowych. Rzetelna praca przy projektach
ustaw dotyczących zmian w gospodarce pozwoliła Wyrowińskiemu na wyrobienie sobie i w otoczeniu, i w mediach dobrej
opinii. Tygodnik „Polityka” lokował go wśród najlepszych posłów, a jedna z dziennikarek RMF stwierdzała: Najbardziej
pracowity i rzetelny poseł sejmowej komisji skarbu. Może niezbyt
efektowny, lecz czy nie na takich opokach opiera się polska racja
stanu? Bardzo angażował się w reformę samorządu terytorialnego i tworzenie samorządowych województw. Będąc posłem,
pozostawał bardzo aktywny w działalności społecznej, m.in.
w latach 1994–98 pełnił funkcję prezesa Zarządu Głównego ZKP.
W 2002 r. kandydował na prezydenta Torunia (uzyskał 48% głosów). W 2005 r. został posłem z listy Platformy Obywatelskiej,
a od 2007 r. był senatorem i szefem senackiej Komisji Gospodarki
Narodowej. Po ponownym wyborze na senatora w latach 2011–
–2015 piastował funkcję wicemarszałka Senatu RP. W trakcie tej
kadencji zapowiedział, że nie będzie kandydował w następnych
wyborach parlamentarnych. Tak uzasadniał swoją decyzję: coraz gorzej się czułem w tej zmediatyzowanej polityce. Obecnie coraz
mniej znaczy to, co człowiek ma do powiedzenia, a coraz więcej to,
jak mówi, jak potrafi dopiec drugiemu. To jest, niestety, recepta na
sukces. Być może krótkoterminowy, ale jednak.
Warto przytoczyć fragment wywiadu udzielonego przez Jana
Wyrowińskiemu jednemu z ogólnopolskich dzienników: [Pytanie
dziennikarza] Nigdy nie ukrywał pan, że jest Kaszubą. Ale mocno angażuje się pan w to, co się dzieje w Toruniu. Zabiegał pan o budowę
pomnika Piłsudskiego, składa pan kwiaty pod tablicą upamiętniającą
zniszczoną synagogę przy ul. Szczytnej. [Odpowiedź Wyrowińskiego] Jest jeszcze jeden bardzo ważny dla mnie pomnik – pierwszego
wojewody pomorskiego Stefana Łaszewskiego, który Niemcy zniszczyli
w czasie II wojny światowej. Ufundował go wojewoda Stanisław Wachowiak sumptem wszystkich gmin pomorskich. Uważałem, że z wielu
powodów należy przywrócić obelisk w takim kształcie, w jakim był zaprojektowany. Dla mnie to było ważne, siedziało to we mnie i chciałem
to jakoś zrealizować. Udało się i poczytuję to sobie za sukces. To jest element mojego myślenia o historii. Takie znaki są potrzebne, to jest coś,
co pomaga podtrzymywać świadomość, skąd jesteśmy. A Toruń jest dla
mnie bardzo ważnym miastem, jednym z najważniejszych w życiu.
W zasadzie są cztery takie miasta: Chojnice, gdzie kończyłem liceum.
Później Gdańsk, miasto studiów i doświadczeń formacyjnych – tam
przeżyłem wydarzenia marcowe i tragiczny grudzień. Toruń i ostatnie
Chełmno. Wszystko to jest Pomorze i całe jest dla mnie bardzo ważne.
Najpierw się czuję Kaszubą, potem Pomorzaninem, następnie Polakiem i Europejczykiem.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
LUDZIE
Edmund Wittbrodt
Urodził się w 1947 r. w Rumi w powiecie wejherowskim. Pochodzi z rodziny od pokoleń zakorzenionej na północy Kaszub.
Ukończył Technikum Mechaniczno-Elektryczne w Gdańsku,
a następnie podjął studia na Politechnice Gdańskiej. Tej uczelni Edmund Wittbrodt pozostał wierny do dziś, a dzięki swojej
pracy przyczynił się do budowy jej pozycji w Polsce i Europie.
Bezpośrednio po studiach podjął pracę na Wydziale Budowy Maszyn Politechniki Gdańskiej, w 1972 r. uzyskał tytuł doktora,
w 1983 r. doktora habilitowanego, w 1991 r. profesora nadzwyczajnego, a w 1996 r. profesora zwyczajnego. Odbył staż
naukowy na University of Wales (Wielka Brytania, rok akademicki1976–77) i wykładał jako visiting professor w USA, RFN,
Francji, Belgii, Szwecji, Danii, Grecji i Szwajcarii. Specjalizuje
się w eksploatacji i budowie maszyn, mechanice teoretycznej
i stosowanej, dynamice układów mechanicznych, automatyce, robotyce i biomechanice. Do jego dorobku naukowego
zalicza się m.in. 25 monografii i skryptów oraz ponad 220 innych publikacji naukowych. Uczestniczył w realizacji więcej
niż 120 opracowań dla przemysłu i prowadził liczne projekty badawcze. Prof. Wittbrodt ma także osiągnięcia w pracy
dydaktycznej: wypromował wielu inżynierów i 7 doktorów.
Jest współautorem oryginalnej polskiej metody obliczeniowej,
tzw. metody sztywnych elementów skończonych, i autorem
hybrydowej metody sztywnych i odkształconych elementów
skończonych. Pełnił ważne funkcje we władzach Politechniki
Gdańskiej: w latach 1984–87 prodziekana i dziekana Wydziału Budowy Maszyn, od 1991 r. kierownika Katedry Mechaniki i Wytrzymałości Materiałów (dziś to Katedra Mechaniki
i Mechatroniki). W latach 1990–96 (przez dwie kadencje) był
rektorem Politechniki Gdańskiej (został nim, mając 42 lata)
i przewodniczył Radzie Rektorów Pomorza Nadwiślańskiego.
W latach 1994–96 przewodniczył Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych. Uczestniczył w pracach wielu krajowych i międzynarodowych organizacji naukowych.
Poza ponadczterdziestoletnią już pracą zawodową na Politechnice Gdańskiej prof. Edmund Wittbrodt aktywnie angażuje
się w życie polityczne i społeczne Pomorza i Polski. W 1993 r.
z ramienia komitetu wyborczego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego ubiegał się o mandat senatora. W skład Senatu RP
wszedł 4 lata później, kandydując z ramienia Akcji Wyborczej
Solidarność. W izbie wyższej parlamentu zasiadał przez kolejne
18 lat (1997–2015), pełniąc ważne funkcje państwowe. Był przewodniczącym senackiej Komisji Nauki i Edukacji Narodowej,
a w latach 2000–2001 ministrem edukacji narodowej i szkolnictwa wyższego (w rządzie Jerzego Buzka). Prof. Wittbrodt
w latach 1997–2001 przewodniczył polskiej delegacji na Konferencji Parlamentarnej Państw Morza Bałtyckiego. Przez wiele
lat był członkiem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, gdzie m.in. zainicjował i sprawozdawał przyjęte przez nią
rezolucje dotyczące sytuacji młodej kadry naukowej. W latach
2002–2003 jako jeden z trzech reprezentantów Polski wchodził
w skład Konwentu Europejskiego opracowującego Konstytucję
Unii Europejskiej (ostatecznie nie została przyjęta, ale niektóre
jej rozwiązania zostały uwzględnione w traktacie lizbońskim).
POMERANIA GÒDNIK 2015
Fot. S. Lewandowski
W latach 2007–2015 był przewodniczącym senackiej Komisji
Spraw Unii Europejskiej. W 2015 r. prof. Wittbrodt postanowił
wycofać się z pracy parlamentarnej i nie ubiegać się o mandat
senatora.
Od wielu lat prof. Edmund Wittbrodt należy do Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego. Współzakładał Instytut Kaszubski
i pełnił różne funkcje w jego władzach. W latach 1995–1998
był przewodniczącym Rady Programowej Komitetu Obchodów
Tysiąclecia Gdańska, a obecnie przewodniczy Radzie Fundacji
Gdańskiej. W 2004 był inicjatorem powołania i współzałożycielem Rumskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Obecnie pełni
funkcję przewodniczącego Rady Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. Za swoje dokonania na polu działalności publicznej otrzymał wiele wyróżnień,
w tym m.in. w 1998 r. honorowe obywatelstwo Rumi, w 2005 r.
tytuł Zasłużony dla Powiatu Wejherowskiego, a w 2013 r. Medal
św. Wojciecha.
Jak odnotowały media, prof. Wittbrodt pytany przez prof.
Henryka Krawczyka (obecnego rektora Politechniki Gdańskiej)
o receptę na sukces odpowiedział: Potrzebna jest pracowitość
i konsekwencja w działaniu, a nade wszystko umiejętność pracy zespołowej i dobra organizacja czasu pracy.
5
GÒSPÒDARZENIÉ
Złoté piôsczi
pòd Kòscérzną
Pò rekùltiwacje drãgò zmerkac,
że chtos niedôwno kòpôł tuwò czis
PIOTER LÉSSNAWA
Baro mòżlëwé, że pòd aùtostradą A1 je piôsk
òd naju, a na gwës bãdze pòd òkrãżnicą
Kòscérznë i téż w czile jinszich placach na
Kaszëbach i Pòmòrzim – gôdô nama Riszard Bùrandt z zarządu spółczi „Kruszywa Polskie” S.A. Firma zarządzywô
cziskùlą w Rëbôkach kòl Kòscérznë – jedną z nôwikszich na Pòmòrzim.
Cziskùla w Rëbôkach jidze ju wnetka na trzecé pòkòlenié. Wëdobëcé
zaczãło sã w 1968 rokù i warô do dzysô. Zakłôd dôwô robòtã dlô wiãcy jak
60 sztëk lëdzy – mieszkańców òkòlégò:
Kòscérznë, Rëbôków, Wąglëkòjc, Sëcowi
Hëtë czë Łubianë.
Cziskùla wëdobiwô 1 mln ton krusziwa òb rok. Drëdżi milión – leno
bazaltu – drëdżi zakłôd firmë, jaczi je
w Lesny na Dólnym Szląskù. Ale më
òstóniemë na Kaszëbach.
W Rëbôkach produkùje sã czisë –
grëbi òd 2 do 8 mm, òd 8 do 16, òd 16 do
32 i jesz grëbszi. Do tegò są jesz drobné
piôsczi ò rozmajitëch frakcjach – òd 0
do 3 mm i téż tzw. łómóné frakcje –
mieszónczi i grësë.
Naji produktë służą m.jin. do wërô­
bianiô betonu (na przëmiôr czisë), są wëz­
wëskiwóné do produkcje pòlbrukù a téż
bùdowlany chemie (drobny piôsk), m.jin.
mùrarsczich zaprawów naji gwôsny marczi Sandberg. W sëchi fòrmie mòżna téż
wëzwëskac naji produktë do piôskòwaniô
stalë – dolmaczi R. Bùrandt.
6
Kùli je piôskù w piôskù?
Złożé „Rëbôczi VI” mô pónkt piôskòwi
75%. Òznôczô to, że 75% ùróbkù to
richtich piôsk. Reszta to czisë i kamë
– to, co je pò prôwdze wôrtné i co firma przedôwô. Piôsk jak nôbarżi téż,
równak w wiele mniészi wielënie. Je
òn wëzwëskiwóny do rekùltiwacje i do
twòrzeniô rzmów. Ale ò tim za sztócëk.
Firma „Kruszywa Polskie” S.A. dzejô
dzysô ju na szóstim złożu, jaczé nazéwô
sã prosto – „Rëbôczi VI”. Rechùje sã, że
parłãczno mô wiãcy jak 100 hektarów,
a sygnie jesz na wiãcy jak 20 lat robòtë.
Ale równak na tim sã swiat nie kùńczi
– dodôwô Bùrandt, jaczi pòkazëje nama
wërobiszcze. Prawie dérëje dłudżi i drãdżi
proces biôtczi ò pòstãpną kòncesjã – na
złożé w Czãstkòwie. Nen pòkłôd téż je wiô­
ldżi na kòle 100 hektarów i rechùjemë, że
mòże tam bëc nawetka 20 mln ton krusziwa, co sygnie na pòstãpnëch 20 lat robòtë.
Równak bãdzemë mòglë wiãcy ò tim rzeknąc, czej mdzemë mielë papiór w gróscë.
Je głosno, ale mùszimë sã dogadac
Ni ma co wiele cëganic – wëdobëcé krusziwa i produkcjô wszelejaczich frakcjów je sparłãczonô z wiôldżim trzôskã,
a w lëfce je widzec piôskòwą dôkã, jakô
sôdô na wszëtczim jasno-bruną wiôrsztą.
Dlô mieszkańców gwësno je to problem, ale równak ni mómë z tim jiwrów.
A jeżlë taczé bëłë, to mielë jesmë starã je
rozrzeszëc – dolmaczi nôleżnik zarządu
spółczi „Kruszywa Polskie”S.A. Wkół
Rëbôków i w sami wsë je wiele wczasowëch
òstrzódków, jaczé przëjimają letników.
Z nima téż mùszelë jesmë sã dogadac –
dodôwô.
Mùszimë ze sobą gadac, kòmùnikòwac
– to nôwôżniészô sprawa. I ùdało sã nama
stwòrzëc taczé warënczi, żebë wszëtcë abò
wnet wszëtcë bëlë rôd. Na przëmiôr òb czas
latnëch feriów nie zapùszczómë maszinów
ò 6 z rena i nie robimë w sobòtë. Mieszkańcowie téż są tak pò prôwdze przënãcony
do tegò, że mają taczégò sąsada. Pò pierszé
– dlôte, że nen sąsôd je tu wnet 50 lat, a pò
drëdzé dlôte, że dôwô jima robòtã. Bëlno sã
dogôdiwómë wnet ze wszëtczima.
Riszard Bùrandt gôdô „wnet”, bò
czësto jinaczi wëzdrzi gôdka z cë­zyń­
cama, jaczi wkół Rëbôków abò w sami
wsë kùpilë zemiã, wëbùdowelë dodomë
abò chòc latné domczi i chcą miec tam
swój sztëczk raju na Zemi. Në a jeżlë
za miedzą chtos tłëcze kamë, to mùszi
duńc do zwadë.
Grëpa „procëmników” nie je wiôlgô, ale je. Nie czëjemë z jich starnë jaczis
zagrôżbë, ale wiémë, że mùszimë czedës
sã dogadac – jistno jak z òstrzódkama
wczasowima. Móm wiarã, że tak bãdze –
dodôwô Bùrandt.
A òglowò, jak sã żëje górnikóm na
Kaszëbach? – pitómë.
Ni mómë taczich ruchnów, jak ti
górnicë na Szląskù – na przëmiôr na
Barbórkã – smieje sã naji prowadnik
pò rëbacczi cziskùlë. Niejedny gôdają:
Co z waji za górnicë, czej nie kòpieta pòd
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
GÒSPÒDARZENIÉ
zemią? A równak jesmë górnikama i to
samò prawò tikô sã jich i naju.
Rekùltiwacjô i dba ò nôtërã
Kòl 75% ùróbkù to òdpadowi piôsk, jaczégò
w całoscë nie zùżiwómë, a mùszimë gò
jakòs wëzwëskac. To prawie z niegò robimë
rzmë, òd jaczich zaczinómë rekùltiwacjã –
wëjasniwô Bùrandt.
Jak wëdrzi całi proces? Nôprzód
trzeba piôsk zwiezc w jeden plac.
Pòtemù przëjéżdżiwô cãżczi sprzãt
i sztôłtëje teren tak, jak mô òn wëz­
drzec. Na tak zrobiony rzmie kładze
sã hùmùs i tej, tak pò prôwdze, je ju
zrëchtowóny plac, na jaczim mòżna zôs
sadzëc drzewa. To robią lesny.
Tu – na wërobiszczu pò złożu „Rëbôczi
II pòle C”, gdze terô jesmë, móme do
rekùltiwacje kòle piãc hektarów. A za
nama je ju 200 hektarów, jaczé móme ju
„òddóny nôtërze”. Nie je to nasza zemia.
Leno jã pachtëjemë òd Państwòwëch Lasów. A w dogôdënkù dzerżawë je zapisóné, że jak skùńczimë eksploatacjã złożô,
mùszimë je doprowadzëc do stanu sprzed
zaczãcô robòtów.
Wôżné je, żebë miec – jesz przed
rekùltiwacją – ùdbóny czerënk. „Kruszywa Polskie”S.A. jidą w czerënkù
lesno-wòdnym. Stądka na przëmiôr
w placach rekùltiwacje pòjôwiają
są môłé wòdné zbiérniczi, jaczé
pòwstôwają dzãka gruńtowim wòdóm.
To zbògacywô strzodowiszcze. Zwie­
rzãta mają wòdã do picô, zwikszô sã
wielëna roscënów, a téż ògniarze mògą
wëzwëskiwac wòdã do swòjich akcjów –
dodôwô nasz rozmòwnik.
Òkróm rekùltiwacje firma mùszi
òpasowac na to, co rosce w òbéńdze
złóż. Na przëmiôr na pòkładze „Rëbôczi
II pòle C” béł widłak jałówcowati.
Në i trzeba bëło òstawic kãpã ti ro­
scënë wnet na samim westrzódkù
wërobiszcza, cobë ji nie zniszczëc.
Jidze nowé – bioaktiwny
wëpełniwôcz pòlimerowëch masów
Drãgô przezwa, ale je to najô, czësto
gwôsnô ùdba. Nôkrodzy gôdającë –
skłôdają sã na to dwa ôrtë piôskù,
wapiennô mączka i nanokrzemiónka srébra. Je to sëchi pich i dopiérze
òstatny òdbiérca dodôwô do niegò
pòlimerową żëwicã. Z tegò pòwstôwô
masa, z jaczi wëléwô sã pòsadzczi
POMERANIA GÒDNIK 2015
– mòcniészô i cwiardszô jak betonowô.
Przede wszëtczim nowi produkt firmë
z Rëbôków mô dzejac procëm grzëbóm
i wilgòcë.
Rechùjeme, że mdze wëzwëskóny
w taczich bùdinkach, jak szpitale, produkcjowé hale, ale téż mòżna gò bãdze stosowac w chëczach – dolmaczi R. Bùrandt.
Naji produkt je móderny i tak pò prôwdze
dopiérze zaczinómë wëchadac z nim do
lëdzy i firmów – nie wiémë jesz, czë sã
przëjimnie, ale jesmë dobri dbë.
***
Jeżlë jidze ò samò wëdobëcé czë produkcjã
czisu – je to nasze codniowé dzejanié.
Nick nowégò ju tuwò nie wëmëslimë,
nick nowégò nie òdkrëjemë. Mòżemë
le módernizowac to, co ju mómë. Terô
na przikłôd twòrzimë nową produkcjową lëniã do mùrarsczich zôprawów, na
jaczi robòtë bãdą ùkładac miechë na
drzewianëch palétach – gôdô nôleżnik
zarządu pòdjimiznë „Kruszywa Polskie”.
A zaczinelë jesmë òd jedny stôri lënie,
jakô bëła zrobionô pò prôwdze przez nas
samëch. A dzysô gònimë Eùropã – dodôwô.
Òdj. P. Léssnawa
Tekst je brzadã pòtkaniów dlô piszącëch pò kaszëbskù,
jaczé òdbëłë sã 9-10 rujana w Wąglëkòjcach. Òstałë òne
ùdëtkòwioné przez Minystra Administracje i Cyfrizacje.
7
GÒSPÒDARZENIÉ
Rëbôk dëcht jak gbùr
Rëbacczé Zakładë „Wdzydze” zajimają sã chòwã pstrągów, karpów i jasotrów. Ze
słëchającëch jima jezorów łowią wiele jinëch gatënków rëbów. Mają téż starã ò
zarëbianié òkòlnëch wòdów. Pòdjimizna wcyg sã rozwijô, ale jiwrów, z jaczima
mùszi sã biôtkòwac, je wierã corôz wiãcy.
A N D R Z É J K R AÙ Z E ,
ŁU KÔ S Z ZO ŁT KÒ W S C Z I
Wszëtkò chce swòjégò
Przëwitôł naju robòtnik z Kòscérznë,
chtëren prawie czëscył spadłé lëstë
z kratë na dopłiwie wòdë do stawów
chòwù rëbów w Grzëbòwsczim Młë­
nie. Wòdë je baro mało, a mùszi sy­gnąc
dlô trzënôsce stawów z pstrągã, kar­pã
i jasotrã. W całi Pòlsce latos je sëszô. Te
błotka, plëtnice i môłé stawiczi w òkò­
lim są ju wëschłé. To wierã ze trzë lata
mùszałobë padac – gôdô wasta Mark
Igel. Wszëtcë gôdają, że më wiôldżé
pieniądze zarôbiómë, a to doch je blós
dwa dni przed gòdnikòwima swiãtama,
a rëbã mùszi chòwac całi rok – pò czasu
pòdczorchiwô.
Przeńdzemë sã, pòkôżã naje gòs­
pò­­darstwò – zachãcywô nasz roz­
pòwiôdôcz. Zdrzëta, tu më òdnôwiómë
halã, wëlãgarniã narëbkù brzónë (Coregonus lavaretus, pòl. sieja) i karpa,
chtërnyma bãdą pózni zarëbiony jezora w òkòlim. A terô jidzemë do naju
wãdzarni – zdrzëta, jak to wszëtkò tu
je zòrganizowóné, tu më wãdzymë na
cepło, a tu pózni rëbë mùszą wisec, cobë
òne wëschłë i swòjã soczëznã ùchòwałë.
Wszëtkò chce swòjégò – wëjasniwô
z ùsmiechã robòtnik.
Papiorów jak wòdë
Ò tim, jaczé są jiwrë Rëbacczich Zakładów „Wdzydze” i jak òglowò wëzdrzi
jich dzejanié, kôrbilësmë z Jerzim
Słomińsczim, zastãpcą direktora.
Zakładë mają kòl 3 tës. ha, pòwstałë na
spòdlim państwòwi firmë (Państwòwé
8
Òbiekt w Grzëbòwsczim Młinie widzóny òd stronë stawów
Gòspòdarstwo Rëbacczé we Gduńskù
Rëbacczi Zakłôd Wdzydze) w 1992 r.,
a swòjã robòcą dzejnotã zaczãłë rok
pózni. Òdtądka minãło 23 lata. W tim
czasu zmieniło sã wiele i nié tak wiele. Chów rëbów wnetka ten sóm, ale
wszelejaczich papiorów wiãcy jak
wòdë we wdzydzczich jezorach. Mómë
rozmajité kòntrole tikającé zarëbieniô,
gòspòdarzeniô, z Państwòwi Weterinarijny Inspekcje, a téż nasze, bënowé, do te
jesz doszmërgnąc fakturë i zamówienia.
Je nad czim sedzec – gôdô direktor Słomińsczi.
Dzys zakładë mają 4 òbiektë: w Skò­
rzewie, Grzëbòwsczim Młënie, Rudze
i Stôwiskach, na chtërnëch ùdostôwô
sã geneticzny materiôł m.jin.: szczëczi,
pstrąga, brzónë, mòrénczi (Coregonus
albula, pòl. sielawa), a téż karpa. Do
te pòłôwiają jinszé rëbë na jezorach
i ù se przedôwają. Mùszã wspòmnąc,
że ùdostôwómë wnetka 1/3 jikrë brzónë
w Pòlsce. W ùszłim rokù bëło to 10 mln,
z czegò 7–8 mln trafiało do zarëbieniô
– klarëje direktor ë za sztót dodôwô –
robòta je przë tim môchnistô i brëkùje wiele czasu. Dzysdnia zajimómë òsmënôsce
robòtników. Przë chòwie rib trza chòdzëc
wnetka jak gbùr, chtëren dozérô swòjégò
pòla. I tak jak òn z czasã nabiérô doswiôdczeniô, tak téż rëbôk mùszi przerobic
nié blós jeden, ale czile sezonów, bë pòznac
swòjã robòtã. To nié leno wpùszczëc rëbë.
Mùsz je dawac na nie bôczenié, robic rozmajité badania, a te pò wstąpieniu do
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
GÒSPÒDARZENIÉ
Eùropejsczi Ùnie są baro rigòristiczné
i skómplikòwóné. To bë nie bëło mòżlëwé
bez bëlnëch prôcowników. Òpasowac
mùszi, czë ni ma rozmajitëch bakteriów
abò cëzożiwców. Mómë wòdë òtemkłé
i nie je mòżlëwé, żebë przed jednyma
i drëdżima sã ùstrzéc. Tu brëkòwnô je
profilaktika, czasã szczepienia. Czej np.
cëzożiwców je mało, rëbë same są w sztądze so z nima pòradzëc, atakòwóné są le
słabé i chòré sztëczi. Czej je jich wiãcy,
tej rëbë są wëchùdłé, mają anemiã. Do
nôczãscy wëstãpùjącëch cëzożiwców
nôleżą rëbiô spléwka i kùlorzãsek. Ten
òstatny pòjôwiô sã, czej je hëc. A latos ù
nas nie felowało gòrącëch dni. Òdczëlë to
nié leno gbùrzë. I je jesz dzejanié człowieka i zwierząt...– pòmalë òbjasniwô Jerzi
Słomińsczi.
Szëplarze i wëdrë…
We wdzydzczich zakładach cza­sã, czej
padô chòc gòdzënã, trzeba spùszczac
wòdã. W nym rokù òd Jastrów ni mù­
szelësmë ji zrzucac ani razu. Niechtërne
zbiérniczi bëłë zalóné w 50%, a jinszé nót
bëło do czësta òpróżnic – cëchò òpòwiôdô
direktor, òb chwilã sã zastanôwiô a tej
chùtkò, wërazno dodôwô – mô to swój
cësk na terôczasną prizã rëbë. Pòlsczégò
karpa mô bëc wiele mni, a do te mdze
nawetka 30% drogszi. Sëszô to równak
nié nôgòrszé, co mòże bëc w rëbacczim
gòspòdarzenim. To nawetka nié ti, chtërny
wëbiérają rëbë ë niszczą sécë. To wszëtkò
je do strzimaniô, jich je corôz mni. Gòrszé
są zwierzãta. Òd wiele lat prôwdzëwą
zgrëzotã mómë z szëplarzama. Mëszlã,
że tëch ptôchów je ù nas kòl tësąc. Jeżlë
kòżdi z nich zjé chòc kòl kilo rib, to je to
tona òb dzéń! A łowi òn brzónã, mòrénkã
czë wãgòrza, dlô nas baro wôrtné rëbë.
Czasã dostôwómë pòzwòlenié na òdstrzél
50 sztëk ptôchów. Le co to je. Jak to gôdają naji robòtnicë: „Ta òdrëbnica ju stoji,
co człowiek zarëbi, to òna òdrëbi” – gôdô
Słomińsczi.
Jiwer je téż z wëdrą, chtërna zjô­
dô kòl trzech kilo rib na dzéń. W òkò­
lim zbiérników Rëbacczich Zakładów mô bëc cos kòl 200 pôr. To nick
nadzwëkòwégò, że jidą tam, gdze
czëją wiele jôdë. Pòza jinszima rëbama
wëjôdają nam jezórną troc. Mómë starã
ò to, bë dospòrzãdzëc ji w najich jezorach,
bò to gatënk, chtëren òd wiedna tuwò béł.
Jakò firma nick z tegò ni mómë. Robimë
POMERANIA GÒDNIK 2015
Môłé jasotrë szukają jestkù na dnie
Pstrądżi żdają na fùter
to jakno wòlontariat. Równak w wikszim
dzélu nikwi to wszëtkò nama wëdra –
klarëje direktor „Wdzydzów”. A dze jinszé ptôchë, a bòbrë...
Wiôldżi jiwer je téż z miastowima
lëdzama, chtërny kùpilë dzél parcelë
nad jezorã i òdgrôdzają sã gromistima
płotama baro czãsto wchôdającyma
w jezoro, bùdëją chëczë, z chtërnëch
wszëtkò... jidze do pòblësczi wòdë.
Przë rëbaczenim jiwrów je wiele,
zrozmienié w ùrzãdach nijak nié tak
wiôldżé, a wzątkù chcałobë sã wiãcy.
Tak czë tak rëbôków mòrsczich czë na
jezorach cos cygnie do negò szëmù, cos
cygnie Kaszëbów do wòdë...
Òdj. A. Kraùze, Ł. Zołtkòwsczi
Tekst je brzadã pòtkaniów dlô piszącëch pò kaszëbskù,
jaczé òdbëłë sã 9-10 rujana w Wąglëkòjcach. Òstałë òne
ùdëtkòwioné przez Minystra Administracje i Cyfrizacje.
9
LËDZE
Na gbùrstwie
Wcësnioné midzë Wdą a ji dopłiwã Debrzënką sedzą Wąglëkòjce. Gòspòdarzi na
nich m.jin. Jan Bùrandt z białką.
WIKTORIÔ KÒZYKÒWSKÔ
Chto z Kòscérznë jedze do Wdzydz,
przemërgô przez Wąglëkòjce. Szasé krący sã lasama. Tec samô wies wkół mô
pòla, łączi i błotka. Jinaczi jak sąsadze
òd skansenu, Wąglëkòjce pò sezonie nie
jidą spac jaż do zymkù. Pewno temu, że
turistika je tu le dodôwkã. Chòc dzysô
gbùrzenié téż nie wëdôwô sã drżéniã
miestny ekònomie, më ùdbelë pòznac
jednégò z òstatnëch lëdzy, jaczi żëje
tu leno z zemi. We wsë mómë le dwùch
taczich – klarëjë nama Jan Bùrandt.
Prôwdac swòje hektarë òrzą i jinszi
mieszkańcowie, ale òkróm tegò robią
téż gdze jindze: w fabrikach, krómach,
ùrzãdach abò grzëbòwsczim czerpiskù.
Jesz wiãkszé je karno tëch, co pòla nawetka ni mają.
10
Bùrandcë mieszkają w westrzódkù
Wąglëkòjc. Zazérómë do nich. Jan
Bùrandt dostôł gbùrstwò w spôd­
kòwiznie pò swòjim òjcu, chtëren, jesz
przed wòjną, pòstawił bùdink, w jaczim
dzysô witają nas kawą i kùchã. Në kò
historiô Bùrandtów w Wąglëkòjcach
rozpòczãła sã przed tim czasã, czej
stark wastë Jana – Émil – przecygnął z Gòstomiô. Jegò białka Berta ju
tu mieszkała. Jak nama dopòwiôdô
gòspòdôrz, przódk Emila przëjachôł na
Kaszëbë jaż z Brandenbùrgie.
Gbùrzenié w nëch piôszczëstëch
stronach nie jidze letkò. Tu je dobrze,
czej w nocë padô, a w dzéń słuńce swiécy
– gôdô Jan Bùrandt. Wedle bònitacje to
gruńt szósti klasë. Piérwi bëła to klasa 6Z,
ale dało sã przëprawic na 6 – òbjasniwô
nasz gòspòdôrz. Do grëpë Bùrandcë
mają 23 ha – pòla, lasë, łączi. Seją żëto,
lëpin (zwóny tuwò ùpinã), zaradelã, sadzą bùlwë. Z chòwë trzimią pôrã sztëk
bëdła, kùrë. Krótkò bùdinków roscą jabłónczi. Òb lato przedôwają mlékò, jaja,
twôróg, smiotanã.
Òbrodnosc latoségò rokù zabrała
sëszô. Cepło i mało deszczu nôlepi dało
widzec w Debrzënce. W tim rokù wòda
w ni nie płënie. Wasta Jan wdarziwô sobie, że za jegò żëcô rzéczka wëschnãła
ju dwa razë. Mielë jesmë nôdzejã, że wrócy
– wzdichô gbùr. Wspòminô pòtemù, jak
za dzecnëch lat czãsto łapôł reczi. Gôdô,
że wiedno dôł radã jich ùzbierac całi
wãbórk. Do dzysô pamiãtô ból, chtëren
sprawiło mù ùszczipniãcé jednégò
òd nich. Na reczi chòdzëłë téż jegò
dzôtczi. To bëło wnet 30 lat temù, co
z ùsmiechã wspòminô Barbara – córka
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
LËDZE
Pierszô kòmùniô w Wąglëkòjcach. J. Bùrandt stoji szósti òd lewi
wsë òstałë pùblicznô biblioteka, szkòła
i kòscół.
Kò pò budinkach je widzec, że we
wsë nijak nie je lëchò. W naddôwkù
Wąglëkòjce roscą. Lëdze sã tu bùdëją.
Niejedny wrôcają na staré lata. Tak
je prawie z Aleksandrã, jednym
z bracynów wastë Jana. Òn skùńcził
mùzyczną szkòłã w Pòznanim, pózni
béł solistą w òperze. Jesz jinégò jich
brata téż cygnãło do mùzyczi. Grôł na
skrzëpicach, a grë ùcził sã ze słëchù
sóm, chòc warkòwò robił za mùrarza.
Trzecy skùńcził pòlitechnikã we
Gduńskù, pòstãpny béł banowim, a piąti elektrikã. Doma bëłë téż dwie sostrë:
jedna szła za szkólną, drëgô do robòtë
na gòspòdarstwie.
Bùrandcë przë gbùrsczi robòce
Jana. Szkòda, że wòda ju nié takô jak
piérwi, i że reczi ju pòwëmiérałë. Równak w chëczë ù Bùrandtów na stół
trôfiałë téż rëbë. Wspòminają rëbiónczi
robioné nôczãscy z òkùnków. Warzëlë
ji dwa ôrtë: biôłą (ze smiotaną i òctã)
i zwëczajną (z masłã). Jôdelë téż piekłé
płotczi a òkùnczi. Mòrénka trafiała sã na
jaczé swiãto, bal, a wãgòrze na wieselé –
gôdają gòspòdarze.
Przódë pieklë téż swójsczi chléb.
Za stodołą mielë jesmë wiôldżi piéck na
12 brótów. Chléb më pieklë co 14 dniów
– wspòminô Jan Bùrandt. Taczé piece
bùdowelë z glënë i słomë, a kòmin stôwielë
z cegłë. Żebë sã nie rozjął, më gò na deszcz
POMERANIA GÒDNIK 2015
przëkriwelë fòlią… Jesz dzysô czëjã
pôchã i szmak tegò chleba… Stôri zwëk
trzimelë jesz 20 lat dowslôdë.
Nié le temù czedës żëcé w Wą­
glëkòjcach wëzdrzało jinaczi. Jak wdarziwô sobie gòspòdôrz, mielë tu swòjã
pòcztã i òstrzódk zdrowiô. Aùtobùsë
jezdzëłë co sztërk, z rena kòle 5, 6, 7,
8 i 10 gòdzënë, a nazôd (z Kòscérznë)
nawetka ò 8 wieczór. Wiele robòtë
w Kòscérznie i òkòlim dôwałë bùdacje,
fabrika pòrcelanë w Łubianie, czerpiskò
w Grzëbòwie, miãsnë firmë, krawcownie. Wąglëkòjce bëłë samòjistną gminą,
a tak pò prôwdze gromadą. A terô...
terô słëchają do gminë Kòscérzna. We
Na kùńc pitómë, jakô je przińdnota
gbùrstwa Bùrandtów. Gòspòdôrz nie
wié, czë dzecë bãdą chcałë wząc sã za
gbùrzenié. Kòżdé je wëżi sztôłconé, mô
swòjã robòtã. Kò to jesz zbawi, nim
przińdze czas na decyzjã. Póczi co ni
ma na nick czasu, tec w domôctwie a na
pòlu je tëlé do zrobieniô...
Òdj. ze zbiérów familie Bùrandtów
Tekst je brzadã pòtkaniów dlô piszącëch pò kaszëbskù,
jaczé òdbëłë sã 9 i 10 rujana w Wąglëkòjcach. Òstałë òne
ùdëtkòwioné przez Minystra Administracje i Cyfrizacje.
11
GOSPODARKA
Obwodnica już w budowie
SŁAWOMIR LEWANDOWSKI
Kościerzyna, podobnie jak większość
pomorskich miast, zmaga się ze wzrastającym z roku na rok ruchem samochodowym. W mieście krzyżują się
bowiem główne szlaki komunikacyjne
Pomorza – droga krajowa nr 20 łącząca
województwo pomorskie z województwem zachodniopomorskim oraz drogi
wojewódzkie nr 214 i 221. To sprawia,
że przejechanie w godzinach szczytu przez miasto zajmuje kilkakrotnie
więcej czasu w porównaniu choćby
z dniem świątecznym, gdy na jezdni
pojazdów jest zdecydowanie mniej.
Ciągnące jeden za drugim samochody,
co zrozumiałe, uprzykrzają życie także samym mieszkańcom Kościerzyny.
Przejeżdżające auta obniżają przecież
komfort ich życia, nie mówiąc już o negatywnym wpływie na środowisko
naturalne. Władze Kościerzyny od lat zabiegały o budowę obwodnicy, która wyprowadziłaby ruch nielokalny, długodystansowy z zatłoczonego centrum
miasta. O obwodnicy mówiło się, odkąd
pamiętam, niestety na mówieniu dotąd
się kończyło. Brak drogi omijającej centrum Kościerzyny najbardziej uderza
w lokalnych przedsiębiorców, którzy swój
biznes opierają na transporcie. Pokrzywdzeni są także mieszkańcy, dla których
poruszanie się prywatnymi pojazdami
przez wiecznie zakorkowane centrum
jest mocno utrudnione – mówi Michał
Majewski, burmistrz Kościerzyny. Ta
inwestycja odciąży miasto, pozwoli jego
mieszkańcom odetchnąć od dotychczasowych uciążliwości. Wierzę również, że
będzie impulsem do dalszego rozwoju
Kościerzyny – dodaje burmistrz.
12
Jednak droga omijająca miasto leżące w sercu Kaszub to nie tylko lokalna
sprawa, ale jedna z największych i najbardziej oczekiwanych inwestycji na
Pomorzu, stąd decyzja o rozpoczęciu
jej budowy przyjęta została z radością
w całym regionie. Obwodnica Kościerzyny to bardzo ważna inwestycja z punktu
widzenia dostępności transportowej województwa pomorskiego. Nowa droga
pozwoli pojazdom tranzytowym ominąć
miasto, co wpłynie nie tylko na komfort
jazdy, ale również zmniejszy czas przejazdu – mówi Ryszard Świlski, członek
Zarządu Województwa Pomorskiego. W marcu br. odbyły się dwa spotkania informacyjne z lokalną społecznością na temat realizacji Projektu Budowlanego Obwodnicy Miasta Kościerzyna.
Pozwoliło to na przybliżenie przyszłej
inwestycji najbardziej zainteresowanej
grupie, czyli mieszkańcom, i udzielenie
przez inwestora i wykonawcę odpowiedzi na zadawane pytania, a przez to
także rozwianie wszelkich wątpliwości, których zazwyczaj nie brakuje przy
tego rodzaju inwestycjach. Jednak pierwszym i najważniejszym krokiem do rozpoczęcia inwestycji było podpisanie 10 września 2014
roku umowy pomiędzy inwestorem,
czyli Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad Oddział w Gdańsku, i wykonawcą – konsorcjum firm:
STRABAG Sp. z o.o. i STRABAG Infrastruktura Południe Sp. z o.o. – na zaprojektowanie i budowę obwodnicy
Kościerzyny w ciągu drogi krajowej
nr 20. Pod koniec czerwca br. inwestor zaakceptował projekt budowlany.
W związku z tym prace nad nim zostały zakończone. Zaprojektowana trasa ma mieć 7,6
km długości i przekrój 2+1, co oznacza,
że droga wyposażona jest naprzemiennie raz w jeden, raz w dwa pasy ruchu.
Umożliwia to sprawne wyprzedzanie
wolniejszych pojazdów, a co ważne, jak
pokazują doświadczenia Skandynawów,
tego rodzaju przekrój dróg zapewnia
wyższy poziom swobody ruchu oraz
wyższy poziom bezpieczeństwa.
Obwodnica ominie miasto od południa. Powstaną cztery węzły drogowe
łączące główną arterię z drogami niższych kategorii. Pierwszy węzeł Kościerzyna Zachód zostanie wybudowany na
pięćsetnym metrze (0+500 km). Planowane jest tam skrzyżowanie z drogą
krajową nr 20 i drogą powiatową nr
2403G. Kolejny węzeł to Kościerzyna
Południe (2+300 km) i skrzyżowanie
z drogą wojewódzką nr 214. Kolejny, trzeci węzeł Kościerzyna Wschód
(5+800 km) to skrzyżowanie z drogą
wojewódzką nr 221. Węzeł Wieżyca (7+300 km) skrzyżuje obwodnicę
z obecną drogą krajową nr 20. Projekt
przewiduje, że wykonane obiekty w ramach tych węzłów będą posiadały rezerwę terenu pod ewentualną przyszłą
rozbudowę obwodnicy do przekroju
2×2.
W ciągu trasy powstaną cztery obiekty mostowe, największy z nich mierzący ponad 100 metrów długości znajdzie się nad linią kolejową 201 Gdynia
Port – Maksymilianowo. Kolejne pięć
obiektów powstanie nad samą trasą.
W ramach inwestycji zostanie zbudowana również infrastruktura mająca na
celu ochronę środowiska: ekrany akustyczne, zieleń izolacyjna, przejścia dla
zwierząt, przepusty ekologiczne wraz
z ogrodzeniem ochronno-naprowadzającym, szczelny system odprowadzenia
wód opadowych, zespoły podczyszczające wody opadowe z jezdni, zbiorniki
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
GOSPODARKA
retencyjne i infiltracyjne. Przebudowane bądź wybudowane będą również
drogi lokalne i dojazdowe (przeszło 10
km) obsługujące tereny przyległe do nowej trasy.
19 października br. Wojewoda Pomorski Ryszard Stachurski wręczył
inwestorowi GDDKiA w Gdańsku pozwolenia na budowę Obwodnicy Miasta Kościerzyny. Ta decyzja umożliwiła
przejęcie gruntów i rozpoczęcie prac
budowlanych przez wykonawcę. Zanim jednak na teren budowy weszli
POMERANIA GÒDNIK 2015
budowlańcy, pojawili się tam geodeci,
a następnie cały obszar został przeszukany pod kątem ewentualnych niewypałów i niewybuchów. Ponadto na całej
długości inwestycji przeprowadzone zostały prace archeologiczne. Zakończenie
budowy i oddanie drogi do ruchu planuje się we wrześniu 2017 roku.
W najbliższych latach swoich obwodnic doczekają się także inne pomorskie miasta, m.in. Starogard Gdański
oraz Kartuzy.
U ZU P E Ł N I E N I E
W listopadowej „Pomeranii” w Klëce
pisaliśmy o zakończeniu renowacji nagrobka Stefana Ramułta. Podając skład
społecznego komitetu, który zajął się tą
sprawą, pominęliśmy członków zarządu, za co bardzo przepraszamy.
Uzupełniamy zatem tamtą informację:
przewodniczącym powyższego komitetu był Tomasz Fopke, sekretarzem
Janina Kurowska, a skarbnikiem Łukasz
Richert.
13
NAJE KÔRBIÓNCZI
Rozwij je widzec pò lëdzach
Z Katarzëną Knopik, prezeską Kaszëbsczégò Institutu Rozwiju w Kòscérznie,
gôdómë ò gòspòdarce, robòce dlô spòlëznë i kaszëbiznie.
Adóm Hébel: Jak je nót rozmiec sło­
wò „rozwij” z pòzwë òrganizacje Ka­
szëbsczi Institut Rozwiju?
Katarzëna Knopik: Baro szerok. Më
rozwijómë Kaszëbë na rozmajitëch
gónach. Drãgò to wszëtkò wëmienic,
m.jin. kùltura, edukacjô, pòdjimiznë, në
i przede wszëtczim kaszëbizna.
A.H. KIR czãsto dzejô nié le sóm. Jak
wëzdrzi wespółrobòta z kaszëbsczima
strzodowiszczama?
K.K. Wôżnym projektã robionym
wëcmanim z Kaszëbskò-Pòmòrsczim
Zrzeszenim je „KOWAL” – Kaszubski Ośrodek Współpracy i Aktywności Lokalnej, dze më mielë pòwòłóné
bióro, jaczé pòmôgô kaszëbsczim bù­
tenrządowim òrganizacjóm, a drë­
dżim szpùrã bëła òrganizacjô debatów, jaczé miałë doprowadzëc do
pòwòłaniô Kaszëbsczégò Kòngresu.
Szkòda, że tegò kùńcowégò efektu to
nie dało, le debatë ò naji juwernoce
i jinëch wôżnëch dlô naju wôrtnotach,
bëłë na całëch Kaszëbach robioné.
A z Kaszëbską Jednotą më mómë wiele projektów realizowóné, np. coroczné Swiãto Kaszëbsczi Fanë 18 zélnika,
tuwò, w kòscersczich stronach. Pôrã
lat nazôd më pòzòrganizowelë wizytã
Knégòbùsa, a téż jiné zéńdzenia témą
sparłãczoné z nama, Kaszëbama.
A.H. Jedna stowôra sã zajimô dwùma
tak rozmajitima aspektama żëcégò –
kùlturalnym i gòspòdarczim. Nie je to
za wiôldżé zdebëltnienié?
K.K. Nié. Më sã zajimómë tim, cobë
Kaszëbë bëłë regionã òbëwatelsczi
spòlëznë i wszëtkò sã zamikô w ti dbie.
To nié leno kùltura i pòdjimiznë, le téż
np. wiele edukacjowëch dzejaniów.
W kòscersczim krézu më òdemklë pôrã
przedszkòłowëch pónktów, w jaczich
më wprowôdzómë elemeńtë kaszëbiznë.
Òk r óm tegò më wespół r obi më
z przedszkòlim Tãgòwô Trójeczka
i ùdëtkòwiwómë ùczbã kaszëbsczégò
jãzëka dlô dzôtków, chtërne np. na Rodny Mòwie wëstãpiwają.
A.H. Tu je gôdka ò wiôldżim òbrë­
mienim robòtë. Jak wë sã z tą żimką
robòtą czëjece?
K.K. Më jakno nôleżnicë zarządu, jaczi òdpòwiôdô za całą dzejalnosc
KIR-u, robimë w rozmajitëch placach,
a Kaszëbsczim Institutã Rozwiju sã
zajimómë w wòlnym czasu. Temù, że
to je spòlëznowô dzejalnosc, òna je spaniałô.
To dô jesz jeden wôżny aspekt
najégò dzejaniô. Më wiedno dôwelë
òbacht na dzejalnosc białków. Dlô
mie baro czekawim i blësczim karnã
są Kòła Wiesczich Gòspòdëniów,
chtërne rozwijają môlowé spòlëznë,
festinë robią, kùrsë, òrganizëją
szkòlenia – jima wôrt pòmagac.
Jed ny m z w idocznëc h efek tów
wespółrobòtë z tim strzodowiszczã
je pierszô na Kaszëbach témiznowô
wioska, to je „Tobakòwô Wioska”. Òna
pòwsta w Zgòrzałim dzãka tamtészi
stowôrze białków. Mòże jô bë ni mia
tegò gadac, le jak jô wzéróm na wsë
wkół Kòscérznë, to mie sã zdôwô, że
ù nas te białczi są barżi aktiw niżlë
gdze jindze.
A.H. Jak wëzdrzi pòmôganié pò­d ­
jimcóm?
K.K. To dało czile taczich projektów, na
jaczé më dostelë ùdëtkòwienié z Eùro­
pejsczégò Spòlëznowégò Fùnduszu.
To bëło dlô naju baro wôżné, bò
doch rozwij Kaszëb to téż to, żebë
Kaszëbi mòglë zarabiac dëtczi. Dzãka
tim strzódkóm pòwstało cziledzesąt firmów w branżach taczich, jak
bùdacjowô czë balbiér­skô.
14
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
NAJE KÔRBIÓNCZI
A.H. Jak wedle was całé Kaszëbë w slé­
dnëch latach sã rozwijają?
K.K. Jô mëszlã, że ten rozwij je widzec chòcle pò lëdzach. Jô jem dbë,
że òni są barżi drist, gwës swòjégò
placu na zemie, bògatszi – téż dzãka
ùdëtkòwieniémù i nowim firmóm.
Mést téż barżi pò­zytiwno do swiata
nastawiony. Jô bë jesz mòże chca, żebë
lëdze wicy ò najich Kaszëbach mëslelë
w kònteksce swòji juwernotë, ò tim,
chto i skądka më jesmë. Jô bë chca, cobë
wicy mieszkańców naji zemie nasz
jãzëk pòznôwało, a kaszëbskô kùltura
sã nié le fòlkloristno rozwija.
Marta Miszczôk: Jak wëzdrzi òrga­
nizacjô robòtë w Kaszëbsczim Insti­
tuce Rozwiju? Jaczi je métel waszégò
dzejaniô?
K.K. Jô mëszlã, że nama sã ùdało
przeńc na drëdżi etap – ùwarkòwieniô
bùtenrządowi òrganizacje, mómë nié
blós wòlontérów, spòlëznowëch dzejarzów, le téż robòtników, jaczi kòżdi
dzéń są w biórze i realizëją projektë.
Nasze bióro je ôpen trzë razë w tidzeniu. A më, 3-personowi zarząd (dwùch
chłopów i jô), jesmë w łączbie z tima
robòtnikama, czãsto sã pòtikómë,
gôdómë ò naji wizje, ò tim, czegò je
nót na przińdnosc i nômni rôz w rokù
òrganizëjemë zéńdzenié z wszëtczima
nôleżnikama òrganizacje. Tedë mómë
starã sã dobrima ùdbama wëmieniwac.
M.M. Jak wasze dzejania òdbiérają
lëdze? Rôd sã włącziwają we waszã
dzejalnosc?
K.K. Tak sã dzeje. Jeżlë ò tim gôdka, to
mùszã rzec ò jesz jednym wôżnym dzejanim. Òd dłudżégò czasu më prowadzymë
Kòscersczi Ùniwersytet Trzecégò Wiekù
i to téż je grëpa, jakô nama dôwô wiele
dobrëch ùdbów i inspiracje do dzejaniô,
bò to nie je blós tak, że më naszich sztudérów czegòs ùczimë, më téż sã òd starszich mieszkańców Kòscérznë ùczimë!
Jô pamiãtóm pierszą edicjã KÙTW, czej
më jima zabédowelë pòtkania z doktorama, z rehabilitańtama, dietetikama,
a òni rzeklë: „Nié! Më nie chcemë taczich
zajmów, to më kòżdi dzéń mómë. Më sã
chcemë kómpùtrów ùczëc, anielsczégò,
miemiecczégò”. I më to z nima robimë.
Mómë jãzëkòwé, kómpùtrowé a nawet
samòòbronowé kùrsë.
POMERANIA GÒDNIK 2015
M.M. A skądka bierzeta ùdbë?
K.K. Ze swiata wkół! Më tu, w Kòs­
cérznie, żëjemë, tej widzymë, co je lóz
i czegò je nót. Ale nié blós stądka mómë
ùdbë, do naju téż rozmajiti lëdze z nima
przëchôdają. Na przëmiôr tak pòwstôł
Kòscersczi Klub Aktiwnëch Białków. To
prawie z inspiracje jedny aktiw kòbiétë
wëszło. Òna nama rzekła, że ji sã roji
taczi môl, dze sã mdą pòtikac białczi
z Kòscérznë. Dlô mie to bëła bëlnô ùdba,
bò jô wiedno zôzdrosca nôleżniczkóm
Kòłów Wiesczich Gòspòdëniów, że na
wsë tak co mòże robic, a w gardach
to je përznã cãższé. Terô w Klubie më
sã cykliczno pòtikómë w rozmajitëch
témach, bò i mómë na szkle malowóné, i kwiatë z bibùłë robioné, i kùrs
samòòbronë béł...
M.M. Wa jesta baro aktiwną òrga­
nizacją, jakô dzejô ju 13 lat. Wë bë
mòglë wëmienic wikszé projektë, ta­
czé, jaczé sã nôbarżi wami widzałë
abò nôwicy robòtë bëło przë nich nót?
K.K. Taczim dzejanim bëła òrganizacjô
Midzënôrodnégò Zjazdu Kaszëbów
w Kòscérznie. Gwës wôżné i nieletczé
bëło twòrzenié nowëch firmów. To bëło
baro pòmachtóné i wiele fòrmalnosców
dało, le téż nama wëszło. Wôżnym
projektã, jaczi zaczinelë jesmë dzãka
ùdëtkòwieniémù z Eùropejsczégò
Spòlëznowégò Fùnduszu, a dzys
za darmôka, wòlontérskò robimë
(rëchcenwaltka przëchôdô rôz na tidzéń i bezpłatno doradzywô), je Pónkt
Bezpłatnëch Prawnëch Doradów.
Wiôlgą robòtą bëłë téż midzënôrodné
projektë, jak ne, dze jô wespółrobiła z partnersczim gardã Pryłuki na
Ùkrajinie (leżi kòl 100 km òd Kijowa).
Jô bëła tam jachónô z drëchã z Institutu na dwie niedzele. Widzałé przeżëcé,
mòżlëwòta pòznaniégò codniowi
kùlturë. Kòl nas za to bëłë dwie stażistczi tamstądka. Do tegò białczi
– mòje ùszkò. Jich aktiwnosc to nié
blós sztudiowé wëjazdë KWG, le téż
zaczãti przez naju (i dérëjący do dzysô) Krézowi Turniér Kòłów Wiesczich
Gòspòdëniów w Kòscérznie. Nigle më
sã za to wzãlë, to tak czegò nie bëło
w naszim krézu.
M.M. Môta wa jakąs prowadną mëslã?
K.K. „Kaszëbë regionã òbëwatelsczi
spòlëznë”. To je nasza prowadnô më­
sla, nasza misjô i do ji realizacje më
zgrôwómë.
A.H. To wszëtkò je dzélã Waszi spò­
lëznowi robòtë, a jak to je z ka­szëbizną
we waszim priwatnym żëcym?
K.K. Kaszëbë mie wiedno bëłë żëczné. Jô
dłudżi czas bloga piszã i w nim jô mia
wpisóné: „Jô jem Kaszëbką”, bò jô sã nią
czëjã, i to, gdze jô jem ùrodzonô, skądka
jem, to, że mie sã kaszëbsczégò ùdało
naùczëc, to je dlô mie baro wôżné. A na
co dzéń jô kaszëbsczi mùzyczi słëchóm,
Radio Kaszëbë doma graje. Ta juwernota, mòja môłô tatczëzna, to je dlô mie
nôwôżniészé.
Òdj. ze zbiérów KIR
15
WËDARZENIA
Królewiónka w mòrsczim gardze
Na latosé Kaszëbsczé Diktando kòl 160 bëtników przëjachało do Gdini. Szlë na mión­
czi z tekstama patrona 2015 rokù – ks. Léóna Heyczi.
Jak rok w rok ùczãstnicë diktanda
mùszelë nôprzódka jak nôlepi napisac
pierszi dzél diktanda, nalezc sã w finale i tam zrobic baro mało felów. Dlô
mie latos barżi drãdżi béł pierszi etap.
Jesmë mielë wëjimk z jedny szôłôbùłczi
i szło to gòrzi jak w finale – gôdô Elżbié­
ta Prëczkòwskô, chtërna dobëła w kategórie lëdzy, co warkòwò zajimają sã
kaszëbizną. Jistno rzekła nama Mónika
Lidzbarskô, jakô dosta pierszi môl westrzód dozdrzeniałëch: w ti szôłôbùłce
bëło wiele przezwëstków. Jô je znała
z dodomù, ale nie wiedzała jem, jak je zapisac. Na szczescé ùdało sã weńc do finału.
A to krótczi wëjimk z tegò tekstu:
„A jakùżże mëmka do cebie gôdô?
Czej òna rozżartô, sekretnie rëczi:
a lelek, a lola, a leżôk, a czapa;
a czej jô do lasu móm jic za mechã:
Gùsteczkù, mùleczkù, òtroczkù, synkù.
A jak sã szôłtës do ce òdzéwô?
A lëwer, a lorbas, a lópa, a lëbas”.
Diktando òdbëło sã w Zespòle
Szkòłów nr 11. Ùroczësto òtemkła je
tamecznô direktorka Judita Slëwińskô
wespół z przédnikã gdińsczégò partu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Andrzejã Bùslerã. Pò skùńczenim
pierszégò etapù béł czas na zwiedzanié
òkrãtowiszcza w Gdini, Mùzeùm Emigracji i żeglôcza Dar Pomorza. Jesmë
w mòrsczim miesce i chcemë to pòkazac.
Dlôte prawie taczé atrakcje bédëjemë
biwôczóm diktanda. Òne sã téż piãkno
parłãczą z Kaszëbama, bò pòrt bùdowelë
prawie Kaszëbi, a wiele mieszkańców
tegò regionu to marénowie, stoczniowcë,
pòrtówcë – pòdczorchiwô A. Bùsler.
W artisticznym dzélu rozegracje wë­
stąpiło karno Nórcëk z Zespòłu Szkò­łów
nr 11 w Gdini, karno Wilczki Morskie
i przedstôwcowie Kaszëbsczégò Kółka
ze Spòdleczny Szkòłë nr 40 w Gdini,
Krôsniãta ze Spòdleczny Szkòłë nr 6
16
Dobiwcowie w kategórie wëżigimnazjalnëch szkòłów wespół
z òrganizatorama diktanda. Òdj. DM
w Gdini, ka­szëb­sczé karno tuńca, jaczé dzejô kòl Pòùczënowégò Zespòłu
w Liniewie a téż Karno Spiéwë i Tuńca „Gdynia”. Òkróm te dało òbezdrzec
pòkôzk carvingù (rzezbieniô w brzadze) przëszëkòwóny przez Pawła
Sztendersczégò i Grzegòrza Gniecha.
Tak bòkadny program bë nie béł mòżlëwi
bez ùdzélu rozmajitëch partnerów, jak
szkòła, ògniôrze ze Strażacczégò Karna
m. ks. Mùchòwsczégò, wiele firmów, jaczé
pòmògłë nama nié leno financowò – gôdô
przédnik gdińsczégò partu. Chcemë
dodac, że spisënk nëch współprôcowników, jistno jak galeriô òdjimków
z tegò wëdarzeniô i wszëtczé tekstë,
jaczé piselë ùczãstnicë, mòże nalezc na
starnie www.kaszubi.pl.
A na kùńc lësta dobiwców Ka­szëb­
sczégò Diktanda 2015:
Môłi Mésterk Kaszëbsczégò Pisënkù
(spòdleczné szkòłë)
I. Wiktoriô Marszałkòwskô – Łapalëce,
II. Jack Soczik (pòl. Soczyk) – Szëmôłd,
III. Gabriela Brzeskô – Łapalëce; wë­przé­
dnienia: Małgòrzata Król – Przedkòwò,
Béjata Ptach – Miszewò
Strzédny Mésterk Kaszëbsczégò Pi­sën­­
kù (gimnazjalné szkòłë)
I. Karolëna Kòssak-Główczewskô –
Brzézno Szlachecczé, II. Dorota Mateja – Przedkòwò, III. Paùlina Fópka
– Szëmôłd; wëprzédnienia: Paùlina
Czoska – Szëmôłd, Béjata Jakùbòwskô –
Wiôldżi Pòdles
Wiôldżi Mésterk Kaszëbsczégò Pi­sën­
kù (wëżigimnazjalné szkòłë)
I. Paùlina Kùlas – VIII LO Gdańsk, II.
Tomôsz Brilowsczi – I LO Kartuzë,
III. Wioleta Kònkòl – I LO Wejrowò;
wëprzédnienia: Edita Wenta – I LO
Kartuzë, Maja Pindera – I LO Kòscérzna
Méster Kaszëbsczégò Pisënkù (do­
zdrzeniałi)
I. Mónika Lidzbarskô, II. Pioter Kò­wa­
lewsczi, III. Teréza Klasa; wë­przé­dnie­
nia: Mariô Dradrach, Paùlina Wã­serskô
Warkòwi Méster Kaszëbsczégò Pi­sën­
kù
I. Elżbiéta Prëczkòwskô, II. Aleksandra
Dzãcelskô, III. Karolëna Serkòwskô;
wëprzédnienia: Henrik Klasa, Wòjcech
Mëszk
DM
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
PRAWO
Gorycz prezydenckiego weta
ŁUKASZ GRZĘDZICKI
Na początku tego roku minęło 10 lat
od uchwalenia Ustawy o mniejszościach
narodowych i etnicznych oraz o języku
regionalnym. Z tego powodu odbyło się
wiele konferencji podsumowujących
dotychczasowe stosowanie ustawy.
Zdobyte doświadczenia i przeprowadzony przegląd pozwoliły wypracować
projekt nowelizacji ustawy o mniejszościach oraz kilku innych ustaw (w tym
o systemie oświaty czy o radiofonii
i telewizji). W tym poselskim projekcie ustawy zaproponowano jedynie
pewne techniczne zmiany mające na
celu usprawnienie działań państwa
w przedmiocie polityki mniejszościowej i wspierania języka regionalnego.
Niestety na skutek ogłoszonego 26
października br. weta Prezydenta RP
ustawa ta nie wejdzie w życie. Swoją
decyzję głowa państwa uzasadniła
wątpliwościami w zakresie oszacowania skutków finansowych dla budżetów
powiatów i gmin związanych z wprowadzeniem i używaniem na ich obszarach
języka pomocniczego. Szkoda.
Cała sytuacja z wetem Prezydenta
ogłoszonym dzień po wyborach parlamentarnych odbiła się echem w mediach. W wypowiedziach różnych dyskutantów chętnie zabierających głos
w tej sprawie i upatrujących w niej paliwo polityczne ujawniły się bazowanie
na stereotypach i uprzedzenia. Niestety
fakt nieprzeczytania ze zrozumieniem
zawetowanej ustawy nie stanowił dla
nich problemu, więc nie uniemożliwił
formułowania komentarzy.
Bez emocji i spokojnie warto przypomnieć główne zmiany przewidziane w zawetowanej ustawie. Od
kil­ku lat w 5 gminach na Kaszubach
(Par­chowo, Sierakowice, Linia, Luzino
i Żu­kowo) język kaszubski jako język
po­mocniczy decyzją miejscowej wspólnoty może być używany w relacjach
pomiędzy obywatelem a instytucjami
gminy. Ewentualne koszty finansowe
takiego udogodnienia dla mieszkańców pokrywałby budżet gminy, jednak
dotychczas takie wydatki nie wystąpiły.
W rzeczywistości wprowadzenie języka
pomocniczego było legalizacją praktyki,
bo klienci urzędów gmin z urzędnikami
(wywodzącymi się najczęściej z miejscowej społeczności) naturalnie rozmawiali też po kaszubsku. Wprowadzenie
języka kaszubskiego jako pomocniczego to akt symboliczny, bo dzięki temu
urząd może być przyjaźniejszy obywatelom. Zawetowana ustawa proponowała
rozszerzenie możliwości wprowadzenia
języka pomocniczego też na powiaty, gdzie często używany tradycyjnie
jest język regionalny lub mniejszości.
W praktyce uprawnienie to zyskałyby
w Polsce 4 powiaty (2 z językiem kaszubskim – kartuski i pucki, 1 z językiem
białoruskim – hajnowski, 1 z językiem
litewskim – sejneński). Doświadczenie
gmin wskazuje, że język pomocniczy
wbrew obawom Prezydenta nie pociąga za sobą dodatkowych kosztów finansowych. Trudniej będzie po tym wecie
upominać się władzom Polski o prawo
używania języka polskiego w życiu publicznym przez polską mniejszość na
Wileńszczyźnie (liczącą około 300 tys.
członków), skoro Litwa będzie mogła
wysunąć kontrargument, wskazując, że
Polska nie dopuszcza używania języka
litewskiego w relacjach z władzami maleńkiego powiatu sejneńskiego (liczącego ok. 21 tys. mieszkańców, z czego ok.
6 tys. to Litwini). Ponadto nadal w komisjach konkursowych na dyrektorów
szkół, w których uczony jest język kaszubski (jako przedmiot dla chętnych),
nie będzie niestety żadnego przedstawiciela społeczności posługującej się
językiem kaszubskim. Rozwiązanie
to miało uwrażliwić ubiegających się
o posadę dyrektora szkoły na specyfikę
nauczania języka kaszubskiego, tak aby
znalazła ona odzwierciedlenie w przedstawianej przez kandydata koncepcji
pracy szkoły. Powinna ona korespondować z lokalnym otoczeniem, a dotychczas nierzadko nauczanie języka regionalnego pomimo sporych subwencji
traktowane jest po macoszemu.
Pozostaje gorycz po wecie Prezydenta. Pozostaje konieczność spokojnego
i merytorycznego przekonywania do
naszej kaszubsko-pomorskiej sprawy
i wypracowywanie nowych rozwiązań
z nadzieją na zrozumienie.
Stolemy 2015
Członkowie Klubu Studentów Pomorania 25 listopada przyznali swoje doroczne
nagrody. Medale Stolema za rok 2015 otrzymali: Aleksandra Kucharska-Szefler za
odkrywanie Kaszub jako tematu w sztuce oraz Jaromir Szroeder za mówienie o Kaszubach poprzez teatr.
Laureatom serdecznie gratulujemy!
POMERANIA GÒDNIK 2015
17
KASZËBI W PRL-U
Zéńdzenia
ù Méstra Jana.
Jón Trepczik
w ùbecczich
zôpiskach do 1956 r.
SŁÔWK FÒRMELLA*
Jeżlë pò pierszi òperacjowi rozmòwie
z Janã Trepczikã fónkcjonariuszowie Ùrzãdu do sprawów Pùblicznégò
Bezpiekù (ÙdsPB) mielë jesz zdebło
nôdzeje, że mòże ùdô sã gò zachãcëc
do wespółdzejaniô, tej pò drëdżim
zetkanim z Méstrã Janã stało sã dlô
ùbówców czësto gwësné, że ùdostanié
gò na jich stronã nie je mòżlëwé.
Trepczik nie zrobił tegò, co chcelë òd
niegò jegò rozpòwiôdôcze z ÙdsPB,
a òkróm tegò nie tacył przed nima, że
nie widzy mù sã sytuacjô Kaszëbów
i kaszëbiznë w Lëdowi Pòlsce. Dzél
z tegò, co pòwiedzôł na tã témã,
òstało ju napisóné w pòprzédnym teksce z tegò cyklu. Òkróm tegò żôlił sã
òn pòdpòrucznikòwi Potapczukòwi,
chtëren 26 zélnika 1955 r. prowadzył z nim òperacjową rozmòwã,
że Przédnictwò Pòwiatowi Nôrodny
Radzëznë (pòl. Prezydium Powiatowej Rady Narodowej) w Wejrowie nie
chce zatwierdzëc bùdżetu na òriginalné
òbleczenié dlô chórowégò karna „Kaszubi”2. Nadczidnął, że przëchôda do niegò
w ti sprawie Francëszka Majkòwskô,
chtërna prosa gò ò doradã, co zrobic z tim jiwrã. Przë leżnoscë J. Trepczik nie zabôcził téż pòwiedzec, że
białka ta, jedna ze znónëch dzejôrków
kaszëbsczégò żëcô, robia tedë w wejrowsczi Miesczi Bibliotece i zarôbia
tam 400 złotëch na miesąc. Trepczik rzekł tej Potapczukòwi, że we-
18
dle niegò takô robòta i taczi wzątk
za niã dlô F. Majkòwsczi to pòmsta ze
stronë wëszëznów. Dlô pòrównaniégò
wôrt tuwò wspòmnąc, że strzédnô
miesãcznô wëpłata w latach 1955 i 1956
wënôsza pòsobicą 1008 i 1118 zł.
Pò skùńczony drëdżi òperacjowi
rozmòwie z Méstrã Janã ppòr. Potapczuk béł ju gwësny, że béł òn przédnym
dejologã kaszëbsczégò separatizmù i że
nie je wôrt ju w przińdnoce prowadzëc
z nim niżódnëch òperacjowëch kôrbieniów, a òkróm te je mùsz gò rozprôcowiwac. Òb czas krëjamnégò dozéraniô
personë Trepczika Potapczuk mëslôł
dali wëzwëskiwac Bruna Richerta,
chtëren zaregistrowóny béł jakno wiadłodôwôcz ò tacewnym mionie „Kos-Wojciech”. Przëczëną tegò bëło to, że
znôł òn kaszëbsczich dzejarzów i miôł
mòżlëwòtã stëkac sã z nima. Òkróm
tegò, przënômni wedle dbë ùbówca,
figùrancë sprawë wierzëlë Richertowi,
a òn sóm ju òd jaczégòs czasu znôwù
mieszkôł w òbéńdze gduńsczégò
wòjewództwa. Wëzdrzało tej na to,
że pò przëcygnienim z Warszawë
na Pòmòrzé „Kos-Wojciech” bãdze
miôł wiãkszé mòżlëwòtë dôwaniô
bôczeniégò na zrzeszińców i zbieraniô
corôz to nowëch wiadłów na témã jich
dzejaniów.
Slédną kùreszce nôdbą Potapczuka zamkłą w jegò zôpiskù z drëdżi
òperacjowi rozmòwë z J. Trepczikã bëła
mësla, żebë wząc pòd ùwôgã werbùnk
na krëjamnégò wespółrobòtnika bezpieczi Antona Bòczka z Chòniców.
(dzél 7)
Widzymë tej, że to wszëtkò, co
pòwiedzôł ò nim Trepczik, mògło letkò
òstac przez bezpiekã wëzwëskóné
procëm niemù. To, że A. Boczek pòtikôł
sã z Méstrã Janã, bëło ju dlô bezpieczi
pòdskacënkã do tegò, żebë spróbòwac
zrobic z niegò zdrzódło wiadłów na
témã samégò Trepczika, a mòże nawetka i jinëch zrzeszińców. W aktach
Institutu Nôrodny Pamiãcë nie nalôzł
jem równak niżódnëch nadczidków
na témã tegò, czë A. Boczek miôł pózni
jakąs łączbã z krëjamnyma służbama
Lëdowi Pòlsczi, czë téż nié.
Pò dwùch òperacjowëch zetkaniach J. Trepczika z przedstôwcama
ÙdsPB sprawa òperacjowégò sprôwdzeniô zaregistrowónô 19 lëpińca
1955 r., a chtërny figùrantama bëlë
zrzeszińcë, cygnionô bëła dali. Wedle
materiałów z gòdnika 1956 r. nie ùdało
sã równak bezpiece pòtwierdzëc tegò,
ò co pòsądzywa òna Trepczika ë jinëch
zrzeszińców. W stëcznikù 1956 r.
ùdosta òna prôwdac nowé rapòrtë
òd „Kosa-Wojciecha”, ale zamkłé bëłë
w nich blós pòdôwczi, co rozszérzałë
donëchczasné pòsądzenia, jaczé mielë
ùbówcë w òdniesenim do Trepczika,
Aleksandra Labùdë i Ignaca Szutenberga. Krótkò pò tim, to je w gromicznikù
1956 r. III Wëdzél III Departamentu
Kòmitetu do sprawów Pùblicznégò
Bezpiekù wësłôł do III Wëdzélu WÙdsPB
pismiono, w jaczim kôzôł przeregistrowac zaczãtą 19 lëpińca łońsczégò rokù
sprawã òperacjowégò sprôwdzeniô na
agenturową sprawã.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KASZËBI W PRL-U
Stosowno do tegò pòlétu 7 maja
1956 r. referent III Sekcje III Wëdzélu
gduńsczi bezpieczi Aleksander Kwasniewsczi, chtërnégò znajemë ju jakno
tegò, co pôrã lat pózni bãdze krëjamno
dozérôł midzë jinszima Wòjcecha
Czedrowsczégò, ùrëchtowôł Pòsta­
nowienié ò założenim agenturowi sprawë
na karno (pòl. Postanowienie o założeniu
sprawy agenturalnej na grupę). Mia òna
tacewną pòzwã „Dzejarze” (pòl. „Działacze”), a figùrantama ji bëlë J. Trepczik,
A. Labùda ë I. Szutenberg (w aktach
napiselë: Schuttenberg). Òrãdzą do ji
prowôdzeniégò bëło to, że nadczidniãti
wëżi lëdze òd czile miesący òdbiwają
zéńdzenia, na chtërnëch mdącë dbë, że
są przedstôwcama kaszëbsczégò lëdztwa,
kôrbią ò mòżlëwòtach nawiązaniô łączbë
z tpzw. „gduńsczim rządã” w Lübeck.
Fig[ùrancë] planëją òderwanié kaszëbsczi
òbéńdë òd Pòlsczégò Państwa i stwòrzenié
separatisticznégò kaszëbskò-gduńsczégò
państwa pòd òpieką ë w òpiarcym ò
Niem­cë. Jakno kaszëbsczi dzejarze wëz­
wëskiwają dowiérnotã ù lëdzy zrzeszonëch
z kaszëbizną. Pòstanowienié to òstało
zacwierdzoné przez ùbecczé wëszëznë
30 maja 1956 r.
Wedle rapòrtu ò zaczãcym spra­
wë ò kriptonimie „Dzejarze” z 12
lëpińca 1956 r. môlã, gdze kôrbioné
bëło ò wszëtczich wspòmnionëch
përznã wëżi sprawach, bëło prawie mieszkanié J. Trepczika. Òkróm
tegò w dokùmence tim przeczëtac
mòżemë, że òb czas swòjich zetkaniów
figùrancë òbgôdiwelë téż mòżlëwòtë
wësłaniô do nôwëższich wëszëznów
Związkù Socjalisticznëch Sowiecczich Repùblików (ZSSR, pòl. ZSRR)
memòriału, w jaczim chcelë przedstawic kaszëbską sprawã jakno taką,
chtërna mùszi bëc jesz rôz rozsądzonô.
Zrzeszińcë mielë nibë prosëc sowiecczé wëszëznë ò pòmòc, przëcziństwò
ù pòlsczégò rządu i wskôzë co do
mòżnoscë ùdostaniô aùtonomie. Przë
leżnoscë òbgôdiwaniô ti témë przińc
mòże do głowë kąsk przesmiéw­nô
mësla, że jeżlë to wszëtkò na ògle
bëłobë prôwdą, to bë òznôczało, że
zrzeszińcë dobrze wiedzelë, że to
prawie Mòskwa dëcht nôwiãcy mô
w Pòlsce do gôdaniô, a nié Warszawa.
Ale na tim pòsądzenia kò­m ù­
ny­s ticznëch wë­s zëznów Pòlsczi
POMERANIA GÒDNIK 2015
w òdniesenim do zrzeszińców sã nie kùńczëłë. Nié
dosc, że ju przed wòjną
zrzeszony bëlë z separa­
tisticzną rësznotą na Ka­
szëbach, ale jesz òb czas
II swiatowi wòj­n ë La­
bùda i Trepczik mie­lë nibë
chcec dogadac sã z hi­
tlerowsczim gaùleiterã
Albertã Forsterã w sprawie
stwòrzeniô Kaschubenvolkù.
Do te­gò dochôda jesz lëchò
òbtaksowiwónô przez wë­
szëznë dzejnota pò­wòjnowi
„Zrzeszë Ka­szëb­sczi”.
W aktach nalôzł jem
téż nadczidkã ò tim, że J.
Trepczik pòwiedzôł wia­
dłodôwôczowi ò mionie „Kos-Wojciech”, to
je B. Richertowi (a ten
gwësno òdkôzôł to bezpiece), że A. Labùda miôł
w Trepczikòwim mieszkanim w Wejrowie zwòłac
zéńdzenié zrzeszińców.
Miało òno òdbëc sã òb czas
jastrowëch feriów, to je na
pòczątkù łżëkwiata 1956 r. Témama, jaczé nibë bëłë tam òbgôdiwóné, bëło napisanié wëżi wspòmnionégò memòriału
do sowiecczich wëszëznów i to, na jaczi
ôrt nawléc łączbã z òrganizacją „Bund
der Danziger” w Lubece.
To, że môlã zetkaniów krëjamno
dozérónëch przez ÙdsPB figùrantów
bëło prawie mieszkanié Méstra Jana,
pòdskacëło fónkcjonariuszów do
założeniégò w tim placu òperacjowi techniczi (pòl. technika operacyjna). W słowiznie
pòlsczi bezpieczi òznôczało to midzë jinszima jizbòwi pòdsłëch, dzãka chtërnémù
ùbówcë mòglë wiedzec, chto i ò czim kôrbi w chëczach Trepczika. Żebë równak
zwëskac mòżlëwòtã pòdsłëchiwaniô
zrzeszińców, bezpieka mùsza założëc pasowną instalacjã, a żebë to zrobic, mùsz
bëło wlezc do jednégò z mieszkaniów,
co sąsadowałë z Trepczikòwim, bò blós
tak szło sã pòdłączëc. W tim przëtrôfkù
ÙdsPB chcôł wëzwëskac do tegò mieszkanié jednégò z sąsadów „figùranta”.
Człowiek nen robił w tim czasu jakno
czerownik Wëdzélu Pòùczënë Przédnictwa Pòwiatowi Nôrodny Radzëznë (pòl.
Wydział Oświaty Prezydium Powiatowej
Rady Narodowej) w Pùckù. Przed założenim pòdsłëchù fónkcjonariuszowie
ùdbelë so jachac do môla jegò robòtë do
Pùcka, bë zgadac sã z nim na pòstãpné
zetkanié w pózniészim czasu, jaczé miało
òdbëc sã ju w jegò priwatnym mieszkanim. Òb czas negò drëdżégò zéńdzeniô
przedstôwcowie bezpieczi chcelë zrobic
pòtrzébny do założeniô pòdsłëchòwi
instalacje céchùnk bùdinkù, w jaczim
mieszkôł J. Trepczik. Jeżlë chòdzy ò czas
do kùńca 1956 rokù, nie nalôzł jem w papiorach dokazów na to, że pòdsłëch nen
òstôł prawie tedë w chëczach Méstra Jana
założony, ale w aktach stwòrzonëch czile
lat pózni zamkłé je wiadło ò tim, że na
gwës dzejôł òn w Trepczikòwim mieszkanim w tim czasu (to je na przełómanim lat
50. i 60. XX stalata) i béł wëzwëskiwóny
przez SB òb czas krëjamnégò dozeraniô
dzejaniów zrzeszińców.
1
Aùtor je starszim archiwistą w archiwalnym dzélu gduńsczégò partu Institutu Nôrodny Pamiãcë.
2 Wszëtczé wëzwëskóné w teksce cytatë
wzãté z pòlskòjãzëkòwëch zdrzódłowëch
tekstów skaszëbił Słôwk Fòrmella.
19
GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH
Kosmos a mrówka
STANISŁAW SALMONOWICZ
Maurice Maeterlinck, laureat Nagrody
Nobla w dziedzinie literatury, był także autorem głośnych książek o życiu
pszczół i termitów. Książki o mrówkach
nie napisał. Mrówki mieszkają zazwyczaj w kopcu-mrowisku w lesie, z dala
od ludzkich siedzib. W przeciwieństwie do ludzi żyją spokojnie, życiem
uregulowanym, wolnym od sporów
wewnętrznych. Toczą jednak czasem
wojny ze światem zewnętrznym, z innymi mrówkami. W kopcu każdy ma
swoje obowiązki. Otoczenie natomiast
mrowiska jest dla nich raczej tajemnicze, niespokojne, nieraz niebezpieczne,
a orientacja mrówki w jej wędrówkach
w otaczającym ją świecie sięga w najlepszym razie w głąb lasu otaczającego
kopiec w granicach kilkuset metrów,
może nieco więcej.
Można sądzić, że mrówka ma mgliste poczucie, że świat wokół niej jest
o wiele większy niż jej codzienne wędrówki i bezpośrednie wrażenia, ale nie
prowadzi raczej badań w tym zakresie,
i zapewne kwestia ta jej nie niepokoi.
Zwykły człowiek od wieków był w stosunku do kosmosu w podobnej sytuacji,
choć długo nie zdawał sobie z tego sprawy, ale – w przeciwieństwie do mrówek – stworzył w długiej ewolucji różne postawy i poglądy na temat budowy
świata. Droga wiodła od początkowego
traktowania Ziemi bądź jako centrum
20
świata, bądź jako zależnej od Słońca,
które jednak miało krążyć wokół Ziemi, po odebranie jej rangi centrum kosmosu – zdegradowanie do roli satelity
krążącego wokół Słońca. Dalsze badania
naukowe, jakże dziś intensywne, prowadzą do wniosku, który mrówka mogłaby sformułować, gdyby miała pisać
prace naukowe, a mianowicie poglądu,
że kosmos jest bezgranicznie wielki, że
stale jakby ucieka od Ziemi i że w gruncie rzeczy wiemy o nim coraz więcej
i chyba coraz mniej rozumiemy, jaką
rolę w tym wszystkim odgrywa Ziemia,
na której żyjemy.
Nie jestem niestety ani astronomem,
ani fizykiem, i w tej sytuacji wracam
raczej do pozycji małej mrówki, która
prawdopodobnie nie przejmuje się tym,
że las, w którym mieszka, leży w jakimś
kraju, kraj ten należy do kontynentu
opływanego morzami i oceanami, że
w sumie mieszka na ogromnej w proporcjach do życia mrówki Ziemi. Na szczęście mrówka nie wie nawet o istnieniu
kosmosu i jej żadne lęki metafizyczne
czy kosmiczne nie dotyczą. Pytanie: Czy
nam czasem nie grozi strach przed nieskończonością kosmosu wobec utraty
stabilnej wiary w realia Ziemi jako swego rodzaju centrum naszego świata?
Strachy takie, raczej wprawdzie tylko
dla pieniędzy, szerzą filmy o kosmitach
i „walkach światów”. Może więc lepiej
wracać spokojnie do codziennej krzątaniny na wzór pracowitych mrówek,
krzątaniny, która oczywiście, w obliczu
niepojętego w swej wielkości kosmosu,
wydawać się może zupełnie nieważną,
marginesową.
Czy można jednak eksplorować dalej
i dalej kosmos, nie zwracając uwagi na
skutki tego działania w myśleniu o naszej egzystencji? Czy możemy wszystko
pojąć bez błędu i kłopotów? Czasami,
choćby w telewizji, wskazują nam nowe
teorie na przykład o „czarnej dziurze”
w kosmosie, której definicje astronomów
wydają się tak skomplikowane, że nie
każdy współczesny polski maturzysta
pojmie łatwo, o co chodzi. Możemy oczywiście powiedzieć „Polacy, nic się nie stało” i wracać do podróży Twardowskiego
na Księżyc. Notabene wśród pierwszych
autorów, którzy pisali na świecie o podróży na Księżyc, był znakomity autor
polski – Jerzy Żuławski (książka Na srebrnym globie rok 1903. Jest także polski film
oparty na tej książce).
Doświadczenie zarówno historii, jak
i obecnych czasów świadczy wyraźnie,
że społeczeństwa ludzkie niekoniecznie są skłonne przyjmować takie czy
inne pewniki nauki. Moim zdaniem
„kondycja człowieka”, jego obecność
„tu i teraz” nie ułatwia wyjścia spojrzeniem daleko poza własną, bieżącą egzystencję, określa jej możliwości. Dobrym
przykładem są tu losy zwalczanej nieraz i dziś, a ogólnie przyjętej w nauce
teorii darwinizmu co do ewolucji życia
na Ziemi. Nawet w niezwykle „postępowym” Związku Radzieckim Stalina teoria ta była zwalczana, głoszono
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH
w biologii poglądy zupełnie absurdalne,
a uczonych, którzy się z tymi teoriami
nie zgadzali, wysyłano do GUŁAGU.
Przez wieki liczne ludy czciły Słońce
jako boga. Długo w astronomii obowiązywała teoria, że Ziemia nie jest
okrągła i że Słońce krąży wokół Ziemi,
a nie odwrotnie. Przez czas dłuższy
odmienny pogląd Mikołaja Kopernika,
rodem z Torunia, był ostro zwalczany
nie bez krwawych represji. Dziś tego poglądu nikt w nauce nie kwestionuje, ale
nie ulega wątpliwości, że tak jak żyją do
dziś na świecie środowiska uznające realność czarów i magii, nawet w Europie,
tak żyją też różne środowiska na świecie,
które nie przyjmują do wiadomości wielu podstawowych informacji panujących
w nauce. Rzecz w tym, że realna wiedza
wielu ludzi, zwłaszcza ich bezpośrednie,
nazwijmy to: empiryczne doświadczenia rzeczywistości wskazują im coś innego niż prawa fizyki odkrywane przez
naukę. Łańcuchy przyczyn i skutków
ustalane przez naukę (pomijam tu kwestię, że oczywiście nauka przez wieki
wytwarzała wiele błędnych teorii, z których później się wycofywała) a pozorne
łańcuchy przyczynowe, jakie wydają się
nam doświadczane w życiu codziennym, są to nieraz zgoła odmienne poglądy. W swoim czasie popularne było
powiedzenie, że nieliczni tylko ludzie
„wiedzą”, że istnieją bakterie, pozostali
muszą w tej sprawie „wierzyć” nauce.
Mógł więc romantyk Adam Mickiewicz
pisać dumnie: „Tam dojdę, gdzie graniczą Stwórca i natura”, ale dziś nawet nie
wiemy, gdzie i w jaki sposób kończy się
kosmos, czy i gdzie są jakieś inne światy,
może naszemu bliskie.
Myślę, że przeciętny człowiek, nie
badacz tych spraw, nie może wyjść
poza swój układ myślenia. Mrówka ma
jednak lepiej, bo nie ulega metafizycznym lękom, nie musi się zastanawiać,
czy za jej lasem są inne lasy, pełne może
dziwów, z którymi się nigdy dotąd nie
zetknęła. Jesteśmy wobec stałych sukcesów nauki w sytuacji mrówki spotykającej na leśnej drodze traktor, który
wywozi ścięte drzewa z lasu, i myślącej
sobie (jeżeli tak myśli): szkoda, że te
drzewa, które mogłyby nam mrówkom
służyć do użytecznych celów, leżąc
spokojnie w lesie, teraz gdzieś jadą, nie
wiadomo, gdzie i po co. Czy wobec sukcesów techniki, całej cywilizacji elektronicznej, której zasad z reguły wielu
z nas nie pojmuje (także ci, którzy potrafią z niej korzystać, ale i tak nie wiedzą, na jakich zasadach jest ona oparta),
czy tylko „wapniaki” w moim rodzaju
czują się jak owa moja mrówka w lesie?
Astronomowie, jak wiemy, posługują się w swoich matematycznych
ustaleniach liczbami, których nie znają
budżety nawet największych mocarstw
naszego świata. Już samo pojęcie „lat
świetlnych” (nb. polskie encyklopedie
przeważnie ten termin pomijają) określających odległości w kosmosie jest
dość trudne do pojęcia, wyobrażenia
sobie w naszych skromnych umysłach.
Na pytanie, jakie miejsce na przykład
„swoją masą” (?) zajmuje nasza Ziemia
w kosmosie, jaką jest częścią kosmosu,
wydaje się, że precyzyjnej odpowiedzi
„na dziś” nie mamy, i nie jestem pewny,
czy znane struktury kosmosu pozwolą
nam kiedyś taką odpowiedź sformułować. Jedno jest raczej pewne, że takich
układów kosmicznych, quasi-samodzielnych (?) jak nasz Układ Słoneczny,
jest wiele i wiele z nich prawdopodobnie przewyższa swym ogromem Układ
Słoneczny. Nie zapominajmy (dla pognębienia mrówki), że Ziemia jest tylko jedną z ośmiu planet naszego Słońca.
Jak konkludować owe odważne
(mam nadzieje, że astronomowie UMK
w Toruniu nie obrażą się na dywagacje
felietonisty) rozważania o samopoczuciu mrówki wobec kosmosu?
Konkluzja moja będzie dość oszczędna i skromna: jesteśmy na Ziemi w obliczu nieskończonej wielkości kosmosu
czymś w rodzaju mrówek. Astronomowie i fizycy owym mrówkom dostarczają niezwykłe perspektywy, równie
może oszałamiające, a niekiedy niepokojące, jak informacje, że zbudujemy
roboty, które mogą się zbuntować i objąć władzę na Ziemi. Dodam tu co do
robotów, że skoro ludzie – pełni emocji,
nauk różnych wyznań, budujący wielowiekową kulturę – mogli, jakby na zimno, urządzać w XX wieku, i dalej mają
na to ochotę, organizować ludobójstwa,
to czego mamy się spodziewać po mechanicznym stworze pozbawionym
duszy, którą człowiek dotąd, wedle
naszej tradycji posiada, podobnie jak
poczucie zła i dobra? Czy nauczymy roboty poczucia winy po morderstwie?!
To jednak tylko moja dygresja. Wracam
do spraw kosmosu. Cywilizacja ludzka
zaludniła Ziemię i stworzyła jej historię, pełną błędów i „wypaczeń”, by nie
rzec morderstw indywidualnych czy
zbiorowych, którym jak dotąd żadne
przykazania boskie czy ludzkie nie zapobiegły. Czy mamy się chełpić ludzką
cywilizacją, która swymi badaniami
sięga w głąb kosmosu, czy chwalić się
swoją samotnością w kosmosie, to już
pytania nie na ten felieton.
Chciałem tylko zwrócić uwagę na
rosnącą przepaść między egzystencją
znacznej części ludności (chociażby Afryka, część Azji i Ameryki Południowej) globalnego świata a rozkwitem nauki w naszej cywilizacji. Pytanie przewrotne do
astronomów zapamiętane z wypowiedzi
mojego katechety sprzed wieków: Czy
ciekawość to nie jest pierwszy krok do
piekła? Oczywiście, katecheta nie miał
na myśli kosmosu...
R E K L A M A
POMERANIA GÒDNIK 2015
21
POMORSKA PRASA
Idea polskiego kolonializmu
na wybranych przykładach
prasy międzywojennej (część 2)
PIOTR SCHMANDT
Jak pisaliśmy w poprzednim numerze,
w zbiorach Działu Prasy Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej
w Wejherowie znajdują się trzy tytuły prasowe, których wydawcą była Liga Morska
i Kolonjalna: „Morze. Organ Ligi Morskiej
i Rzecznej”, po zmianie nazwy wydawcy
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej”,
„Morze i Kolonie” oraz „Polska na Morzu.
Pismo Ligi Morskiej i Kolonjalnej”. Niżej zamieszczamy krótkie omówienie zawartości
„Morza” oraz jego kontynuatora „Morza
i Kolonii”.
„MORZE”
zaczynało skromnie, jako organ Ligi
Morskiej i Rzecznej. Na jego łamach
przedstawiano efektowne fotografie,
np. statku handlowego podczas sztormu wyrzuconego na brzeg i pokrytego
lodem (Nr 2 z lutego 1925), omawiano
warunki rozwoju dróg wodnych w Polsce (Nr 7 z lipca 1925), czy też zajmowano się problemem ekspansji politycznej
Niemiec (tamże).
Jednak równolegle na łamach pisma
obecna była tematyka aktywności polskiej na morzach. Relacjonowano np.
rejs statku Warta, będącego własnością
Żeglugi Polskiej, do portów w Gibraltarze i Algierze, nie ograniczając się do
spraw gospodarczych, ale szczegółowo
prezentując codzienne realia odmiennych kultur (Nr 8–9 z sierpnia – września 1927).
Pojawia się charakterystyczny język. Artykuł poświęcony zwiększeniu
polskiej aktywności handlowej na odległych obszarach zatytułowany jest
„Nasza zamorska ekspansja handlowa”
22
(Nr 10 z października 1927). Nadal jednak koncentrowano się głównie na
sprawach morskich w odniesieniu do
terenu Polski. W wymienionym numerze omówiono program budowy portu
gdyńskiego, kwestię rozpoczęcia działalności przez szkołę morską w Tczewie, zanalizowano też opinie Anglików
o naszej Marynarce Wojennej. „Morze”
w kolejnych rocznikach poświęcać będzie sprawom portu w Gdyni oraz marynarkom: wojennej i handlowej wiele
miejsca, popularyzując je w ten sposób
na wielką skalę wśród licznych czytelników z całej Polski.
W roku 1929 w „Morzu” pojawia się
dodatek zatytułowany „Pionier kolonialny. Organ Związku Pionierów Kolonialnych”. Związek ów był sekcją LMiR.
Już w pierwszym numerze ze stycznia
dodatek opisuje, piórem dr. Gustawa
Załęckiego, osadnictwo polskie w brazylijskiej Paranie, ze wszystkimi jego
blaskami i cieniami, jednak w duchu
podziwu dla odwagi i determinacji kolonistów.
W numerze lutowym „Pioniera”
z 1929 r. znaleźć można artykuł o ekspedycji naukowo-ekonomicznej do Angoli. Jej inicjatorem była liga. W tymże
numerze – migawki z kolonii portugalskich, holenderskich i francuskich,
a także omówienie tendencji polityki
kolonialnej wymienionych państw.
Marzec 1929 przyniósł numer „Pioniera” z jasną deklaracją: Własne kolonie zamorskie, to wzmożenie politycznego
prestige`u Polski, to zabezpieczenie naszej
gospodarczej samowystarczalności. To też
Liga Morska i Rzeczna domaga się 10% kolonij poniemieckich tytułem należnej nam
słusznie i bezspornie schedy, propaguje
ideę wyzyskania kolonij francuskich w formie kondominium gospodarczego z Francją na tym terenie. Idźmy śmiało śladami
Arciszewskiego, Beniowskiego, Szulca-Rogozińskiego! (...) tereny koncentracji – to
dla mas szerokich... Parana, dla osadnictwa jednostkowo-grupowego... Angola.
Angola, wówczas kolonia portugalska, widać bardzo leżała na sercu
działaczom ligi i redaktorom jej organu,
skoro „Morze” z lipca – sierpnia 1929 r.
zamieszcza kolejną część bardzo obszernego i szczegółowego reportażu
właśnie z Angoli, wzbogaconą atrakcyjnymi fotografiami. Nieprzypadkowo
z kolei prezentuje życiorys Maurycego
Beniowskiego, którego związki z Madagaskarem miały stanowić argument
za polską ekspansją na największą afrykańską wyspę, w tym czasie kolonię
francuską.
„Pionier” z sierpnia – września
1929 r. przynosi ważną informację – oddziały ligi na terenie całego kraju zebrały już około 100 tysięcy podpisów pod
petycją do władz polskich o rozpoczęcie
międzynarodowych procedur mających
na celu oddanie Polsce części kolonii
niemieckich. Problem polegał jednak na
tym, że tereny należące przed I wojną
światową do wilhelmińskiego cesarstwa
już dawno zostały rozdzielone, a ich lwią
część otrzymała Wielka Brytania. Potęgom takim, jak Wielka Brytania trudno
odebrać kolonie, toteż F. Ordyński w „Pionierze” (artykuł „Do kogo należy Antarktyda?”) z grudnia 1929 r. zastanawia się
nad... łatwo zgadnąć!
Rok 1930 rozpoczyna „Pionier”
w styczniowym numerze relacją z „Rewji morsko-kolonjalnej w Antwerpji”. Na
owej „rewji” zaistniała też Polska ze
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
POMORSKA PRASA
swym pawilonem, zorganizowanym
przez ligę wespół z Żeglugą Polską, prezentując ojczysty dorobek w zakresie
rozbudowy floty i rynków morskich
oraz aktywności naukowej w dalekich
krajach.
Podstawy finansowe organizacji,
która ideę kolonializmu propaguje,
musiały być czymś istotnym. Rozmaite
były sposoby gromadzenia środków
pieniężnych, np. „Pionier” z kwietnia
1930 r. informuje, że wydano znaczki na
fundusz kolonialny, w cenie 10 i 50 gr.
Można było je nabyć w oddziałach ligi
na terenie całego kraju.
Majowy numer „Pioniera” z 1930 r.
kontynuuje obszerny cykl reportaży poświęconych Madagaskarowi.
W Kronice kolonjalnej „Pioniera” z sierpnia 1930 r. pojawia się następująca informacja: W początkach sierpnia r.b. Zarząd
Związku Pionierów Kolonjalnych otrzymał
pierwszą wiadomość od członków związku pp. Jesionowskiego i Kłobukowskiego,
którzy przed paru miesiącami udali się do
Angoli celem osiedlenia się na roli. Ze sprawozdania, jakie nadesłali nasi pionierzy,
wynika, że na terenie angolitańskim można liczyć na uzyskanie większych obszarów ziemi pod przyszłą polską kolonizację.
„Morze” w każdym numerze prezentowało życie polskich osadników
w najodleglejszych rejonach świata,
m.in. w Peru i na Filipinach, jak również
ukazywało czytelnikom realia w krajach, gdzie Polaków (jeszcze!) nie było
zbyt wielu, jak np. w Maroku. Z kolei
w każdym numerze „Pioniera” zamieszczony jest tzw. wstępniak dotyczący
programu ligi i polskich postulatów
w odniesieniu do przyszłej kolonizacji,
np. w numerze 11 z listopada 1930 r.
znalazł się artykuł wstępny dr. W. Rosińskiego zatytułowany „Od programu
do jego wykonania”.
„Morze”, już jako organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej, zaprasza w numerze
styczniowym z 1933 r. na wycieczkę
okrętem Polonia do Afryki w dniach
3–27 kwietnia. Trasa obejmować miała: Lizbonę, Casablankę, Malagę, Sewillę i Antwerpię. Nie były potrzebne wizy
i paszporty, co niewątpliwie znacznie
pomniejszało zakres formalności.
W numerze marcowym „Pioniera
Kolonialnego” dalszy ciąg opisu projektu P. Wereszczyńskiego (z roku 1874).
POMERANIA GÒDNIK 2015
Ów teoretyk kolonializmu postulował wtedy, o czym wyżej,
założenie kolonii polskiej na
wyspach Oceanii.
Na fundusz kolonialny,
o czym informuje „Pionier”
z kwietnia 1933, wpłacili
ostatnio m.in.: Jan Lewandowski – 25 zł, Iz. Pabudziński – 4 zł, Centrum Wyszkolenia Saperów – 139,84 zł.
Każdego roku obchodzono
hucznie Święto Morza. Liga
z tej okazji, o czym informuje
„Morze” z maja 1933 r., wydała już wcześniej Kalendarz
Morski i Kolonjalny, w którym
znaleźć można było szczegółowe informacje dotyczące
najbliższych obchodów.
Gdy mowa o publikacjach, LMiK posiadała własny Instytut Wydawniczy.
„Pionier” z czerwca 1933 r.
poleca m. in. Program Ligi
Morskiej i Kolonjalnej gen.
Gustawa Orlicz-Dreszera, Kolonje dla Polski L. Bulowskiego i Wysoki
płaskowyż Angoli Franciszka Łypa.
„Morze” z lipca 1933 r. niemal każdą
kolejną stronicę zdobi hasłami w rodzaju:
Mamy morze, zdobywajmy oceany;
Kto ma morze, tego nikt nie zmoże;
Morze i kolonje – to potęga Polski;
Pamiętaj o Funduszu Akcji Kolonjalnej.
Do idei Polski kolonialnej i w ogóle morskiej miały zachęcać barwne, na poły
beletrystyczne wspomnienia, napisane
ze swadą i przedstawiające przygody
oraz rozmaite perypetie podróżników. Takie są Leopolda Janikowskiego
„Wspomnienia z podróży afrykańskich
w latach 1882–1886”, zamieszczone
w numerze 8–9 „Pioniera” z sierpnia –
września 1933 r.
Numer 12 „Pioniera” z grudnia
1933 r., jak zresztą wszystkie go poprzedzające, informuje o działalności
kół ligi na terenie całego kraju. Zwraca uwagę mnogość pożytecznych inicjatyw kół ligi, np. oddział w Hrubieszowie propagował lokalny rozwój
sportów wodnych; z jego inicjatywy
zbudowano przystań wodną na rzece
Nuczwie – przebieralnię, magazyn na
kajaki, a przede wszystkim pływalnię.
Tego typu inicjatywy stanowiły zresztą
element wprowadzający konkretną
społeczność w tematykę wodną znacznie większego kalibru.
Michał Pankiewicz z Warszawy
był stałym felietonistą, a raczej teoretykiem i członkiem, jak byśmy to dziś
nazwali, think tanku LMiK. „Pionier” ze
stycznia 1934 r. prezentuje jego artykuł
zatytułowany „Jak należy organizować
kolonizację zamorską”, w którym autor
szczegółowo przedstawia kolejność
i obszary posunięć mających na celu
polityczne, ekonomiczne i społeczne zagospodarowanie ziem przewidzianych
jako przyszłe polskie dominia.
Kolonie koloniami, a dopóki ich nie
ma, dopóty trzeba sprowadzać rozmaite zamorskie towary od obcych.
W kwietniowym numerze „Pioniera”
z 1934 r. Adam Grodecki z Warszawy
analizuje główne kierunki importowe
Polski. I tak, dowiadujemy się, że z Azji
(głównie z Indii Brytyjskich) sprowadzamy produkty roślinne, np. ryż
niewyłuszczony, jutę, bawełnę, koprę,
siemię lniane. Za to z Bliskiego Wschodu docierają do nas pomarańcze, mandarynki, grappe-fruit (pisownia oryginalna), tytoń, oliwa jadalna i nieco
wyrobów ze srebra. Z kolei Australia
23
POMORSKA PRASA
eksportowała do Polski wełnę, skądinąd
kraina kangurów była w tym względzie
światowym potentatem.
Pismo żywo interesowało się skupiskami polonijnymi w dalekich krajach, łącząc z nimi dalekosiężne plany.
W numerze lipcowym „Morza” z 1934 r.
artykuł „Ośrodki polskie na obczyźnie”
podaje wiele interesujących szczegółów
dotyczących Polaków w Kolumbii, Chile
czy Panamie.
Skupiska Polaków istniały w wielu miejscach. Mało kto wie, że jeszcze
w czasach Rosji carskiej liczni Polacy
budowali w Mandżurii linię kolejową
pomiędzy Rosją a Chinami. Silnym „polskim” ośrodkiem stał się wtedy Harbin.
W 1934 r., o czym informuje numer
listopadowy, mieszkało tam 5 tysięcy
naszych rodaków. W artykule „Sprawa
kolonizacji polskiej w Mandżurii” inż.
K.G. zastanawia się, czy i na tym „froncie” nie dałoby się działać w celu pozyskania kolonii.
Niektóre zamierzenia przybierały
bardzo realny kształt. „Morze” z marca 1935 r. informuje, że Dnia 3 kwietnia
1934 roku, misja Ligi M.iK. w osobach pp.
24
Janusza Makarczyka i Jana
Dmochowskiego wyjechała
z Bordeaux statkiem holenderskim „Amstelkerk” i zwiedziła kolejno Sierra Leone,
Gwineę Francuską, Liberję,
Wybrzeże Kości Słoniowej,
Wybrzeże Złote, Togo i Dahomey, wracając do Warszawy
w końcu czerwca tegoż roku.
Imponuje precyzją i liczbą
nagromadzonych faktów
analiza tamtejszych rynków
gospodarczych i perspektyw
Polski na rozwój wymiany
handlowej z wymienionymi krajami (w większości
koloniami), nie wyłączając
nawiązania współpracy
w kreowaniu procesów ekonomicznych wyższego rzędu
(kooperacja inwestycyjno-produkcyjna).
Przywoływany już Michał Pa­n kiewicz w majowym numerze „Morza”
z 1935 r. operuje językiem
patetycznym, charakterystycznym dla międzywojnia,
przy tym wyzbytym wszelkich niuansów dyplomatycznych: Hasło: Żądamy
kolonij dla Polski musi stać się dzisiaj hasłem całego narodu, winno ono wypełnić
naszą myśl i przepoić naszą wolę, a wówczas rząd, silny poparciem powszechnej
opinii narodu, zażąda i zdobędzie mandat
kolonjalny dla Polski. Błąd z r. 1919 powtórzyć się nie powinien i nie może.
Czerwcowy numer z 1935 r. podaje
kwoty wpłacone w poszczególnych latach na Fundusz Akcji Kolonjalnej (dla
zainteresowanych – P. K. O. Nr 1030; kto
wie, może mimo zawirowań wojennych
konto jakimś cudem przetrwało w zakamarkach tej największej polskiej instytucji finansowej...). I tak, w roku 1933
wpłacono 143 410,39 zł, w 1934 – 179
000,88 zł, natomiast w 1935 (do 1 maja)
136 602,39 zł.
Organ ligi z niepokojem, ale i zazdrością dostrzegał poczynania państw
mogących stanowić konkurencję dla
polskich dążeń kolonialnych. Z artykułu płk. dypl. T. Tomaszewskiego z lipca
1935 r., dotyczącego szkoły kolonialnej w Niemczech przygotowującej kadry mające zarządzać w przyszłości
odzyskanymi przez Niemców koloniami, przebija też uczucie i przesłanie pozytywne – od sąsiadów należy uczyć się
rzeczy dobrych, a więc zapału, zdolności praktycznych i organizacyjnych, jak
również konsekwencji.
Ważnym elementem działalności
LMiK były letnie obozy młodzieżowe.
Numer 8–9 „Morza” z sierpnia – września 1935 r. prezentuje fotoreportaż
z obozu na Helu. Namioty, ćwiczenia
gimnastyczne, plażowanie, wszystko
to musiało być dla młodego człowieka
doby międzywojennej atrakcyjne.
Opinia międzynarodowa zaczynała z czasem dostrzegać polskie dążenia kolonialne, które nie mogły zostać przychylnie przyjęte. W artykule
„Dążenia kolonjalne” zamieszczonym
w grudniowym numerze „Morza”
z 1935 r. pojawia się smutna konstatacja: Dążenia kolonjalne, które ujawniać
się poczynają w naszem społeczeństwie,
nie uchodzą uwagi opinji publicznej za
granicą. Rzadko jeszcze spotykają się one
z należytem zrozumieniem, a już tylko pojedyńcze głosy organów tej opinji – prasy –
zajmują wobec naszych dążeń stanowisko
przychylne.
Dynamiczny, niemający precedensu w polskiej historii rozwój Gdyni,
niewątpliwie miał wpływ na zainteresowanie Polaków morzem i perspektywami, jakie niesie jego zagospodarowywanie. Skoro potrafiliśmy zbudować
taki port i mamy coraz większą flotę,
kolonie będą prostą konsekwencją rozwoju Polski morskiej – i właśnie Gdyni.
Kazimierz Jeziorański w styczniowym
numerze „Morza” z 1936 r. pisze w tekście zatytułowanym „Gdynia a Kolonje”:
Aby port polski Gdynia, aby praca nasza
na morzu mogła dać nam te wszystkie
korzyści, jakie ciągną inne państwa – musimy dotrzeć do źródeł surowców kolo­
njalnych, odgrywających tak wielką rolę
w naszem życiu gospodarczem, wziąć
w swe ręce produkcję i transport tych surowców. A to stać się może tylko wówczas,
gdy panować będziemy nad terenami produkcji, gdy będziemy mieć kolonje. Gdynia,
to brama wypadowa, przez którą prędzej
czy później dopłynąć musimy do własnych
terenów ekspansji zamorskiej – do kolonij.
Druga połowa lat 30. to czas, kiedy
i oficjalne czynniki państwowe najwyższego szczebla zabierają głos w kwestii
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
POMORSKA PRASA
kolonialnej. Nr 3 „Morza” z marca 1936 r.
cytuje słowa szefa Ministerstwa Spraw
Zagranicznych Józefa Becka, wypowiedziane w przemówieniu podczas posiedzenia Komisji Budżetowej Senatu RP
29 stycznia. Z uwagi na rangę urzędnika i miejsce, warto zacytować dłuższy fragment tej wypowiedzi: Sprawy
kolonizacyjne. Mówi się o nich dziś dość
dużo, niektórzy aktualnie biją się nawet
o to. Sądzę, że jesteśmy na progu jakby
dojrzewania nowej koncepcji zagadnienia
kolonjalnego. Przedstawiciel największego
mocarstwa kolonjalnego, sir Samuel Hoare, powiedział, iż przewiduje możliwość
i potrzebę międzynarodowego porozumienia co do podziału zarówno źródeł surowców, jak i spożytkowania ludzkiej pracy na
świecie. Sądzi on, iż szukać tego trzeba na
drodze porozumienia pokojowego. W Genewie zaznaczyłem w odpowiedniej formie, że rezerwujemy sobie powrócenie do
tej sprawy w przyszłości. Przy rozpatrywaniu tego problemu w drodze porozumienia
międzynarodowego, nasze państwo będzie
miało oczywiście równe prawo i równą
możliwość zaspokojenia swoich interesów.
Język dyplomatyczny, nieco ezopowy,
ale...
Tymczasem liga, która już wcześniej
robiła wiele w celu rozwoju jak najściślejszych stosunków z Liberią i miała
na tym polu niemałe osiągnięcia, może
się pochwalić, w tekście z lipca 1936, że
Prace plantacyjne w Liberii, prowadzone
przez Polaków na terenach koncesyjnych
LMK, rozwijają się stopniowo. Pozakładano już szkółki niektórych cennych roślin,
jak kakao i kawy.
W związku z powołaniem Instytutu Morskiego i Kolonialnego redakcja
zwróciła się do prof. Stanisława Pawłowskiego z prośbą o omówienie celów
i metod przyszłej działalności instytutu. Prof. Pawłowski w „Morzu” z lutego 1937 r. szczegółowo przedstawia
przyszłą działalność, naukową i jednocześnie praktyczną, powołanej właśnie
placówki.
„Morze” z maja 1937 r. prezentuje
obszerne podsumowanie działalności
LMiK w latach 1935–1937, w odniesieniu do Delegatury w Jarosławiu,
okręgów: Białostockiego, Lubelskiego,
Lwowskiego, Łódzkiego, Nowogródzkiego, Pomorskiego, Poznańskiego, Radomsko-Kieleckiego, Stanisławowskiego,
POMERANIA GÒDNIK 2015
Stołecznego, Tarnopolskiego, woj. warszawskiego, Wileńskiego, Wołyńskiego,
Zagłębia Węglowego, włącznie z podaniem kwot składek zebranych w każdym z okręgów.
W artykule o nostalgicznym, ale
i budzącym nadzieje tytule „Polskie
tradycje kolonialne” (Nr 9 z września
1937 r.) K. Jeziorański przypomina Maurycego Beniowskiego, Adama Mierosławskiego, Antoniego Pisulińskiego,
braci Stebleckich, Władysława Jagniątkowskiego, Tomasza Bartmańskiego,
Pawła Strzeleckiego – na ogół dziś zapomniane niespokojne duchy podróżujące po egzotycznych zakątkach świata,
zawsze, oprócz pasji odkrywczej i żyłki
awanturniczej, mające na względzie dobro przyszłej, odrodzonej Polski.
Grudniowy numer „Morza” z 1937 r.
w artykule wstępnym zatytułowanym
„Walka o kolonie” podaje przykład agresywnej i skutecznej polityki ekspansji
Włoch w Abisynii. A Polska? Posiadamy już wymianę towarową, w tym
surowcową ze światem, nasi rodacy
są w wielu krajach na dalekich kontynentach, flota rozwija się imponująco,
mamy wielki, nowoczesny port, Toteż
domagamy się kolonij dla Polski!
Wspominaliśmy już o udziale we
władzach ligi wielu prominentnych
osób z kręgów decydenckich II RP. Oto
Nr 1 „Morza” ze stycznia 1938 r. podaje,
iż Rada Główna LMiK zwróciła się do Inspektora Armii gen. broni K. Sosnkowskiego z prośbą o przyjęcie godności
Protektora Ligi. Zaszczyt został przez
zainteresowanego przyjęty.
Zapowiedź zorganizowania przez
ligę „Dni Kolonialnych” na terenie całego kraju w dniach od 7 do 13 kwietnia 1938 r. można znaleźć w numerze 3
z marca tegoż roku. Liga zorganizować
miała przemarsze, parady, konkursy,
prelekcje, zabawy i, jak byśmy dziś powiedzieli, gry uliczne. Późniejsze relacje
prasowe z tego wydarzenia ukażą rzeczywiście wielką skalę przedsięwzięcia
oraz popularność, jaką cieszyło się ono
w szerokich warstwach społecznych.
Ważna informacja: jak podaje „Morze” z czerwca 1938 r., stan liczebny
członków LMiK wynosił: dożywotnich
– 12, protektorów – 44, opiekunów –
142, zwyczajnych – 160 009, popierających – 105 678, zespolonych – 237 452,
szkolnych (uczniów) – 256 076; łącznie
– 759 413 członków.
„MORZE I KOLONIE”
to miesięcznik, który ukazywał się od
stycznia 1939 r. Właściwie nie różnił się
zbytnio od „Morza”, którego był kontynuatorem. Dużo miejsca poświęcał
sprawom polskiej gospodarki morskiej,
ale też wiele w nim tematów krajoznawczych i kolonialnych.
Działalność pisma rozpoczyna się
od noworocznych życzeń Rady Głównej i Zarządu Głównego LMK, których
zakończenie brzmi: Obok życzeń pomyślności osobistej składamy życzenia – byśmy
w realizacji naszych zamierzeń ideowych
i programowych nie ustawali, by Bandera
z Orłem Białym nie na jednym łopotała
morzu i lądzie i wszędzie budziła szacunek
i uznanie, stwierdzając niezbicie, że Polska
jest i będzie mocna na lądzie i morzu, i że
kroczy po drogach, które wiodą ku wielkości i potędze.
Dalej, w tekście Jana Dębskiego,
znajdujemy stwierdzenie, iż Nasz oficjalny organ od niniejszego numeru nosić
będzie tytuł „Morze i kolonie”.
Marcowy numer zajmuje się „Problemem kolonialnym w sejmie i senacie”. Okazuje się, że sprawy kolonialne dość często poruszane były w obu
izbach parlamentu. Na przykład poseł
Sowiński mówił podczas posiedzenia
sejmu w dniu 8 lutego, że (...) pilność rozwiązania zagadnienia kolonialnego dla
Polski wysuwa się na plan pierwszy. Walka o zdobycie rynku kolonialnego i surowcowego to walka o wolny oddech przeszło
33-milionowego Państwa. Z kolei senator
Katelbach, tego samego dnia na posiedzeniu senackiej Komisji Budżetowej,
oświadczył, iż (...) aby władać koloniami,
trzeba w nich siedzieć, trzeba się stać autochtonem, trzeba być w nich obecnym
fizycznie i kulturalnie.
Nadal ważna była dla ligi działalność edukacyjna i popularyzatorska.
Pismo w numerze 4 z kwietnia informuje, że Liga Morska i Kolonialna organizuje konkurs dla młodzieży (dostępny dla
dziewcząt i chłopców). Konkurs ten ma na
celu pogłębienie zainteresowania młodzieży sprawami kolonialno-surowcowymi.
Udział w konkursie może wziąć młodzież
szkolna wszelkiego typu szkół: powszechnych, gimnazjów i liceów. Dla każdego
25
POMORSKA PRASA
rodzaju szkół dostosowany jest odpowiedni poziom zadań konkursowych. A oto
jedno z zadań dla młodzieży szkół powszechnych oraz I i II klasy gimnazjów:
1) Zrób model osiedla kolonisty polskiego:
W Ameryce Północnej lub Południowej
albo w Afryce. Wykonaj model w ten sposób, aby można było poznać, jak wygląda
takie osiedle (dom mieszkalny wraz z otoczeniem, rośliny w ogrodzie i w polu, narzędzia rolnicze, zwierzęta itd.). Materiał
i wielkość modelu dowolne.
W dniach 20–21 maja
1939 r. w Toruniu odbył się
VIII Walny Zjazd Delegatów
LMK. Padły liczne postulaty,
nie zabrakło sprawozdań, ale
też z wypowiedzi delegatów
przebijała troska o losy kraju w związku z coraz większym zagrożeniem ze strony
Niemiec. Liga, niezwykle zasłużona w rozwoju Funduszu
Obrony Morskiej, zaapelowała do społeczeństwa i władz
Polski o zwielokrotnienie
wysiłku w celu dozbrojenia
Marynarki Wojennej.
Ostatni, sierpniowy numer „Morza i Kolonii” przytacza pełne dramatyzmu, ale
i nadziei przemówienie prezydenta I. Mościckiego wygłoszone podczas czerwcowych
Dni Morza, relacjonuje zresztą obficie samo doroczne wydarzenie. Gdyńskie obchody
stanowiły dla ligi okazję do
promowania swoich celów. Członkowie
organizacji, tak jak i podczas „Dni Kolonialnych”, np. przebierali się za Murzynów, smarując twarze pastą do butów,
paradowali w mundurach wzorowanych
na angielskich uniformach kolonialnych,
nakładali na głowy korkowe hełmy
z przypiętymi doń orzełkami.
Warto dodać, że podczas Dni Morza
w 1939 r. nastąpiło uroczyste otwarcie Instytutu Higieny Morskiej i Tropikalnej. Jego kontynuatorem do chwili
obecnej jest szacowna gdyńska placówka – Instytut Medycyny Morskiej i Tropikalnej.
Tytuł jednego z artykułów, „Gdańsk
kluczem sytuacji” brzmi nad wyraz proroczo. Nie brak jednak i relacji z egzotycznych wojaży. „Bamwanjara wódz
czarnej Safari” to barwny opis ekspedycji do zachodniej Ugandy, belgijskiego
Konga i belgijskiego mandatu Ruandy
– Urundi zorganizowanej przez Polskie
Towarzystwo Wypraw Badawczych od
grudnia 1938 do maja 1939 r. Szefem
ekspedycji był prof. dr Edward Loth.
Nigdy już więcej nie miało się ukazać czasopismo Ligi Morskiej i Kolonjalnej. Nigdy już też nie myślano o zdobywaniu przez Polskę zamorskich kolonii.
Zmieniły się czasy, kolonializm nie jest
w modzie, a niemal każdy naród, choćby najmniejszy i najbiedniejszy, pragnie
mieć niepodległość, do której ma takie
samo prawo, jak Wielka Brytania czy
Francja, dawne potęgi kolonialne.
Tym bardziej możemy dziś z nostalgią (i czystym sumieniem) spojrzeć na
międzywojenne próby dołączenia Polski
do „kolonialnego wyścigu”. Wynikały
one z przeświadczenia o marnowaniu
szans i stracie czasu przez cały okres
zaborów. Zachłyśnięcie się wolnością
sprawiło, że nasi przodkowie od razu
chcieli dorównać europejskim potęgom.
I z tej potrzeby wybuchła miłość do morza (także i Pomorza), do Gdyni, której to
potrzeby natychmiastową konsekwencją
była tęsknota do dalekich kontynentów. Literatura wykorzystana
WYDAWNICTWA ZWARTE
Atlas geograficzny, Warszawa 1971
Ferguson Niall, Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat, Kraków 2013
Getter Leon, Ze spływem „Przez Polskę do Gdańska”, Warszawa 1934
Szolc-Rogoziński Stefan, Żegluga wzdłuż wybrzeży zachodniej Afryki na lugrze „Łucya-Małgorzata” 1882–1883, Warszawa (b.r.w.)
WYDAWNICTWA CIĄGŁE
„Do Rzeczy. Historia” 2015, Nr 7(29), lipiec
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Rzecznej”, Warszawa 1925, R. II, Nr 2, 7
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Rzecznej”, Warszawa 1927, R. IV, Nr 3–5, 8–12
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Rzecznej”, Warszawa 1928, R. V, Nr 1
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Rzecznej”, Warszawa 1929, R. VI, Nr 1–12
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Rzecznej”, Warszawa 1930, R. VII, Nr 1–12
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej”, Warszawa 1933, R. X, Nr 1–12
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej”, Warszawa 1934, R. XI, Nr 1–12
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej”, Warszawa 1935, R. XII, Nr 1–12
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej”, Warszawa 1937, R. XIII/XIV, Nr 1–12
„Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonjalnej”, Warszawa 1938, R. XV, Nr 1–12
„Morze i Kolonie”, Warszawa 1939, R. I (XVI), Nr 1, 3, 4, 6, 8
26
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KSIĄŻKI, KTÓRE WARTO PRZECZYTAĆ
Opowiastka o samotności
czyli „Nora” wychodzi w morze Salińskiego
(część 2)
Stanisław Maria Saliński, już za życia uznany za jednego z najwybitniejszych pisa­
rzy-marynistów, to niezwykła, choć nieco zapomniana postać polskiej literatury.
PA U L I N A K A L B A R C Z Y K
Na autentyzm utworów Salińskiego
składają się moim zdaniem nie tylko
autentyczne przeżycia, lecz także wyczuwalny w każdym niemal utworze
niezwykle emocjonalny stosunek autora do opisywanych zdarzeń. Nieodłącznym elementem jego utworów jest
świadomość przemijania i bezpowrotności zdarzeń.
Problem ten najpełniej obrazuje powieść „Nora” wychodzi w morze. Książka,
która ukazała się w 1962 roku, stanowiła pewnego rodzaju eksperyment Salińskiego – była, jak sam ją określił, małą
próbką pisarstwa „bez taryfy ulgowej”,
za którą uważał dalekowschodnią egzotykę. W „Norze” zamiast odległych wód
występuje bowiem Bałtyk. Materiały do
książki autor zgromadził podczas urlopu spędzonego w Jelitkowie. Pojawienie się w gdańskim porcie
fińskiego żaglowca – tytułowej „Nory”
– staje się przyczyną dziwnego zachowania mieszkańców domu przy Akacjowej, gdzie pan Es (Saliński) wynajął
pokój. Zaintrygowany tym, zaczyna
prowadzić „śledztwo”, poznając stopniowo mroczne tajemnice gospodarzy
– małżeństwa Wenclów – i stając się
uczestnikiem ich rodzinnego dramatu.
Okazuje się bowiem, że wielomiesięczny rejs na pokładzie „Nory” to marzenie Wencla, które teraz ma szansę się
spełnić, do czego jednak nie chce dopuścić Tomasz, zagadkowy lokator i przyjaciel rodziny. Es, dociekając przyczyny
POMERANIA GÒDNIK 2015
zachowania Tomasza, dowiaduje się,
że kocha on z wzajemnością Annę Wenclową – w młodości mieli się pobrać,
jednak rozdzieliła ich wojna. Kobieta,
przekonana o jego śmierci, zdecydowała się poślubić innego. Kiedy po wielu
latach powrócił, zamieszkał z Wenclami, ale mąż Anny nigdy nie poznał tej
historii. Tomasz zdaje sobie sprawę, że
jeśli Wencel wyruszy teraz w rejs, to
nie będzie miał już do kogo wracać.
Rozdarty pomiędzy lojalnością wobec
przyjaciela a miłością do kobiety, decyduje się sfałszować datę odpłynięcia
„Nory” tak, by tamten nie zdążył dostać się na pokład, a sam prawdopodobnie popełnia samobójstwo, o czym
Es dowiaduje się z gazety, którą czyta w drodze do Warszawy (znajduje
tam informację o mężczyźnie zabitym
przez pociąg).
Interesujące zagadnienie, pomijane
przez krytyków twórczości Salińskiego,
stanowi w jego utworach motyw morza
jako „persony dramatis”, który najwyraźniej przedstawiony został właśnie
w „Norze”1. Morze pojawia się w powieści około czterdziestu razy – najczęściej
przywołuje je sam pan Es, ponieważ
jest widoczne z jego pokoju. Za każdym razem, kiedy podchodzi do okna,
jego uwagę zwraca barwa lub dźwięk,
przeważnie wrażenia nakładają się.
Interesujące, że opisom morza wielokrotnie towarzyszą czasowniki, które
wyraźnie wskazują na jego aktywność,
żywotność: morze Salińskiego szeleści,
warczy, huczy, wyłania się. Czasem jednak przyjmuje postawę bierną: staje się
potulne, pozwala, by nakładał się na
nie zmierzch. Charakteryzuje je zmienność – przybiera rozmaite barwy: bywa
czarne, srebrne, turkusowe i zielone. Tę
zmienność i dynamikę podkreśla dodatkowo statyczna pozycja obserwującego, który widzi ciągle to samo okno,
ciągle ten sam skrawek brzegu. Co
ciekawe – morze jest obecne nawet poprzez nieobecność: pisarz zauważa, że
milczy, nie dając znaku życia. Na obraz
rzeczywisty nakładają się dodatkowo
wspomnienia morskiej przeszłości autora-narratora. To, że teraz obserwuje
morze tylko z lądu, często z dużej odległości – przez lornetkę, dodatkowo
podsyca jego tęsknotę.
Mimo że akcja powieści obejmuje
kilka dni, słusznie zauważył Telega, że
treść została rozszerzona o „czas psychiczny” – przeżycia bohaterów, stała
obecność morza i przygotowania do rejsu wciągają narratora w wir własnych
dalekowschodnich wspomnień. Młody
chłopak, wysłany do Wencla z pokładu
„Nory”, staje się „marynarskim autoportretem”2 pisarza, który nazywa go
gościem z zaświatów:
Z oczu mu patrzyło, że popychadło. Przyglądałem mu się z sympatią. Sam byłem kiedyś
taki. […] Szczenięce lata, dalekie czasy, niepowrotny świat. […] Tak, tak, pamiętam takiego właśnie, chociażby z odbicia w lustrze
w kajucie „Indigirki”, bardzo, bardzo dawno
temu. Bardzo, bardzo daleko. Ten krawat,
pierścionek z „moon-stone”, przykrótkie rękawy i dopiero co ukończonych szesnaście
lat!... Cały świat otworem!...3
27
KSIĄŻKI, KTÓRE WARTO PRZECZYTAĆ
tylko obrazkiem wpisującym się w nurt
małego realizmu, sięgnął dalej, nadając
powieści wymowę uniwersalną. Mały
realizm wykorzystał zaś do uwypuklenia dramatu bohaterów:
Tam kontra dwóch światów – ostatniego
Mohikanina w naszej rzeczywistości, wiernego przyjaźni, Tomasza, śmiesznego Don
Kichota – i chamskiego świata codzienności,
ordynarnej panny Elżbiety, chamskiej kelnerki w kawiarni („Wszyscy do mnie z grubymi,
a ja urodzę drobne czy co?”)5.
Fot. z archiwum Stanisława Marii Salińskiego
w Oddziale Rękopisów Książnicy Pomorskiej w Szczecinie
Ze stale powracającymi, bolesnymi
wspomnieniami walczą także domownicy – Tomaszowi o traumatycznych
wydarzeniach wojennych nieustannie
przypomina blizna na twarzy, Annie
o śmierci dziecka – Marynka, córka sąsiadki. Ta dziewczynka, która buduje
na podwórku cmentarz dla zwierząt,
wprowadza do utworu atmosferę niepokoju. Jako jedyna przeczuwa zamiar
Tomasza, próbując go zatrzymać, gdy
ten idzie w kierunku torów. Saliński po
mistrzowsku żongluje w powieści rozmaitymi motywami, które ulegają nieustannej transformacji, stale nabierają
nowych znaczeń, początkowo niejasne
tworzą na koniec niezwykle spójną całość. Wskazać tu można między innymi
na motyw mgły – głuchej, rozprzestrzeniającej się, wprowadzającej niepokój
28
i zapowiadającej zbliżające się nieszczęście, z którą łączy się motyw miejscowej
doki (kasz. dôka – mgła) – złej mgły. Do
istotnych motywów należą również
trucizna oraz pęknięcie. Ponadto przenikające się motywy snów i masek,
które wskazują na dwoistą naturę ludzkiego życia:
Maski, maski wszyscy chodzimy ciągle
w maskach. […] każdy ma ich całą kolekcję
w kieszeni, na każdą okazję, na wszelki wypadek…4
Wszystko to ukazuje kolejne istotne
cechy twórczości Salińskiego – konsekwencję oraz wierność literackim założeniom, które stanowiły odzwierciedlenie jego postrzegania świata i ludzkiej
natury. W „Norze”, która mogła być
Realizm to także doskonale oddany
klimat Gdańska przełomu lat 50. i 60.
oraz wczasowo-rybackiej osady, jaką
stanowiło wówczas Jelitkowo. Urlop
pana Es przypada na lipiec – sezon turystyczny rozpoczął się więc na dobre.
Od strony plaży nieustannie rozlega się
gwar, na każdym kroku spotkać można harcerzy oraz uczestników obozów
sportowych. Tłoczno jest także w miejscowej gospodzie w parku, gdzie Es co
dzień przychodzi na obiad. Poza letnikami obyczajowy obrazek osady tworzy także miejscowa ludność. Saliński
przedstawił ją dość schematycznie,
sięgając po psychologiczne uproszczenia – celem tego zabiegu było zbudowanie wspomnianej wyżej „chamskiej
codzienności”, w której jednak odnaleźć można relikty dawnego świata
rybackiego, reprezentowane przez
tutejszych, kaszubskich rybaków, jak
choćby życzliwość czy umiejętność
prognozowania pogody na podstawie
obserwacji natury:
– Dzień dobry, pani gospodyni – powiedziałem. – I co? Zyda idzie? – A jidze. Ale doka
z nordy to czwiortoczka na szlaga.
Wyminęliśmy się. – Nie zrozumiałem –
powiedziałem do pana Biszera – czasem ich
trochę rozumiem, a teraz tyle, że doka z nordy, mgła od północy. A reszta? – Czwiortoczka to czterodniowa febra, trwa cztery dni. I ta
mgła jest czterodniowa, wróci na niepogodę.
Można wierzyć, tutejsi, z dawna osiadli Kaszubi
znad Gardna, mają dobre obserwacje. To przejaśnienie jest złudne. W nocy będzie mgła6.
Uwagę zwraca również niezwykle
dokładny opis drogi – od opuszczenia
przez Es domu przy Akacjowej 2 aż do
dotarcia do miasta, na dworzec główny
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KSIĄŻKI, KTÓRE WARTO PRZECZYTAĆ
(tramwajem do pętli w Oliwie, następnie kolejką elektryczną z oliwskiego
dworca):
O tej porze wagon tramwajowy był niemal pusty […]. Akacjowa dwa, noc i morze oddalały się szybko i niepostrzeżenie.
Znajomy zakręt ku szosie, kiosk ze słodyczami, mostek, koniec stawu i kępy tataraków,
wszystko ledwie rozpoznawalne w gęstniejącej mgle. Jeszcze jeden mostek, domki willowe, zasłonięte okna, już jesienne georginie
w ogródkach. Przepłynęła we mgle ferma
zwierząt futerkowych, widać zarysy klatek. […]
Jeszcze jeden mostek. Gdyby nie mgła, otworzyłby się stąd szeroki widok na oliwskie wzgórza. Między nimi – ogromny obszar ZOO […].
Wiadukt, przejazd przez szosę; tramwaj
skręcał w wąski kanion między domami
a drzewami oliwskiego parku. Od końcowego przystanku na pętli trzy minuty drogi do
dworca7.
Podczas lektury tego opisu trudno
się oprzeć pokusie porównywania i poszukiwania zmian, jakie zaszły w miejskim krajobrazie.
Gdańskie tło powieści utkał Saliński
z drobiazgów, które – skupiając się na
głównym wątku – bardzo łatwo przeoczyć, a które to właśnie, moim zdaniem, pokazują aurę tamtych lat. Warto
wymienić tu choćby organowy koncert
Bronisława Rutkowskiego w katedrze
oliwskiej (początki Międzynarodowego
Festiwalu Muzyki Organowej w Gdańsku-Oliwie), Pannę Wodną kursującą
jeszcze wtedy między Gdańskiem a Helem, restaurację Kameleon przy ul. Rybińskiego czy stację kolejki elektrycznej
– POLANKI. Pan Es czyta ponadto lokalną prasę – „Dziennik Bałtycki” i dodatek
do niego, czyli „Rejsy”, oraz „Wieczór
Wybrzeża”. Odkrywanie tych drobiazgów sprawia wiele radości.
„Norę” zaliczył Telega8 do tzw. nurtu
„literatury brzegu”, a więc tej pozornie
mniej związanej z morzem. Według
niego Salińskiemu udało się jednak
ukazać pogłębiony obraz życia wybrzeża oraz wprowadzić problematykę moralnego niepokoju – każdy człowiek zakłada przed drugim maskę, a ta swoista
dwoistość nadaje życiu tragiczny sens.
Warstwa obyczajowa stanowi w utworze tylko jedną z wielu. Pisarz znalazł
więc sposób na powiązanie „tradycyjnej tematyki własnej ze scenerią polskiego wybrzeża”9. Wymowę uniwersalną nadał Saliński „Norze” poprzez umieszczenie w niej
szwedzkiej legendy o mieczu, zasłyszanej przez Tomasza nad Siljanem, która
odzwierciedla dramat bohaterów. Opowiada o dwóch braciach, rybakach ze
starego rycerskiego rodu:
Żyli w zgodzie i spokoju, aż nadszedł czas,
a żona starszego brata i brat młodszy zrozumieli, że kochają się głęboko. […] Aż
kiedyś starszy brat był zmuszony udać
się w daleką podróż na wiele dni na drugi brzeg Siljanu. Ufał młodszemu bratu
i bezgranicznie ufał żonie, lecz wiedział
zarazem, iż mężczyzna i kobieta są tylko
mężczyzną i kobietą. […] Więc przed odjazdem starszego brata poszli do kościółka, gdzie młodszy brat ślubował opiekę
i troskę o żonę starszego brata. […] A dla
umocnienia obietnicy wzięli stary rodowy
miecz, przynieśli go do chaty i położyli pośrodku […]. Złożyli śluby, że zapory tej nie
przekroczą. […] A którejś nocy oboje zaczęli błagać w milczeniu o coś, co musi się
stać nieodwołalnie. Nad Siljan nadciągała
ogromna burza, w okolicy Siljanu są wielkie
złoża rud i pioruny biją tu gęsto w ziemię.
Właśnie taki jeden uderzył w chatę. Uderzył – spopielając miecz! […] Za kilka dni
wrócił starszy brat. Spotkali go na brzegu,
młodszy brat uderzył starszego nożem
w serce. […] Zabrali zwłoki starszego brata
do łodzi, wypłynęli na sam środek jeziora
i wrzucili trupa do wody. Zawrócili do brzegu, ale mgła była tak gęsta, że nie wiedzieli, gdzie są. I zaczęli błądzić w największej,
jaka nad Siljanem bywała, mgle…10.
Nad Siljanem znanych jest wiele
wersji zakończenia legendy – na przykład taka, że dwoje zbrodniarzy powróciło na brzeg i cieszyło się szczęśliwym
życiem, oraz taka, że młodszy brat,
wiedząc, że nie jest w stanie dochować
przysięgi, błaga o piorun, który go zabije. Każdy może wybrać sobie własne
zakończenie.
W liście do Miazgowskiego autor
napisał o „Norze” następująco: „Jest to
[…] przystępna opowiastka zawsze
o tym samym: »Człowiek jest samotny«.
Jak to u Salińskiego”11.
1
Jak wyjaśniał Miazgowskiemu: „W tej książce morze jest istotą żywą, bierze udział w akcji jako istota żywa, jako jeden z bohaterów
[…]”. Z listu do Miazgowskiego (Warszawa, 19.12.1963). Korespondencja pochodzi ze zbiorów Biblioteki Gdańskiej PAN.
2 Zob. S. Telega, Odkrycie Bałtyku w literaturze, Poznań 1970, s. 195–197.
3 S.M. Saliński, „Nora” wychodzi w morze, Gdynia 1962, s. 101–104.
4 Ibidem, s. 37.
5 Z listu do Miazgowskiego (Warszawa, 19.12.1963). Korespondencja pochodzi ze zbiorów Biblioteki Gdańskiej PAN.
6 S.M. Saliński, op. cit., s. 159.
7 Ibidem, s. 188–189.
8 Zob. S. Telega, Literatura brzegu, [w:] tegoż, op. cit.
9 L. Prorok, Przedmowa, w: Stanisław Maria Saliński, Utwory wybrane, Gdańsk 1972, s. 23.
10 S.M. Saliński, op. cit., s. 181–182.
11 Z listu do Miazgowskiego (Warszawa 26.04.1962). Korespondencja pochodzi ze zbiorów Biblioteki Gdańskiej PAN.
POMERANIA GÒDNIK 2015
29
MUZYKA
Łezka się w oku kręci
Z piosenkarką Weroniką Korthals, Kaszubką rodem z Połczyna,
rozmawiał Stanisław Janke.
Pani rodzina słynie na Kaszubach z ta­
lentów muzycznych. Przypominam so­
bie, że często Korthalsowie z Połczyna
występowali na Spotkaniach Rodzin
Muzykujących, corocznej imprezie
o wieloletniej tradycji organizowanej
przez gminę Puck. Jak pani zapamiętała
swoje śpiewacze i muzyczne początki?
Muzyka na żywo od zawsze była w naszym domu. Tatuś grał na akordeonie
i na harmonijce, mamusia śpiewała,
brat Hirek grał na trąbce i instrumentach klawiszowych, brat Tadziu na
instrumentach klawiszowych. W muzycznym domu dorastałam i śpiewałam, odkąd pamiętam. I nagrywałam
swoje śpiewy na kasety. Pamiętam, że
kiedy przygotowywałam się do wykonania psalmu w połczyńskiej kapliczce,
to najpierw nagrywałam się na kasetę.
Odsłuchiwałam i poprawiałam to, co
mi się nie podobało. Domowe studio
nagrań (śmiech). Będąc uczennicą piątej
klasy szkoły podstawowej, rozpoczęłam
naukę w szkole muzycznej w klasie
skrzypiec. Bardzo lubiłam obie szkoły
i przemiło je wspominam. O puckiej
szkole muzycznej nawet pisałam swoją
pracę magisterską.
Z całą pewnością w pani rodzinie roz­
mawiało się po kaszubsku…
O tak, mamusia i tatuś zawsze rozmawiali ze sobą po kaszubsku. Ze mną
i z braćmi rozmawiali po polsku. Ale
kaszubski zawsze był obecny w naszym
domu, u krewnych, w domach sąsiadów, na ulicy czy w sklepie w Połczynie.
W szkole wielokrotnie śpiewałam kaszubskie utwory, reprezentowałam też
szkołę na konkursach recytatorskich,
na przykład w „Bë nie zabëc mòwë starków” – przygotowywała mnie do nich
30
pani Marylka Rintz. Przewspaniała pani
z biblioteki. Wszystkie dyplomy zachowałam na pamiątkę i łezka się w oku
kręci na ich widok.
Gdy myśli pani „Nie ma miłości bez
zazdrości”…
To uśmiecham się z nostalgią. Oglądałam „Szansę na sukces” regularnie w telewizji i pewnego dnia zamarzyłam, by
również wystąpić. Był rok 1999. Na eliminacje pojechał ze mną do Warszawy
Tadziu. Kiedy zobaczyłam w budynku
telewizji tłumy oczekujące na swoją kolej, to zwątpiłam. Ale miałam szczęście,
pani Elżbieta Skrętkowska zaprosiła
mnie do programu z repertuarem Violetty Villas. Nie znałam utworów, więc
musiałam się w szybkim tempie ich nauczyć. Na nagranie programu małym
fiatem pojechali ze mną moi cudowni
rodzice, którzy zawsze mnie wspierali.
Marzyłam o utworze „List do matki”,
ale pan Wojciech Mann wylosował dla
mnie „Nie ma miłości bez zazdrości”.
Finał okazał się dla mnie bardzo szczęśliwy. Piękne wspomnienia i duet z Violettą Villas. To było coś. Dzięki temu
wydarzeniu otrzymałam mnóstwo zaproszeń koncertowych, telefon stacjonarny (śmiech) się rozdzwonił. Magia
telewizji. A z uczestnikami programu
cały czas utrzymujemy kontakt, piękne
znajomości.
Można powiedzieć, że jest pani pre­
kursorką śpiewania po kaszubsku, ale
jednocześnie pani sylwetka artystycz­
na jest rozpoznawalna w całej Polsce,
bo w śpiewaniu po polsku odnosi pani
liczne, nietuzinkowe sukcesy. Jak pani
na tym ogólnym tle traktuje tę kaszub­
ską inność, odrębność? Czy śpiewanie
po kaszubsku będzie wpisane na za­
wsze w pani artystyczne plany?
Rzeczywiście po kaszubsku śpiewam
od zawsze. Grałam również w kapeli
kaszubskiej na skrzypcach. Świetne
przeżycia! Ale zanim w studio nagraniowym zarejestrowałam swoje pierwsze utwory po kaszubsku, działał już
zespół Chëcz. Dla nich ukłony, że język
kaszubski wprowadzili do muzyki rockowej. Prekursorzy pełną gębą i cieszę
się, że wracają z nowym materiałem.
Jeśli chodzi o moje ostatnie działania
– w tym roku nagrałam duet „Do dna”
z Grzegorzem Skawińskim z zespołu
Kombi. Niedawno ukazała się płyta pt.
On, na której znajdują się wiersze ks.
Jana Twardowskiego. Skomponowałam
muzykę wspólnie z Mirosławem Hałendą. Powiadają, że to dobra płyta…
(śmiech). Zawsze była mi bliska poezja
ks. Twardowskiego. Niebawem powstanie teledysk do jednego z utworów. Ale
nie zapominam oczywiście o języku kaszubskim. Album W darënkù na Gòdë to
propozycja na zimowy czas – znalazły
się na niej utwory świąteczne w języku
kaszubskim z moją muzyką i tekstami
Tomka Fopkego. Materiał nagrywaliśmy w NorthStudio w Swarzewie. Aby
rozśpiewać słuchaczy, postanowiłam
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
MUZYKA / WAŻNE DATY
zamieścić na płycie również wersje instrumentalne. Dzięki temu dzieci, młodzież i wszyscy chętni mogą śpiewać
po kaszubsku do gotowych podkładów.
Na płycie znajdą się następujące utwory: „Nieba sprzątanié”, „Dwa słowa
w darënkù”, „Przë tim stole”, „Aniołów bal”, „Wstawôjta, drëszë”, „Gloria
dlô Jezëska”, „Bibkôj, môłi Bòże”, „Za
ną Gwiôzdą”, „W Gwiôzdora miechù”,
„Gòdë z dzecynnëch lat”. To ważne, by
pamiętać o swoich korzeniach. Fundament to podstawa. Lubię zarażać
kaszubszczyzną! Muszę wspomnieć
w tym miejscu o Natalce Szroeder, bo
w temacie zarażania kaszubszczyzną
Natalka wykonuje cudowną robotę dla
nas – Kaszubów, i jestem z niej szalenie
dumna. A jak pięknie zaśpiewała utwór
„Pòtrzébny je drëch”, moją kompozycję
do słów Tomka Fopkego. Dla takich głosów chce się pisać. Cud – miód!
Przeszła pani solenną edukację mu­
zyczną, której zwieńczeniem jest uzy­
skany z wyróżnieniem w Akademii
Muzycznej w Gdańsku dyplom z dyry­
gentury chóralnej. Czy wiąże pani z tą
umiejętnością jakieś życiowe plany?
Tak się miło składa, że nauka nie poszła w las – prowadzę w Trójmieście
Kaszubskim zespół wokalny i chór.
Lubię to. Lubię też komponować, nie
tylko dla siebie. Coraz częściej komponuję dla innych wokalistów, zgłaszają
się młodzi zdolni, którzy mają wielki
talent i piękne głosy, ale brakuje im
repertuaru. Generalnie nie ma nudy
(śmiech). Serdecznie zapraszam do
odwiedzania mojej strony www.facebook.com/KorthalsWeronika. Tam na
bieżąco staram się informować o tym,
co u mnie słychać.
Na koniec życzę wszystkim Czytelnikom „Pomeranii” zdrowia i miłości.
Życzenia tendencyjne, ale czyż nie to
jest w życiu najważniejsze? (uśmiech)
Do zobaczenia na koncertach!
DZIAŁO SIĘ
w grudniu
• 3 XII 1975 – w Słupsku utworzono oddział
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Pierwszym prezesem został Zbigniew Talewski.
• 16 XII 1875 – powstało Towarzystwo Naukowe w Toruniu, jedna z instytucji naukowych
najbardziej zasłużonych dla Kaszub i Pomorza.
• 16 XII 1935 – w Gdyni urodził się Mieczysław
Baran, nauczyciel, dyrygent i działacz społeczny, szczególnie związany z ziemią wejherowską. Współinicjator i współorganizator Festiwalu Pieśni o Morzu w Wejherowie, działacz
ZKP, współtwórca Muzeum Piśmiennictwa
i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, autor monografii Zjednoczony ruch śpiewaczy na Kaszubach. Zmarł 4 sierpnia 1980.
Pochowany na Cmentarzu Śmiechowskim
w Wejherowie.
• 17 XII 1975 – przy oddziale gdańskim ZKP
utworzono Klub Siedmiu Kolorów propagujący haft kaszubski. Pierwszym prezesem Klubu
została Barbara Rezmer, autorka książki Jak
haftować po kaszubsku.
• 17 XII 1985 – w Studzienicach powstał oddział ZKP.
• 29 XII 1995 – w Pucku zmarł Zygfryd Prószyński, nauczyciel, publicysta, ludoznawca
i dokumentalista, stały współpracownik dwutygodnika „Kaszëbë”, autor m.in. wspomnień
Z belfrowskiego podwórka i pracy Ziemia
pucka w opowiadaniu, baśni i anegdocie ludowej. Urodził się 26 lutego 1908 w Nieszawie,
został pochowany na cmentarzu parafialnym
w Pucku.
• 30 XII 1925 – decyzją papieża Piusa XI utworzono diecezję gdańską.
Fot. z archiwum Weroniki Korthals
POMERANIA GÒDNIK 2015
Źródło: Feliks Sikora,
Kalendarium kaszubsko-pomorskie
31
KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH
ÙCZBA 49
Hotel
RÓMAN DRZÉŻDŻÓN, DANUTA PIOCH
Hòtel abò gòscyńc to pò pòlskù hotel, gościniec. W hòtelu są jizbë dlô gòscy, tj. pokoje gościnne. Jizbã w hòtelu
nôlepi rëchli zarezerwòwac, co pò pòlskù znaczy zarezerwować.
Cwiczënk 1
Przeczëtôj gôdkã i przełożë jã na pòlsczi jãzëk.
Wëzwëskôj do te słowôrz kaszëbskò-pòlsczi.
(Przeczytaj rozmowę i przetłumacz ją na polski.
Wykorzystaj do tego słownik kaszubsko-polski).
– Wëbiérôsz të sã dze?
– Jo, jadã do Krakòwa.
– A jaką drogą të jedzesz?
– Në bez Warszawã, òkòm Czãstochòwë…
– A długò to sã jedze?
– Mëszlã, że òb jeden dzéń sã dô to zrobic.
– A za czim të tak dalek jedzesz? Mòże dlô mie co
przëwiezesz?
– A të ksążkã piszesz?
– Nié, tak sã pitóm. Ale jô bë tak dalek sã nie dôł.
– Kò dobrze, czej chcesz wiedzec, tej cë rzekã – jadã na
kònferencjã.
– Widzã, że długò na kònferencjô mdze wara. Jô wiedno
béł przék taczim zéńdzenióm.
– Dokładno nie wiém, jak długò. Mëszlã, że bez trzë dni.
– Tej za czim të jaż dwa kòfrë ze sobą wleczesz?
– Przecã mùszã wszëtkò wząc, co mie mdze brëkòwné –
ni mògã jachac bez òbleczeniô, rãczników, sëszarczi do
włosów, szklónczi, grzałczi…
– To mòże jô cë przëslã bez mòjégò sëna wikszé torbë?
– Mëszlã, że bez to jô bë béł jesz barżi nerwés. Jô nie
lubiã niczegò pòżëczac.
– To je bùten szëkù! A dze wa mdzeta spelë? W jaczims
penzjónace?
– Nié, w sztërëgwiôzdkòwim hòtelu.
– W sztërëgwiôzdkòwim? Tej za czim të ze sobą bierzesz mët ne wszëtczé zachë? Przecã rãczniczi, sëszarkã
a szklónczi w taczim hòtelu są w sztandardze.
– Tegò jô nie jem gwës. Czej jô béł trzëdzescë lat temù
nazôd jachóny do Krakòwa, tej jô mieszkôł w taczim
gòscyńcu, dze nick nie bëło.
– Chłopie, dlô ti twòji niedowiérnotë bãdzesz tëli dwigôł?
Nie zmerkôł jes, że czasë sã zmieniłë? Tec terô w kòżdim
hòtelu wszëtkò je na placu. Jô bë jeden kòfer òstawił
32
doma. Docz sã marachòwac z dwiganim? Lepi jachac
w bezpiekù.
– Mòże i je to sztërëgwiôzdkòwi hòtel, ale nigdë nie je
wiedzec, czë nëch gwiôzdków jô nie mdã widzôł bez
dzurã w dakù!
– Në, në, ale më tu prawimë, a jô w kam móm zabëté,
dlô czegò to jô do ce przëszedł. Chcôł jem cos pòżëczëc,
a mòże òddac…
– Gwësno jes przëszłi, żebë mie jesz barżi znerwòwac.
Cwiczënk 2
Wëzwëskùjącë słowôrz, przełożë na kaszëbsczi
jãzëk pòstãpné słówka (korzystając ze słownika,
przetłumacz na język kaszubski następujące
słówka):
pokój jednoosobowy –
pokój trzyosobowy –
recepcja –
pokój z łazienką –
kuchnia –
aneks kuchenny –
hol –
kawiarnia –
telefoniczna (internetowa) rezerwacja –
lokator –
nocleg –
Rzeczë ò swòji slédny wanodze. Wëzwëskôj pòdóną wëżi
słowiznã.
(Opowiedz o ostatniej swojej wycieczce. Wykorzystaj podane wyżej słownictwo).
Cwiczënk 3
Wstawi w pùsté place pasowné słowa.
(Wstaw w wolne miejsca odpowiednie słowa).
– Dobri dzéń. Jô bë chcôł ……………………… jizbã.
– Na wiele ……………?
– Na trzë.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH
żëczice, dni, przińdze, rezerwòwac, jedinkã, czasu, lëdzy
Cwiczënk 4
Wëpiszë z dialogù słowa zapisóné pògrëbioną
czconką. Niejedne z nich pòjawiłë sã czile razy,
wëbierzë blós te, co są zapisóné rôz.
(Wypisz z dialogu słowa zapisane pogrubionym drukiem.
Niektóre z nich pojawiły się kilka razy,wybierz te, które są
zapisane raz).
Môsz w swòjim zesziwkù taczé słowa: òkòm, òb, bùten,
przék. Nalézë w słowarzu Sztefana Ramùłta abò Bernata
Sëchtë pòlsczé równoznaczënë tëch słów i zapiszë przë
nich wszëtczé znaczenia.
(Masz w zeszycie takie słowa… Znajdź w słowniku Stefana Ramułta lub Bernarda Sychty polskie odpowiedniki
tych słów i zapisz przy nich wszystkie znaczenia).
Przetłómaczë i zapiszë zdania z dialogù, w jaczich ne słowa wëstąpiłë.
(Przetłumacz i zapisz zdania z dialogu, w których te słowa
wystąpiły).
Cwiczënk 5
Słowa zapisóné w dialogù grëbszim drëkã – to
przëmiónczi. A te zapisóné w 4. cwiczënkù nôleżą do
òsoblëwëch, apartnëch przëmiónków, chtërne wëstãpùją
blós w kaszëbiznie.
(Słowa zapisane w dialogu pogrubioną czcionką – to
przyimki. A te z ćwiczenia 4 należą do osobliwych, szczególnych, które występują tylko w kaszubszczyźnie).
Ùtwòrzë czile zdaniów z òsoblëwima w ka­szë­
biznie przëmiónkama.
(Utwórz kilka zdań z osobliwymi przyimkami
kaszubskimi).
Cwiczënk 6
Przëmiónk òb (przez, w ciągu, podczas) parłãczi
sã z taczima słowama, że razã wëznôczają jaczis
cząd czasu (przyimek òb łączy się z takimi wyrazami, że razem tworzą wyrażenia nazywające jakiś przedział czasu):
òb czas (przez czas, w czasie, podczas),
òb dzéń (przez dzień, w ciągu dnia),
òb noc (przez noc, w ciągu nocy),
POMERANIA GÒDNIK 2015
òb jeséń (przez jesień, jesienią),
òb lato (latem, przez lato),
òb zëmã (przez zimę, zimą),
òb rézã (w drodze, w podróży, podczas drogi),
òb wieczór (przez wieczór, wieczorem),
òb zymk (wiosną, przez czas wiosny, na wiosnę).
Z tegò zestawieniô wëchôdô, że w kaszëbiznie pòlsczé
kòn­strukcje tipù: wieczorem siedzą razem przy stole, jesienią wszyscy ciężko pracują, zimą przędą len, latem nie
mają czasu, zmienią sã na kònstrukcje z przëmiónkòwim
wërażenim: òb wieczór sedzą razã przë stole, òb jeséń
wszëtcë cãżkò robią, òb zëmã przãdą len, òb lato ni mają
czasu.
(Z tego zestawienia wynika, że w kaszubszczyźnie polskie konstrukcje typu…zmienią się w konstrukcje z wyrażeniem przyimkowym…)
Ùłożë zdania z wërażeniama znad ramczi. Bô­
czë, że kòżdé z nich mô téż pò czile pò­stã­pnëch
znaczeniów.
(Ułóż zdania z wyrażeniami znad ramki. Zwróć uwagę, że
każde z nich ma również po kilka kolejnych znaczeń).
Cwiczënk 7
Zdrzë, jaczé przëmiónczi pòwtôrzają sã w teksce
pò czile razy.
Przëmiónczi bez i dlô mają w kaszëbiznie jinszé
nigle w pòlaszëznie zôkrãżé ùżiwaniô (jaczé, wińdze to pò wëkònanim pòstãpnégò zadaniô).
(Zauważ, które przyimki powtarzają się w tekście po kilka
razy. Przyimki bez i dlô mają w języku kaszubskim inny
niż w polszczyźnie zakres używania – jaki, to się okaże po
wykonaniu kolejnego zadania).
Wëpiszë z tekstu zdania, w jaczich ne przë­mión­
czi sã pòjawiłë, i przełożë je na pòlsczi jãzëk.
(Wypisz z tekstu zdania, w których te przyimki
się pojawiły, i przetłumacz je na język polski).
Przełożë z kaszëbsczégò na pòlsczi (przetłumacz z j. kaszubskiego na j. polski):
Òna przëjacha bez dëtków na wczasë.
Më szlë bez łąkã.
Òni òstelë bez noc.
Òna mie przësła kùcha bez naszã sąsôdkã.
To bãdze dérowało bez trzë gòdzënë.
Jô brëkùjã bez tësąc złotëch.
Bez to jô mùszôł wëjachac.
SŁOWÔRZK
– W jaczim ……………?
– Òd 5 do 8 stëcznika.
– Rozmiejã. Na trzë dni. Jizba na dwòje czë troje ……………?
– Mdã sóm.
– Baro proszã, zapisywóm ……………………….
– Wiele to …………………………?
– ……………….…… so z frisztëkã?
– Jo.
– Tej to wëchôdô 80 złotëch na dzéń, razã to dôwô 240
złotëch.
– Bóg zapłac.
docz – po co, gwës – pewny, kòfer – walizka, kufer; ksążkã
pisac – tu: być ciekawym, marachòwac – męczyć, penzjónat
– pensjonat, warac – trwać, zacha – rzecz, zmerkac – zorientować się
33
GDAŃSK MNIEJ ZNANY
Szlakiem
Pomorskiej Kolei Metropolitalnej
Zima nie sprzyja długim spacerom, a mimo to dzisiejsza trasa liczyć będzie 17 km.
Przemierzymy ją jednak nie o własnych siłach, a siedząc w wygodnych wagonach
Pomorskiej Kolei Metropolitalnej (PKM).
M A RTA S Z A G Ż D O W I C Z
Reaktywacja
Od września tego roku możemy korzystać z nowego transportu publicznego, jakim są szynobusy PKM. Gdańsk-Wrzeszcz połączony został z lotniskiem, a w październiku
z Kartuzami. Linia kolejowa biegnie głównie dawnym traktem, którym pociągi jeździły w latach 1914–1945. Pierwsza
stacja w Gdańsku od strony Kartuz to Gdańsk Rębiechowo.
Nazwa kojarzy się głównie z lotniskiem, które funkcjonuje
tu od 1974 roku, a od 2004 nosi imię Lecha Wałęsy. Tereny te
przyłączono do Gdańska dopiero rok przed otwarciem portu
lotniczego. Dawna wieś Rębiechowo została wtedy podzielona i do dziś jej druga część znajduje się w gminie Żukowo. Od
czasów średniowiecznych do XIX wieku obszary te należały
do klasztoru norbertanek z Żukowa. Trasa PKM prowadzi nas
do Matarni. O tej dzielnicy pisaliśmy w lutowym numerze
„Pomeranii” w 2014 roku, więc przypomnijmy tylko, że jest
tu co oglądać.
Dzielnica łabędzi
Kolejna stacja to Kiełpinek. Dzielnica znana jest głównie ze
znajdującego się tu Centrum Handlowego Auchan. To jeden
z najstarszych hipermarketów w Gdańsku, otwarty został
w 1998 roku. Gdańszczanie i przejezdni oglądają Kiełpinek
najczęściej jedynie przez szyby samochodów, mknąc aleją
Armii Krajowej lub aleją Kazimierza Jagiellończyka, czyli
obwodnicą Trójmiasta. Tymczasem jadąc pociągiem, odkrywamy zupełnie inne oblicze dzielnicy. Wydawałoby się ciche
i spokojne. Tory biegną wzdłuż północnej części Kiełpinka,
która graniczy z Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym.
Pierwsze wzmianki o wsi Kiełpinek pochodzą z XIV wieku. Nazwa pochodzi od słowa „łabędź”, które po kaszubsku
brzmi „kôłp” (w staropolszczyźnie „kiełp”). A skąd tu łabędzie? Z pewnością z pobliskiego jeziora Jasień, które kiedyś
zwane było Kiełpińskim. W średniowieczu tereny należały
do pokutnic – wspólnoty kobiet ze Starego Miasta Gdańska,
które chciały zadośćuczynić swe dawne winy. Od XVI wieku
Kiełpinek był dobrem szlacheckim. Znajdował się tutaj dworek z zabudowaniami. Ich pozostałości dopatrzeć się można
na końcu ulicy Szczęśliwej. W okresie międzywojennym
34
Przystanek PKM Brętowo. Fot. M.S.
Kiełpinek leżał na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Znajdowało się tu przejście graniczne z Polską. Zwany był wtedy
Klein Kelpin – Mały Kiełpinek, w odróżnieniu od Hoch Kelpin,
który do dziś nazywa się Kiełpinem Górnym (leży po drugiej
stronie alei Amii Krajowej).
Zamieszanie z Brętowem
Z Kiełpinka ruszamy dalej, jadąc przez tereny dawnego poligonu wojskowego. Funkcjonował tu od końca XIX wieku
do 2001 roku. Mijamy tzw. Wróbla Staw, który po II wojnie
światowej wykorzystywany był przez żołnierzy do ćwiczeń.
Znajdowały się tu wtedy betonowe rampy oraz pomosty.
W trakcie prac budowlanych PKM rozważało nazwanie
przystanka Wróbla Staw. Ostatecznie jednak nosi on nazwę
Jasień, tak jak pobliska dzielnica mieszkaniowa. Dojeżdżamy
do Brętowa. Nawet gdańszczanom trudno stwierdzić, gdzie
właściwie leży Brętowo. Administracyjnie składa się na nie
Matemblewo i Niedźwiednik, i to tych określeń używają
mieszkańcy. Historyczne centrum wsi Brętowo, która w średniowieczu należała do oliwskich cystersów, znajdowało się
w okolicy skrzyżowania obecnej ulicy Potokowej z ulicą Słowackiego, a więc bliżej następnego przystanku Niedźwiednik. Przez Strzyżę docieramy do Wrzeszcza. Ale to już temat
na kolejną wyprawę.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KÙLTURA
Faktów sã nie zmieniwô,
faktë sã kòmentérëje
Mdze to film ò Kaszëbach – nié blós tëch dobrëch ë bògòbójnëch, ale téż ò
mòrdôrzach, ò lëdzach, chtërny zdradzëlë swòjich sąsadów – dolmaczi Mirosłôw
Piepka, scenarzista filmù „Kamerdyner”. Kaszëbskô saga krący Filip Bajon. W kinach
òbrôz ùzdrzimë w 2017 rokù.
P I O T E R L É S S N AWA
Matéùsz je chłopã z biédny ka­szëb­sczi
familie. Jegò mëmka ùmarła przë jegò
rodzenim a òjc sóm sã zabił z rozpaczë.
Wëchòwanim knôpa pò smiercë jegò
starszich zajimô sã prëskô aristokratka – Gerda von Krauss. W pałacu von
Kraùssów Matéùsz spãdzywô dzecné
lata razã z córką Gerdë – Maritą. Młodi sã kòchają, a że to ni mòże bëc letkô
miłota – wiémë z historie. Ta nie bëła
łaskawô dlô lëdzy, jaczich sparłãczëło
wseczëcé, ale pòdzelëła wòjna. Nie je
to historiô wëmëszlonô, ale zainspirowónô dzejama miemiecczich rodów, jaczé żëłë na Pòmòrzim w òkòlim Pùcka
ë Wejrowa – von Grass ë von Below.
Scenarnik do filmù stwòrzëlë pòspólno
Mirosłôw Piepka (priwatno syn Jana
Piepczi – kaszëbsczégò pòétë ë prozaika) ë Michôł Prusczi, jaczi ju rëchli
razã napiselë scenarnik m.jin. do filmù
„Czarny Czwartek”.
Ò „Kamerdinerze” mëslelë jesz
przed realizacją filmù ò wëdarzeniach
Gòdnika ’70. Ale ni miôł to bëc film
fabùlarny, leno dokùment – wëjasniwô
Piepka. Równak materiału zrobiło sã
baro wiele – za wiele na dokùment
i zaczãlë mëslec ò filmie fabùlarnym. Ò
filmie, chtëren bë pòkôzywôł cziledzesąt lat wespółjistnieniô na Pòmòrzim
Kaszëbów, Miemców ë Pòlôchów. Czej
pòlitika ë wòjna nie mieszają w jich żëcym,
tej mòżna so to wespółjistnienié jakòs
ùłożëc, ale czej zaczinô sã pò prôwdze
POMERANIA GÒDNIK 2015
drãdżi czas, tej drëchòwie stôwają sã wrogama a dochôdô do taczich mòrdów, jak
na przëmiôr w Piôsznicë – dodôwô scenarzista.
Mirosłôw Piepka ùrodzył sã w Sta­
rzënie kòle Kłanina, tim, dze dzeje
sã akcjô „Kamerdinera”. Jegò ópa béł
flészrã kòl von Grassa, a òjc pasł hrabiowsczé krowë, czej béł dzeckã. Bez
całé dzecné lata jô słëchôł òpòwiesców ò
tëch czasach ë ò tëch lëdzach – wspòminô
Piepka. To nie je nic dlô mie cëzégò.
Jak pòdczorchiwô, pòspólno z Mi­
chałã Prusczim mielë starã stwò­rzëc
òbrôz „sprawiedlëwi”, taczi, chtëren
pòkôże równo – dobrëch ë złëch
Pòlôchów, Kaszëbów ë Miemców. Bò
westrzód mieszkańców Kaszëb téż bëlë
mòrdôrze ë zdrajcë – gôdô Mirosłôw
Piepka. Czãsto – jakno Kaszëbi – jesmë zazdrzony sami w se, w swòjã martirologiã.
Ë mùszimë pamiãtac, że òb czas wòjnë
lëdze, jaczi tu żëlë, téż robilë krziwdã jinym. Miejmë òdwôgã sã do tegò przeznac.
To są faktë, a faktów sã nie zmieniwô. Je sã
kòmentérëje.
***
Na zaczątkù drëdżi swiatowi wòjnë
hitlerówcë zamòrdowelë w Piôsznicë
35
KÙLTURA
kòl 12 tësący lëdzy – przedstôwców
kaszëbskò-pòmòrsczi inteligencje ë téż
niefùlsprôwnëch ë ùmësłowò chòrëch
lëdzy przëwiozłëch z III Rzeszë. Ten
dzél nordowi historie mdze jednym z wôżniészich w całim filmie.
Przëbôczmë, że akcjô „Kamerdinera”
36
dzeje sã w latach 1900–1945, tej czej
dochôdómë do 1939 rokù, Piôsznica mùszi
sã pòjawic – dolmaczi aùtor scenarnika.
Rëchtëjąc całą òpòwiésc, zazdrzôł jem do
cziles ùczbòwników do historie. W trzech
czwiôrtëch z nich nie bëło ani jednégò
zdania ò Piôsznicë. W jinëch aùtorzë blós
nadczidnãlë, że taczi mòrd – pierszi masowi w Pòlsce – sã zdarził ë to prawie na
Kaszëbach – dodôwô Piepka.
Jô widzã, że reżiserowi zanôlégô na
tim, żebë Piôsznicë pòkazac jak nôwicy –
nawetka kòsztã jinszich scenów – gôdô
nama Môrcën Drewa – jeden ze statistów, ale téż historiczny kònsultant
do sprôw piôsznicczi zbrodnie. Bëłë
ju trzë filmë dokùmentalné ò tim, co sã
tuwò stało – w 1990, 2008 e 2011 rokù. Ale
fabùlarnégò filmù, zrobionégò z taczim
rozmachã, jesz nie bëło. To baro wôżné,
żebë pamiãc ò ti wiôldżi tragedii Kaszëb
ë Pòmòrzégò docarła do jak nôwikszi
wielënë lëdzy – pòdsztrichiwô.
Jak gôdają mieszkańcowie Domôtowa, jaczi są statistama na planie „Kamerdinera”, dlô nich pamiãc ò przódkach je
nôwôżniészô. Robią to prawie dlô nich.
Jô móm w Piôsznicë straconé dwóch mòjich
ópów i terô, czedë grajemë te scenë, tej czasã
mie je cãżkò – gôdô Irena Stin. A to nié blós
jô tak móm – jiny, co tu są, rëchli gôdalë, że
mdą cwiardi, ale téż są wzruszony.
Ë òglowò lëdze ze wsów wkół
Piôsznicë, jaczich spòtikómë na planie
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KÙLTURA
„Kamerdinera”, gôdają jistné rzeczë –
że mùsz je pamiãtac, przëbôcziwac ò
tim, co sã stało w piôsznicczich lasach.
To dlô nich sprawa hònoru, chòc są téż
taczi Kaszëbi na Nordze, jaczi nie wiedzą, że Pòmòrskô stracëła w tëch lasach
kwiat swòji inteligencje.
***
Czësto krótkò naju stoji Eùgeniusz
Prëczkòwsczi – tu jakno statista, ale téż
szpec òd kaszëbiznë, szkólny Janusza
Gajosa. W ancugù, czôpkù na głowie ë
ze sztëczną krwią na twarzë. Pije kawã,
bò dzéń je dosc zëmny. Przed sztócëkã
zdżinął, zamòrdowóny bez Miemców.
Wiele tak pò prôwdze mdze ti ka­szë­
b­iznë w „Kamerdinerze”? – pitóm sã.
Mia bëc blós trochã, a tak pò prôwdze
to nawetka ni mia bëc czëstô kaszëbizna,
le blós jãzëk wzórowóny na kaszëbsczim
– sztilizowóny. Òstateczno pò kaszëbskù
w filmie gôdô jaż 11 pòstacëjów, a nôwicy òczëwistno Janusz Gajos. Òn prawie
ze wszëtczima Kaszëbama w filmie gôdô
pò kaszëbskò – baro bëlno pò kaszëbskù.
Tak jak na przëmiôr Diana Zamòjskô –
òdpòwiôdô Prëczkòwsczi.
Ale nié blós òni gôdają pò kaszëbskù
w „ Ka merd i nerze”. Téż M ic hôł
Kòwalsczi, Môrcën Kwasny, Jakùb Krawczik e wiele jinszich pòstacjów, chòc
òczëwistno ni tak wiele kwestiów, jak
Gajos.
***
Statiscë wchôdają do aùtobùsu. W tim
placu zdjãca sã skùńczëłë. Jedzemë razã
z nima do bazë nalezc Janusza Gajosa.
W filmie Filipa Bajona graje Tónã Ôbrama – a dokładno pòstacjô wzórowóno
na „Królu Kaszëbów”, bò nazywô sã
tuwò Bazyli Miotke.
Legenda pòlsczégò filmù je w swòji
prziczepie. Pije gòrącą arbatã, bò pò
prôwdze tegò dnia je diôbelskò zëmno.
„Doktór Grossa je jachóny na jachtã” –
to jedurné zdanié, jaczé na terôz pamiãtóm
pò kaszëbskù – gôdô Janusz Gajos. Czãsto
jeżdżã na Él, dze czëjã kaszëbsczi jãzëk, ale
w praktice – tak, żebë gadac – je to dlô mie
pierszi rôz. Wszëtczégò mùszã sã ùczëc
z kôrtków, jaczé przërëchtëje mie wasta
Prëczkòwsczi. A słowizna je baro drãgô
– kaszëbiznë trzeba sã ùczëc jak kòżdégò
cëzégò jãzëka – dodôwô (mô sã rozmiec,
pò pòlskù) aktor.
POMERANIA GÒDNIK 2015
***
Mdze to film wiôldżi ë epicczi. Dlôcze?
A chòcbë dlôte, że mdze warôł dwie
a pół gòdzënë, a skłôdôł sã z kòle 250
scenów. Na przëmiôr „Czarny Czwartek” miôł scenów blós 92. Në i to, co
nôwôżniészé – reżiserã je Filip Bajon,
jaczi je szpecjalëstą òd prôwdzëwie
wiôldżich métrażów. Òd czasów
„Nocy i dni” prôwdzëwie epicczé filmë
sã nie zdarzałë w pòlsczi kinematografie. A më prawie taczi chcelë zrobic.
A mógł gò zrobic blós Filip Bajon – rzekł
nama Mirosłôw Piepka, chtëren je téż
wespółproducentã filmù.
***
Czë „Kamerdyner” to w jaczis spòsób
wëfùlowanié testamentu òjca? – pitóm sã
Piepczi.
Mòże nié tëli wëfùlowanié testamentu,
co je to pùnkt hònoru dlô mie – wëjasniwô.
Szląsk mô filmòwi triptik Kazmierza Kutza,
Wiôlgòpòlskô dokôz „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”, Mazurë òd niedôwna
mają „Różã”, a Kaszëbë nick, òkróm filmù
„Kaszëbë” Riszarda Bera, chtëren równak
béł barżi basniowi jak realisticzny. A më
chcemë pòkazac prôwdzëwé ë nieletczé
losë Kaszëb.
Òdj. P.L.
37
Z POŁUDNIA
Powroty z zapomnienia
KAZIMIERZ OSTROWSKI
Zdarza się, że artyści – malarze, poeci i inni – wiele lat po
śmierci otrzymują drugie życie. Ich dzieła, wytwory intelektu i talentu, zostają przez następne pokolenia na nowo odkryte i docenione bardziej aniżeli przez im współczesnych.
Tak chyba się stało w przypadku chojnicko-bydgoskiego pisarza Kazimierza Kummera, zmarłego tragicznie przed ponad pół wiekiem. Swego rodzaju wydarzeniem kulturalnym
w Chojnicach stała się niedawno promocja książki, w której
zebrane zostały utwory prozą tegoż autora.
Kazimierz Kummer urodził się w 1934 r. w Dąbrówce k.
Tucholi w rodzinie nauczycielskiej z kaszubskimi korzeniami.
Ojciec Franciszek, wróciwszy z hitlerowskich obozów, objął po
wojnie szkołę powszechną w Ogorzelinach k. Chojnic. Kazimierz, mając 17 lat, ukończył liceum w Chojnicach i rozpoczął
studia polonistyczne na uniwersytecie w Poznaniu, których
tok zakłóciło aresztowanie przez UB (13 marca 1953 r., tydzień po śmierci Stalina) za jawne głoszenie „niesłusznych”
poglądów. Skazany został na rok obozu pracy przymusowej na
budowach Warszawy, po tej resocjalizacji pozwolono mu kontynuować studia. Nakaz pracy otrzymał do Bydgoszczy, gdzie
prędko dał się poznać jako dociekliwy i wrażliwy reportażysta.
W 1959 r. został pracownikiem redakcji literackiej Bydgoskiej
Rozgłośni Polskiego Radia. Równocześnie regularnie publikował prozę artystyczną na łamach pism kulturalnych, zwracając uwagę krytyki literackiej. Uznanie wzbudziła debiutancka,
objętościowo skromna, powieść Kummera pt. Klatka, nagrodzona w konkursie Wydawnictwa Morskiego. On sam tego
nie doczekał; 16 lipca 1962 r., w drugim dniu swego urlopu
w Jastarni, 28-letni pisarz utonął, a książka ukazała się w grudniu tego roku. Fabuła tej powieści jest oparta na autentycznej
historii, opisuje tragiczne losy Kazimierza Zabłockiego. Zabłocki pochodził z Wilna, od 1922 r. mieszkał w Chojnicach, jako
właściciel autobusu otworzył w mieście stałą komunikację.
Podczas wrześniowej ucieczki w 1939 r., rozłączony z rodziną,
został aresztowany pod Świeciem i uznany przez hitlerowców
za bestialskiego „mordercę z Chojnic”. W takim charakterze
obwożono go w klatce po okolicznych wsiach i miasteczkach
pomorskich. Zdjęcia „zwyrodnialca” ukazały się w licznych
niemieckich gazetach i czasopismach. Starannie wydana
książka pt. Opowiadania i słuchowiska. Klatka (wyd. Episteme,
Lublin 2015) przypomina czytelnikom i Kazimierza Kummera,
i jego dzieło – zawiera 62 opowiadania, słuchowiska radiowe
i reportaże literackie oraz właśnie głęboko poruszającą Klatkę,
ponadto obszerny szkic krytycznoliteracki.
38
Pamięć o innym chojniczaninie przywraca natomiast
książka Marcina Synaka Jan Paweł Łukowicz (1886–1957). Portret myśliwego. Ceniony chirurg z lekarskiej rodziny, dr Jan
Paweł był człowiekiem niepospolitym, obok pracy zawodowej czynnym na wielu polach życia społecznego. Wielce
zasłużył się dla kultury, m.in. jako kolekcjoner – muzealnik
(kontynuator dzieła swego ojca Jana Karola), prezes przedwojennego Towarzystwa Miłośników Chojnic, członek redakcji
„Zaborów”, fundator pamiątek historycznych, pod koniec życia także współzałożyciel Zrzeszenia Kaszubskiego w Chojnicach. Pasją doktora, w pewnym stopniu też odziedziczoną po
ojcu, było myślistwo, któremu oddawał się od młodzieńczych
lat. Nie tylko polował, lecz także był działaczem Związku Łowieckiego w skali kraju, prekursorem kynologii łowieckiej
na Pomorzu, posiadaczem cennej biblioteki łowiecko-przyrodniczej, czcicielem św. Huberta. Książka Synaka (wyd. Muzeum Historyczno-Etnograficzne im. J. Rydzkowskiego) jest
pięknym owocem kilkuletniej pracy historyka, stanowi też
rodzaj hołdu dla wybitnego obywatela miasta.
Tak jak cenne są wspomnienia o życiu i dziełach jednostek, tak też słuszna i nieodzowna jest reanimacja pamięci o zbiorowościach ludzkich, których już nie ma. Czyni to
z godną pochwały konsekwencją, poprzez konferencje naukowe i publikacje, fundacja Sandry Brdy w Chojnicach, odtwarzając przeszłość mieszkańców Kosznajderii, z którymi
nader krzywdząco obeszła się historia. Mieszkańcy tej niemieckojęzycznej enklawy, których przodkowie, pochodzący
w większości z Westfalii, za przyczyną Krzyżaków zasiedlili
najpierw siedem wiosek na południe od Chojnic (potem się
rozprzestrzenili), w ciągu pięciowiekowej obecności wytrwali przy wierze katolickiej, wytworzyli własną kulturę
ludową, obyczaje, gwarę, formy życia społecznego, wysoki
poziom gospodarki rolnej. Wiele przejęli od sąsiadów Kaszubów, z którymi integrowali się poprzez związki małżeńskie.
Ze społeczności tej wyszło wielu duchownych, w tym kilku
biskupów oraz ludzi nauki. Po II wojnie światowej niektórzy
Kosznajdrzy wyjechali z własnej woli, większość została wysiedlona do Niemiec, lecz także dużo spolonizowanych rodzin
pozostało, o czym świadczą liczne typowo „kosznajderskie”
nazwiska w mieście i okolicy Chojnic. Ukazała się ostatnio
piąta już książka poświęcona tej tematyce, pt. Kosznajderskie
miscellanea (tak jak poprzednie pod red. dr. Jerzego Szwankowskiego), w której można przeczytać m.in. o powojennych
losach rodzin wywodzących się z Kosznajderii.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
REPORTAŻ
Kilkaset metrów
do podróży w czasie
czyli kulisy odtwórstwa historycznego
Okrągła tarcza wysunięta przed siebie zakrywa prawie cały tors. W ręku krótki to­
porek, ale go nie widać, tarcza zasłania. Długie włosy spięte w kucyk, zapuszczona
broda. Grube skórzane buty. Z całego opancerzenia ma na sobie tylko ciemnozieloną
przeszywanicę. Nie było potrzeby brać ochraniaczy i hełmu, bo to tylko pokaz, bez
walk.
MACIEJ KRAJEWSKI
Tak wyglądał Piotr Baranowicz, na którego wołają Snorri, w maju ubiegłego
roku (najniższy z czterech mężczyzn na
zdjęciu na s. 40, zrobionym podczas Dni
Otwartych Projektów Unijnych), student
prawa na Uniwersytecie Gdańskim, „po
godzinach” przywódca 20-osobowej
grupy biorącej udział w festiwalach historycznych i archeologicznych. Pasjonat
historii, który wraz z innymi poszedł
o krok dalej. Zamiast tylko przeglądać
zapiski z danego okresu i czytać prace
historyków, on to odtwarza, pokazuje,
momentami wręcz przeżywa.
Gotowość i zabezpieczenie
Nie sądziłem, że aż tak będę się wyróżniał. Patrząc wokół, cały czas dostrzegam rzeczy, które są jakby wyrwane
z filmu lub książki. Tu grupka brodatych
mężczyzn w tunikach jak sprzed kilkuset (co najmniej) lat przygotowuje miejsce na wieczorne ognisko. Tam, w rogu,
trójka rozkłada namiot, a obok kobiety,
w ubraniach przypominających worki
na ziemniaki, plotą sobie nawzajem
warkocze. Pod słomianym zadaszeniem
dwóch ludzi robi coś, co przykuwa moją
uwagę. Jeden, używając osełki, ostrzy
topór, drugi natomiast zapamiętale uderza mieczem w obity skórami kawałek
drewna. Jak się potem dowiedziałem,
POMERANIA GÒDNIK 2015
miało to doprowadzić do stępienia
miecza – był zbyt ostry, żeby móc bezpiecznie z niego korzystać na pokazach.
W kilku małych, drewnianych chatach
zauważam kolejne osoby: naprawiają
zniszczone elementy opancerzenia, zaszywają dziury w wełnianych spodniach
(bo jak to tak, z dziurami do ludzi wychodzić?). Pewien chłopak, na oko szesnastoletni, przeciąga sznurki przez każdy segment zbroi lamelkowej. Ciekawe,
czy przyszedł tu z własnej inicjatywy,
bo to jego hobby, czy np. ktoś z rodziny
wziął go ze sobą, żeby sam nie musiał się
zajmować tą żmudną robotą?
Na razie nie ma tu zbyt wielu młodych. Toż to dopiero 5.30, Święto Pracy,
a sopocka Majówka na Grodzisku oficjalnie rozpocznie się koło południa. Ale ci,
którzy już przyszli, intensywnie pracują:
przecież trzeba wszystko przygotować,
zapiąć na ostatni guzik, nie może być
uchybień podczas festiwalu (festynu?)
archeologicznego. Tak naprawdę to właśnie te zabezpieczenia w pewien sposób
burzą immersję [zanurzenie, np. w świat
gry komputerowej]. Przed wejściem stoją
sanitariusze, przy każdej z grup co najmniej jeden medyk. Przygotowani jak
na wojnę, a przecież to mają być tylko
zwykłe pokazy.
Dwa lata temu na festiwalu w Wenecji
(wieś w województwie kujawsko-pomorskim, niedaleko Jeziora Biskupińskiego) to nie było takich zabezpieczeń,
i dziś się cieszę, że już są. Nocą był pokaz
łuczniczy i podczas niego używano też płonących strzał. Ładnie wyglądało, ale prawie
nam namioty popalili, bo ktoś źle wycelował. Na szczęście udało się opanować sytuację – mówi jeden z tutejszych, gdy go
pytam, co sądzi o przygotowaniach. Od
niedawna cieszymy się też ubezpieczeniem
od rekonstrukcji historycznych, które obejmuje takie urazy, jak rany po toporze, postrzał z łuku bądź stratowanie przez konia.
Niby kosztuje więcej, ale przynajmniej nie
ma kłopotów z podciąganiem przykrych
zdarzeń pod zwykłe ubezpieczenia.
Słabo znana cześć historii
Przeniosłem się ponad tysiąc lat wstecz,
a jednocześnie wciąż się znajduję niedaleko luksusowego, czterogwiazdkowego hotelu Haffner, niemalże w sercu
Sopotu.
Można by zapytać: Co ma Oddział
Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, bo tym właśnie jest Grodzisko
w Sopocie, do wczesnośredniowiecznej
Skandynawii? Z badań archeologicznych wynika, że na terenie dzisiejszego Grodziska w okresie od VIII do IX
wieku istniała zwykła, nieogrodzona
osada z ziemiankami na krawędzi
wzgórza. W połowie IX wieku powstał
już warowny gród, najprawdopodobniej strażniczy, który miał za zadanie
kontrolować i chronić przybrzeżny pas
nadmorski. Ale chronić przed kim?
39
REPORTAŻ
Fot. Krzysztof Różycki, z archiwum Najemnej Drużyny Wojów Ulfhoednar
Z opisów działalności wikingów na
Pomorzu oraz z notatek dotyczących
odkryć archeologicznych wynika, że
właśnie w epoce przedpiastowskiej
(w przypadku wschodniego Pomorza
jest to okres przed drugą połową X wieku) wyprawy wikińskie w te okolice
nie były niczym nietypowym. Początkowo wikingowie przybywali w celach
handlowych, jednakże z czasem coraz
częściej podejmowali wyprawy militarne. Na terenie Pomorza Gdańskiego
znaleziono liczne hełmy, groty włóczni, a nawet miecze, charakterystyczne
dla wczesnośredniowiecznej Skandynawii. Tutejsi nie mieli wtedy łatwego życia. Od południa państwo piastowskie,
od północy wikingowie i każdy z nich
najchętniej by zabrał wszystko, co mają.
Kiedy poznałem tę część naszej
historii, obecność Skandynawów na
40
Będąc już w chacie, odczuwam zdziwienie, żeby nie powiedzieć – rozczarowanie. Poza wytwarzanym sprzętem
wszystko, co widzę, niezbyt się różni
od tego, co można zobaczyć u stolarza
czy krawca. Stół, piła, niezliczone pilniki
w szafkach i szufladach. Tak naprawdę
wyróżnia się tylko kowadło i piec, ale
Snorri mówi, że z nich to akurat niezbyt
często korzysta. Pytam się, dlaczego nie
używa narzędzi z danego okresu. Noże,
piły i stoły już wtedy znali, a w tym fachu
wiele więcej nie potrzeba – odpowiada,
podchodząc do stojaka obok kowadła.
W zasadzie jedyne, co historycznie tutaj się
nie zgadza, to prąd – wskazuje ręką na
(ledwo) palącą się żarówkę pod sufitem.
Na ścianach wisi chyba pięć egzemplarzy takiego samego stroju – wełniane spodnie, skórzane buty, tunika.
Standardowy ubiór cywilny wczesnośredniowiecznej Skandynawii, a przynajmniej tak wynika ze źródeł historycznych i znalezisk archeologicznych.
Przy czym Snorri nie zajmuje się jedynie wytwarzaniem ubrań.
Sam robię i naprawiam łuki, topory,
noże, czasem zdarzy mi się też odrdzewiać
miecze lub hełmy. Aha! No i meble – dodaje po chwili. Meble? – dziwię się. No tak,
wbrew pozorom wielu ludzi chce mieć meble wikińskie lub celtyckie. Dużo tego nie
znaleźli, ale parę zdjęć krąży po internecie,
aczkolwiek dobrze w tym wypadku jest
znać szwedzki albo norweski – uśmiecha
się. W sumie meble to mój główny „towar
eksportowy”.
sopockim festynie archeologicznym
przestała mnie zastanawiać. Nie pytałem Snorriego, czy o tym wiedział Jeden z wielu/sam dla siebie
– pewnie by się zdziwił, że ja dopiero Pytam, co on w ogóle robi w ramach
teraz przejrzałem odpowiednie teksty. tego odtwórstwa historycznego. Czy
zajmuje się czymś jeszcze poza robieniem łuków i mebli na zlecenie albo
Samotnia
Udało mi się namówić Piotra Barano- przychodzeniem na archeologiczne czy
wicza, żeby pokazał mi swój warsztat. historyczne festiwale.
Jak jeszcze współpracowałem z gruWcześniej przychodził do sopockiego
Grodziska, teraz – z przyczyn, których pą, częstym źródłem zarobku były lekcje
wyraźnie nie chciał mi wyjawić – musi „żywej historii”. Głównie zainteresowane
jeździć ok. 40 km w jedną stronę, aż do tym były szkoły, ale zdarzyło nam się
Brodnicy Górnej. Po licznych perype- kilka razy występować dla jakiejś firmy
tiach dotarłem na miejsce, pod chatę na wieczorze integracyjnym albo czymś
na środku pola. Najbliższe sąsiedztwo w tym stylu.
Różnice między pracą w zespole
to dwa place budowy, jedna willa, przy
której Snorri nigdy nie widział żywej a byciem „rekonstruktorem niezrzeszoduszy, kilka domków jednorodzinnych nym”, jak sam siebie określa, są spore,
i sklepik spożywczy. Można powiedzieć: choć Snorri nie sprawia wrażenia, jakzwyczajna wiejska okolica na Kaszubach. by żałował dokonanego wyboru. Praca
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
REPORTAŻ
w grupie miała swoje zalety. Przede
wszystkim będąc przywódcą dużej
drużyny (średnio jest to 15–25 osób;
w Trójmieście obecnie jest 5 takich
grup), miał o wiele łatwiejszy dostęp do
różnorodnego sprzętu. Wprowadzono
w niej bowiem budżet wspólny, dzięki
któremu część dochodów za występy,
nagrody itp. szła na przygotowanie np.
namiotów, transportu, wyżywienia, co
zostawiało więcej własnych środków
na samo wyposażenie. Mógł też korzystać ze wspólnych kontaktów, miał
więcej rąk do pracy przy dużych projektach. Niestety wraz ze stałą współpracą
pojawiały się stałe problemy. Głównie
okazjonalne sprzeczki, im więcej ludzi,
tym bardziej się komplikują też sprawy
finansowe. Teraz ma większą swobodę,
nie użera się z ludźmi, którzy na pół
godziny przed pokazem informują, że
jednak nie zdążą dojechać. Nie ma obowiązku pojawiać się na każdym festiwalu, co pozytywnie wpływa na jego
bilans wydatków i przychodów, choć
jednocześnie cały sprzęt musi kupować
za własne pieniądze i osobiście dostarczać go na miejsce.
Ogólnie jestem zadowolony, aczkolwiek musisz zauważyć, że już sobie
wyrobiłem markę, więc zdecydowanie
łatwiej znajduję oferty współpracy czy
zaproszenia, niż gdybym był nowy, nieznany w branży. Bez odpowiednich kontaktów można mieć znaczne trudności
ze znalezieniem pracy. Brak namiarów na
rzemieślników czy zaproszeń na imprezy
jeszcze bardziej komplikuje sprawy młodego, niezrzeszonego rekonstruktora.
Gdy pytam, czy przypomina sobie
jakiś szczególnie ciekawy wyjazd, przywołuje wspomnienie tego, od którego
zaczął się zajmować rekonstrukcjami,
ponad 8 lat temu: Koleżanka stwierdziła,
że mnie wyciągnie na pokaz, tylko nie powiedziała, że też mam w nim brać udział.
Żeby było jeszcze ciekawiej, wszystko
miało miejsce w szkolnej sali gimnastycznej, w której umyto podłogę tuż przed
pokazem. W efekcie z historycznej walki
zamieniło się to w rewię na lodzie. Ślizgaliśmy się co drugi krok. Poza tym nie
byłem najlepiej przygotowany, bo jednak
częściej strzelam z łuku, niż macham mieczem. Do tego skórzane buty to jednak nie
trampki czy adidasy. Tak czy inaczej to mi
się spodobało. I tak się zaczęło...
POMERANIA GÒDNIK 2015
Jak żyć?
To proste pytanie nasuwało mi się
przez cały czas, gdy przebywałem
w warsztacie Snorriego i gdy rozmawiałem z nim w jednym z gdyńskich
barów. Jak on jest w stanie funkcjonować, skąd bierze pieniądze na to dość
kosztowne i niebezpieczne hobby, skoro za jeden występ zarabia od 100 do
1500 zł? I to na całą grupę.
Powiedział mi tylko, że zdaje sobie
sprawę z tego, że musi to traktować
raczej jako kosztowną pasję niż sposób
na życie. Ale irytuje go podejście innych
do historii. Przez kilka minut wymienia
mi tytuły filmów, seriali i gier komputerowych, w których prawie nic nie
było przedstawione poprawnie. Trudno uwierzyć, że jest tego aż tyle. Zwykli ludzie mijani czasem na ulicach nie
są lepsi – gdy jeszcze działał w zespole,
tworzyli z kumplami listę najlepszych
określeń na ich ubiór: jedi, rycerz, pirat, samuraj i spartanin. Powszechną
rzeczą jest na przykład mylenie wojownika wczesnośredniowiecznego, czyli woja,
z rycerzem, w czym celują rodzice, którzy
z miną znawcy opowiadają swoim dzieciom, czego się nauczyli, oglądając takie
superprodukcje, jak „Xena” czy „Trzynasty wojownik”. I za nic do nich nie dociera,
że może być inaczej, niż mówią. Ale są też
ludzie, którzy przyznają się do niewiedzy
i chcą się czegoś nowego nauczyć. Dzięki
nim jakoś odzyskuje się wiarę w ludzkość.
Rozmowa trwa jeszcze przez kilka minut, ale w pewnym momencie
uświadamiam sobie, że tylko siedzimy
naprzeciw siebie i milczymy. Kelnerki
mijają nasz stolik, jakaś kapela rozkłada się, żeby zacząć grać. Snorri dopija
piwo, po czym wstajemy i kierujemy się
do wyjścia.
To w sumie zaważyło na tym, że zajmuję się Skandynawią – w drzwiach zaskakuje mnie zwierzeniem. Po długich
rozmyślaniach, czy chcę robić wikinga
czy rycerza, wybrałem tego pierwszego,
do czego w dużej mierze przyczynił się ten
pienisty trunek. I spodnie. Jakoś wolę nosić
spodnie niż nogawice. Wygodniej.
Fot. z archiwum rozmówcy
Fot. z archiwum rozmówcy
41
ZROZUMIEĆ MAZURY
Rybaczenie
WA L D E M A R M I E R Z WA
Teoretycznie największym skarbem
Mazur są jeziora, a największym skarbem mazurskich jezior ryby. O ile jednak liczba jezior od czasu ostatniego
zlodowacenia niewiele się tylko zmniejszyła, o tyle ryb w nich jest coraz mniej,
a w wielu nie ma już prawie wcale. Kilka znamy przyczyn tego stanu rzeczy,
na niektóre zwracano uwagę już sto lat
temu. Fritz Skowronnek w 1916 r. zauważał w Księdze Mazur, że zła gospodarka rybacka wynikała stąd, że jeziora
„wyzyskiwano potrójnie. Po pierwsze
czyniły to osoby uprawnione do połowów, które skwapliwie korzystały
ze swego przywileju, czego wszakże
nie można mieć im za złe. Po drugie
dzierżawcy, po trzecie zaś kłusownicy,
bezkarni wobec niewystarczającego
nadzoru”. Dość szybko, a po 1945 r.
w ogóle, rozwiązany został jedynie
problem przywilejów rybaczenia, bo
ludowe państwo polskie stało się także
jedynym właścicielem wód i wszystkiego, co w nich żyje. Wraz z przemianami 1989 r. powrócili na mazurskie jeziora dzierżawcy. Już Skowronnek nie
miał o tym zajęciu najlepszego zdania,
bo „nie omieszkali wyciągnąć z jezior
wszystkiego, co tylko dało się złapać”.
Niestety niewiele, a raczej nic się w tej
kwestii nie zmieniło.
W drugiej połowie XIX w. większość jezior znalazła się w dzierżawie
polskich Żydów lub osiadłych w wioskach Puszczy Piskiej starowierców.
Richard Petong, opisując życie mieszkańców Leca (Giżycka), ubolewał, że
„rybołówstwo dzierżawiono polskim
Żydom, którzy wielkimi długimi
42
sieciami wyławiali nasze rybne bogactwo i wywozili je na czas postu do Polski”, mazurski poeta Michał Kajka zawrze w jednym z wierszy frazę „tylko
Żydzi są panami nad naszymi jeziorami”. O obecności Żydów nad Mamrami
świadczą także nazwy płycizn Judenberg i Koszelne (Koszerne). Już pod koniec
XIX w. zaczęto mobilizować opinię publiczną za przyznaniem dzierżaw jezior
„krajowej ludności”. Kiedy więc Śniardwy „mazurscy rybacy z Mikołajek
przysądzone otrzymali”, Albert Zweck
(Mazury, 1900) napisał, że stało się to
„ku ogólnej radości”. Początek XX w.
przyniósł pojawienie się niemieckich
dzierżawców z Pomorza Zachodniego
i Kaszub, w połowie lat trzydziestych
dzierżawa jezior stała się nagrodą dla
zasłużonych działaczy NSDAP.
Polscy badacze uważają, że poziom
gospodarki rybackiej na mazurskich
jeziorach przed wojną nie był zbyt
wysoki. Lepiej miała się przedstawiać
sytuacja z przetwórstwem ryb, działało sporo wędzarni i kilka fabryk konserw. Niemieckie roczniki statystyczne
podają, że w całych Prusach Wschodnich rocznie odławiano cztery tysiące
ton ryb, w tym dwieście ton węgorza.
W 1943 r., gdy duża liczba mazurskich
rybaków walczyła już w niemieckiej armii, odłowiono jeszcze półtora tysiąca
ton ryb.
Po zakończeniu działań wojennych
za gospodarkę rybacką w regionie
zaczął odpowiadać Wydział Rybacki
Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie,
za handel rybami i ich przetwórstwo
Mazurska Spółdzielnia Rybacka w tymże, swoją drogą, warmińskim przecież
mieście. Już w połowie 1945 r. zaczęto
przejmować od Rosjan gospodarstwa
rybackie. Pomagała w tym grupa wykwalifikowanych rybaków przysłanych
z Warszawy, ważną rolę odegrali także
fachowcy wysiedleni z Wileńszczyzny.
Braki w sprzęcie i zatrudnieniu były
jednak nadal poważne – w kadrze
oceniano je nawet na 1500 rybaków.
Próby ich werbunku z dorzeczy Narwi
i Bugu, mimo atrakcyjnych warunków, nie powiodły się. Choć w latach
1946–1947 osiągnięto zaledwie ok. 30
proc. produkcji przedwojennej, ryb
jednak nie brakowało, przynajmniej
w magazynach, ponieważ dystrybucja borykała się z nierozwiązywalnymi problemami. Witold Korzynek
wspominał, że „ryby [było] tyle, że magazyny i sklepy Mazurskiej Spółdzielni Rybackiej w Olsztynie nie mogły
podołać w rozprowadzeniu takowej.
Wędzarnia i solarnia pracowały całą
mocą”. Sytuacji nie poprawiło otwarcie Zakładów Rybnych w Giżycku. Problemy ze sprzedażą mazurskiej ryby
były tu znane i przed wojną. Rynków
zbytu szukano w Berlinie (sielawa, węgorz), a także w Polsce (leszcz). Trzeba
pamiętać, że tak przed wojną, jak i po
niej, tak w Prusach Wschodnich, jak
i w Polsce ryby słodkowodne przegrywały rywalizację z morskimi. Dzieje
się tak zresztą do dzisiaj, bo smak jest
ważniejszy od ceny tylko u bogatych.
W przejmowanych od Rosjan gospodarstwach zakładano Spółdzielnie
Pracy Rybackiej. Pod koniec 1946 r.
było ich 12, w połowie zaś 1948 r. już
40. W latach 1948–1949 jeziora przeszły pod zarząd Państwowych Gospodarstw Rolnych, spółdzielnie zostały
zlikwidowane, a powstałe w ich miejsce zespoły rybackie podporządkowano Warszawie. W efekcie tych zmian
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
ZROZUMIEĆ MAZURY
już w 1948 r. Mazurska Spółdzielnia
Rybacka w Olsztynie skupiła o jedną
trzecią mniej ryb niż przed rokiem. Nie
rozwiązało to oczywiście problemu
dystrybucji, ale oznaczało koniec spółdzielczości na jeziorach. Ostatnią przed
1989 r. restrukturyzację przyniósł rok
1958, gdy w miejsce zespołów powołano państwowe gospodarstwa rybackie.
Przez wiele lat po 1945 r. gospodarka rybacka opierała się właściwie
wyłącznie na eksploatacji. Wojenne
zmniejszenie połowów spowodowało, że mazurskie jeziora zasobne były
w ryby, a że deficyt produktów białkowych był w powojennych latach poważną sprawą, władze stale naciskały
na zwiększanie poziomu dostaw. Połowy wzrastały do 1954 r., kiedy uzyskano prawie 33 kg ryb z hektara, już trzy
lata później były jednak aż o połowę
niższe. Płacono cenę zaniechania akcji
zarybiania, co doprowadziło w końcu
do przełowienia zbiorników i załamania produkcji. Dopiero w 1959 r. przystąpiono do projektowania gospodarki
w poszczególnych zbiornikach, opierając się na naukowych zasadach, co pozwoliło, o ile wierzyć ówczesnym statystykom, mniej więcej dwadzieścia lat
po wojnie osiągnąć poziom odłowów
sprzed 1939 r.
Na mazurskich jeziorach przez wieki zmieniało się prawie wszystko: właściciele, uprzywilejowani, narodowość
dzierżawców, poziom wód, ich zasobność oraz techniki połowu, niezmienne
pozostawało jedynie kłusownictwo.
Dla jednych było ono plagą, dla innych
środkiem utrzymania, wielu przyniosło
grzywny i więzienie, wcale nielicznym
zaś dostatek. Mazurzy kłusowali od zawsze, rybaczenia w nieswoim jeziorze
nie mieli za grzech, a kłusownictwo
było dla nich odwiecznym sposobem
zdobywania jedzenia i pieniędzy. Albert
Zweck zauważył, że „Mazura można
w gruncie rzeczy uznać za uczciwego,
chociaż trudno mu jest pogodzić się
z myślą, że drewno w lesie, ryby w jeziorze i dzikie zwierzęta na polach nie
mogą być wspólnym dobrem wszystkich”. Swoją drogą, minęło ponad sto lat
od napisania tych słów, Mazurów właściwie już nie ma, ale stosunek dzisiejszych mieszkańców regionu do sprawy
pozyskiwania drewna, ryb i dziczyzny
POMERANIA GÒDNIK 2015
pozostał niezmienny. Widocznie nie tak w książce Zasmakuj w Mazurach.
tyle ludziom został tu przypisany, co Rzecz nie tylko o kuchni wspomina pobyty z ojcem przy śluzie na Kanale Jeziemi.
Najcenniejszą mazurską rybą jest glińskim, miejscu największych na Mawęgorz. Od zawsze smakował on zurach połowów węgorza: „Nie wiem,
wszystkim tu rządzącym, a po 1945 r. kiedy rybacy sypiali, wydawało mi się,
także zwykłym funkcjonariuszom apa- że w ogóle. Po postawieniu przestawy
ratu władzy, urzędnikom wszelkich [specjalnej sieci] pili wódkę, rozmawiali
szczebli oraz operującym lekarzom. i jedli smażonego węgorza. Nad ranem
Węgorza ma się tu zresztą do dzisiaj za płynęli podnieść przestawę, na śniarybę najmądrzejszą, która mimo małej danie pili wódkę, popijając ją rybnym
głowy wszystko potrafi załatwić. Nie rosołem (…). Kiedy węgorz »szedł«, to
dziwi więc, że toczono o niego zaciekłe w domku rybackim wódka płynęła tak,
boje. Front nigdy nie był do końca jasny, jak w kanale. Ten, kto chciał go kupić,
bo w walki byli uwikłani i kłusownicy, musiał oprócz pieniędzy mieć wódkę
i rybacy, i przedstawiciele organów ści- i zakąskę, dobrze widziane było piwo.
gania, bywało nawet, że również kadra Czasem trafiała się ćwiartka świniaka,
zakładów rybackich. Skala procederu częściej kiełbasy domowego wyrobu.
była na tyle poważna, że TV zdecydo- (…) To, co rybacy mieli z połowów na
wała się poświęcić mu serial „Akwen kanale, rzadko widziało się na sklepoEldorado” (1988). W walce ze świetnie wych półkach”.
Węgorza w naszych jeziorach jest
zorganizowaną grupą węgorzowych
kłusowników nad Śniardwami młodzi już dzisiaj niewiele, w sklepach częściej
bohaterowie pozostają osamotnieni. niż mazurskiego kupić można osobniW tej tragicznej historii pada trup, są ka wyłowionego w Azji. Zmniejszyła się
krwawe bijatyki, widowiskowe pościgi, także skala kłusownictwa, niewielka to
w końcu wyroki więzienia. Pozafilmo- jednak pociecha, bo główną przyczyną
wa rzeczywistość była niestety rów- spadku jest to, że wielu potencjalnych
nie brutalna. Piękna drewniana ryba- kłusowników wyjechało z Mazur na
czówka na wodzie Wielkiej Dąbrowy zarobkową emigrację.
Mazurzy w Wigilię nie jadali ryby,
w Dąbrównie przetrwała dwie wojny
światowe, spłonęła dopiero w wyniku głównym daniem tego dnia była pieczowalk między kłusownikami a rybakami na gęś. Za to w wieczór sylwestrowy, co
o panowanie nad wodą na początku lat odnotował Max Toeppen w Wierzeniach
mazurskich, starano się przygotować
90. XX w.
Dzisiaj w Dąbrównie węgorza nie na wieczerzę „zdobyte za wszelką cenę
ma prawie wcale, a rybaków w ogóle. duże ryby, gdyż oznaczają one duże pieDobre czasy dla tych ostatnich minę- niądze”.
ły bezpowrotnie. Kiedyś byli
panami, tak
naprawdę tylko
do nich należała decyzja, kto
będzie szczęśliwym nabywcą
węgorza. Mirosław Gworek,
właściciel najlepszej w Polsce
restauracji rybnej w Głodowie
nad Śniardwami (w Puszczy
P i s k iej), s y n
rybaka z brygady w Głodowie, Mazurscy rybacy, lata trzydzieste XX w. Fot. z archiwum autora.
43
HISTORIA
Kaszubi na Pomorzu Zachodnim
na przestrzeni wieków
Część 5: Wypieranie kultury kaszubskiej
przez niemiecką
Z YG M U N T S Z U LT K A
Na proces przemian etniczno-językowych i narodowościowych Pomorza Zachodniego w XIV–XVI w. duży
wpływ wywierały miasta, coraz silniej
związane z będącą u szczytu swej potęgi Hanzą, z której napływały nie tylko
statki, kapitały i postęp techniczny, ale
również niemieckojęzyczni kupcy i rzemieślnicy, będący nosicielami kultury
niemieckiej. W omawianym okresie
miasta nie mogły się rozwijać bez stałego napływu autochtonicznej ludności
słowiańskiej, ale niemieckojęzyczny patrycjat i niemieckojęzyczni rzemieślnicy zorganizowani w cechach uniemożliwiali jej dostęp do prawa miejskiego
i korporacji miejskich przy użyciu tzw.
paragrafu wendyjskiego. Przez to niejako z litery prawa autochtoni osiedli
w miastach – w zależności od wielkości
ośrodka miejskiego – stawali się obywatelami trzeciej lub niższej kategorii,
ograniczonymi do funkcji pomocniczych i poślednich usług. Te kategorie
społeczne nie były zdolne na gruncie
macierzystego języka zaznaczyć swej
obecności w życiu miast1.
Niemieckojęzyczne rynki lokalny
i regionalny były stymulatorami kultury niemieckiej nie tylko miast, ale
również wsi, w coraz szerszym zakresie czynszowej i związanej z wymianą
towarowo-pieniężną z miastem. Na
wsi symbioza elementu napływowego z ludnością autochtoniczną miała
największą przestrzeń i dlatego proces
niemczenia autochtonów był najwolniejszy, a język ojczysty najdłużej pozostawał żywą mową. Jednak niemożność
44
podniesienia się ojczystej mowy do
rangi języka pisanego była jedną z najważniejszych przyczyn pogłębiających
się różnic i dysproporcji w życiu kulturalnym, a co za tym idzie również materialnym między ludnością kaszubskoi niemieckojęzyczną.
Należy pamiętać, że nawet utrata
języka ojczystego i niewykrystalizowanie się świadomości narodowościowej
słowiańskiej ludności autochtonicznej
nie oznaczały jeszcze jej całkowitego
zniemczenia i utraty własnej tożsamości. Język nie jest bowiem jedynym
wyznacznikiem kultury, obejmującej
szerszy krąg procesów i zjawisk, jak
tradycja, obyczaje i zwyczaje życia indywidualnego i rodzinnego, formy życia zbiorowego, budownictwo i przedmioty kultury materialnej itd.2, których
w większości nie znamy i z braku źródeł, jak się zdaje, nie poznamy. Badania
językowe są zaś bardzo bogate, ale ich
przydatność dla wykreślenia granic
etniczno-językowych w późnym średniowieczu i czasach nowożytnych jest
bardzo ograniczona, chociaż zależności
między nimi a granicami plemiennymi i politycznymi kwestionować nie
można. Ich przeglądu dokonał Jan M.
Piskorski, który w konkluzji stwierdził,
że w odniesieniu do Pomorza Zachodniego nie widać wyraźniejszych związków między granicami plemiennymi
i politycznymi3. Najbardziej przydatne
w prezentacji przemian językowych są
niewątpliwie źródła historiograficzne4.
Wydaje się, że na początku XVI w.
zachodnia granica zasięgu kaszubszczyzny biegła od Bałtyku z rejonu jeziora jamneńskiego rzeką Unieść do
jeziora Nicemino, stąd w kierunku
południowo-zachodnim ciągnącym
się kilkadziesiąt kilometrów pasmem
lasów, przecinając rzekę Radew w rejonie Mostowa, a rzekę Chotlę – Bukowa,
docierając do Parsęty, gdzie wpada do
niej Dębnica, dalej Dębnicą na południe
w kierunku granic Polski, dochodząc
do jezior Pojezierza Drawskiego i źródeł Drawy. W ten sposób oddzielała
dobra ziemskie Koszalina i biskupstwa
kamieńskiego od dominium opactwa
bukowskiego, rozgraniczała żyzne gleby od mało urodzajnych obszarów południowej części biskupstwa, dalej dobra
niemieckiego rodu napływowego von
Münchow oraz niemieckich Versenów,
następnie zaś rzeką Dębnicą rozdzielającą z zachodu posiadłości Manteufflów,
zaś od strony wschodniej – Woldenów
i Glasenappów5. Mowa kaszubska na
początku XVI w. była jeszcze żywym
językiem wschodniej i południowej
części ziemi koszalińskiej, w rejonie
Bobolic, na południowym skrawku ziemi białogardzkiej i dużych obszarach
ziemi szczecineckiej. Jest zrozumiałe,
że po obu stronach tak wytyczonej
granicy występowały obcojęzyczne
enklawy, większe niemieckie po stronie wschodniej (dominium bukowskie,
dobra słupskich norbertanek, wsie Darłowa, Sławna i Słupska) niż kaszubskie
po zachodniej.
Kroniki Johannesa (Jana) Bugenhagena i Tomasza Kantzowa są niekwestionowanym dowodem na to, że ludność
kaszubska na początku XVI w. była
lekceważoną i pogardzaną mniejszością. Ten drugi pisał: „[…] jeszcze jest
na Pomorzu Tylnym [tzn. na wschód
od Góry Chełmskiej] cały obszar, który
zamieszkują jedynie marni Wendowie
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
HISTORIA
[…]. A chociaż obecnie nazwa i ród
Wendów są u nas w takiej pogardzie,
że jeden drugiego dla obelgi nazywa
Wendem lub Słowianinem, to my jednak nie chcemy wstydzić się tego pochodzenia”6. Względy ekonomiczne
i antagonizm kulturowy, zwłaszcza
językowy zamykały cechy i place targowe przed Kaszubami nieumiejącymi się
wysłowić po niemiecku, podobnie jak
bramy miast przed Żydami i Szkotami.
Atmosfera wyższości niemieckiego pochodzenia i języka nad kaszubszczyzną
była powszechna7. Doświadczyli tego
kanclerz Jakub von Zitzewitz i generał
Joachim E. von Krockow, którzy nie
umieli ukryć swego kaszubskiego rodowodu, a zwłaszcza prosty lud kaszubski.
Pod koniec rządów księcia Bogusława X na Pomorze Zachodnie zaczęły
przenikać z Wittenbergii idee reformacyjne. Książę i jego synowie do 1531 r.
podchodzili do nich z tolerancją i dużą
rozwagą. Patrząc na nie przez pryzmat
władzy książęcej i racji stanu państwa,
podejmowali przeciw nim działania
tylko tam i wtedy, gdy pociągały one
za sobą zaburzenia społeczne. Problem
zaprowadzenia reformacji na Pomorzu
Zachodnim i ziemi lęborsko-bytowskiej
odgrywał szczególną rolę, dotyczył
bowiem każdego mieszkańca. Z jego
znaczenia zdawali sobie sprawę współcześni, dlatego sejm w Trzebiatowie,
który miał o nim rozstrzygać – zebrany 13 grudnia 1534 r. – poprzedziły
wyjątkowo staranne przygotowania.
Zaangażowali się w nie osobiście dwaj
książęta i biskup kamieński, Erazm
von Manteuffel (1521–1544). Jednak już
w drugim dniu obrad biskup odrzucił
przedłożony dzień wcześniej przez radców książęcych projekt reformy Kościoła, uzgodniony z luterańskimi teologami, z Janem Bugenhagenem (1485–1559)
na czele, i protestacyjnie opuścił obrady
sejmu. Jego wystąpienie poparli prałaci,
stany biskupstwa kamieńskiego, większość posłów szlacheckich i prawdopodobnie miejskich, którzy wyjechali do
swych domostw. Sejm nie podjął więc
żadnej uchwały w sprawie religii czy
Kościoła, ale w tym krytycznym momencie książęta Barnim IX (1523–1573)
i Filip (1531–1560) przypuszczalnie
jedynie ustnie proklamowali swemu
POMERANIA GÒDNIK 2015
Fragment Mapy Europy Kacpra Vopela z 1555 r. przedstawiający środkową Europę,
w tym Pomorze Zachodnie. Mapa wydana przez Bernarda von der Putte w 1572 r.
Za K. Buczek, „Dzieje kartografii polskiej od XV do XVIII w.”, Wrocław 1963,
aneks XIII. Reprodukcja z wystawy: Z kaszubsko-słowiańskich i polskich losów
Pomorza Zachodniego. © ZKP Oddział w Szczecinie
otoczeniu wolę kontynuowania dzieła reformy Kościoła według projektu
przedłożonego Sejmowi ze zmianami
obliczonymi na pozyskanie biskupa.
Zgodnie z wolą księcia Barnima Jan
Bugenhagen zredagował Ordynację Kościelną (druk 1535 r.), która stała się konstytucją nowego Kościoła. Delegalizowała ona Kościół katolicki i zapewniała
wyłączność Kościołowi urządzonemu
według nauki Marcina Lutra. Zgodnie
z nią następowała też przebudowa
stosunków kościelnych, szybciej w zachodniej i środkowej części księstwa
zachodniopomorskiego, wolniej – we
wschodniej, mieszanej językowo, kaszubsko-niemieckiej, gdzie przeciągała
się ona aż pod koniec XVI stulecia8.
Proklamacja reformacji stworzyła
jeszcze korzystniejsze warunki rozwoju
ludności i kultury niemieckiej. Jej skutkiem było zacieśnienie stosunków Pomorza Zachodniego z Rzeszą, a zwłaszcza luterańską Saksonią, oraz osłabienie
kontaktów politycznych i kulturowych
z Polską, ale nie spowodowała napięć
w stosunkach dobrosąsiedzkich, na
45
HISTORIA
co w największym stopniu wpływały czynniki ekonomiczne, zwłaszcza
handlowe. Wielkim społecznym i politycznym cierniem na stosunkach
pomorsko-polskich do końca istnienia
niezawisłego państwa zachodniopomorskiego było niespłacanie przez Polskę pożyczki 100 000 talarów, udzielonej przez
książąt pomorskich w 1569 r. królowi
Zygmuntowi Augustowi (1548–1572)9.
Przez to, że reformacja podniosła
języki narodowe do rangi języków liturgicznych, mogła się stać impulsem
ożywienia umysłowego i kulturalnego, a za tym – wzrostu materialnego
ludności kaszubskiej. Wymagało to
zrozumienia i równego traktowania
potrzeb językowych ludności niemieckiej i kaszubskiej przez książąt i władze nowego Kościoła oraz znacznego
zaangażowania się samych Kaszubów.
Żaden z tych warunków nie został spełniony, bo wynarodowieni słowiańscy
książęta i niemieckie władze nowego
Kościoła nie dostrzegali problemu Kaszubów. Brak zrozumienia i nierówne
traktowanie potrzeb religijnych i językowych ludności niemiecko- i kaszubskojęzycznej z ich strony oraz ograniczone zaangażowanie się samych
Kaszubów sprawiły, że reformacja na
Pomorzu Zachodnim – ogólnie rzecz
biorąc – nie stała się, jak w wypadku
Łużyc, Prus Książęcych, Litwy czy Białorusi, czynnikiem ożywienia umysłowego i kulturalnego Kaszubów. Nie
wyniosła ona języka kaszubskiego do
rangi języka pisanego, a nowy nietolerancyjny Kościół nie wprowadził go
do liturgii kościelnej, nie dbał o kształcenie kleru dla swych kaszubskich
wiernych ani dostarczanie im książek
religijnych w języku przez nich zrozumiałym, czyli kaszubskim lub polskim.
Dlatego wszystkie najważniejsze dokumenty nowego Kościoła aż do 1594 r.
słowem nie wspominały o ludności
kaszubskiej. Książęta i władze Kościoła ewangelickiego problem opieki
duszpasterskiej nad ludnością kaszubską dostrzegli dopiero po 60 latach od
czasu proklamowania reformacji i jego
rozwiązanie przekazali prepozytom,
pastorom i zakrystianom. Dokładnie sto lat po sejmie w Trzebiatowie
szlachta na sejmie w Szczecinie skarżyła się, że na kaszubskim pograniczu
46
Fragment kroniki Thomasa Kantzowa „Pomerania” dotyczący zasięgu języka słowiańskiego i kaszubskiego. Rękopiśmienny odpis kroniki Kantzowa z XVIII w. AP Szczecin,
Zbiór S.G. Loepera, sygn. 25. Reprodukcja z wystawy: Z kaszubsko-słowiańskich i polskich losów Pomorza Zachodniego. © ZKP Oddział w Szczecinie
pomorsko-lęborsko-bytowskim spadek
kultury religijnej powodował szerzenie się „ateizmu”. Realizacji podjętych
działań, mających na celu zmianę tych
niekorzystnych dla szlachty procesów,
stanęła na przeszkodzie wojna trzydziestoletnia (1618/1627–1648)10.
Obiektywne stosunki językowe
spowodowały, że nie język kaszubski,
lecz polski – gdyż był językiem pisanym, rozumianym przez Kaszubów
i posiadającym wielowiekową tradycję
„języka kościelnego” – wprowadzono
tylko w tych kościołach ewangelickich,
w których szlachta parafialna nie rozumiała po niemiecku, oraz w będących
pod patronatem książęcym i miejskim,
w których większość wiernych (na wsi)
lub duża liczba (w mieście) nie znała
biernie języka niemieckiego. Ponieważ
w początkach XVI w. nad większością
kościołów na wschód od Parsęty patronat sprawowali mówiący po niemiecku
książę lub szlachta także znająca ten
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
HISTORIA
język, dlatego do wojny trzydziestoletniej zachodnia granica kaszubszczyzny
przesunęła się z linii Koszalin – Białogard – Szczecinek na linię Sławno –
Polanów – Szczecinek. W pierwszym
stuleciu Kościoła luterańskiego proces
obumierania mowy kaszubskiej na
obszarze mieszanym językowo był najszybszy w dziejach Pomorza Zachodniego. Na terenach wschodnich zaś,
zamieszkałych przez ludność mówiącą w przewadze po kaszubsku lub po
polsku, w tym szlachtę, tj. na wschód
od Słupi i w starostwach lęborskim
i bytowskim, z konieczności i zgodnie
z nauką M. Lutra wprowadzono do liturgii język polski, bo przytłaczająca
większość społeczeństwa nie rozumiała po niemiecku. Tutaj reformacja
odgrywała ze wszech miar pozytywną
rolę w zachowaniu przez ludność kaszubską swej tożsamości i języka, coraz
bardziej zabarwionego polonizmami.
Właśnie tu, z inicjatywy szlachty zainteresowanej utrzymaniem poddanych
w posłuszeństwie i pastorów sprawujących opiekę duszpasterską nad ewangelickimi Kaszubami, doszło do wydania
przez Kaszubę pastora Szymona Krofeja Małego katechizmu M. Lutra (1586
r. lub wcześniej) i śpiewnika (1586 r.)
oraz przez Niemca pastora Michała
Pontanusa (Brüggemana) tegoż Małego
katechizmu i Pasji11.
Śmierć ostatniego Gryfity, księcia
Bogusława XIV (1637 r.) oraz decyzje
traktatu pokojowego z Osnabrück
(1648 r.) poprzedziły przejęcie przez
Brandenburgię (1653 r.) przyznanej jej
części Pomorza Zachodniego. Większość Pomorzan z nowym swym panem
wiązała duże nadzieje. Jednak elektor
Fryderyk Wilhelm (1640–1688) swą
polityką stanową, podatkową, wojskową i religijną rychło zraził ich do siebie
i spowodował ukształtowanie się stałej
opozycji stanowej. W umacniającym
budowę absolutyzmu państwie Hohenzollernów coraz silniej dawały znać
procesy unifikacyjne i centralistyczne,
wyrażające się w likwidacji pomorskiej
odrębności i brandenburgizacji Pomorza, tzn. przenoszenia na jego grunt
prawa i instytucji działających w marchiach brandenburskich i zastępowaniu nimi pomorskich. Oddziaływanie
tych procesów bardzo niekorzystnych
z punktu widzenia trwania kaszubszczyzny osłabiło pochłonięcie walką
między kalwinizmem i luteranizmem
władz państwowych i kościelnych, które nie dostrzegały spraw pozostawionej samej sobie ludności kaszubskiej.
Reformacja wpłynęła korzystnie na
wzrost kultury umysłowej ludności
niemieckojęzycznej przez reformy
szkolnictwa wyższego (Uniwersytet
w Greifswaldzie 1539/1545 i założenie
Pedagogium 1543) oraz szkół łacińskich
dużych miast, ale wiejskie szkółki parafialne (elementarne, zakrystianów)
przeżywały do początków XVIII w. nie
mniejszy kryzys niż za czasów katolickich. Przez to nastąpiło zahamowanie
narastania różnicy w rozwoju oświaty
między ludnością niemiecko- i kaszubskojęzyczną. Po wojnie trzydziestoletniej korzystne dla Kaszubów było to,
że na wschodnią część brandenburskiej części Pomorza w czasie wojny
północnej 1655–1660 napływało wielu
przybyszy z Polski, którzy poważnie
wzmocnili osłabioną w czasie wojny
ludność kaszubską. Niekorzystne były
natomiast zmiany ustrojowo-organizacyjne synodu słupskiego, którego
superintendent posiadał prawo egzaminowania i ordynowania pastorów
obszaru od Góry Chełmskiej do Prus
Książęcych. Od 1652 r. funkcję tę sprawował każdorazowy pastor głównego
kościoła miasta Słupska. W 1669 r. jego
prawo ordynowania ograniczono do
synodu słupskiego, a w 1691 r. odebrano mu je całkowicie12.
1
G. Labuda, Zapiski kaszubskie, pomorskie i morskie. Wybór pism, Gdańsk 2000, s. 175, 285; tenże, Problematyka badań wczesnodziejowych
Szczecina, Przegląd Zachodni 8: 1952, 3–4, s. 9 n.; H. Ludat, Die ostdeutsche Kietze, Hildesheim 1984, s. 18 n., 49; D.G. Hopp, Die Zunft und
die Nichtdeutschen im Osten, insbesondere in der Mark Brandenburg, Marburg/Lahn 1954.
2 G. Labuda, Zapiski, s. 175.
3 J.M. Piskorski, Pomorze plemienne. Historia – Archeologia – Językoznawstwo, Poznań – Szczecin 2002, s. 225.
4 G. Labuda, Uwagi dyskusyjne w sprawie przemian etnicznych Pomorza Zachodniego, Studia i Materiały do Dziejów Wielkopolski i Pomorza
1: 1955, 1, s. 118.
5 Z. Szultka, Język polski w Kościele ewangelicko-augsburskim na Pomorzu Zachodnim od XVI do XIX wieku, Wrocław 1991, s. 29–43.
6 Des Thomas Kantzow Chronik von Pommern in hochdeutscher Mundart, hrsg. v. G. Gaebel, Stettin 1897, s. 3; Johannes Bugenhagens
Pomerania, hrsg. v. G. Heinemann, Stettin 1900, s. 38.
7 Z. Szultka, Język polski w Kościele, s. 37 n.
8 B. Wachowiak, Pomorze Zachodnie w schyłkowej epoce feudalizmu (1464–1845), w: Historia Pomorza, t. II, cz. I, pod red. G. Labudy, Poznań
1976, s. 802 n. (tamże literatura); Z. Szultka, Die Reformation und ihre Bedeutung für die pommerschen Kaschuben, w: Pommern, Geschichte –
Kultur – Wissenschaft. 2. Kolloquium zur Pommerschen Geschichte 13. und 14. September 1991, Greifswald 1991, s. 73 n.
9 B. Wachowiak, Pomorze Zachodnie w początkach czasów nowożytnych, s. 788 n., 979 n.; tenże, Zjednoczone Księstwo Pomorskie (do 1648 r.),
w: Pomorze Zachodnie poprzez wieki, red. J.M. Piskorski. Szczecin 1999, s. 136 n.; Z. Boras, Stosunki polsko-pomorskie w II połowie XVI wieku.
Zarys polityczny, Poznań 1965, s. 128 n.; tenże, Próba wprowadzenia polskiej soli na Pomorze Zachodnie w XVI w., Przegląd Zachodniopomorski
1964, 1, s. 8 n.
10 Z. Szultka, Język polski w Kościele, s. 44 n.; K. Ślaski, Przemiany etniczne na Pomorzu Zachodnim w rozwoju dziejowym, Poznań 1954; tenże,
Polskość Pomorza Zachodniego w świetle źródeł XVI–XVIII w., w: Pomorze nowożytne, pod red. G. Labudy i S. Hoszowskiego, Warszawa 1959,
s. 41 n.
11 Z. Szultka, Studia nad piśmiennictwem „starokaszubskim”, w szczególności Michała Brüggemana alias Pontanusa albo Mostnika, cz. I–II,
SO, t. 45–46/47: 1988–1989–1990; tenże, Piśmiennictwo polskie i kaszubskie Pomorza Zachodniego od XVI do XIX wieku, Poznań 1994; R.
Herrmann-Winter, Sprachen in Pommern, Niederdeutsches Jahrbuch 118: 1995., s. 173 n.
12 H. Landwehr, Die Kirchenpolitik Friedrich Wilhelms des Grossen Kurfürsten, Berlin 1894; H. Heyden, Neue Aufsätze zur Kirchengeschichte
Pommerns, Köln – Graz 1965; G. Labuda, Uwagi dyskusyjne, s. 320.
POMERANIA GÒDNIK 2015
47
LUDZIE
Droga ku pamięci
W związku z przypadającą w tym roku 75. rocznicą zbrodni katyńskiej oddział Zrze­
szenia Kaszubsko-Pomorskiego w Konarzynach wraz ze środowiskiem saperskim
dawnego garnizonu Drawno i członkami Izby Historycznej Pełczyce postanowili
upamiętnić komendanta byłego Komisariatu Straży Granicznej Konarzyny komisa­
rza/majora Kazimierza Kociatkiewicza.
MARIA ROGENBUK
Ten urodzony na Kresach oficer niemal
od początku swej służby w szeregach
Straży Granicznej (SG) związany był
z tym komisariatem. W młodym wieku
brał udział w walkach o wolność Polski,
m.in. w wojnie z bolszewikami. W SG
przeszedł szczeble od aspiranta do komisarza. Natomiast w wojsku kolejno
awansował od podchorążego do kapitana, przez wiele lat był oficerem rezerwy
kawalerii. W 2010 r. pośmiertnie otrzymał awans na majora WP.
Był jednym z głównych animatorów życia patriotyczno-obywatelskiego
i sportowego na podległym mu służbowo terenie, położył wielkie zasługi
w dziedzinie patriotycznej edukacji historycznej i obronnej. Działał w wielu
towarzystwach, od kombatanckich po
charytatywne. M.in. jego zasługą jest
postawienie w Konarzynach w 1932 r.
pomnika Józefa Piłsudskiego, co stało się
wydarzeniem na Pomorzu, gdyż w tym
regionie był to pierwszy i do 1939 r. jedyny taki pomnik. Komisarz miał także
swój udział w powstaniu istniejącego
do dziś konarzyńskiego pomnika Serca
Jezusowego.
Miejscowa Straż Graniczna za sprawą jej komendanta organizowała imprezy sportowe, pogadanki, konkursy,
zabawy i bale charytatywne, a młodsi
strażnicy starali się rozwinąć hobbystyczne i uniwersalne zainteresowania
u konarzyńskich dzieci i młodzieży. K.
Kociatkiewicz wśród podległych strażników trzymał żelazną dyscyplinę, w przeciwieństwie do komisariatów w Brzeźnie i Lipnicy na terenie podległym
48
Fot. Marcin Wróblewski
konarzyńskiemu komisariatowi SG
bardzo rzadkie były przypadki użycia
broni wobec mieszkańców. W połowie
1939 r. Kociatkiewicza przeniesiono na
stanowisko kwatermistrza Inspektoratu
Granicznego Jasło. Jego następcą został
komisarz/porucznik WP Piotr Marciniak.
Nie wiemy, jakie zadania komisarz
Kociatkiewicz wykonywał po wybuchu
wojny. Faktem jest, że trafił do radzieckiej niewoli, co okazało się tragiczne
w skutkach. Został bestialsko zamordowany w kwietniu 1940 r. – Lista katyńska nr 029/2 z kwietnia 1940 roku, poz.
54 – spoczywa na katyńskim cmentarzu. Z obozu w Kozielsku, gdzie został
osadzony, jego żona Teresa (z d. Sobczak,
córka Agnieszki i Feliksa, konarzyńskiego masarza) dostała tylko jeden list,
w którym napisał „Nie martw się. Jest
ciężko, ale chyba się jeszcze zobaczymy”.
Mając na uwadze dokonania kom.
Kociatkiewicza, miejscowy oddział ZKP,
kierowany przez Marię Rogenbuk, postanowił doprowadzić do spopularyzowania tej postaci. Efektem wspólnych
działań zrzeszeńców i ww. organizacji
z województwa zachodniopomorskiego
jest opracowanie szczegółowego życiorysu Kazimierza Kociatkiewicza oraz
zamieszczenie w lokalnych mediach
(„Merkuriusz Człuchowski”, „Biuletyn
CSSP Koszalin”, „Dziennik Bałtycki”) artykułów dotyczących komisariatu i jemu
podległych placówek. Ponadto w celu
przybliżenia postaci komendanta byłego Komisariatu Straży Granicznej Konarzyny i jego podwładnych w 2011 i 2012
r. opracowano wspólnie z ZKP Oddział
w Konarzynach dwa numery specjalne
„Biuletynu Kawaliera” wydawanego
przez Stowarzyszenie Saperów Polskich
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
LUDZIE / W GDAŃSKU
(SSP) koło nr 21 w Drawnie i Izbę Historyczną w Pełczycach. Trzeba dodać, że
o Kociatkiewiczu wspomniał już na początku lat 80., niestety zdawkowo, Władysław Stanisławski w Historii płonącego
pogranicza. Natomiast w 2012 r. podczas
poświęconych straży granicznej w tym
regionie „Spotkań na Gochach”, organizowanych przez Fundację Naji Gochë,
szczegółowo przedstawiono historię Komisariatu SG Konarzyny. Dwa lata później
wspomniana Fundacja, przy wsparciu Lasów Państwowych i drawieńskiego koła
SSP, wykonała strażnicę pamięci w miejscu, gdzie znajdowała się siedziba Placówki I Linii Kiełpin Szosa, przy okazji ukazano postać przełożonego tej placówki kom.
Kazimierza Kociatkiewicza.
W ramach ogólnopolskiego programu „Katyń ocalić od zapomnienia”
wspomniane na wstępie organizacje
postanowiły posadzić w Konarzynach
Dąb Pamięci ku czci komendanta Kociatkiewicza. Izba Historyczna w Pełczycach
z drawieńskim kołem Stowarzyszenia Saperów Polskich zobowiązały się
do wykonania czynności związanych
z zaprojektowaniem i wykonaniem tablicy pamiątkowej, która miała zostać
umieszczona na kamieniu upamiętniającym komendanta, a miejscowy
oddział ZKP wziął na siebie pozostałe
zadania. Drzewko przekazało Nadleśnictwo Miastko. Kamień uzyskano
dzięki wiceprezesowi ZKP o. Konarzyny
Markowi Dykierowi. Wykonanie tablicy
wraz z formą wyeksponowania Dębu
Pamięci zrealizowano także przy moralnym wsparciu Komitetu Społecznego
na Rzecz Budowy Miejsca Pamięci Historycznej oraz Akcji Katolickiej w Konarzynach, Fundacji Naji Gochë, Stowarzyszenia Historyczno-Kulturalnego Bastion
Tradycji z Kalisza Pomorskiego i Radovana Protiča z Łowicza Wałeckiego.
18 października br. Dąb Pamięci
został posadzony w pobliżu kościoła
pw. św. Piotra i Pawła. W uroczystości
pobłogosławienia Dębu Pamięci
i umieszczonego obok niego kamienia
z tablicą pamiątkową wzięli udział m.in.
ułani z Klubu 18 Pułku Ułanów Pomorskich, pułku będącego towarzyszem broni Komisariatu SG Konarzyny podczas
walk Zgrupowania Chojnice w 1939 r.
Ponadto Żandarmeria Wojskowa Wydziału Ustka wystawiła posterunek
honorowy przy Dębie Pamięci, oddając
w ten sposób cześć swojemu oficerowi,
gdyż Kociatkiewicz w chwili śmierci był
zmobilizowanym kapitanem żandarmerii. Pojawili się także przedstawiciele
Bractwa Kurkowego z Królewskiego Miasta Czarne, w którym to mieście władzę
starostów sprawowali przez lata przedstawiciele wywodzącego się z Konarzyn
rodu Konarskich.
Panu mjr. Andrzejowi Szutowiczowi dziękuję za udostępnienie materiałów, które wykorzystałam, opracowując część historyczną
artykułu.
XI Miejski Konkurs
„Moja Pomorska Rodzina”
Zarząd Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Oddział w Gdańsku zaprasza uczniów gdańskich szkół podstawowych, gimnazjalnych i liceów ogólnokształcących na XI edycję Konkursu
„Moja Pomorska Rodzina”. Współorganizatorami konkursu są
Urząd Miejski w Gdańsku, Zespół Szkół Ogólnokształcących
nr 1 w Gdańsku, Stowarzyszenie Archiwistów Polskich Oddział
Gdańsk oraz Pomorskie Towarzystwo Genealogiczne.
Historię regionu i Polski tworzą dzieje ich mieszkańców. Organizacja konkursu ma właśnie na celu zachęcenie
jego uczestników do poznania przeszłości swoich przodków,
a za jej pośrednictwem – poznanie dziejów Dużej i Małej Ojczyzny. Konkurs umożliwi odkrycie nieznanych kart z życia
przodków oraz zachowanie i utrwalenie pamięci o nich w rodzinie. Pozwoli także na zaprezentowanie ich historii mieszkańcom Gdańska i Pomorza.
W tym roku po raz pierwszy do konkursu zostali zaproszeni licealiści. Zachęcamy młodzież do uczestnictwa w konkursie i do wysiłku w poszukiwaniach informacji o historii rodziny,
a nauczycieli do podjęcia się roli opiekunów uczniów biorących
udział w konkursie.
Prace konkursowe należy składać w Gimnazjum nr 1
w Gdańsku ul. Wilka Krzyżanowskiego nr 6 (Zespół Szkół Ogólnokształcących nr 1) od poniedziałku do piątku w godz. 8–14
(tel/fax 58 341 09 29).
POMERANIA GÒDNIK 2015
Termin składania prac upływa w dniu 11 kwietnia 2016
roku. Prace z jednej szkoły należy składać razem zgodnie z zasadami określonymi w regulaminie konkursu. Szkoły biorące
udział w konkursie zostaną powiadomione o terminie oficjalnego
ogłoszenia wyników konkursu oraz terminie wręczenia nagród
i zorganizowania wystawy najlepszych prac (wstępny termin 2
czerwca 2016 roku). Regulamin jest opublikowany na stronie
www.kaszubi.pl/
Wszelkich informacji i wyjaśnień w imieniu organizatora
udziela Joanna Niwińska z Gimnazjum nr 1 w Gdańsku tel. 58
341 09 29, e-mail: [email protected] lub Krzysztof Kowalkowski e-mail: [email protected]
Honorowy patronat nad konkursem objął Prezydent Miasta
Gdańska Paweł Adamowicz. Patronat medialny nad XI Miejskim
Konkursem „Moja Pomorska Rodzina” sprawują Radio Gdańsk
i „Dziennik Bałtycki”.
W imieniu organizatorów konkursu
Krzysztof Kowalkowski
ZKP Oddział w Gdańsku
49
Z KOCIEWIA
Długe góny Kociewia
MARIA
PA J Ą KO W S K A- K E N S I K
Kociewie to region na mapie raczej
długi, wzdłuż Wisły, a w szerokości
ku Borom Tucholskim się snuje i je częściowo obejmuje, dzieląc się też nimi
z Kaszubami i nie tylko. Nie można
zapomnieć o wspólnej dużej krainie –
Pomorzu. Szukając, z życiowej zasady,
tego, co łączy, zawsze zwracam uwagę
na wspólne słownictwo, czy też inne
formy językowe.
Właśnie zakończyłam czytanie
książki o ks. Janie Kaczkowskim (Życie
na pełnej petardzie), wcześniej zobaczywszy programy telewizyjne o nim.
Niesamowity kapłan i książka wciągająca bardzo. Świadectwa księdza związanego z Puckiem krzepią, choć nie dają
łatwej pociechy. Szukanie nadziei, postawa wobec spraw ostatecznych – to
kwestie uniwersalne, co nie przeszkodziło mi zauważyć, że są w tej książce
fragmenty regionalne. Twórca hospicjum zauważa cechy Kaszubów. Na
zdanie: „Kiedy Kaszubi nic nie mówią
albo tylko pomrukują... to jest to równoznaczne z najwyższym uznaniem”
– musiałam zwrócić uwagę. Wymienia
też zdrobniałe formy czasowników, które występują także na Kociewiu. Głównie w mowie do dzieci (chodźkaj, zniżkaj
itp.), ale i wobec dorosłych bliskich, gdy
się szczególnie przymilamy.
Poza tym na Pomorzu, rzadziej niż
np. na Kresach, używa się słownictwa
nacechowanego pozytywnie. Jak jest
dobrze, to nie ma chwalby, bo to jak
norma. Muszę tu dodać, że na znanym
mi Pomorzu, czyli też Kociewiu, ogólnie
takie były zasady. Surowa, oszczędna
szkoła międzyludzkich relacji. Można
to potwierdzić, analizując słownictwo
ekspresywne w słownikach ks. dra Bernarda Sychty, gdzie przy okazji znajdujemy uwagi „por. koc.” lub „por. kasz.”.
Jednak oficjalnie „różnimy się pięknie”
i niech tak pozostanie. Życia szkoda na
bezsensowną walkę kulturową, która
w niewybaczalnej wcześniej formie
grozi obecnie światu, Europie... Właśnie świat znowu oniemiał – jak można
w imię Boga bestialsko zabijać? Okazuje
się, że świat bez granic jednak nie jest
możliwy. I robi się coraz bardziej jesiennie, szaro, smutno.
Kiedyś jesień kojarzyła mi się z wytężoną pracą w polu, bo dzień krótki,
a trzeba zdążyć przed zimą. Zapisał mi
się w pamięci obraz jesiennej orki, mozolnej, z końmi zaprzężonymi do pługa.
Skiba za skibą. Trzeba było cierpliwości
oracza, gdy długe góny i tyle ich jeszcze
przed nim, by potem (zwykle dopiero
wiosną) można było siać nadzieję na
nowe plony.
Odwieczny rytm życia na oswojonej
ziemi. Nawet gdy zwyczajnie, nieodświętnie, było dobrze. Żal za minionym
światem znajduję m.in. w tekstach kolejnego (w tym felietonie już trzeciego)
księdza – Franciszka Kameckiego, szeroko kojarzonego z Grucznem, u bram Kociewia. „Szkoda, że rozwerków nie ma/
dreszmaszyna zardzewiała... / szymlów
nie ma / nie ma postronków ani kip”.
W innym tekście pytał, kto jeszcze będzie wiedział, co to jest sztyga...
Regionaliści robią, co mogą, by „dodać blasku temu, co gaśnie”. Na przykład urządzają kongresy. Tegoroczny, V
Kongres Kociewski wchodzi w ostatnią
fazę. Już o tym pisałam. Po „Plachandrach z uczbó” doszły konkursy recytatorskie. Od kilku lat Szkoły Katolickie
w Świeciu organizują konkurs „Poeci
z Kociewia”. Okazuje się, że jest co recytować i czym się wzruszać. Laureaci
konkursu w ramach nagrody jadą do
Tczewa na VIII Festiwal Twórczości Kociewskiej im. Romana Landowskiego.
Zawsze bogaty program i miejsce integrujące region, co zawdzięczamy śp.
patronowi festiwalu.
W Roku Kongresowym jest nie tylko
festiwalowo, poetycko... ale też naukowo. Kolejne seminarium poświęcone
tożsamości – edukacji i świadomości
regionalnej – odbyło się w Świeciu nad
Wisłą. Referaty przygotowali przedstawiciele UMK w Toruniu, UKW w Bydgoszczy i AP w Słupsku. Natomiast na
konferencję „Polska regionalna. Mowa,
kultura, edukacja” dojadą do Tczewa badacze z UG po UJ, czyli od Gdańska po
Kraków. Inicjatorem tej konferencji jest
Kociewski Oddział ZKP w Tczewie oraz
ośrodki zajmujące się kulturą regionalną. Kociewie ma swój dobry czas.
Zbliża się Gwiazdka, kupiłam już
kartki, by podtrzymać piękną tradycję
wysyłania ich pocztą. Wcześniej ogrzać
serdecznością, okrasić pamięcią i dopełnić zwyczaju dobrego!
Życzę Państwu radosnej i tradycyjnej Gwiazdki, ale też wielu dobrych dni
po niej – takich, żeby chciało się żyć
w 2016 roku.
R E K L A M A
A MOŻE PRENUMERATA?
50
s. 2
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
FENOMEN POMORSKOŚCI
Lewant i Maszrek
JACEK BORKOWICZ
Od strony morza góry syryjskie nie wydają się wysokie. Wznoszą się łagodnie
i powoli, by na szczytach zmienić się
w szerokie płaszczyzny, po których
spacerują stada owiec. Z tej strony
przesadą zdaje się nawet nazywać je
górami – nie ma tu stromizn ani skalnych urwisk, jak w Tatrach. To raczej
wyżyny, podobne do naszej, gdańskiej.
Urozmaicają krajobraz, ale nie budzą
respektu.
Zupełnie inne wrażenie mamy, gdy
pierwszy raz spojrzymy na nie z głębi
lądu, od Aleppo. Przybrzeżny masyw,
który w oczach przybysza znad Morza
Śródziemnego nieefektownie dodaje
metr do metra, tutaj, jakby w przypływie szaleństwa, całą tę oszczędnie
nagromadzoną wysokość wytraca
w nagłym spadku ku przepaści. Różnica poziomów dochodzi tu do półtora kilometra! Majestatyczna fasada biegnie
równolegle do linii wybrzeża, którą
góry Ansarija mają za plecami. Chyba
nikt ze stojących u stóp owej ściany nie
ma już teraz wątpliwości, że oto rozpościera się przed nim kraj zupełnie inny
od pustynnego płaskowyżu głębokiej
Syrii.
Tak było tu od wieków, od tysiącleci. Dołem, z północy na południe i z południa na północ, ciągnęły karawany
– z jedną z nich przybył tu Abraham.
Brodaci kupcy zmierzający w kierunku bazarów Damaszku lub dalej, do
Jerozolimy, obojętnie mijali ansaryjską
przepaść. Jeśli już spoglądali w kierunku gór, czynili to z niechęcią lub obawą
POMERANIA GÒDNIK 2015
– bo przecież stamtąd przychodzi zło.
Skały Ansariji to doskonałe kryjówki dla
rozbójników.
Stanisław Bystroń, który zwiedzał
Syrię w 1926 r., nazwał te góry „bramą
wypadową do Syrii” – ale on oglądał je
tylko od dostępnej, zachodniej strony,
od wybrzeża. W rzeczywistości przez
większą część długiej historii Bliskiego Wschodu ta brama była zamknięta.
Doskonałym przykładem może być tu
epoka wypraw krzyżowych. Europejscy
zdobywcy, Frankowie – jak nazywano
ich tutaj – trzymali się raczej ograniczonego górami pomorskiego pasa. W głąb
śródlądowej pustyni zapuszczali się
mniej pewnie, tam też z reguły przegrywali z muzułmanami. Ale i przed krzyżowcami, i po nich ludy morza, aktywne
w śródziemnomorskich portach, nie sięgały po panowanie nad interiorem. Ich
domeną były okręty, tak jak domeną ich
sąsiadów – wielbłądzie karawany. Wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego oraz przylegający doń pas
lądu z dawna zwykło się u nas nazywać
Lewantem. Słowo to pochodzi z języka
włoskiego i oznacza kraj wschodzącego
słońca. Włosi, a konkretnie armatorzy
z Genui i Wenecji, to klasyczni reprezentanci wspomnianych ludów morza.
Od setek lat mieli tu swoje kupieckie
przystanie. Krzyżowcy przychodzili
i odchodzili, oni zostawali, wżeniając
się w miejscową ludność. Do dziś chrześcijańscy mieszkańcy portowych miast
syryjskich mówią o sobie, że są Lewantyńczykami. Choć mówią po arabsku,
jednak niekoniecznie by chcieli, aby
uważano ich za Arabów. Bo Arabowie
to tamci, zza gór Ansarija.
Południowi sąsiedzi Lewantyńczyków, Maronici z gór Libanu, lubią nazywać się potomkami Fenicjan. Nieważne,
czy są nimi naprawdę. Istotne jest to,
że również oni nie chcą być Arabami.
A szukając tożsamości, odwołują się
do śródziemnomorskiego symbolu. Bo
starożytni Fenicjanie byli ludem Morza
Śródziemnego. Arabska nazwa Maszrek również
oznacza kraj wschodzącego słońca. Ale
Arabowie określają nią kraj znacznie
rozleglejszy, ciągnący się od palestyńskiego i syryjskiego wybrzeża aż po
iracką nizinę Eufratu. Maszrek to prastary szlak karawan, wzdłuż którego
rozwijały się i upadały imperia. Szlak
śródlądowej cywilizacji.
Lewant zawsze spoglądał i spoglądać będzie w stronę Europy, Maszrek –
w kierunku Bagdadu, miasta Opowieści
Tysiąca i Jednej Nocy. Ludzie Lewantu
i ludzie Maszreku, choć żyją tak blisko
siebie, są sobie obcy. Ta obcość, połączona z bliskością, owocuje konfliktami.
Gdy patrząc na wojnę w Syrii, zapomnimy o hasłach wypisanych na sztandarach każdej ze stron konfliktu, dostrzeżemy że sporą część tych krwawych
zapasów określić można jako wojnę
Lewantu z Maszrekiem. Podobnie dzieje się w Libanie, który przez trzydzieści
lat był teatrem wojny domowej, a który
w każdej chwili może stoczyć się w jej
otchłań ponownie.
Zmieniają się czasy, języki, wiary,
ideologie – ale antagonizm pozostaje
ten sam. Jest odwieczny, bo pomorzanie i ludzie z głębi lądu zawsze patrzyli,
i patrzeć będą, w przeciwnych kierunkach.
51
GÒDË NA KASZËBACH
Ach, co za radosc, swiãto je,
Że Syn Mariji przëszedł!
Wszëtkò, co żiw je – spiéwô
„Glorija” wkół rozbrzmiéwô.
Witôjkôj, Dzecã Bòżé!
Chcemë pòkòlãdowac?
Tą jedną z nônowszich ka­szëbsczich kòlãdów1 pòwitô latos môłégò Przëbëcza
chór z Pùcka. I nie je to bënômni jedinô gòdowô spiéwa, jakô pòwstała w tim
rokù. Chcemë spróbòwac dac so òdpòwiésc na to, jak Kaszëbi są mùzyczno
przërëchtowóny na kòlãdowi cząd.
TOMÔSZ FÓPKA
Czë më, Kaszëbi, spiéwómë doma 2 ,
w kòscele, òbczas przezérków kòlãdë pò
kaszëbskù?
Na to pëtanié nôlepi nôpierwi òd­pò­­
wiedzec sobie samémù. Nie je to pra­wie
czãsto tak, że pùszczómë mù­zykã z platczi? Ze zdrzélnika, rad­ia lecy, z kómpùtra?
A są to przë­nômni kaszëbsczé słowa?
Wë­­dôwac sã mòże, że wiele je spiéwóné pò kaszëbskù3, równak wcyg mało je
wë­kònywónëch piesni pòbòżnëch, w tim
kòlãdów, jaczich je nôwicy pòstrzód
bòżónków. Nie nalôzł jem zdrzódła,
z jaczégò mòżna bë sã wicy dowiedzec ò kòscelnëch spiéwach òbczas
terôczasnëch kaszëbsczich mszów sw.,
jaczich w regionie mómë niemało4.
Wierã wiele jesz òstało w kaszëbsczich
kòscołach z dôwny prakticzi spié­
wu, òpisóny przez Jana Patocka we
wstãpie do zbiéru Kopa szetopórk 5.
Temu baro ceszi dzejanié òrganistów
młodszégò pòkòleniô, chtërny wprowôdzają do mszi kaszëbsczé piesnie6.
Niechle chòc wspòmnã ò Karolu
Krefce z Chwaszczëna a Mateùszu
Meyerze z Mrzezëna. Tam-sam, tej-sej je czëc ò domòwim, rodzynnym
kòlãdowanim7. Nasze rodné gòdowé
spiéwë czëc są w szkòłach np. przë
leżnoscë wëstôwianiô jasełk8. Nalôzł
52
jem dwa przëtrôfczi „rodzynnëch” rozegracjów, jaczé są robioné w kòscołach:
w Chwaszczënie9 (Rodzinne spotkanie
z kolędą) a w Wierzchùcënie10 (Rodzinne kolędowanie).
Przédną „kòlãdową” kaszëbską rozegracją òstôwô Pòmòrsczi Kòn­k ùrs
Kaszëbsczi Gòdowi Spiéwë w Szë­
môłdze11. Robi gò w stëcznikù, òd 2006
rokù, szëmôłdzczé gimnazjum. Spiéwający wëstãpiwają solo abò w karnach,
òd przedszkòlô pò ùstnëch. Wëkònóné
mògą bëc dwie spiéwë, co pòwstałë
w jãzëkù kaszëbsczim, przë czim jedna
z nich je bez towarzeniô instrumeńtu.
Co rokù przëjéżdżô do Szëmôłda kòl
dwasta ùczãstników, a dodôwkòwim
brzadã kònkùrsu są nowé spiéwë,
pisóné co rokù na zamówienia czerowników karnów a szkólnëch, co
przëgòtowiwają dzecë a młodzëznã.
Ùczestnieniô wôrt je téż Festi­
wal Kaszëbsczich Kòlãdów w Pier­
wò­szënie12, robiony przez Stowôrã
Kaszëbsczi Regionalny Chór Mòrzanie
z Pierwòszëna. Jedna z kòlãdów
spiéwónëch przez rôczoné karna je
òbrzészkòwô òpracowónô na chór
przez Przemësława Stanisławsczégò.
Brzadã pòsobnëch festiwalów je m.jin.
zsziwk z czilenôsce taczima kòlãdoma
przëszëkòwónyma na chórë13. Festiwal
òdbiwô sã pòd kùńc gòdnika, òd 2006
rokù. Nôwicy kaszëbsczégò repertuaru
kòlãdowégò wëkònywają karna z Radë
Kaszëbsczich Chórów14.
Òd 2002 rokù w Mùzeùm Ka­szëb­
skò-Pòmòrsczi Pismieniznë i Mùzyczi
(MKPPiM) we Wejrowie rëchtowóné są
kòncertë kaszëbsczich kòlãdów. Robi
je Witosława Frankòwskô w òbrëmim
aùtorsczégò cyklu „Pòtkania z mùzyką
Kaszëb”. Ceszą sã òne wiôldżim zajinteresowanim15.
A skądka brac tekstë i nótë kaszëbsczich
kòlãdów?
Z ksążk a z internetu16. Z bògati bibliografie kaszëbsczi kòlãdë17 dostãpnëch
szerzi je leno pôrã zdrojów kòlãdowëch.
Nôwiãkszima zdrzódłama òstôwają
Kaszëbsczié kolędë ë godowé spiéwë pòd
redakcją Władisława Kirsteina, wëdóné
przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié
(KPZ) w rokù 1982, a nônowszi zbiér
Kaszubski śpiewnik bożonarodzeniowy
pòd redakcją Witosławë Frankòwsczi,
wëdóny latos przez wëdôwiznã Region a MKPPiM. Òkróm tëch wikszich
spiéwników leno z kòlãdama, wôrt je
sygnąc do jinëch zdrzódłów, jak: Dlô
Was Panie (KPZ, Gduńsk 2006) a Nótë
kaszëbsczé (Rost z Banina, 2008), przër.
przez E. Prëczkòwsczégò; aùtorsczé:
Jana Trepczika Lecë choranko (wëd. przez
Wejrowsczé Centrum Kùlturë a MKPPiM, Wejrowò 1997); Tomasza Fópczi,
Eùgeniusza Prëczkòwsczégò a Jerzégò
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
GÒDË NA KASZËBACH
z Banina). Chórë a rozmajité spiéwno-instrumeńtalné karna pewno rôd
skòrzëstają ze spisënkù, jaczi mòże nalezc w nowùchnym, stolemnym dokôzu
Witosławë Frankòwsczi Kolędowanie na
Kaszubach. Dzieje kolęd na Pomorzu od
VI wieku do XXI wieku18. Dofùlowanim
négò spisënkù mògą bec prawie wëdóné
przez wejrowsczé mùzeùm Pieśni kaszubskie w opracowaniu Marzeny Graczyk
na 3-głosowy chór mieszany, dze nalazłë
sã gòdowé spiéwë z mùzyką Kazmierza
Gùzowsczégò a Wòjcecha Bratka.
Stachùrsczégò Piesnie Rodny Zemi (Rost,
2003); Wacława Kirkòwsczégò Z Tobą
bëc (Rost, 2007); Antoniégò Peplińsczégò
Antologia lëteracczich dokôzów (Gminã
Serakòjce w 2009) a Édmùnda Lewańczika Wanoga z piesnią (part KPZ
Co mòże zabédowac z naszich kòlãdowëch
platk?19
W całoscë to, co jesz mòże dze kùpiac. Te
nônowszé: Morzanie. Kolędy – Kaszubski
Regionalny Chór Morzanie (2007), Gòdë
na Kaszëbach – chór Discantus i orkiestra
Progress (2012), Kaszëbsczé kòlãdë – zespół
Lewino (2012), Kolędy z Tatą – Anna i Tomasz Fopke (2012), W dzysészą noc swiãtą
– Zespół Pieśni i Tańca Ziemia Lęborska
(2013) a W darënkù na Gòdë – Weronika
Korthals (2014). Je z czegò wëbierac.
Chcemë so żëczëc na Gòdë, cobë
bëłë òne òbònioné kaszëbską kòlãdą.
Niechle nasze rodné spiéwanié wëpòraji
z chëczów rozmajité kòmercjowé
christmasë a dżinglanié belsama.
A przërôczmë chòranką môłégò Jezëska:
Czej tak je namienioné
I sã ùrodzëc trzeba
Przińdzkôj le w nasze stronë
I bądz jak më – Kaszëba.
Nie dómë Cebie skrziwdzëc
Za złé mdze kania scãtô
Nie bãdze żëła w biédze
Kòl nas Familia Swiãtô...20
1
Witôjkôj, Dzecã Bòżé, mùzyka: Francëszk Richert, słowa: Tomôsz Fópka, 2015, niepùblikòwónô.
„Z chwilą gdy na Pomorzu nieuchronnie odchodzą w przeszłość dawne formy obrzędowe, wskrzeszane tu i ówdzie przez nauczycieli powodowanych
misją ocalenia tradycji, coraz powszechniejszą staje się nowa forma celebrowania okresu świąt Bożego Narodzenia poprzez przeglądy, festiwale i koncerty
kolęd w kościołach, domach kultury, na ogół już nie wymagająca od słuchaczy osobistego uczestnictwa”. W: Witosława Frankowska, Kolędowanie na
Kaszubach. Dzieje kolęd na Pomorzu od VI wieku do XXI wieku, Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 2015, s. 15.
3 Niejaczé rozeznanié ò tim dôwô mój artikel pt. Rozegracje kaszëbsczi spiéwë. Cassubia cantat, „Pomerania” 2015, nr 5.
4 Tematã kaszëbsczich mszów swiãtëch zajimôł sã w „Pòmeranii” przez pôrã lat Janusz Kòwalsczi.
5 „Na Kaszubach śpiewano z dawien dawna polskie pieśni kościelne. Nauczycielem śpiewu był organista. Śpiewał po polsku, bo najczęściej władał
tym językiem. Lud zaś, któremu obcy był polski sposób wymawiania, przerabiał tekst na swój sposób, kaszubski”. W: Kopa szetopórk, zebrał, ułożył
i opracował J. Patock, Czcionkami Drukarni Kaszubskiej w Wejherowie, 1936, s. 14.
6 Kòlãdã, jakno lim midzë pòlskòscą a kaszëbskòscą przedstawił ks. red. Sławomir Czalej w ksążce Filary ziemi, Region, Gdynia 2010, s. 92–95.
7 http://kaszubi.pl/aktualnosci/aktualnosc/id/320, data dostępu 22.11.2015
8 http://www.sp82.internetdsl.pl/?p=1423, data dost. 22.11.2015
9 http://expresskaszubski.pl/zapowiedzi/2014/12/chwaszczyno-trzecie-rodzinne-spotkanie-z-koleda, data dost. 22.11.2015
10 http://kck.krokowa.pl/ogolne/rodzinne-koledowanie/, data dost. 22.11.2015
11 http://gimnazjumszemud.cba.pl/?page_id=105, data dost. 22.11.2015
12 http://www.kosakowo.pl/strona/?q=node/1059, data dost. 22.11.2015
13 Pòsobny zbiérk rëchtowóny je na kùńc tegò roku.
14 Chór Miészóny „Lutnia” z Lëzëna na 248 różnëch dokôzów mô w repertuarze 20 kaszëbsczich kòlãdów. W: Historia ruchu śpiewaczego na Kaszubach
– gmina Luzino, Gminny Ośrodek Kultury w Luzinie 2014, s. 107–125.
15 http://www.muzeum.wejherowo.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=654:kaszubi-i-gorale-koldowy-rekord-wmuzeum&catid=6:aktualnoci, data dost. 22.11.2015
16 Nôwiãcy terôczasnëch kaszëbsczich gòdowëch spiéwów z nótoma a tłómaczenim na pòlsczi je w internece na aùtorsczi stronie www.fopke.pl.
Na dzéń 21.11.2015 je jich 14.
17 Witosława Frankowska, op.cit., s. 431–468.
18 Tamùj, na s. 404–430
19 Witosława Frankowska, op.cit (przër. przëp. 2). Aùtorka na stronach 472–476 wskôzywô 40 pòzycjów regionalny fònografie. Zafelało pòstrzód nich
platk z kaszëbsczima gòdowima spiéwoma: Biesiada kaszubska, Towarzystwo Przyjaciół Gminy Szemud 2004, Przylecieli Aniołkowie – Chór Kakofonia
i Kartusia, SOLITON 2005; Gdze mòja chëcz, Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 2006, Na wiedno – Weronika Korthals, North Studio
2009; A jô so spiéwiã pò kaszëbskù, Radio Gdańsk/North Studio 2009; CD i DVD Boży świat pełen harmonii – mòje stronë – Chór Męski HARMONIA,
Wejherowskie Centrum Kultury 2010; Piãkné Kaszëbë – Zespół Regionalny Koleczkowianie, GCKSiR w Szemudzie 2010; Wiedno Kaszëbë, ZKP Banino
2012; W stajeneczce narodzonemu. Kaszubskie kolędowanie dzieci z Bukowiny, Stowarzyszenie Rozwoju Bukowiny 2012; Naju swiat – Kartësczé zwónczi,
2012; Bytowska kolęda, Bytowskie Cetrum Kultury 2013, W darënkù na Gòdë – Weronika Korthals, MALVISION 2014, Kaszubski Zespół Pieśni i Tańca
BYTÓW, Bytowskie Centrum Kultury 2014; Pieśni na każdy czas – Chór Kaszubski Rumianie, 2014.
20 Za czim jes przëszedł, Jezë? – mùz. i sł. T. Fópka, niepùblikòwónô.
2
POMERANIA GÒDNIK 2015
53
KASZËBI I BASKÒWIE
Môłé je wiôldżé
„Jãzëczi to je skôrb kùlturë, jich rozmajitoscą ë bòkadnoscą darzą nas wszëtczé
kraje na swiece. Jãzëczi są nieòbéńdnyma nôrzãdłama do bùdowaniô swòjégò
pòczëcégò ë rozwiju krajów ë lëdzy” – midzë jinyma te słowa nalazłë sã w Manife­
sce, jaczi pòdpisóny òstôł na kùńc dérëjącégò rok kaszëbskò-baskijsczégò projektu
„Txikiak Handi – Môłé je wiôldżé”.
Wszëtkò sã zaczãło w rujanie 2014 rokù òd mejla òd Maialen
Sobrino. No dzéwczã z Elizondo, wsy w dolëznie Baztan, w Nafarroa (szp. Navarra, pòl.: Nawarra) òd rokù ju bëło w Pòlsce.
Òno ùczëło jãzëka baskijsczégò (euskera) nôprzód w Warszawie
a tej w Pòznaniu. Tam òno sã dowiedzało ò Kaszëbach, a że
w nym czasu prawie ji stowôra Baztan Ikastola dostała prawò
do zrëchtowaniô Nafarroa Oinez, wiôldżégò edukacjowégò
projektu, co jegò dzélã je „Txikiak Handi – Môłé je wiôldżé”,
Maialen zaprosa Kaszëbów do wëspółrobòtë przë pòspólnym
rozkòscérzanim wiédzë ò mniészëznach kaszëbsczi ë baskijsczi
w swòjim òkòlim. Rôczbã przëjãła stowôra Kaszëbskô Jednota.
Ò tim wszëtczim, co przez nen rok sã pòdzejało, mòże
so przeczëtac ë òbezdrzec na starnie kaszebsko.com/basque.
Tam jidze so pòczëtac ò sadzenim drzéwków, co są merkã
starë ò mniészëznowé jãzëczi, òbezdrzec filmë ò „Olentzero” – baskijsczim gwiôzdorze, abò ò pieczenim kaszëbsczich
pùrclów ë jastrowim zajcu, co béł jachóny jaż do Elizondo. Tu
le wspòmnimë, że do kaszëbskò-baskijsczi wespółrobòtë wcygnioné òstałë szkòłë na Głodnicë i w Stôri Hëce, Zrzesz Szkół
numer 1 w Wejrowie, a téż Mùzeùm Kaszëbskò-Pòmòrsczi
Pismieniznë ë Mùzyczi w Wejrowie ë Radio Kaszëbë.
Òstatnym pónktã projektu „Txikiak Handi – Môłé je wiôl­
dżé” bëło pòdpisanié Manifestu, na kùńcu jaczégò stronë
(Kaszëbskô Jednota ë Baztan Ikastola) przëjmùją na se
òbrzészk „cobë midzë mniészëznama bùdowac mòstë”, në kò
doch „jednota môłëch robi nas wiôldżima”. No pòdpisywanié
miało môl w òsoblëwim czasu, bò òbczas swiãta Nafarroa
Oinez, na chtërno do Elizondo w dolëznie Baztan przëjachało
cziledzesąt tësący Basków z Nafarroa ë sąsadnégò Kraju Basków, jak téż z Francji. Na celebracjô je sparłączonô z deją Ikastolów w Nafarroa, to je szkòłów, w jaczich dzecë sã ùczą blós
pò baskijskù. Je jich przeszło 100. A pòczątk jich béł równo 50
lat temù, jesz za czasów diktaturë jenerôla Franko.
To so dzysô je cãżkò wdarzëc, że naszi starszi słelë nas do
szkòłów, co bëłë jesz wnenczas nielegalné – gôdôł Ùnai Arellano. Mój bratina ë mòja sostra są mie òsmë lat starszi, ale nawetka
jô jesz szed do Ikastolë, czej nie bëło to dozwòloné. Naszi mëma
ë tata nie gôdalë pò baskijskù, ale mielë nã swiądã, że bez jãzëka
nasza kùltura zdżinie. Dôwalë nas do szkòłë, dze nas ùczëlë w rôdny mòwie, chòc wszëtcë mòglë miec z tegò wiôldżi kłopòt.
Dzysô 40-latny Ùnai Arellano je jedną z wôżniészich personów w stowôrze dzejający dlô szkòłowi edukacje Basków
w Nafarroa. To òn nadzorowôł projekt kaszëbskò-baskijsczi, le
nié sóm doch, bò pò òbëdwùch starnach dosc bëło lëdzy do ti
54
TXIKIAK handi MANIFESTUA/MANIFEST
MANIFEST – MÔŁÉ JE WIÔLDŻÉ
(KAXUBIERA- KASZËBSZI)
Ti, co niżi sã pòdpiszą, chcą:
Òpòwiedzec:
Swiat je wielejãzëkòwi.
Jãzëczi to je skôrb kùlturë, jich rozmajitoscą ë bòkadnoscą darzą
nas wszëtczé kraje na swiece.
Jãzëczi są nieòbéńdnyma nôrzãdłama do bùdowaniégò swòjégò
pòczëcégò ë rozwiju krajów ë lëdzy.
Ògłosëc:
Miészëznowé jãzëczi mają prawò bëc dostrzégłé ë achtnioné.
Mają prawò do pòmòcë ë òbarnë nôbarżi w òbrëmienim normalizacje całi edukacjowi systemë.
Mają prawò bëc ùznóné za òbòwiązującé zgódno z prawã w ti a ny
òbéńdze.
Prawò do ùżiwaniégò naszich jãzëków w całim rëmie spòlewégò
żëcégò.
Bëc w òbrzészkù:
Cygnąc robòtã wkół ùrównaniégò jãzëków, cobë midzë nama
miészëznama bùdowac mòstë, kò doch jednota„
môłëch” robi nas wiôldżima.
Rozkòscérzac nen manifest jak szërok sã dô.
robòtë. Pò rokù skùńcził sã projekt, ale stronë negò ùgôdënkù
chcą dali razã dzejac. Kaszëbi ë Baskòwie mają pò prôwdze
wiele pòspólnégò, chòc są tak różny ë tak dalek òd se żëją.
Më mielë to szczescé, że më mòglë pòznac Basków ë razã doznac sã, co są na swiecie nôrodë rozmajité ë w ti rozmajitoscë tak
jednaczi! – gôdôł w czas ùroczëstoscë w Elizondo, 18 rujana,
Artur Jablonsczi ze stowôrë Kaszëbskô Jednota. Jô jem rôd,
że Kaszëbi mòglë bëc dzélã projektë Txikiak Handi, przez co më
móglë pòznac kùlturã Basków ë razã, jedny drëdżima bëc ambasadorama naszich jãzëków: baskijsczéhò ë kaszëbsczéhò. Jo. Më to
mdzemë robilë wiedno, bò przez taczé pòspólné dzejanié no môlé
sã pò prôwdze robi wiôldżé.
Red.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
Gryf w Feniksa przemieniony
Kiedy w 2013 roku pojawiła się powieść Artura Jabłońskiego Namerkôny
nikt chyba nie przypuszczał, że będzie
to pierwsza część większej kompozycji epickiej. Czytelnicy podeszli do tej
propozycji ostrożnie, nie do końca wiedząc, jak ją rozumieć. Wszystko dlatego, że rysowały się dwa alternatywne
sposoby interpretacji… Z jednej strony
można było o tej powieści sądzić, że jest
wynikiem wieloletniego rozwoju artystycznego jej autora, który zdecydował
się wreszcie na dużą formą prozatorską,
z drugiej jednak istniała możliwość, że
to literacki manifest, który w artystycznej formie wyraża tezy ideowe Stowarzyszenia Osób Narodowości Kaszubskiej „Kaszëbskô Jednota”. Namerkôny
Artura Jabłońskiego jawił się więc jako
utwór o różnych konsekwencjach semantycznych: albo jako autobiografia
z elementami fikcji, albo proza fikcjonalna z kluczem autobiograficznym.
Jeśli założyliśmy, że nasza lektura akcentuje prywatność, to w powieści
szukaliśmy znanych z otoczenia autora
ludzi i wydarzeń. Jeśli jednak trzymaliśmy się strony estetycznej utworu, to
odkrywaliśmy polonosceptyczne postrzeganie współczesnego społeczeństwa pomorskiego oraz specyficzną
wiktimizację Kaszubów. Takie przedstawianie faktów historycznych i sytuacji kulturowej narzucało wizję tożsamościowej opresji, w jakiej znaleźli się
dawni i współcześni Kaszubi. Jabłoński
zaistniał zatem w swojej pierwszej powieści jako autor nurtu political fiction,
tworząc tendencyjną momentami historię alternatywną, która przyniosła
ze sobą zestaw problemów w odmiennej perspektywie, aniżeli czyni to oficjalna, akademicka historiografia. Jako
literat dał sobie prawo podkreślania
POMERANIA GÒDNIK 2015
czynników subiektywnych, sensacyjnych czy fikcjonalnych w obrazie świadomości regionalnej i narodowej, aby
uwypuklić własną ocenę sytuacji politycznej czy socjologicznej dzisiejszych
Kaszubów.
Rok później wydana Smùgã okazała
się powieścią dojrzalszą artystycznie.
Stało się to na różnych poziomach kompozycji, treści i technik artystycznych.
Wzmocnieniu uległa sfera przedstawienia realistycznego utworu. Jego wydarzenia rozgrywają się wszak w określonych latach rzeczywistego czasu
historycznego, na potwierdzalnych
geograficznie północnych Kaszubach,
w sytuacji zmian mentalnościowych
po 1989 roku. W powieściowym świecie Jabłońskiego panuje powszechna
nieufność, korupcja, kombinatorstwo,
co w systemie wartości narracji jest
krytykowane i piętnowane. Dojrzalej
aniżeli w pierwszej powieści wykreowany został główny bohater – Gerat,
kaszubski idealista, samotnik, niemal
tożsamościowy heros. Nie jest już tak
nieskazitelny, bywa, że błądzi w młodzieńczych emocjach, choć ostatecznie
zdobywa poczucie sensu życia. Oprócz
realistycznego oraz kryminalnego duktu narracyjnego Smùgã zawiera partie,
które nadają utworowi estetycznej głębi. Dzieje się to przede wszystkim dzięki
mityzacyjnym fragmentom przywołującym świat kaszubskiej tradycji. Owe
partie powieści nasycone są snami,
złudzeniami oraz przywidzeniami,
które osadzają postacie w samym rdzeniu ich tożsamości. Smùgã Jabłońskiego
jawi się w takim układzie jako utwór
przemycający wątki identyfikacji kulturowej w nowoczesnej formie historii
kryminalno-mitycznej. Takie połączenie
atrakcyjnie wydobyło temat autodeskrypcji i przedstawiło go w formach
dotychczas w języku kaszubskim nieobecnych.
I oto w 2015 roku, nakładem wydawnictwa Region, z graficznie wysmakowaną okładką autorstwa Gracjany Potrykus, pojawia się Fényks
Artura Jabłońskiego. To kolejny i chyba
ostatni w trójdzielnej kompozycji akt
budowania samoświadomości kaszubskiej za pomocą literatury pięknej. Po
samotnym bohaterze z Namerkônégò,
po dwojgu postaci ze Smùgã, teraz
pojawia się kolejne pokolenie ludzi poszukujących swojego „ja” w niestałym,
płynnym i fragmentarycznym świecie.
W trzeciej powieści Jabłońskiego brakuje nieco jednego głównego bohatera,
choć dominują tutaj partie poświęcone
młodej dziewczynie: Grecie. To głównie
jej dojrzewanie osobowościowe i psychofizyczne organizuje wiele części
powieści i to o niej najwięcej dowie się
czytelnik. Natomiast drugi typ bohatera to awatary mężczyzny – Jana, który
uosabia wielowiekowe losy Kaszubów.
Zmienność zewnętrznej powłoki owej
coraz to nowszej historycznie inkarnacji kolejno ukazywanych Janów bynajmniej nie zmienia poczucia ograniczenia i niespełnienia, które w realizacji
swej kaszubskości odczuwają męscy
bohaterowie, zmagający się z sytuacją
geopolityczną, społeczną i z własnymi
ograniczeniami środowiskowymi. Nie
są oni w swoich czynach kryształowi
i wyłącznie szlachetni, mają czasami
problemy osobowościowe, jak każdy
inny człowiek na ziemi.
Narratorska aporia co do sposobu
kreowania głównego bohatera znajduje swoją kontynuację w braku konsekwencji stylistycznej i gatunkowej
powieści. Utwór przybiera postać heterogenicznego tworu, z trzema przynajmniej aspektami wzajemnie się na
siebie nakładającymi: kryminalnym,
obyczajowym oraz ideowym. Ze szkodą dla Fényksa są owe genologiczne
55
LEKTURY
plany nie dość wyzyskane. Tak istotny
dla pierwszych rozdziałów książki Jabłońskiego nurt historii kryminalnej
kończy się dość banalnie i w jakimś
nagłym zagmatwaniu romansowo-rodzinnym. Czynnik obyczajowy, tak
ciekawy w środkowej części utworu,
obrazujący zarówno przekształcanie się wrażliwości, jak i nowoczesny
sposób komunikowania się kaszëbsczi
młodzëznë, w ostatnich rozdziałach rozmywa się w podróżniczo-reporterskim
opisie Norwegii i happyendowym obrazie stadła bohaterów. Wreszcie plan
ideowy, coraz wyraźniejszy w ostatnich
partiach powieści, znalazł swój opis jedynie w zdawkowych, poprzerywanych
błyskami psychiczno-duchowymi wglądach, które swoją fragmentarycznością
nieco wątpliwie mają zapewnić metafizyczną aurę dla kaszubskiego rozwoju
osobowościowego.
Mimo wspomnianych niedostatków
formy i stylistycznego niewykończenia
owe trzy przestrzenie w najnowszej
powieści Jabłońskiego wyraźnie oddziałują na czytelnicze emocje. Pierwsza z nich – hołdująca nieco czytelniczej
modzie na kryminały – widoczna jest
głównie w losach Grety Białej, która
szukając swoich rodzinnych korzeni
i poznając jedynie cząstki swojego kulturowego dziedzictwa, pośrednio staje
się śledczym. W swoim prywatnym dochodzeniu rozważa nie tylko możliwe
scenariusze zaginięcia jednej z młodych
kobiet (a przy tym jej przyjaciółki), lecz
jednocześnie wkracza w przestrzeń
środowiska dziennikarzy i aktywistów
przyjmujących przeróżne, czasami nawet niewygodne dla obowiązującej
władzy państwowej stanowiska ideowe. Próba rozwiązania kryminalnej
zagadki doprowadza ją do odsłonięcia
motywacji działania ambitnych regionalistów i… do wyjawienia rodzinnej
tajemnicy.
Drugi aspekt omawianej powieści
wiązać można z sugestywnymi opisami
przemian społeczno-obyczajowych kaszubskiego społeczeństwa. Pojawianie
się coraz to nowych Janów w powieści
Jabłońskiego, a wraz z nimi coraz to
odważniejszych sposobów wyrażania swego zdania, emocji i podmiotowego „ja”, przynosi ze sobą ciekawe
poznawczo szczegóły etnograficzne
56
i mentalnościowe. Przedstawiane w powieści normy posłuszeństwa wobec
władzy, grupy społecznej czy rodziny
ulegają ciągłym przekształceniom,
wiodąc bohaterów do stanu, w którym
to oni sami są odpowiedzialni za swoje
wybory życiowe. To, czy żyją w usankcjonowanych religią związkach, czy też
wierzą w kościelne kazania lub oficjalne
przemówienia polityków lub wreszcie
czy potrafią jawnie i bez kompleksów
wyrażać swoje emocje, to wszystko
staje się indywidualnym, ale i odpowiedzialnym wyborem współczesnego
Kaszuby i współczesnej Kaszubki.
Trzeci aspekt powieści Jabłońskiego, nasycony myśleniem o idei narodu
kaszubskiego, znajduje swoją realizację
w obrazach Grety i ostatniego z szeregu Janów, przebywających gdzieś na
północnym krańcu Norwegii. Na dominującą osobę w tym związku wybija
się kaszubska dziewczyna, wykazująca
wielką odpowiedzialność za swoje samokształcenie, krytycyzm i samodzielność. Jej odwaga, bezkompromisowość
i swoista agresywność pokazują, jak
ważne przesunięcia nastąpiły w systemie wartości dzisiejszego społeczeństwa Kaszub. Już nie tylko mężczyznom
przychodzi walczyć o podmiotowość,
nie tylko do mężczyzn należy decydowanie o losach rodzin… Dynamikę
procesu budowania świadomości przejmuje kobieta i to z jej perspektywy
dokonuje się wielu ocen kaszubskiego
ruchu tożsamościowego. To właśnie
dzięki odwadze kobiety jej syn opisany
z sympatią w powieści staje się nadzieją na lepszą przyszłość; to opiekuńcze
i inspirujące gesty matki nauczyły go
otwartości, która zachęca do dalszej
i coraz głębszej pracy ideowej.
We wszystkich trzech powieściach
Jabłońskiego wątki realistyczne oraz
obyczajowe są nasycane elementami
metafizycznymi. Taka właśnie aura
pojawia się w Namerkônym w figurach
ludzkich dusz-ptaków, które wnikają
w ludzkie ciała w procesie swoistej metempsychozy. W Smùgã podobnym zabiegiem uniezwyklającym wydarzenia
jest motyw muszli kauri, znalezionej
przez Gerata na plaży, później zaś stale
obecnej w losach bohaterów oraz spełniającej rolę amuletu. W Fényksie pojawia się wątek fantastycznego ptaka,
który zgodnie z przekazem mitycznym
wciąż na nowo odnawia się z własnych
popiołów. Śnią o nim niektórzy z bohaterów najnowszej książki Jabłońskiego
jak o specyficznym bóstwie opiekuńczym, które ich wesprze w działaniu
a także ochroni przed zwątpieniem.
Jednakże w tym postrzeganiu feniksa przechodzą oni czasami na poziom
psychicznego utożsamienia, a zatem
postrzegają się jako istoty, które stale,
w cyklu upadków i wzrostów, poświęcają się budowaniu kulturowej podmiotowości. Nie chodzi jednak tylko
o to, że jakaś konkretna osoba czuje
się wybrańcem, lecz że w odwiecznym
prawie natury stanowi ona kolejne
ogniwo w rodzie feniksów, jednostek
poświęcających się sprawom uniwersalnym i ogólnokaszubskim. Można
także założyć coś jeszcze szerszego, że
feniksem jest cała tradycja kaszubska,
która mimo niesprzyjających warunków geopolitycznych, mimo zagrożeń
tożsamościowych i procesów asymilacyjnych, wciąż jednak odradza się ku
nowym przestrzeniom życia. W świetle takiego ujęcia w ostatniej powieści
Jabłońskiego kaszubski gryf przeistacza
się w wiecznie odżywającego feniksa.
Gryf-feniks staje się potężną, niespożytą i wciąż żywotną siłą, której nie
można zniszczyć. Takie przekształcanie
symbolów kaszubszczyzny świadczy
o odejściu od dawnych, tradycyjnych
autorytetów literackich Aleksandra
Majkowskiego czy Jana Karnowskiego,
od obrazów pomnikowego gryfa i delikatnej królewianki proszącej o przeniesienie na drugi brzeg rzeki, ku bardziej
aktywistycznym, konfliktowym nawet
postawom Aleksandra Labudy czy Jana
Rompskiego oraz ku kreowanym przez
nich obrazom batalistyczno-rozliczeniowym. Niezwykle ważną rolę w nowym
świecie mitów kaszubskich pełni także
Jan Drzeżdżon, z którym Jabłoński i jako
autor, i poprzez figurę narratora odczuwa głęboką więź. Na kartach Fényksã
odnajdziemy kilka aktów intertekstualnej gry, która wysuwa prozę autora
Twarzy Smętka na plan ważniejszy aniżeli dziedzictwo młodokaszubów.
Powieści Artura Jabłońskiego to trylogia tożsamościowa, którą można czytać jako nowoczesną sagę o mieszkańcach Kaszub. Odnajdą się wśród tych
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
LEKTURY
losów czasy i ludzie naznaczeni rodzimą obyczajowością, z wieloma detalami
etnograficznymi, niekiedy przesłonięci
mgiełką dawności, ale i przecież poddani gwałtownym wydarzeniom społecznym i politycznym, niekiedy przeżywający problemy bardzo świeże, a czasami
wręcz paląco aktualne, jak krytyczna
ocena ostatnich 25 lat Polski po okrągłym stole. Bywa, że postacie tej prozy
mają klarowne motywacje postępowania, zachowują się jednowymiarowo,
co wytwarza wrażenie, że obcujemy
z utworem zaopatrzonym w jednoznaczny klucz środowiskowy lub biograficzny. Jednocześnie jednak Jabłoński dąży do nadania swym powieściom
uniwersalnego wymiaru i ontologicznego ładu, w których kaszubskość nie jest
jakimś jednostkowym fenomenem, egocentryczną fanaberią czy marginalnym
wydarzeniem społecznym. To sprawa
nie tyle regionalna, co niemal globalna.
Fényks jest powieścią napisaną
atrakcyjnym stylem, żywą i mówioną
kaszubszczyzną, która tylko w niektórych partiach kuleje, gdy na przykład
kilkunastoletnia dziewczyna wypowiada napuszone, sztuczne zdania znamionujące raczej osobę dojrzałą aniżeli
młodego człowieka. To kaszubszczyzna
bylacząca, chwilami oryginalna, ale nie
sztuczna, choć czasami napisana chyba
zbyt szybko, z niekonsekwentnymi formami językowymi albo w której widać
nieuważną robotę edytorską. Mankamenty językowe nikną jednak wobec
tak odważnych pomysłów tematycznych, jak współczesna obyczajowość.
Po odważnych charakterystykach życia
erotycznego męskiego bohatera pierwszej powieści, po jędrnych opisach autoerotyzmu lub trójkąta erotycznego
w powieści drugiej, teraz przyszedł czas
na kolejny krok. Fényks wywalczył dla
prozy kaszubskojęzycznej tak zakazane dotąd przestrzenie, jak homoseksualizm, którego dotąd w kaszubszczyźnie nie było, a teraz wreszcie znalazł
jakąś wstępną formę. Szkoda, że tak
ważny element ludzkiej natury został
potraktowany jedynie wywoławczo
i szkicowo, nie objawiając głębi postaci
i skomplikowania osobowościowego bohatera, zmagającego się ze swoją innością w seminarium duchownym. Można mieć nadzieję, że Jabłoński-literat
POMERANIA GÒDNIK 2015
dotknie w przyszłości także rejonów
z dalszymi jeszcze formami zachowań
seksualnych, które przecież jakże dobitnie wyrażają tak wielkość jak i małość
człowieka.
Na koniec 2015 roku ukazuje się na
kaszubskojęzycznym rynku powieść
bardzo ważna. Może ona niektórych
frapować, innych bulwersować, jeszcze innych zachęcać do wyraźnego
samookreślenia się tożsamościowego.
Jej cele nie są wyłącznie artystyczne,
wyczuwa się w niej nurt literatury
zaangażowanej, komentującej i oceniającej rzeczywistość, chcącej być
ważnym punktem odniesienia. Nie ma
takiej siły dzisiejsza poezja kaszubska,
prawie żadnej mocy inspiratorskiej nie
ma współcześnie tworzona dramaturgia. A zatem poprzez prozę wyłania się
z morza zewnętrznych i wewnętrznych
przeciwności… Feniks, który może na
chwilę, a może na dłużej, zamieszkał
w świadomości pisarza z nordowego
Czarnego Młyna.
Daniel Kalinowski
Artur Jablonsczi, Fényks, Wydawnictwo Region, Gdynia 2015.
Nié le lëpùskô edukacjô
Lëpùsz to je bòdôj nôlepi historiczno
òpisónô wies na Kaszëbach. Mô jaż
dwie mònografie: Lipusz Mariana Lemańczika i Lipusz Dziemiany pòd redakcją prof. Józefa Bòrzëszkòwsczégò.
Je téż ksążka-wspòmink ks. Zygmùnta
Jutrzenka-Trzebiatowsczégò Przez trudy do radości, w chtërny je wiele faktów
z żëcô lëpùsczi parafii II pòłowë XX
stalata. Lëpùsz mô téż swòjégò dzejopisôrza, ks. Władisława Szulësta, chtëren
ju napisôł wiele ksążków o lëpùsczi historii, a téż dzysdniowòscë. Nen widzałi historik Pòmòrzô i kaszëbsczi Pòlonii
na swiece ju òd wiele lat mieszkô w ti
wsë i je baro sparłãczony z lëdzama
z Lëpùsza.
Òstatno wëdôł ksążkã ò lëpùsczi
òswiace òd II pòłowë XVI stalata do
dzysdnia. Baro dokładno i pòdrobno
òpisëje w ni òrganizacjô naùczaniô,
bùdinczi, szkólnëch i ùczniów. Widzec
je w ti historii nôcësk miemczëznë,
pòzni hitlerizmù i téż stalinizmù, ale
téż òbarnã lëdzy, żebë nimò tëch totalitarizmów bëc wiedno sobą, ze swòją
katolëcką wiarą, kaszëbizną i wiôlgą
tatczëzną Pòlską. Colemało szkólnyma bëlë w tëch dzejach swòjińcë, leno
òbczôs Kùlturkampfù i za Hitlera rodzony Miemcë. Bëłë téż wëdarzenia
baro dramaticzné, w chtërnëch
môlowim lëdzóm wiedno pòmôgôł
rzimskòkatolëcczi Kòscół, lëpùsczi
probòszczowie. Tak bëło na pòczątkù
XX stalata, czej Miemcë wprowadzëlë
nôùkã religii pò miemieckù, i w pòłowie
lat 80., czej kòmùnyscë zjimelë krziże
w szkòle. Totalitarizmë i Miemcë szlë
lóz, a równak Kaszëbi tuwò òstelë i są
dzys prôwdzëwima gòspòdôrzama swòji
zemi, dzecë ùczą sã pò kaszëbskù, a rodnô kùltura jaż pùlsëje òd wëdarzeniów.
Co wiãcy, w Lëpùszu je prôwdzëwò symbioza midzë teritorialnym samòrządã
a parafią – bez pòliticznëch znanków.
Pòza tim widzec je starã władzë ò bëlné
warënczi dlô naùczaniô: nimò że nie je
to bògatô gmina, ùdało sã pòstawic baro
widzałi szkòłowi bùdink, tak że dzecë
ni mùszą chòdzëc na lekcje na zmianë.
A stôri bùdink szkòłë òstôł z pietizmã
zmódernizowóny i miescy sã w nim
gminny ùrząd.
Ksądz Szulëst jak wiedno wëdôwô
swòje ksążczi gwôsną smarą, temù téż
w kòżdi pùblikacji colemało zamieszcziwô swòje historiczné przëczinczi. W ti
57
LEKTURY
ksążce pisze ò „brązowëch bòhaterach”,
to je lëdzach, chtërny wedle niegò
zasłużëlë sã dlô kùlturë i Kòscoła na
Kaszëbach i na Pòmòrzim. Są tamò
tej biografie: Swiãtopôłka Bëlnégò,
Bògùsława X, Jakùba Wejera, Antona Ôbrama, Juliana Rëdzkòwsczégò,
ks. Józefa Wrëczë, ks. prałata dr.
Hilarégò Jastaka, ks. prałata Henrika
Jankòwsczégò. Pòza tim są genealogie
kaszëbsczich szlachecczich rodów i jiné
dokłôdczi. Je téż jak wiedno baro czekawé postscriptum, to je rozmiszlania na
rozmajité tématë. Dëcht na kùńcu tegò
tekstu je zôpisowô żëczba, bë na jegò
nôdgrobny tôflë béł le skrócënk „ks.”
i nick wiãcy.
Aùtor je przikłôdã wiôldżi skróm­
noscë, prostotë i òbszczãdnoscë w słowach. Ceszi sã nié le w Lëpùszu wiôldżim aùtoritetã.
Stanisłôw Janka
Władysław Szulist, Lipuska oświata od II połowy XVI wieku do 2015 roku i brązowi bohaterowie, nakład własny, Lipusz 2015.
„Nowości Regionalne”
Krôjnowi Òddzél Wòjewódzczi i Miastowi Pùbliczny Bibloteczi we Gduńskù
(Dział Regionalny Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku) òd ùszłégò rokù rëchtëje i sélô do
Autor: Krzysztof Gradowski
Tytuł: Pomorska emigracja do Brazylii
Wydawnictwo: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie
Rok wydania: 2015
ISBN: 978-83-63538-80-4
www: www.ksiazkakaszubska.pl
Publikacja przedstawia wycinek z historii emigracji
Pomorzan, zamieszkałych na terenach dzisiejszego
województwa pomorskiego i północnej części województwa
kujawsko-pomorskiego, którzy w drugiej połowie XIX w.
wyruszyli do odległej Brazylii. Osiedlali się w różnych jej
regionach, najczęściej wybierając stany południowe: Paranę,
Santa Catarinę i Rio Grande do Sul. Nie sposób podać
dokładnej liczby Pomorzan, których los w XIX stuleciu
skierował do Brazylii. Hieronim Derdowski, ceniony
kaszubski twórca i działacz, również emigracyjny, szacował,
że kraj ten wybrało ok. 15 tys. Kaszubów. W trakcie badań
Autorowi udało się potwierdzić emigrację 2167 osób, które
w latach 1872–1904 wyjechały z Pomorza do Brazylii.
Z różnych rejonów Pomorza emigrowała różna liczba osób.
pòmòrsczich bibloteków elektroniczną wëdowiznã „Nowości Regionalne”.
Czwiôrti latosy numer przëszedł téż do
naji redakcje i jesmë z te baro, baro rôd
– hewò w jednym placu mómë spisënk
i krótëchną òbgôdkã (trzë przikładë
z „NR” niżi) wôżnëch i czekawëch ksążków ò Pòmòrzim, tej bez sznëkrowaniô
w sécë wiémë ju, jaczé dokazë wôrt
òmawiac w najim cządnikù.
Jak nama rzekła Iwóna Jocz-Adam­
kòwicz (pòl. Iwona Joć-Adamkowicz),
czerowniczka Krôjnowégò Òddzélu
WiMPB, pierwòsznô ùdba bëła takô,
żebë wiertelnik (pòl. kwartalnik) wë­selac
do gduńsczich bibloteków, cobë jich
prôcownicë wiedzelë, jaczé nowé krôjnowé pùblikacje wôrt je kùpiwac i np.
òmawiac na zéńdzeniach z czëtińcama.
Zaczekawił równak téż robòtników
jinëch pòmòrsczich ksążniców, np.
z Tczewa i Nowégò Dwòru Gduńsczégò,
chtërny chãtno z niegò kòrzistają.
Skądka I. Jocz-Adamkòwicz i ji
pòmòcnik Grzegórz Grzenkòwicz (Grzegorz Grzenkowicz), jaczi szëkùją „Nowości Regionalne”, bierzą wiadła ò nowëch
ksążkach? Zazérają na internetowé
starnë rozmajitëch wëdôwiznów, nié
leno z najégò wòjewództwa, i do cządników, m.jin. do tëch, z jaczima mają do
ùczinkù, rëchtëjącë elektroniczną bazã
Bibliografie Gduńsczégò i Westrzédnégò
Pòmòrzô (http://katalogbpg.wbpg.
org.pl:8085/Opac4/faces/Glowna.jsp).
Autor: Małgorzata Sokołowska
Autor: Maria Roszak
Tytuł: Kobiety Gdyni z kraju i ze świata
Tytuł: Słowniczek
polsko-kociewski
Wydawnictwo:
Verbi Causa
Wydawnictwo:
Region
Rok wydania:
2015
Rok
wydania:
2015
ISBN: 978-83-60494-60-8
ISBN: 978-83-7591-425-2
www: www.verbicausa.pl
www: www.wydawnictworegion.pl
Poprzez sylwetki kobiet udało się Autorce spojrzeć na
powstanie Gdyni - „okna na świat” i dumy II RP od zupełnie
innej strony. Panie prowadziły kilkanaście kobiecych
Mowa kociewska
wytworzyła
się przypuszczalnie
w wiekach
stowarzyszeń,
organizowały
spektakle
teatralne, akcje
charytatywne,
różnych
firm.język
Siostry
średnich,były
gdy wwłaścicielkami
wyniku migracji
na używany
kaszubski
szarytkinałożyły
wybudowały
i zarządzały
wielkim
szpitalem, siostry
się wpływy
kujawskie
i mazowieckie.
Choć gwara
urszulanki
– szkołą,
siostry
ochronką
kociewska
zbliżona
jest wielkopolanki
dziś do języka– ogólnopolskiego,
i sierocińcem.
Inne
panie
prowadziły
firmy
pod
własnym
zachowała bogactwo pomorskiego słownictwa i stanowi
szyldem.
wyróżnik etniczny oraz podstawę autoidentyfikacji
Jest tu mieszkańców
opowieść o pierwszej
i jedynejregionu.
przedwojennej
radnejzawiera
tego pięknego
Słowniczek
gdyńskiej, poprzez którą przypomniany został dekret
podstawowe zwroty, ponad 600 słów oraz „Hymn
Piłsudskiego z 1918 r., dający kobietom prawa wyborcze, oraz
Kociewski”.
pierwszych
posłankach w polskim parlamencie (których
Red.
Autor: Praca zbiorowa
Tytuł: Tłumaczenia z kaszubskiego.
Osoby, techniki, perspektywy
Wydawnictwo: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie
Rok wydania: 2015
ISBN: 978-83-6353-876-7, 978-83-8969-279-5
www: www.ksiazkakaszubska.pl
Książka zawiera referaty wygłoszone na konferencji pod tym
samym tytułem, która odbyła się w Muzeum Piśmiennictwa
i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie w grudniu
ubiegłego roku. Mowa tu m.in. o czeskich tłumaczeniach
z kaszubskiego, o Ferdinandzie Neureiterze jako tłumaczu
języka kaszubskiego, o problemach z tłumaczeniem z języka
kaszubskiego na serbski, angielski czy francuski.
obecność budziła ogólną wesołość). Jest też życie codzienne
Gdyni, damska kronika kryminalna, a w niej także „kwitnący
nierząd”. Są wdowy piaśnickie, aktywistki, opozycjonistki,
nauczycielki,
marynarzowe,
kobiety
polityki
(jak
F. Cegielska), artystki (jak A. Przybylska), malarki, pisarki,
dziennikarki, żeglarki, matki chrzestne statków...
19
58
Dostôwają téż do rãczi ksążkòwé
nowòscë z całi Pòlsczi, w jaczich sã pisze ò Pòmòrzim – dzãka temù, że do
gduńsczi bibloteczi wëdowiznë mùszą
selac „òbrzészkòwi egzemplôrz” kòżdi
prôcë na taczi prawie témat (mùszi
jich do te Ustawa o obowiązkowych
egzemplarzach bibliotecznych z 1996).
Czerowniczka Krôjnowégò Wëdzélu
pòdsztrichiwô, że chòc mają wiédzã
pewno ò wszëtczich „pòmòrsczich ksążkach”, równak w swòjim wiertelnikù
wëmieniwają leno taczé, jaczé mògą
wedle nich zainteresérowac wiãkszi
dzél czëtińców. A westrzód tëch, ò jaczich mòże przeczëtac w pismionie „Nowości Regionalne”, są dokazë lëteracczé
dlô dozdrzeniałëch, młodzëznë czë
dzecy i téż pùblikacje nôùkòwé i pò­pù­
larizatorsczé z taczich òbrëmiów, jak
historiô, etnografiô, socjologiô, kùltura,
religiô, wiédzô ò jãzëkù, i jesz albùmë
czë pùblikacje dlô wanożników. W sódmim numrze redaktorzë wiertelnika
przedstôwiają przez 50 ksążków, ale
biwało i tak, że prezentowelë nawetkã
kòl 80.
Zamkłosc wëdowiznë „Nowości Regionalne” (do dzysdnia sédmë numrów)
je przistãpnô dlô wszëtczich, mùszi leno
zazdrzec na internetową starnã gduńsczi bibloteczi i weńc na pòdstarnã ji
Krôjnowi Prôcownie: http://www.wbpg.
org.pl/pracownia_regionalna
36
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
LËDZE
Szkólny
Òdj. AM
Szkólny Wòjcech Mëszk krążi midzë tôblëcą a katédrą. Jô sedzã w stôri, cwiardi
łôwce. Móm strach, że weznie na mie czija abò kôże mie klëczec na grochù. Tëlé,
że to jô pitajã, a szkólny òdpòwiôdô… W rujanowi dzéń 2015 rokù copiemë sã
dwaji w czasu – w midzëwòjnowi cząd i téż w lata, czedë Wòjcech béł ju na nym
kaszëbsczim swiece.
RÓMAN DRZÉŻDŻÓN
Wdzydze
Wòjcech Mëszk rocznik 1976. Ùro­dzył
sã, ùcził a do dzysô mieszkô w Kòs­
cérznie. Òd kòle 8 lat robi w Mù­zeùm
– Kaszëbsczim Parkù Etnograficznym
m. T. i I. Gùlgòwsczich we Wdzydzach.
Pò prôwdze jô sã tu czëjã jak doma.
Mòja starka je prawie z Wdzydz – gôdô.
Wëcygô móbilkã a pòkazëje òdjimk,
na jaczim widzec je karenkò snôżich
dzéwczãtków, co prezentëją wësziwóné
tôflôczi: To je mòja prastarka Bronisława Tuszkòwskô. Òna sã ùcza kòl Tédorë
Gùlgòwsczi kaszëbsczégò wësziwù. Ji córka, Jadwiga, mòja starka, téż wësziwa.
POMERANIA GÒDNIK 2015
starã, żebë zwiedzającym wëdolmaczëc,
jak ne wszëtczé sprzãtë sã zwią a do
czegò bëłë ùżiwóné. Lëdze jegò za to
chwôlëlë, kò w jinszich chëczach mało
chto jima tak fejn òpòwiôdôł. Pòtemù
òstôł przeniosłi do szkòłë. Je to bùdink
z pòłowë XIX stalata ze wsë Wiãckòwë.
Béł jem pôrã razy na ùczbach, jaczé
szkólny Wòjcech prowadzy. Trzeba rzec,
że rozmieje òn bëlno wczëc sã w rolã
szkólnégò. A ùczi Wòjcech spòdlowi
wiédzë ò kaszëbiznie (na tôblëcë pisze
kaszëbsczé lëtrë, a próbùje naùczëc,
jakùż to sã wëmôwiô), òpòwiôdô
a prezentëje kaszëbsczé òbrzãdowé
instrumeńta, spiéwô Kaszëbsczé
Òd kùznie do szkòłë
Czej Wòjcech zaczinôł robòtã w mù­ nótë, pòkazëje, jak przódë lat lëdze
zeùm, trafił do kùznie. Wiedno miôł piselë gãsym piórã. W maju i czer-
Dali gôdómë ò wdzydzczim mù­
zeùm. Pitajã sã, czë Wòjcech lubi swòjã
robòtã. Nen krëjamno òdpòwiôdô, że jo,
że to je cél jegò kaszëbsczi egzystencji…
Dodôwô téż, że jak cos sã lubi, a to zaczinô ce mãczëc, tedë to je robòta…
To tak wëzdrzi, jakbë Wòjcech béł
wcyg w robòce. Kò dzysô je sobòta,
a òn w robòce. Witro téż mdze – kò
mù­szi òprowadzëc karno młodëch
kaszëbsczich gazétników. Rzôdkò móm
wòlné – pòwiôdô. Bò jes niezastąpiony! –
gôdajã ze smiéchã. Jo, lëdze niezastąpiony rzôdkò awansëją…
59
LËDZE
Òdj. R.D.
sandra Majkòwsczégò Żëcé i przigòdë
Remùsa. Òd te czasu, czedë gò pòznôł,
zaczął kùpiac a czëtac kaszëbsczé
ksążczi. Dzysô nie czëtóm wszëtczégò,
jak mie sã co nie widzy, tej nie czëtóm –
gôdô Wòjcech. Kaszëbsczégò pisënkù
naùcził sã czësto sóm. Wiele razy sztartowôł w kaszëbsczich diktandach, na
jaczich czãsto dobiwôł wësoczé place.
Pierszi plac w kategórie ùstnëch miôł
w Bëtowie w 2010 rokù. Kò człowiek robi
cos temù, bë wëgrac!
Wòjcech dobiwô téż na pisarsczich
kònkùrsach, chòcbë prozatorsczim
kònkùrsu miona Jana Drzéżdżona, jaczi rëchtowóny je bez wejrowsczé mùzeùm. Kò je òn kaszëbsczim
prozajikã a pòétą. Jegò dokazë mòże
Kaszëbskô droga
W dzecnëch a młodëch latach Wòjcech nalezc chòcbë w lëteracczim pismioza kaszëbizną za baro sã nie czero- nie „Stegna” czë zesziwkach „Zymkù”.
wôł. Kò tak bëło. Dopiérze, jak trafił Jak jô ju cos napiszã, tedë do tegò tekstu
do pelplińsczégò seminarium, béł nie lubiã zazerac – smieje sã, czej pitajã
nôleżnikã kaszëbsczégò klubù „Jutrz- ò jegò pisarstwò. Króm tegò Wòjcech
niô”, ale za baro sã w jegò robòce nie wespół z Felicją Bôską-Bòrzëszkòwską
ùdzélôł. Jak dlô wielu młodëch lëdzy pisze ùczbòwnik kaszëbsczégò jãzëka
rodzonëch w 70. i 80. latach, tak téż dlô Jô w Kaszëbsczi. Kaszëbskô w swieniegò „strzélą w serce” béł roman Alek- ce, jaczi namieniony je młodzëznie
wińcu taczich ùczbów mô czilenôsce
òb dzéń. Dzecë a młodzëzna na jegò
ùczbach sedzą w ławach jak zaczarzony. Wòjcech je jak pòlsczi szkólny z midzëwòjnowégò cządu – mô
aùtoritet. Chòc, jak sóm gôdô, dzysôdnia dzecëszcza wiele rozmieją
dokazëwac. Równak na to znaje radã:
dżibczi czij a klëczenié na grochù. Je
to mòże dzywné, ale dzecë czasã same
proszą, żebë szkólny dôł jima sztrôfã.
Nôwicy chãtnëch je do klëczeniô. Wòjk
téż òprowôdzô pò mùzeùm. Kaszëbi sã
nie chwôlą, jak górale, ze swòją mòwą –
òdpòwiôdô, czedë pitajã ò to, czë gôdô
do turistów pò kaszëbskù.
60
z wëżigimnazjowëch szkòłów. Jak
szkólny to szkólny!
Do ùzdrzeniô na Zjezdze
Zdrzã na czas. Je czwiôrtô pò pôłnim.
Wòjcech kùńczi robòtã. Czas jachac
dodóm. Spòtkómë sã gwës na Zjezdze
Kaszëbów, jaczi w 2016 rokù bdze we
Wdzydzach. Wierã bãdze to zjôzd, na
jaczi Wòjcech nie pòjedze… To zjazdowicze przëjadą do niegò. A tedë
wôrt mdze zazdrzec do stôri szkòłë
z Wiãckòwów, dze szkólny Wòjcech poprowadzy czekawą kaszëbską ùczbã…
Tekst je brzadã pòtkaniów dlô piszącëch
pò ka­szëb­skù, jaczé òdbëłë sã 9-10 rujana
w Wąglëkòjcach. Òstałë òne ùdëtkòwioné
przez Minys­tra Administracje i Cyfrizacje.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KLËKA
STÔRÔ HËTA. „KASZUBSKIE MADONNY”
Ju jednôsti rôz w Spòdleczny Szkòle
w Stôri Hëce, tim razã 30 rujana, pòtkelë
sã ùczniowie i szkólny z kartësczégò
i wejrowsczégò krézu, cobë pòdzywiac
prôce przëszëkòwóné prawie przez
nich na lëterackò-plasticzny kònkùrs
„Kaszubskie Madonny”, òrganizowóny
przez stowôrã „Akademia Głodnica”
i Kartuskie Centrum Kultury.
Latos ùczãstnicë mielë napisac pò
kaszëbskù prozatorsczi dokôz abò zrobic
kaplëczkã (żłobinã czë instalacjô). Przikro
to rzec, ale nowëch ka­szëbskòjãzëkòwëch
ùsôdzków lë­te­racczich më sã nie dożdelë,
tak tej w 2015 rokù ni ma leżnoscowi
ksążeczczi... Plasticznëch dokazów równak przëszło, z 22 szkòłów, baro wiele,
bò prawie dwasta, a wiãcy niżlë pòłowa
z nich òstała wëprzédnionô równowôżną nôdgrodą, bò taczi je w tim kònkùrsu
zwëk: ni ma placów, le laùreacë, chtërny
dostôwają diplomë (jich szkólny téż)
i darënczi. W tim rokù nôdgrodą bëła ksążeczka, z òbrôzkama szkólnégò z Głodnicë
i Stôri Hëtë, pt. Magiczny świat Kaszub, jaczi nabëcé ùdëtkòwił kartësczi pòwiôt.
Òbczas zesëmòwaniô miónków
w stô­rohëcczi szkòle béł pòkôzk wë­­przé­
dnionëch kaplëczków, de­kla­mò­wa­nié
lëteracczich ùsôdzków i gitarowi kòncert.
Red.
Òdj. z archiwùm stowôrë
„Akademia Głodnica”
GDUŃSK. PÒMÒRSCZÉ LEGENDË
W Centrum sw. Jana we Gduńskù 27
rujana mógł òbezdrzec mùltimedialné
widzawiszcze „Legendy pomorskie”.
Kùńczëło òno lëteracczi festiwal „Czytanie Pomorza. Korzenie”. Òrganizatorã
wëdarzeniô bëło Nadbôłtowé Centrum Kùlturë. Metafizyczną wersjã
pòmòrsczich lëdowëch òpòwiedniów
przëszëkòwôł Daniél Òdija, a czëtôł je
aktor Adóm Ferency.
Òkróm snôżich tekstów tikającëch
pòmòrsczi zemi, zwëków i wierzeniów,
pòjawiłë sã téż rozmajité krëjamné
zwãczi, głosë, dëchë i wzdichnienia
a téż rëszné òbrazë téatru céniów.
Red.
STARA HUTA – PORTO. O KASZUBACH W PORTUGALII
Czworo nauczycieli z Ośrodka Edukacji Kaszubskiej – Szkoły Podstawowej
w Starej Hucie brało udział w 5-dniowym
POMERANIA GÒDNIK 2015
szkoleniu w Porto w Portugalii w ramach
programu Erasmus+. Dwie nauczycielki
były tam w sierpniu, jeden nauczyciel i ja
w październiku (w różnych terminach).
Szkolenie odbywało się w języku angielskim lub niemieckim. Szczegóły i program
tu: http://ifel-institut.eu/?page_id=56
Oprócz nabywania wiedzy na temat zarządzania projektami i wymiany młodzieży trzeba było przed uczestnikami kursu,
czyli nauczycielami z Niemiec, Litwy, Łotwy, Finlandii, Islandii, Słowenii, Słowacji,
Grecji i Polski, opowiedzieć o swojej szkole
i pracy oraz przedstawić region, z którego
się przyjechało. Nasze kaszubskie szkółki
na Głodnicy, w Starej Hucie i Bączu bardzo
się wszystkim podobały. Zajęcia trwały
często do późnego wieczora, ale można
było jeszcze zwiedzić piękne i zabytkowe
portugalskie miasto Porto oraz posmakować słynne tutejsze wino, czyli porto.
Taki wyjazd to wspaniała okazja,
aby czegoś się nauczyć, poznać nowe
miejsca i nowych ludzi, poprawić swoje kompetencje językowe , no i przede
wszystkim podpatrzeć ciekawe pomysły na urozmaicanie i wzbogacenie oferty edukacyjnej we własnej szkole.
Halina Bobrowska, zdj. z archiwum HB
61
KLËKA
BËTOWÒ. STARSZÔ JAK PIERWI
Nié Madonna, a swiãtô Katarzëna.
W nad­dôwkù nié z XVII, a z XV sto­
latégò, a mòże z jesz dłëgszą metriką.
Nowé badérowanié stôri drzewiany figùrë w Zôpadnokaszëbsczim
Mùzeùm w Bëtowie dało czekawi
brzôd. Jesmë rëchtowelë nową wëstawã,
a ta prawie rzezba téż mia sã na ni nalezc. Donëchczôs më dbelë, że je z XVII
stolatégò i że to Madonna. Prôwdac, je
òna bez Jezëska, kò stoji na lwie, a tak jã
akùrôt w dôwnëch czasach na Pòmòrzim
przëdstôwielë – gôdô Macéj Kwaskewicz,
przédnik artisticzno-historicznégò
dzélù bëtowsczégò mùzeùm, a zarô
dodôwô: Kò jak terô jesmë sã wzãlë za
ji òbzéranié, to më pòznelë, że miast lwa
białka stoji na chrzebce zgrużdżonégò
człowieka. Tak jesmë domerkelë, że to
pewno swiãtô Katarzëna Aleksandrijskô,
patrónka nôstarszi bëtowsczi parafie.
Tim człowiekã je cesôrz Maksencjusz,
chtëren kôzôł zabic swiãtą. Mùzealnicë
badérowelë téż artisticzny szëk, wedle jaczégò ùsadzëlë rzezbã. Bëtowskô
sw. Katarzëna szla­c hùje za tim
malbòrsczim z czasów krzëżacczégò
państwa. To dôwô spòdlé do nowégò
datowaniô f igùrë. W Nôrodnym
Mùzeùm we Gduńskù je baro pòdobnô,
a òna pòchòdzy z pòłowë XIV stolatégò.
Nie jesmë gwës, że nasza je jaż tak stôrô,
tec pewno nié młodszô jak z XV – klarëjë
M. Kwaskewicz.
Rzezbã mòżna òbzerac w mù­
zealnym dzélu zómkù na wëstawie,
co pòkazëje nôstarszé ekspònatë spar­
łãczoné z zómkã i miastã. Je na ni téż
strzédniowieczny katowsczi miecz
z Bëtowa, në to ju czësto jinô historiô...
P.D.
Rzezba z bëtowsczégò mùzeùm
wierã pòchòdzy jaż z krzëżacczich
czasów. Òdj. K. Rolbiecczi
WEJROWÒ. PROMÒCJÔ FÉNYKSA
W wejrowsczim Mùzeùm Kaszëbskò-Pòmòrsczi Pismieniznë i Mùzyczi
27 rujana bëła promòwónô nônowszô ksąż­k a Artura Jabłońsczégò pt.
Fényks. No lëteracczé zéńdzenié przë­
chłoscëło wiele lubòtników ka­szëb­
sczi lëteraturë a przëdstôwców mô­
lowëch władzów, m.jin. bëła starosta
wejrowsczégò pòwiatu Gabriela Lisius. Z aùtorã ò jegò pisarstwie, widzenim swiata a sznëkrowanim za
słowama gôdôł przédny redaktór
miesãcznika „Pomerania” Dariusz
Maj­kòwsczi. Sztëczczi romana czëtelë
Ana i Adóm Héblowie. Promòcjô za­
kùńczëła sã kòńcertã Wéróniczi
Kòrthals-Tartas z mùzycznym karnã.
Fényks ùkôzôł sã nôdkładã Wëdôwiznë
Region z Gdinie. Fényks je slédnym
dzélã trzëksãgù, w jaczégò skłôd
wchôdają jesz Namerkôny i Smùgã.
rd
Òdj. DM
WDZYDZE. GWIÔZDKA JIDZE PRZEZ WIES
Mùzeùm – Kaszëbsczi Etnograficzny
Park we Wdzydzach m. Tédorë i Izy­
dora Gùlgòwsczich òrganizëje òd 3 lës­
topadnika tr. do 15 stëcznika 2016 rokù
warkòwnie pt. „Gòdë na Ka­szëbach”.
Ùczãstnicë zajimniãców mają leżnosc doznac sã np. tegò, skądka na
Pòmòrzim sã wzãła danka i jaczé czedës
bëłë gòdowé zwëczi, òbrzãdë i jestkù.
Swòjorãczno wëtwôrzają téż tradicyjné
dankòwé wëòzdobë. Jich zadanim je téż
62
zrëchtowanié papiorowëch kwiatów,
jaczé w wiele môlach na Kaszëbach
strojiłë kòscołë, kapelczi i bùdinczi.
Òbczas zwiedzywaniô Mùzeùm ùczãs­
tnicë warkòwniów parłãczą sã z karnã
gwiżdżów i wespół z nima kòlãdëją òd
chëczë do chëczë.
Wiãcy infòrmacjów na starnie:
http://www.muzeum-wdzydze.gda.pl/.
Red.
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KLËKA
GDAŃSK. KOCIEWIACY Z TRÓJMIASTA ZNOWU NA KORZENNEJ
Jesienne spotkanie Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków im. Króla Jana III Sobieskiego tradycyjnie miało miejsce w Sali
Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego
w Gdańsku (przy ul. Korzennej).
Przybyłych powitał prezes TKK
Przemysław Kilian, przedstawiając
zebranym program wieczoru oraz
prezentując limeryk pt. „Kociewie” autorstwa Huberta Pobłockiego, obecnie
prezesa honorowego Trójmiejskiego
Klubu Kociewiaków i Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim.
Pierwszy prelegent Ryszard Szwoch
przybliżył naszym członkom postać
Jana z Jani, pierwszego wojewody pomorskiego. (...) Ponadto zaprezentował
i krótko omówił również swoje dzieło,
a mianowicie piąty tom Słownika biograficznego Kociewia. Następnie Judyta Król,
doktorantka Wydziału Filologicznego
Uniwersytetu Gdańskiego, opowiedziała o badaniach obrzędowości kociewskiej (...). Ostatni z prelegentów redaktor
Tadeusz Majewski zaprezentował swoją
najnowszą książkę pt. Starsza Pani pilnuje. O Kociewiu niewygnanym z pamięci,
cytując co ciekawsze i zarazem śmieszniejsze anegdoty w niej zawarte.
Na zakończenie wystąpił poseł Jan
Kulas. Wyraził radość z organizacji
kwartalnych spotkań trójmiejskich Kociewiaków, życząc organizatorom kolejnych w tak doborowej atmosferze.
Podczas spotkania można było nabyć wyroby z haftem kociewskim Marii
Leszman z Pelplina i Katarzyny Nowak
z Tczewa. Dla zebranych przygotowano poczęstunek, ufundowany przez Ryszarda Morawskiego z Malenina, braci
„EL” Lipińskich z Wrzeszcza i restaurację „Zielony Smok” z Gdańska.
Przemysław Kilian
Fot. ze zbiorów Trójmiejskiego
Klubu Kociewiaków
GDAŃSK. GÜNTER GRASS NA ŁAWECZCE
W 88. rocznicę urodzin pochodzącego
z Gdańska noblisty na placu Wybickiego
we Wrzeszczu odsłonięto jego pomnik.
Günter Grass usiadł na ławeczce obok
Oskara – bohatera jednej z najgłośniejszych swoich powieści Blaszany bębenek. Obie rzeźby wykonał gdański artysta, profesor Akademii Sztuk Pięknych
w Gdańsku Sławoj Ostrowski.
Pomnik z brązu zmarłego w kwietniu br. noblisty gotowy był już 13 lat
temu i miał być odsłonięty jednocześnie
z figurką Oskara w 2002 roku. Günter
Grass początkowo zgodził się na postawienie pomnika, jednak z czasem
zmienił zdanie. Grass uznał bowiem,
że dopóki żyje, dopóty pomnik nie powinien być upubliczniony. Rzeźba trafiła do przechowalni, by ujrzeć światło
dzienne po śmierci pisarza, a więc zgodnie z jego wolą.
Na ławeczce Günter Grass prezentuje się z nieodłączną fajką w ręce. Ma na
sobie m.in. charakterystyczną marynarkę. Na kolanie trzyma otwartą książkę,
po której pełza ślimak, ten sam, którego
pisarz uwiecznił na okładce swojej powieści pt. Z dziennika ślimaka. Sławomir Lewandowski
Fot. S.L.
LÃBÓRG. ÙSZŁOTA PÒMÒRZÔ ZAPISÓNÔ W ARCHITEKTURZE
Mùzeùm Lãbòrsczi Zemi w Lãbòrgù
rôczi do zwiedzaniô wëstôwkù „Zamki i rezydencje na Pomorzu”. Ùroczësté
òdemkniãcé ekspòzycje òdbëło sã 6
lëstopadnika, a bãdze jã mòżna òbzerac
do 10 stëcznika 2016 rokù.
Wëstôwk òstôł przëszëkòwóny ze
zbiérów Zómkù Pòmòrsczich Ksążãtów
w Szczecënie. Pòkazywô wëbróné pamiątczi, jaczé pòchòdzą z cządu òd XV
do pòczątkù XX wiekù, i są sparłãczoné
POMERANIA GÒDNIK 2015
z ùszłotą Pòmòrzô, ksążãcą rózgą Grifitów i pòmòrską szlachtą. Ekspòzycjô je
zestawionô z 9 makétów rezydencjów
m.jin. Trzebiatowa, Tuczna, Swòbnicë,
Krãgù, Pãzyna i Ludwigsbùrga. Towarzą jima plansze, na jaczich są òpisënczi
i òdjimczi 35 pòmòrsczich rezydencjów.
Red.
Òdj. https://www.facebook.com/
Muzeum-w-Lęborku
63
KLËKA
WEJROWÒ. „POWIEW WENY”
Téma latosy X edicji lëteracczégò
kònkùrsu „Powiew Weny” brzëmia:
„Niech ten jubileusz milowym będzie kamieniem…”. Jegò rozrzeszenié
i wrãczenié nôdgrodów òdbëło sã 4
lëstopadnika w Miastowi Pùbliczny Bibliotece m. Aleksandra Majkòwsczégò
w Wejrowie. Jurorama bëlë: Bògdón Tokłowicz, Tadéùsz Dąbrowsczi, Barbara
Gùsman, Henrik Pòłchòwsczi i Éwelina
Magdżarczik-Plebanek (pòl. Magdziarczyk-Plebanek). W kategórie òd 16 do 19
lat dobiwcama òstelë: I môl – Martina
Selonke, II. Môrcën Romanik, III. Arleta Gruba, wëprzédnienié – Agata Jaedtke. W kategórie wëżi 19 lat (proza):
I. Krësztof Szkurłatowsczi, II. Dariô
Kaszubòwskô, III. Bògna Zubrzëckô,
wëprzédnienié – Tomôsz Mering.
W ti sami wiekòwi kategórie westrzód
pòétów: I. Hana Makùrôt, II. Bògùmiła
Mielewczik, III. Andrzéj Waszkiewicz,
wëprzédnienié – Patricjô Pionke.
Red.
Fot. https://www.facebook.com/
powiatwejherowski
BÓLSZEWÒ. MÉSTROWIE CZËTANIÔ
5 lëstopadnika w filie nr 1 Pùbliczny Biblioteczi Gminë Wejrowò w Bólszewie
òdbëłë sã krézowé eliminacje kònkùrsu
„Méster Bëlnégò Czëtaniô”. Jurorama
bëlë Róman Drzéżdżón, Pioter Léssnawa i Adóm Hébel. Zgłoszonëch òstało
61 ùczãstników. W kategórie klas I–
III pierszi môl dostôł Macéj Chòlcha,
drëgô bëła Juliô Dzãgelewskô, a trzecy Bartosz Pòtrëkùs. W kategórie klas
IV–VI pierszi môl òstôł przëznóny
Kòrnelie Pùzdrowsczi, drëdżi Julie
Pùzdrowsczi, a trzecy Karolënie Òkrój.
Westrzód gimnazjalëstów dobëła Anna
Mëszke, drëgô bëła Nataliô Mielewczik,
a trzecô Juliô Wòjewskô. W kategórie dlô ùczniów z wëżigimnazjalnëch
szkòłów dobëła Magdaléna Klein
przed Katarzëną Majzner, a westrzód
dozdrzeniałëch Henrika Albeckô przed
Markã Czoską i Lidią Zdzytowiecką.
Red.
Òdj. ze zbiérów bólszewsczi biblioteczi
BOLSZEWO. ŚWIĘTO BIBLIOTEKI
Biblioteka Publiczna Gminy Wejherowo
w Bolszewie 30 października świętowała 55-lecie istnienia. Obchody połączono
z 20. rocznicą nadania jej imienia Aleksandra Labudy oraz z promocją książki
jej patrona pt. Òstatny sąd w Mirchòwie.
Brawãda na dzejowò-spòlecznym spòdlim.
64
Na uroczystość przybyli przedstawiciele władz gminy Wejherowo, miasta
Wejherowo, gminy Linia, Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego, dyrektorzy
szkół i lokalnych instytucji kultury.
Ważnym punktem uroczystości był
występ młodzieży z koła kaszubskiego działającego przy Samorządowym
Gimnazjum im. Jana Pawła II w Bolszewie. Uczniowie zaprezentowali montaż
słowno-muzyczny pt. „Pamięci Aleksandra Labudy”.
Dyrektorka bolszewskiej książnicy
Janina Borchmann przygotowała dla
zebranych prezentację multimedialną
pt. „Biblioteka na przełomie lat 1960–
–2015”. Następnie zagrał Kaszubski Zespół Regionalny Levino z Lęborka.
Ponadto tego dnia wręczono statuetki „Anioła Kultury” oraz „Super Anioła Kultury” osobom, które od lat ściśle
współpracują z biblioteką. Statuetkę
otrzymali: Tadeusz Linkner, Jaromira
Labudda oraz Maciej Tamkun.
O książce Òstatny sąd w Mirchòwie.
Brawãda na dzejowò-spòlecznym spòdlim
opowiadał historyk Dariusz Szymikowski.
Rocznicowym uroczystościom towarzyszyły wystawy o tematyce regionalnej oraz kiermasz. Obchody zakończono uroczystą kolacją.
Red.
Fot. https://www.facebook.com/
powiatwejherowski/
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
KLËKA
ŁĘG. POMORSKA EMIGRACJA DO BRAZYLII
W Ośrodku Kultury w Łęgu 30 października odbyła się promocja książki
autorstwa Krzysztofa Gradowskiego pt.
Pomorska emigracja do Brazylii w II poł.
XIX wieku, wydanej przez Zrzeszenie
Kaszubsko-Pomorskie.
Publikacja przedstawia wycinek
z historii emigracji Pomorzan w drugiej
połowie XIX wieku. W książce wymieniono 2167 osób, które w tamtych latach wyemigrowały do Brazylii, z czego
ponad 400 z samej ówczesnej parafii
Łąg. Szczegółowo omówiono historię
emigracji rodziny Hamerskich i Lewińskich. Publikacja zawiera ok. 200 zdjęć,
29 listów wysłanych do rodziny w Brazylii oraz dzieje najstarszych dziesięciu
kaplic wybudowanych przez Pomorzan.
Książkę można kupić na stronie: http://
kaszubskaksiazka.pl/.
Red.
Fot. ze zbiorów Ośrodka Kultury w Łęgu
BÒRZESTOWÒ. WÔRT DZEJAC DLÔ KASZUB
Na lëstopadnikòwé zéńdzenié Re­
mù­sowégò Krãgù, jaczé òdbëło sã 5
lëstopadnika, przëjachôł gòsc jaż ze
Szczecëna. Dr Riszard Stoltmann, przédnik szczecyńsczégò partu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô, laùreat
Òr­mùzdowi Skrë za 2014 rok, gôdôł
ò ro­b òce Kaszëbów na Zôpadnym
Pòmòrzim, a téż ò swòjich dzejaniach
dlô promòcje kaszëbsczi kùlturë i naji
rodny mòwë. Kôrbił ò żëcowi stegnie,
jakô zaprowadzëła gò do dzysdniowi
biôtczi ò przëbôcziwanié historie i téż ò
rozkòscérzanié kaszëbsczégò jãzëka na
całi Pòmòrsce.
Red.
Òdj. ze zbiérów Remùsowégò Krãgù
KÒSCÉRZNA. NOWÔ KSĄŻKA Z KASZËBSCZIMA GÔDKAMA
W Stôrim Browarze w Kòscérznie 16 lëstopadnika òdbëła sã promòcjô Kaszëbsczich Przësłowiów ë Anegdotów zebrónëch
do grëpë przez Benedikta Karczewsczégò. W pùblikacje jidze nalezc przez
tësąc rozmajitëch gôdk i rzeklënów
(piselë jesmë ò ni w séwnikòwi „Stegnie”). Promòcjã prowadzëła Ana
Cupa-Dzemińskô, chtërna czëtała
ùczãstnikóm wëjimczi z ti ksążczi.
Ò donëchczasnëch wëdôwiznach
wastë Benedikta gôdała direktorka
kòscersczi gardowi biblioteczi Gabriela Bieleckô-Hòmel, direktor Mùzeùm
Kòscersczi Zemi Krësztof Jażdżewsczi
òpòwiedzôł ò żëcym i dobëcach aùtora
(nié blós tëch sparłãczonëch z wiérztama i rzeklënama), a direktor Centrum
Kùlturë i Spòrtu w Kòscérznie Jan Dittrich przëblëżił promòwóną ksążkã,
to je Kaszëbsczé Przësłowia ë Anegdotë,
WWW.KASZUBI.PL
POMERANIA GÒDNIK 2015
i przeczëtôł tekst Powiedzenia, przysłowia i celne myśli w zbiorku Benedykta
Karczewskiego, jaczi w 2004 rokù napisôł prof. Jerzi Tréder.
Na zakùńczenié wëstąpił sóm
aùtor, chtëren pòdzãkòwôł wszëtczim
za przińdzenié abò przëjachanié na
promòcjã, i zaprezentowôł czile anegdotów. Dodôwkòwą atrakcją promòcje béł
kòncert mùzycznégò karna Kaszubska
PAKA z Kòscérznë, w jaczim wëstãpiwô
téż wasta Karczewsczi.
Red.
Òdj. DM
WIADOMOŚCI & KOMUNIKATY
65
KLËKA
GDUŃSK. DZÉŃ Z PROF. JANÃ STRELAÙÃ
Dwa zéńdzenia z bëlnym pòmòrsczim
ùczałim Janã Strelaùã òdbëłë sã we
Gduńskù 5 lëstopadnika. Pierszé z nich
miało môl na Wëdzélu Spòlëznowëch
Nôùków Gduńsczégò Ùniwersytetu.
Profesor kôrbił tam na témã „Òd
spòdlecznëch badérowaniów do
wëzwëskaniô w psychòlogiczny praktice na przikładze Regùlacyjny Teòrie
Temperamentu”. Pòtemù, òb wieczór,
w Kaszëbsczim Dodomie we Gduńskù
òdbëła sã promòcjô ksążczi-wëwiadu
z prof. Strelaùã Poza czasem. Prowadzył
jã prof. Cezari Òbracht-Prondzyńsczi.
Chcemë dodac, że prof. Jan Strelaù,
chtëren ùrodzył sã w 1931 rokù, dzecné lata spãdzył w Bëtowie i Tczewie.
Je òn absolwentã Warszawsczégò
Ùniwersytetu (skùńcził tam psychòlogiã
w 1958 r.). Znóny je przede wszëtczim
z badérowaniów nad temperamentã.
Red.
WEJHEROWO. POWRÓCILI NA SCENĘ
Grupa muzyczna Chëcz po ok. 15 latach wróciła na scenę z nową płytą
pt. Dërnosc. Wielu Kaszubów pamięta
utwory „Lëst”, „Pòjuga” czë „Do Młodech” z pierwszej płyty zespołu. Nic
więc dziwnego, że 15 listopada tłumy
fanów wypełniły salę koncertową Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie.
Nowa płyta to połączenie muzyki rockowej z tekstami Adama Hebla,
66
oczywiście w języku kaszubskim. Podczas koncertu promocyjnego można
było nabyć nową płytę, a niebawem
pojawi się ona w sprzedaży internetowej. Warto zatem śledzić stronę grupy
Chëcz na Facebooku, gdzie zespół informuje o aktualnych wydarzeniach.
Red.
Fot. P. Lessnau
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
SËCHIM PÃKÃ ÙSZŁÉ
1
Dzecno do mie mówi
TÓMK FÓPKA
W głowùlce, ùszkach, òczkach wszëtulkò jaczészk-taczészk zaskòczkóny są? Wnetkã swiãtëchny Mikòłôjk mdzùszkò
malëtinczé. Drobnëchné. Dzeckóm. Dzecuszkóm. Dzeculkóm fejrowkóny. Cëzëchné, czerwiónczkòwé stwórczi z bródkanamieńkóné. Padaszkù dadaszkù. Sniegùlk. W drzéwiãtkach ma bãdùlką sã spùszcziwkac z balkónków a dzeculczi mdą
drzémùlkô wiaterk. Na wietewkach dërgòtkają ptôszczi żdôjkac z bótkama za bómùszkama a jinyma szmaczkama.
z òdmiarzłima rzëckama. Teck to gòdniczk – taczé rzeczczi Timczaskã kaszëbsczëchny gwiôzdórk smùtëchno łezkã
sã zdôrzajkają. To nick, że ni mkóm kòl aùtołka òpònków òcérknie a ze swòjką larwką a bòrdką zaklepkô na chëczkòwé
dwiérczi. Pierwszkô gwiôzdeczna zëmùlkòwé miéńkóné. Że
ka zas­wiéckô. Gòdowé drzéwkò
mùcka z barónkã jeszczkù
Stańkómë z kùlindżkã zazybkô sã z kùżelkama, co
n a p òl ë c c e w sz a fc e s ã
a wôrztczi sobkù w nich sã przezdrzylkô famiwëlegiwùlkô. Że szaluszk zatackóny dzesk w nórcëczkù
ùpieczkómë na ògniulczkù. lijka przë stoliszkù sedząckô.
nôcemniészim a rãkawicczi
Wëpijkómë coszkù A do zjôdkaniô grzibczi, ribczi,
brzôdkòwô zupka, klóseczczi
z jednëchnym pôlckã
na rozgrzéwkanié z maczkã, slédzëczi w smion i móżkają sã na lôżkac.
Zarôzkù gwësnulkò pùdkóm
i rëgnijkómë dalkù, tance, barszczëk z ùszkama,
pòsznëkrówckac w jaczimsk
dodomkù. Włączkómë nudelczi a karpczi różnëchné.
Pastereczka, na chtërnuszczi
szurczkù. Mòżkù pòtkùlkóm
zdrzélniczczi, dze prawkac lùdeczkòwie zanóckają kòlãdczi.
jakąms zapòzdzałkałą mëszkã,
mdą ò tim, że przëszłka zëmka i ni mka Pòd chórkã schòwkają sã ti,
co z pólka zabôczka przed
bielëchnym piszkã zwiornąckòmùlkù dróżków co wieczerzkã zaprawkelë
sznapskã. A terô na trzë głokac abkò jéżka z nôòstatniészim
sczi jadkają z glorijkama.
jabłuszkã, co spadniuszkało ze
starëchny jabłónczi kòlk sąsadka. Téżkò mòżkù bëckac taczkù, Ksądzulk złóżkô żëczbczi na swiãtka. Rozjachùlkają sã pò
że spùrgùlknã sã a szklóneczkã sobkù stłëczulkóm a bez ti- rodzynkach w pierszëchné i drëgùchné swiãtkò. Wróckają
dzéńk bądkóm krzëwùlkò chòdzkôł. A ludkòwie bądzuszkają i mdą mëslkac ju ò Nowùchnym Roczkù. Pò tim zaklepkają
mëszliwkac, że mòżkù napitkóny za mòculkò chłopùlk abkò do dwiérczków TrójKrólkòwie zez szopùlkama, mòże jaczi
coszkù... Wëcygnulkóm sónczi a z górczi pòzjeżdżiwùlkóm gwiżdżkòwie przińdzkają. Krómùszczi wzątulk stolemkòwi
sobkù. Pózniészkù na miészkù. Pò szitkù. Niechżkù lenkù zanôtéréjkają a dzôtczi na krótëchno do szkółk zazdrzijkają,
napadkô sniéżkù skòpicką – ùlëmkómë z dzecùszkama cobë zarôzkù nazôtk na ferijczi do domków warcknąc. Przińdbùwrónka. Dostónkô miotełeczkã w môlëczczi rãczków, kają Jasterczi z jôjkama a kaninkama. Pózni są przëjãcka
grôpùszulk na główkã, marchiewkã tamùlk, dze nosk je, pòdłużk „wezkôj na bórdżk a nawëstawkôj fùlk”. I latkò, co
a wãgliszkòwé òczka. Kùlindżk sobkù zróbkómë. Kòniczczi z białeczk ruchenka zdjimnijkô chwatkò. Co sã naòpólkają,
dwa, jednédżkò fókska a drëdżczégò sywùlka do wasążkù napławkają w ceplëchnëch wódkach... Jeséńka przëczurpkô
zaprzëżulkómë. Sónczi przërzeszkómë. Kùczerk batużkã strzél- niespòdzajenkò ze swima deszczkama, rozczapkónyma dróżkô i... pònëkùlkómë. Prostëchno bez lask, dróżką, co lenkò kama, stedżenkama. Z grzibkama i grzëbniczkama. Z wszez ni letëchno kòłoważczi są widzkac. Zapadkóny calëchny lejaczczima chërkama, sznëpkama a rzëpkama. Wnetulkò
swiatk. Gwësnkò Pónk Bóżk jakąmsk pierzënkã frëszulkô jagwańtk przëturzkô. Mdzemkamë sã ceszkelë na môlinczégò
i temkù taczczé biôlëchné szwatołczi tuńckają pò niebkù. Jezëska z Marijką i Józefkã. Ò bidlątkach nie wspòminkóm.
Stańkómë z kùlindżkã a wôrztczi sobkù ùpieczkómë na I zôsk spadulknie sniéżk...
ògniulczkù. Wëpijkómë coszkù na rozgrzéwkanié i rëgnijkómë
dalkù, dodomkù. Włączkómë zdrzélniczczi, dze prawkac
mdą ò tim, że przëszłka zëmka i ni mka kòmùlkù dróżków Ten felietón chcôłbëm zadedikòwac wszëtczima tima, co mówią do mie jak
a ùlëczków òdsniéżkac. A kògùlkò to je winka? Zôskù służbczi do dzecka. W całoscë tima, co za tómbakã a barã stoją.
POMERANIA GÒDNIK 2015
67
Z BÙTNA
Julis
RÓMK DRZÉŻDŻÓNK
– Cãżką môsz të ale robòtã – pòżałowôł jem Julisa
Dôwno jem gòscy w nym mòjim zaczarzonym Pëlckòwie ni
miôł. Kò, rzeczeta, brifka kòl ce dërchã sedzy. I to je prawie to a nasëpôł mù samòróbny tobaczi.
– A biôj mie z tim! – drëch strząsł z pótë proszk. – Jô
– dërchã sedzy. Ò nim mòże rzec, że tak jakbë tuwò mieszkô.
A jak chto mieszkô, nawetkã „tak jakbë”, tej nijak ni mòże tegò móm za wiele w robòce. Tec jô kòżdémù mùszã, chto
gò gòscã pòzwac. Rôz na pëlckòwsczi miesąc lesny do mie so zażëczi, pòkazowac, jak Pëlckòwiôcë zażiwają. Takô to je
wpadnie. Wpadnie – mało rzekłé – wlejcy jak pò òdżiń, a tej robòta.
– A lëdze mëszlą, że w mùzeùm nick sã nie robi.
dali w swój las nëkô. Taczi gòsc, co piãc minut spòkójno nie
– Jak cë jednégò pãknã… – drëch zrobił sã czerwiony na
ùsedzy, to nie je gòsc. (Przënômni tóńszi je jak brifka, jaczégò
gãbie jak gùlôcz. – Nick sã nie robi? Tak pò prôwdze mùzealnik
mianowac mòże „gòscã baro drodżim”).
Miesąc pò wëbòrach, tidzéń pò zaprzësyżenim nowégò bë mógł swiãtowac Dzéń Bibliotekarza, Dzéń Ksãgarza,
rządë zaklepôł na mòje dwiérze jaczis strëch. (Piszã Wama Dzéń Szkólnégò, Dzéń Sprzątacza, Dzéń Samòrządzënowégò
ò nëch pòliticznëch faktach, żebë Wa wiedza, że to czësto Ùrzãdnika, Dzéń Mùzyka a Mùzykańta, Dzéń Animatora
niedôwno bëło). Cemno bùten jak scyrz, temù jem gò dora- Kùlturë, Dzéń Instruktora, Dzéń Turisticznégò Prowadnika,
Dzéń Aktora, Dzéń Reżisérë,
zu nie pòznôł a wpùscëc bënë
Dzéń Dolmaczérë, Dzéń Pisamiôł strach. Dopiérze jak nen
rza, Dzéń Archiwistë, Dzéń
sã nym swòjim cenczim głosã
Sprzedôwcë Pamiątków, Dzéń
òdezwôł, doznôł jem sã, chtëż
Taczi gòsc, co piãc Drëkarza, Dzéń Redachtora,
to za jaczi.
Dzéń Malarza…
– Wpùscë biédnégò człominut spòkójno nie Dzéń– Żłobiarza,
Jo, jo – przerwôł jô
wieka kùlturë – wëjikôł strëch.
ną litaniją. – Czej wa,
– Julis! – riknął jem na całi
ùsedzy, to nie je gòsc. jemù
mùzealnicë, tak wiele dniów
gôrdzel. Chùtkò jem dwiérze
swiãtëjeta, tej jô sã nie dzywiã,
òtemkł a jegò z całi mòcë serże tak mało wama płacą.
deczno ùscyskôł. – Julis, cëż të
Julis tak sã nó miã przë­
tu ò cemnicą robisz? Tëli lat,
zdrzôł, wëcygnął z taszi wëgniotłi cedel a pòdetkł mie gò
tëli lat…
– Jenkù jo – jãknął Julis, a widzec bëło, że je czësto zmar- pòd knérã.
– Wzérôj, mackù przegrzeszony, to je mòja wipłata! Baro
niałi. Në cëż, lëdze kùlturë wëpasłi nigdë nie bëlë. – Nie scydobrze ò dëtkach, co më je dostôwómë, gôdô nen stôri wic:
skôj tak mòckò, bò mie ùdëszisz.
– Dobrze ju dobrze – zarôcził jem niespòdzajnégò gòsca „Czemù nama dwadzestégò piątégò kòżdégò miesąca płacą?
w paradnicã. – Sadni, chłopie, a gôdôj, cëż kòl cebie nowégò A temù, żebë nama do pierszégò sygło…”. Në ale, të jes mie
czëc. Jes të jesz tim animatorã kùlturë w Pëlckòwsczi Filhar- niepòtrzébno wcygnął w ną gôdkã ò pieniądzach. – Julis
hapsnął w płëca wiôldżi szluk lëftu a z bùchą rzekł: – Më
mónie?
– Nié, cëż të – machnął zrezygnowóny Julis. – Pëlckòwskô pëlckòwsczi mùzealnicë robimë dlô deji!
Tej, mie nic, tobie nic, Julis zapitôł:
Filharmónia pëlckòwskô je, dlô mie ju dzãka Bògù bëła, leno
– Ni môsz pòżëczëc piãcdzesąt złotëch?
z pòzwë. Tã rôz na rok co naszégò sã dzejało, temù nie bëło
– Jô cë rôd pòżëczã. Kùlturã doch mùszi wësprzéc –
cwëkù tã dłëżi sedzec. Òd wicy jak rok robiã w Pëlckòwsczim
wëcygnął jem z miészka dëtczi a dôł Juliskòwi. – Pewno cë,
Mùzeùm.
biédôkù, na jedzenié nie sygô.
– Jakno ekspònat – zasmiôł jem sã.
– Ale dze! Stôrô Gréta mô do sprzedaniô baro stôri różk
– Skąd wiész? – zadzëwòwôł sã Julis. – Pò prôwdze tak
mie turiscë, a czãsto, wstid rzec, téż naju lëdze pòzywają. tobaczny. Mùszã ji zarôzka za niegò zapłacëc…
– Tak za swòje të ekspònatë do państwòwégò mùzeùm
Pôlcã mie niechtërny pòkazëją a wòłają ùredóny: „Patrzcie
dzieci, to jest pan Pelckowiak, który po pelckowsku wam coś kùpiwôsz? – terôzka jô béł czësto zadzëwòwóny. – Móm
powie”. A tej dzecë chcą, żebë jima rzec, jak pò naszémù je nôdzejã, że cebie je òddadzą… a të mie.
– Wiész, jak je, mòże jô dostónã je nazôd, mòże nié. Móm
„prezerwatywa” i „środki antykoncepcyjne”… To są czasë,
strach, że terôczas nowô władza mdze mia jinszé prioritetë.
nawetkã dzecë le ò pie… mëszlą.
Wiész, nowô pòlitika, wiôlgònôrodnô, dëtczi pùdą na nôrod– I co të jima gôdôsz?
– Co móm jima gadac? Manic mùszã, że taczich słowów ną kùlturã, a më mùzealnicë z pëlckòwsczich barabónów
mdzemë jesz barżi biédowelë.
w najim jãzëkù ni ma, bò Pëlckòwiôcë tak co nie ùżiwają.
68
POMERANIA GRUDZIEŃ 2015
Jarosłôw Kroplewsczi
Mòje serakòjsczé
miesące
Gòdnik
Pózno reno, cemno chùtkò
Dwa dni szlapë, a trzë sniegù
Rôrotë i spijta z Bògã
Tak jedna niedzela, drëgô…
Jaż na rënk wëskòcził stëcznik
W mùndur szandarë òblokłi
Zagwizdôł i tak sã zbiegłë
Miesące z całégò roku.
Wszëtczé pòprzezeblekóné:
Na przódkù pùrtk – to béł czerwińc
Za pùrtkem rogôl – to lëpińc
Dali miedwiédz, a za nim Żid
Za nima baba, za babą dżôd
Smùtan za sëchą,
Strëmiannik to kóń
Séwnik to bòcónk
Kòminiôrzem – môj.
Za tą zgrają
W brodati larwie
Gòdnik stanôł
Czijem bùcnôł
Zwónkem glingnôł,
I wszëtczé miesące zaspiéwałë:
Wesołą Nowinã wszëscë spiéwają,
bracô Kaszëbi do żłóbka gnają….
Òdj. ©VRD – fotolia.com

Podobne dokumenty

Jesiań, Wszitke Śłante ji Zaduszki

Jesiań, Wszitke Śłante ji Zaduszki • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: pr...

Bardziej szczegółowo

Październik 2015

Październik 2015 • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: pr...

Bardziej szczegółowo

Kaszubi na Pomorzu Zachodnim s. 4

Kaszubi na Pomorzu Zachodnim s. 4 Widok na Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie

Bardziej szczegółowo

Czerwiec 2014

Czerwiec 2014 Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT.

Bardziej szczegółowo

Październik 2013

Październik 2013 • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: pr...

Bardziej szczegółowo

Grudzień 2013

Grudzień 2013 • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 27 31, e-mail: [email protected] • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.pr...

Bardziej szczegółowo

Kaszubski teatr s. 3–13

Kaszubski teatr s. 3–13 W dawnych czasach, kiedy nie znano lodówek, mięso wędzone zimą spożywano przez całe lato. Gęsi to zwierzęta, które hodowane były dawniej na Pomorzu, w tym także na Kaszubach w bardzo dużych ilościa...

Bardziej szczegółowo